8. Wszystko przeminie


8. Wszystko przeminie 

 

  

Zosia nacisnęła klamkę. Drzwi były otwarte. Weszła bez zbędnego oporu. Nikt nie pomógł jej. Położyła w kuchni torby z zakupami. Zaciekawiona zajrzała, co robią chłopaki. Waldek właśnie pomagał Heńkowi wycierać ciało.

– Dobry wieczór. – powiedziała dość urzędowo.

– Hejka. – odpowiedział jej Waldek.

– Witaj Zosiu. – też urzędowo odpowiedział Henio.

– Nie przeszkadzajcie sobie. – w głosie jej słychać było drwinę.

Waldek dokończył wycierać kolegę. Zrobił minę do kolegi... minę zdziwionego.

– Foch??... – powiedział bardzo cicho. – Jeszcze chwila i już będę do twojej dyspozycji. – prawie zawołał do żony.

– Nie przeszkadzajcie sobie. – odpowiedziała mu. – Dam sobie radę.

Wytarł dłonie i wszedł do kuchni.

– Zosia?? O co ci chodzi? – chciał ją przytulić, ale odsunęła go.

– Daj spokój. – usta jej zadrżały. – Jeszcze kolega zobaczy i co potem? – zakpiła sobie z niego.

– Zosiu?... – Waldek nie rozumiał jej.

Odwróciła się do okna i cicho zaszlochała.

– Zosiu?.. – przycisnął ją do siebie. – No, co ty? Zosiu, to tylko kolega... Dzięki niemu jestem zdrowy. Czy ty tego nie rozumiesz? To dzięki niemu jestem cały i zdrowy.

Ale nie dopowiadała.

– Przecież umówiliśmy się, że przez kilka tygodni, albo miesięcy, będzie u nas. Wydobrzeje. Jestem mu to winien. Ty też.

– Ty mnie do tego nie mieszaj. – przerwała mu. – To ty podjąłeś taką decyzję. Nawet mnie o nic nie zapytałeś. Więc, odwal się ode mnie raz na zawsze.

Waldek wszedł do łazienki i pomagał Heniowi ubierać się. Posadził go na chodzik i przywiózł do pokoju. Posadził na krześle.

Usiedli przy stole. Spoglądał na Henia co chwila. Kolega chyba usłyszał rozmowę gospodarzy, bo był smutny.

W pomieszczeniach było cicho. Waldek zrozumiał, że Zosia wyszła gdzieś... ale o tej porze? Heniek też dziwnie spoglądał na kolegę. Wreszcie Waldek wstał i wszedł do kuchni. Przyszedł i ze smutkiem na twarzy usiadł przy stole.

– Waldek.. – Henio nie wytrzymał milczenia. – ...odwieziesz mnie do mojego domu.

– Nawet nie ma mowy. – przerwał mu. – Jestem ci ogromnie wdzięczny, za to, co zrobiłeś dla mnie. Nawet o tym nie myśl.

– Nie mogę patrzeć, jak przeze mnie kłócicie się. Nie tak miało być.

– Nawet nie myśl o tym.

– Waldek, ja nie chcę rozbijać waszego małżeństwa. – nalegał.

– Heniu, ja miałem być kaleką... ale ty uczyniłeś, że jestem sprawny. Nie ma ceny, którą mogę zapłacić. To jest mój ogród wdzięczności. Pamiętasz?

– Przecież widzę, co się dzieje. Ja nie chcę tego.

– Ja też nie chciałem, abyś mnie uzdrowił, ale zrobiłeś to. Wkrótce i ty staniesz na nogi. Jeśli odejdziesz o własnych siłach... nie mam nic przeciwko temu. Ale na wózku nie wyrzucę cię, byłbym ostatnim draniem. Kiedyś i ty staniesz na nogi. Ja wierzę w to.

– Czy Zosia poszła gdzieś? – zapytał Henio.

Waldek spuścił wzrok.

– Chyba zrobiła to, o czym myślisz.

– Przestań. Nie darowałbym sobie.

– Jeśli uprze się na coś... nikt jej tego nie zabroni. Taka już jest.

– Odwieź mnie, proszę.

– Nie kolego. Jeśli zrobiła to, to z własnej nieprzymuszonej woli.

– Byliście tak wspaniałym małżeństwem.. nie, nie zrobiła tego. Może wyszła do sklepu?

– Chyba żartujesz? O tej godzinie? Jeśli już, to pojechała do córki. – sięgnął po telefon. – Haniu? Mam nadzieję, że jesteś świadoma, co zrobiłaś?

– Nie wiem, o co ci chodzi? – odezwała się Hania.

– Ty ją zabrałaś i ty ją przywieziesz, wiesz o tym?

– Ale o co ci chodzi?? – udawała zdziwioną. – Dobrze... daje ci mamę. Porozmawiaj sobie z nią. – chyba nie zasłoniła telefonu. – Masz porozmawiaj z ojcem. Przecież musicie sobie wytłumaczyć?! Ojciec ma rację! Nie można tak sobie strzelać focha! Z resztą... jesteś dorosła. – przysunęła telefon do ust. – Zadzwonię do ciebie jutro. OK.?

– Zrobisz jak zechcesz... pa. – i Waldek odłożył telefon.

Heniek pochylił głowę.

– To wszystko przeze mnie. – obejrzał się za swoim wózkiem.

– Nie panikuj, bardzo cię proszę. I proszę, bez emocji. – uprzedził go Waldek.

Heniek siedział chwilę ze spuszczoną głową. Waldek ukląkł przed nim.

– Damy sobie radę. – spojrzał ze smutkiem w oczy kolegi. – Musimy. – oparł głowę o jego kolana.

– To wszystko moja wina. Nie powinienem tu być. – powiedział cicho Henio.

– Widzisz... miałem być kaleką. Tego nie mogę zapomnieć. Pamiętam to, co powiedziałem ci kiedyś... w moim sercu znalazłeś zaszczytne miejsce obok moich synów i córek, obok zięciów i synowych, obok moich braci i sióstr... stałeś się dla mnie kolejnym ojcem... i tak chcę traktować cię... jak członka rodziny.

Heniek objął Waldka za głowę i przycisnął mocno.

– Dziękuję. Dziękuję ci bardzo. Chciałbym kiedyś w ten sam sposób odwdzięczyć się... ale czy będę mógł??

– Ale jeśli kiedyś staniesz na własne nogi, w co bardzo wierzę... jeśli zechcesz sam odjechać i odjedziesz... – chwilę zastanowił się. – Wtedy nie będę cię zatrzymywał. Masz swój dom, swoją rodzinę... ale to jeszcze nie dzisiaj.

Heniek ujął go za jego czuprynę i potarmosił pieszczotliwie.

– Jak to dobrze mieć takich przyjaciół. – ale zaraz posmutniał. – Byliście tak wspaniałym małżeństwem... nie darowałbym sobie, gdyby coś między wami popsuło się.

– Heniu... tego nie przewidzisz... ani ty, ani ja.

Waldek podniósł się.

– Na ciebie chyba czas do łóżka, co? – uśmiechnął się do kolegi.

Heniek tylko przytaknął głową. Opanowanymi ruchami Waldek przeniósł go na wózek, przewiózł do pokoju, potem przeniósł na łóżko.

– No to niech ci się diabły śnią. – roześmiał się.

– O! Lepiej nie.

Zostawił kolegę, sam poszedł do kuchni. Stanął w oknie i wlepił wzrok w Duchnice, tam gdzie powinna być Żeromskiego 9.

 

 

– Dzień dobry. – powiedział listonosz. – List do Henryka Szklarskiego.

– Dzień dobry. Jest taki. A skąd? – zaciekawiło Waldka.

– ZUS. – listonosz spojrzał na list.

– Heniu, no to masz wypoczynek. – uśmiechnął  się w kierunku kolegi. – Ale już? Tak szybko?

– Im szybciej tym lepiej. – uśmiechnął się Henio.

I zaczęli studiować treść listu.

– Wezwanie na komisję. Pięknie. – ucieszył się Henryk.

– No to wkrótce sanatorium.

I zaczął się dzień, jak co dzień. Dzisiaj skończyły się zabiegi w przychodni. Przyszła pora obiadowa i jak gdyby powstał maleńki problem, ale ku zdziwieniu Waldka, Henryk zabłysnął kunsztem kucharskim. Mówił koledze co i ile, i zdrowy stał przy fajerach.

– No widzisz... – powiedział Henryk, gdy konsumowali obiad. – Jak chcesz, to potrafisz.

– Nie miałem pojęcia, że jesteś tak wspaniałym kucharzem? Nawet na wózku można gotować. Czyli, że jakoś damy sobie radę. – Waldek pocieszył kolegę.

– Nie Waldek, dzisiaj pojedziesz do Zosi i załatwicie sprawę tak, aby było dobrze. OK? – zaproponował Henio. – Nie chcę bruździć dłużej w waszym małżeństwie.

– Powiedziałem ci przecież... ty naszemu małżeństwu nie zagrażasz. Jeśli zagrażamy sobie... to tylko my sami. Proszę cię, nie wracajmy więcej do tego tematu. OK? – poprosił Waldek.

– Dobrze, jak sobie życzysz. Nas nazywają „Skalpele”, a nie chciałbym, aby mnie nazywali „Trzecim”. – oświadczył Henryk.

Waldek uśmiechnął się.

– Po obiedzie sprawdzę samochód, aby jutro sprawnie jechać do Zusu. – powiedział Waldek.

I po zakończonym obiedzie wyszedł. Heniek spoglądał w okno, aż w pewnym momencie podjechał do blatu okna. Sięgnął kilka razy do pulpitu. Już prawie zrezygnował, gdy w pewnej chwili sięgnął jeszcze raz. Wytężył swe siły i powoli podnosił swe dupsko ku górze.

 

 

Waldek zakończył sprzątanie wewnątrz. Przetarł szyby. Popatrzył chwilę na swą pracę. Zamknął auto i wszedł do bloku. Gdy wszedł do mieszkania oniemiał z wrażenia. Heniek stał przy oknie. Chyba bał się poruszyć. Stał i drżącymi rękoma trzymał się kurczowo blatu.

– Chwila, chwila! – zawołał Waldek. – Już ci pomagam!

Ale Henryk powstrzymał go ruchem dłoni.

– Daj spokój. Na razie daj spokój. Ja muszę przezwyciężyć strach i lęk. Muszę, rozumiesz, muszę. – stał tak oparty na blacie.

– Brawo. – powiedział już cicho Waldek. – Brawo Heniu. Jednak rehabilitacje nie poszły na marne. Już teraz... to z górki.

Heniek zachwiał się. Waldek pochwycił go i pomógł usiąść.

– Jeden błąd... powinieneś stać przy chodziku. Łatwiej byłoby ci.

Heniek uśmiechnął się.

– Na wszystko przyjdzie czas. – poklepał kolegę po dłoni.

– Spróbujesz? – Waldek podsunął chodzik.

– Nie od razu Kraków zbudowano.

– Próbuj, próbuj. – upierał się Waldek. – Ale nic na siłę.

I Heniek podjął próbę. Opornie poszedł mu test wstawania.

– Początki zawsze są ciężkie. – uspakajał Waldek. – Musisz być wytrwały. Musisz opanować nowe ruchy. – pouczał lekarza pacjent.

– Na wszystko przyjdzie czas. – oświadczył pan doktor. – Najtrudniejszy pierwszy krok.

– Do przodu, ale wolnymi kroczkami. – znów pouczał kolega.

I Henio próbował dać kroczki. Niezdarnie, niezdarnie, ale uczynił kilka kroczków. I zmęczony usiadł na wózek.

– Jestem z ciebie dumny. Doktorku, jestem z ciebie dumny.

Radość była obopólna.

– Wolnymi, małymi kroczkami nauczysz się znów chodzić. Jestem z ciebie taki dumny. – cieszył się Waldek.

– Ogromnie się cieszę. – radował się Henio. – Jestem z siebie taki dumny, że nie wiem, jak to wyrazić.

 

 

Nastały jesienne smutne dni. Koledzy czekali na termin sanatorium Henia. Waldek międzyczasie próbował nawiązać kontakt z Zosią, ale nadaremnie. W pracy unikała go, pojechał do domu, do Duchnic, ale nie zastał jej. Już miał wyjeżdżać, gdy pojawiła się na podwórku. Zbyła go krótkim...

– To ty wybrałeś. – naskoczyła na niego. – Nie mniej do mnie żalu. Chociaż ja mam do ciebie żal. Po tylu latach małżeństwa, wolisz faceta. Obcego faceta. Życzę ci szczęścia.

Chciał coś powiedzieć jej, ale zbyła go szybkim...

– Ja w odróżnieniu od ciebie ciężko pracuję. Jestem zmęczona. Byłam w pracy. Chcę odpocząć. Tobie płacą za to, że siedzisz w domu, mnie nie. Nie mam ochoty dzisiaj na rozmowy.

Z domu wyszła Hanka.

– Mamo! Potem płaczesz całe noce! Porozmawiaj z tatą. Nie zachowuj się jak dziecko. – naskoczyła na matkę.

– Jeśli ci przeszkadza mój nocny płacz, powiedz. Wyprowadzę się od ciebie. Ja ma czwórkę dzieci, nie tylko ciebie. Spakuje się i możesz mnie wywieść do innego dziecka.

– Gdyby przeprowadzka rozwiązała wam problem, to bym cię wywiozła. Ale to nie rozwiąże waszego problemu. Macie się dogadać.

– Ja wiem... – Waldek wszedł w ich kłótnie. – ...wolałabyś widzieć mnie kalekę. Kalekę i to jeżdżącego na wózku. Wtedy mogłabyś się opiekować mną. Byłbym zależny tylko od ciebie. Ale on mnie wyleczył. Pomagam mu, on już zaczyna powoli chodzić. Kiedyś jego żona wróci. Wiecznie nie będzie u nas. Ale ty wolałabyś, abym to ja siedział na wózku. Czy tak? A ja jestem mu wdzięczny. Rozumiesz? Jestem mu wdzięczny.

– Nie mam o czym z tobą rozmawiać. – Zosia zakończyła rozmowę. – Jestem zmęczona, idę się położyć. – bezczelnie odsunęła go na bok.

Waldek nie nalegał. Siadł do samochodu i wrócił do Piastowa.

 

 

Heniek robił coraz większe postępy w chodzeniu. Cieszyli się obaj, że do sanatorium już nie musi zabierać wózka, że wystarczy mu sam chodzik.

Gdy nadszedł dzień odjazdu, załadowali się do auta i pomknęli do Łodzi.

Ośrodek spodobał się Heniowi.

– I właśnie o to chodzi, aby się tobie spodobał. Zwłaszcza zabiegi. Zabiegi mają ci pomóc. Gdy wszystko będzie OK, większa satysfakcja dla ciebie. – cieszył się Waldek.

I zabiegi pomagały. Waldek nie mógł być do końca z Heniem. Po dwóch tygodniach musiał wrócić do domu, do Piastowa. Musiał stawić się na komisję.

– Ale obiecuję ci, że wrócę po ciebie. – obiecał koledze.

– Jeśli nie będziesz mógł, wezmę taryfę. – pocieszał go Heniek. – Jest jeszcze pociąg. Syn jest już w domu. Jakoś dam radę. – uspakajał kolegę.

– Skoro ci mówię, że przyjadę po ciebie, to przyjadę. – powiedział stanowczo Waldek.

Waldek odjechał. Heniek został.

Następnego dnia Waldek zadzwonił do Henia.

– Henio, na swoim koncie znajdziesz niespodziankę. – roześmiał się. – Takie tam...

– Na koncie?? – zdziwił się. – A jakie niespodzianki mogą być na koncie? Chyba nie oczyściłeś mi go? Co?

– Dostałem trochę kaski za kolejny tomik wierszy. Wiem, że przyda ci się na rehabilitację. – słychać było, że uśmiecha się.

– Waldek, przestań! Nie chcę od ciebie żadnej kaski! – prawie zawołał do słuchawki. – Nie chce. Rozumiesz. I tak wiele dla mnie zrobiłeś i robisz.

– Hejka. Muszę kończyć. – uprzedził go. – Telefon mi pada. W czwartek będę u ciebie. Wypis masz w piątek... czy coś zmieniło się?

– Tak. W piątek. – poinformował Henio.

Heniek odłożył telefon.

– Co ten facet wyprawia? – powiedział sam do siebie.

Pomimo wielu rehabilitacji, Heniowi sprawiały trudności niektóre czynności. Zakładanie butów, ubieranie się itd. Ale jak to zawsze mawiał... „życie to wredna suka”.

Nadszedł czwartek. Henryk od rana wypatrywał Waldka. Najpierw wmawiał sobie, że jeśli nie rano, to przyjedzie w południe. Ale gdy nadszedł obiad, zaczął częściej spoglądać w kierunku wejścia. Siedział właśnie na holu. Wdał się w pogaduchy z sąsiadem.

– Słucham? – zapytał jeszcze raz, bo nie zrozumiał pytania. – Przepraszam, jakoś zamyśliłem się. Jeszcze raz...

Ale sąsiad tylko uśmiechnął się.

– No nie. Nie musi pan odpowiadać, jeśli pan nie chce.

– Przepraszam, jakoś tak zamyśliłem się. – jeszcze raz usprawiedliwił się. – Jutro wypisują mnie, a kolega... miał przyjechać po mnie z rana. Już jest po obiedzie, a jego nie ma. – znów zamyślił się. – Ale wiem, że na nim można polegać. Nie zawiódł mnie nigdy. Co prawda, znam go od niedawna.

Sąsiad uśmiechnął się.

– Właśnie o to pytałem. Od dawna jesteście razem? Ja wiem, to nie moja sprawa... nie to, żebym się wtrącał...

Heniek zaczął się śmiać.

– Ale mnie rozbawiłeś... – w uśmiechu pokazywał swe niesamowicie piękne zęby. Tak rozbawionym nie był już od dawna. – Widać pedalski punkt widzenia. Ale mnie bawisz sąsiad. – śmiał się, co wprawiało w zakłopotanie sąsiada.

– Ja przepraszam... nie to, żebym się wtrącał, ale któregoś dnia usłyszałem coś takiego... wiem, że to głupie. Przepraszam, że zapytałem.

Heniek nie przestawał śmiać się.

– Myślałem, że już nic mnie nie rozbawi. Ale jednak jesteś niesamowity, sąsiad.

– Wygłupiłem się, prawda? – sąsiad chciał wyjść jakoś z twarzą z rozmowy.

– A słyszałeś coś takiego, jak opiekun niepełnosprawnego?? Jestem neurochirurgiem, lekarzem. Przy okazji trochę niepełnosprawny. ZUS chętnie przydzielił mi opiekuna. Potrzebują mnie. To, że zaproponowałem kolegę, to już inna sprawa. Akurat, pana Waldka, operowałem kilka miesięcy temu. Jest teraz na zasiłku, idealny opiekun. Czy zaspokoiłem ciekawość?

– Sąsiad, proszę się nie gniewać. Ja sam nie wierzyłem w te brednie, co usłyszałem, ale zło tchnęło mnie, aby zapytać. Przepraszam.

I sąsiad czym prędzej znikł w palarni. Jeszcze kilka chwil śmieszyła Henryka ta sytuacja, ale co chwila spoglądał na telefon i na drzwi wejściowe. Humor powoli mijał, a jego miejsce zajmowało zniecierpliwienie. Wziął kule i poszedł do recepcji.

– Miła pani... – uśmiechnął się do recepcjonistki. – ...mój opiekun wyjechał we wtorek do rodziny. Miał wrócić dzisiaj rano.

– No wiem. I co się stało? – zgodnie z profesją uśmiechnęła się. – Jakiś problem?

– Na razie nie. Jutro mam wypis. Chodzi o to, gdyby i jutro nie przyjechał, będę musiał szukać innego pojazdu. To chwilę potrwa.

– Aha. Rozumiem. Nie ma sprawy.

– Jest. Bo może to potrwać nawet do soboty.

– A to już problem.

– Przecież nie będę załatwiał wcześniej nic, bo nie wiem, co z nim? Wierzę, że lada chwila pojawi się, ale tak na wszelki wypadek.

– Rozumiem. Coś będziemy radzić. – chwilkę pomyślała. – Z tym, że nam popsułby pan szyki. Bo widzi pan, musicie opuścić ośrodek do godziny piętnastej.

– Czytałem w Internecie, że do dwudziestej czwartej.

– Niby tak, ale realia są inne. Panie muszą posprzątać dla drugiego turnusu. Ale Ok, jakoś damy sobie radę. Dobrze, zapiszę to i koleżanki będą wiedziały i będą miały oko na pana sprawę.

– Dziękuję. – Henio uśmiechnął się do pani.

I problem narastał.

Nadszedł piątek. Po każdym zabiegu Henryk spieszył do pokoju, aby sprawdzić, czy Waldek wrócił. Ale Waldka nie było.

Nadeszła pora obiadowa. Właśnie szedł już na stołówkę, gdy zaczepiła go recepcjonistka.

– Panie Szklarski, dzwonili do nas z komisariatu w Strykowie, pański kolega miał wypadek. Przewieźli go do szpitala, tylko nie zrozumiałam gdzie?

– O Boże... czy coś tragicznego? – Henio wystraszył się.

– Nie wiem. Wiem tylko tyle, co przekazała mi koleżanka. Ale jeśli trzeba, dowiem się? – była chętna do pomocy.

Henryk oparł się o kontuar.

– Czy wszystko w porządku? – zapytała zdziwiona.

– Tak, tak. – Heniek oparł kule o ściankę kontuaru. Złapał za blat kontuaru. – Chwila... i zaraz minie.

Podeszła do niego. Pomogła mu podejść do sofy.

– Czy wody? – popatrzyła na niego.

– Nie dziękuję. Tylko kule, gdyby pani mogła. – usiadł. – O Boże... – pochylił głowę, wzrok wlepił w podłogę.

– Czy mam zadzwonić gdzieś?? – zapytała recepcjonistka. – Do rodziny, do domu, do dzieci?

– Nie. To nie możliwe. Żony nie ma w kraju. Syn... syn jest u swej pani. Nie zainteresowany. Nie. Dziękuję. – uśmiechnął się do miłej pani. – Mam też telefon. Gdy będzie trzeba, sam zadzwonię. Dziękuję bardzo.

– Bez problemu? – zrobiła gest rękoma, aby upewnić się czy faktycznie problemu nie ma.

– No nie, teraz to dopiero powstały problemy, ale dam radę je przezwyciężyć. Ale to po obiedzie.

Wziął kule do rąk i poszedł na stołówkę. Popatrzył na talerze i odsunął je.

– Panie Heniu, czy coś się stało? – zagadała go pani Jadzia.

– Tak... ale chyba to państwa nie zainteresuje. – już chciał wstać.

– A może jednak... co takiego się stało? – nie poddawała się Jadzia.

– Mój opiekun... pan Waldek miał wypadek. Nie wiem, co się z nim stało? Odeszła mi ochota do jedzenia.

No i powstało zaciekawienie. Już nie mógł odejść spokojnie od stołu. Chciał odpowiedzieć na kilka pytań, ale nie znał na nie odpowiedzi. Zabrał swe kule i wyszedł. Mijał już recepcje, gdy pani zawołała za nim.

– Panie Szklarski?! Ma pan gości. Powiedziałam, że dopiero pan poszedł na stołówkę, ale widzę, że się pomyliłam. – pani była bardzo miła.

– Do mnie?? – zdziwił się kuracjusz i na myśl przyszedł mu Waldek.

– Państwo wyszli na chwilę na zewnątrz. – dodała.

– Państwo?? – zdziwił się jeszcze bardziej.

– Pani powiedziała, że jest żoną. – dodała zdziwiona recepcjonistka.

– Moja żona jest w Ameryce. W Stanach. Pojechała na trzy lata. – kuracjusz nie dowierzał temu, co słyszy.

Skierował się we wskazanym kierunku, ale w szybie ukazała się faktycznie Grażyna. Zatrzymał się, bo Grażyna też zobaczyła go. Kiwnęła ręką na Mateusza i skierowała się ku drzwiom.

– Graźka?? Ty tutaj? Co z kontraktem? – stał zadziwiony.

– Z kontraktem? Co z tobą? – rzuciła się mężowi na szyję.

– Co ze mną?... to zapraszam do pokoju. Wszystko ci opowiem.

Ale Grażyna nie wytrzymała, jeszcze na korytarzu zaczęła.

– W erze telefonii komórkowej, własny mąż, nie raczy zadzwonić do żony, że ma wypadek, że jest w szpitalu.

– Nie rób szumu na korytarzu. – uspakajał ją Henio.

– Szlak mnie trafia, żebym ja zza oceanu, poprzez postronne osoby, dowiadywała się, że mój mąż ma wypadek, że jest w sanatorium, że nie pracuje, że opuścił dom...

– Tylko na tyle cię stać? – powiedział, gdy już weszli do pokoju.

Ale Grażyna zaczęła płakać.

– Od czego masz telefon? Po co płacisz abonament? Własny syn nie wie, gdzie znajduje się jego ojciec.

– Własny syn akurat nie chciał wiedzieć, co z ojcem. A do ciebie dzwoniłem kilka razy, ale oczywiście miałaś wyłączony telefon. „Abonent poza zasięgiem”. A syn? Własny syn zapuszkował się u konkubiny. Zafascynowany nowym ciałem nie miał czasu na ojca. Próbowałem wyjaśnić mu, co ze mną, nie miał czasu.

– No tak, teraz moja wina. – zaczął bronić się Mateusz. – Chyba nie wiesz o tym, że telefon w nieodpowiedniej chwili, to niechciany telefon. Gdy ty kochałeś się z mamą, mnie nie wolno było nawet podnieść się na łóżku, a ty chcesz, abym w czasie stosunku odbierał od kochanego tatusia telefon. Tego jeszcze brakowało, aby...

Ale Grażyna nie wytrzymała.

– Jak odzywasz się do ojca! – zawołała. – A nasze stosunki... nie twoja sprawa. Jazda do samochodu i tam zaczekaj na nas, jak nie potrafisz zachować się.

– To może ja w ogóle odjadę, a wy zostaniecie sobie, co? – zdenerwował się Mateusz i wyszedł.

– Gówniarz jeden. – matka powiodła za synem wzrokiem. – No to opowiadaj.

– Grażynko, co dzieje się w naszej rodzinie? – zaczął Henio. – Co się z nami dzieje? Czy ty widzisz to?

Ale Grażyna nie zwracała uwagi na słowa męża.

– Daj spokój dorasta... my też tacy byliśmy... przejdzie mu wiek buntu i wróci na łono rodziców. Z wnukami. – dodała z uśmiechem.

– Czyli, nie widzisz nic. – Heniek spuścił wzrok. – Co z twoim kontraktem?

– Długa historia. Musiałam wziąć urlop na dwa tygodnie. Dowiedziałam się przez przypadek, że mam męża niepełnosprawnego. Potem zadzwoniłam do Mateusza... nie wierzyłam własnym uszom.

Heniek już chciał coś powiedzieć, ale przerwała mu.

– Być może i miałam na chwilę wyłączony telefon. Ale można było zostawić jakąś wiadomość.? Można? Nie?

Cierpliwie czekał aż skończy.

– Dobrze. – zrozumiała gest męża. – Posłucham cię.

Heniek chwilę odczekał, zebrał myśli.

– Zostałem sam sobie, w wielkim szpitalu. Bez kontaktu z rodziną. Waldek zaproponował mi swą opiekę. Nie chciałem, ale nalegał. Miało być tylko na kilka dni, albo tygodni. Ale jak Mateusz nie chciał nic wiedzieć o mnie, odciągnęło się na kilka miesięcy. Chyba dzięki niemu jestem kim jestem.

– Dobrze. – machnęła ręką. – Zostaw Waldka w spokoju. – i uśmiechnęła się do męża. – Któregoś dnia otwieram konto i omal nie padłam. Myślę sobie, firma stanęła na wysokości zadania. Taka piękna sumka. Potem zerkam...

– Te pieniądze są do zwrotu. Nie chcę tych pieniędzy od Waldka. Trzeba mu je zwrócić.

– Przestań. – trąciła go w ramię. – Nie zamierzam.

– To miało być na moje rehabilitacje, ale ja nie chcę tych pieniędzy. Od niego już nie chcę. Już dość odwdzięczył się mi. To dzięki niemu dochodzę do zdrowia.

– Wyobraź sobie, że ja już rozdysponowałam te pieniądze. – z zalotnym uśmiechem Grażyna zajrzała w oczy mężowi. – Byłam już w salonie. Zamierzam kupić swoje wymarzone autko.

– Nie! Te pieniądze mają wrócić do właściciela. – Heniek aż wyprostował się.

– Heniu, bo sobie zaszkodzisz. Kochanie...

– Ja nie zmienię słowa. – Henio spojrzał prosto w oczy żony.

– Skoro przelał ci taką kasę, widocznie go na to stać. No, mnie troszeczkę nie wyszło z tą Ameryką. Ale wrócę, zarobię i ci oddam.

– Powiedziałem już, nie.

– Oj, Heniu... – przekomarzała się z nim. – Dobrze wiesz, że powinnam mieć autko. W tej chwili nas na to stać. Zwłaszcza, że nikomu z kieszeni nic nie wyrywamy.

Heniek już chciał coś powiedzieć, ale przerwała mu.

– Heniu, dobrze, szykuj się. Nie mamy zbyt wiele czasu.

– Pieniądze muszą wrócić do Waldka. Jeszcze o tym nie wiesz, ale wczoraj Waldek miał wypadek. – spojrzał na żonę.

– Wymyślasz historyjki. Wiem, że wymyślasz. – niedowierzała.

– Nie. Jeszcze nie wiem, gdzie leży. – wziął telefon do ręki. – Ale zaraz wszystkiego się dowiem. Mam taką nadzieję. – wykręcił numer Waldka.

Grażyna usiadła na krześle.

– Powiedz, że żartujesz? Ty chcesz mnie przestraszyć? – wlepiała wzrok w męża.

– Nawet nie mam ochoty. – ale numer Waldka nie odpowiadał. – W Recepcji dowiem się numer do szpitala.

Grażyna zabrała walizkę i opuścili pokój. W Recepcji dostał numer do szpitala. Zadzwonił. Zapisał adres.

W międzyczasie Mateusz zapakował walizkę.

– Zajedziemy do Zgierza, do szpitala. – poinformował syna.

– To zupełnie nie po drodze. – odpowiedział Mateusz. – Chyba, że siądziesz za fajerę.

– Nam, na pewno tak. Wiem, że tak – uprzedził syna.

– Ja nie znam drogi na Zgierz, chyba, że ty znasz? – denerwował się Mateusz.

– Ale ja znam... – Grażyna głosem skarciła syna.

– Ale to moje auto. – odgryzł się matce.

– Ale za nasze pieniądze. – matka nie była dłużna.

– Zawsze to „nasze” i „nasze”, czy teraz wiesz, dlaczego spieprzam tak od was? – zdenerwował się Mateusz.

– Jak ty się odzywasz do matki! Zaraz możesz stąd iść pieszo! – chyba już nie wytrzymała.

– Piechotką, to możesz... ale sama. – i wsiadł za kierownicę. – Jesteś pilotem, więc prowadź. – oświadczył Mateusz.

I Grażyna prowadziła.

Henryk wlepił wzrok w okno.

– I jak? – zapytała Grażyna. – Wygodnie ci?

– Jak dla was, to wygodnie. – Henryk nawet nie spojrzał na żonę.

– Zatrzymaj. Chce usiąść obok niego.

– Szkoda, że nie na zakazie. – Mateusz wciąż dawał kontry matce.

Szybko przesiadła się do tyłu. Wzięła dłoń męża w swoje ręce.

– No co z tobą? Ja jestem stęskniona. – oparła twarz o ramię męża.

– Ja też kochanie.

– Więc, o co chodzi? – zapytała zalotnie.

– Co się porobiło w naszej rodzinie? Powiedz. Co i kiedy? – wciąż patrzył w okno.

Grażyna usiadła wygodnie.

– Nie wiem kochanie. Sama nie wiem. – zaczęła płakać.

– No nie. – prawie zawołał Mateusz. – Proszę, tylko nie to.

– Zdawało mi się, że jesteśmy szczęśliwą rodziną. Ale ciągle tylko praca, praca. Zapomnieliśmy o rodzinie. Zapomnieliśmy, że my to rodzina. – spuścił wzrok na kolana.

Grażyna wzięła jego dłoń i przycisnęła do twarzy.

– Tak bardzo tęskniłam. Brakowało mi cię.

Przycisnął jej twarz dłonią do swej twarzy.

– Ja tęskniłem jeszcze bardziej. Byłem zdany tylko na siebie. Gdyby nie Waldek... ale już dobrze, bo wiem, że nie chcesz tego słuchać. – ucałował ją.

– Chcę... ale teraz najważniejszy jesteś ty. Czy nie boli, jak tak się opieram?

– Nie. – Heniek przytulił ją.

– No dobrze. Opowiadaj, chcę wiedzieć wszystko.

I Heniek opowiadał, ale nie jechali zbyt długo. Zajechali pod szpital.

– Jeśli nie chcecie, nie musicie iść, ale ja muszę. – Henryk oznajmił rodzinie.

– Pamiętaj... – Mateusz zawołał do ojca. – ...że ja nie mam zbyt wiele czasu. Mam też swoje życie.

– Będę pamiętał, że masz swoje życie, będę. – Heniek trzymał nerwy na wodzy.

Mateusz wysiadł z auta, za nim Grażyna. Podeszła do niego.

– Chociażbyś dzisiaj okazał odrobinę szacunku dla ojca... odrobinę! – wygarnęła synowi.

– Jak to powiedział mój tata, mam swoją konkubinę i spieszy mi się do niej. Czy ma prawo mi się spieszyć? Tobie na pewno spieszyłoby się...

Grażyna nie wytrzymała i strzeliła porządnego chlapacza synowi. Odepchnęła go od drzwi i wyciągnęła kluczyki ze stacyjki.

– Jeśli ci się nie podoba, możesz wziąć sobie taryfę. Będziesz czekał tak długo, jak my zechcemy. Ok?

 

 

Heniek dokuśtykał do Recepcji.

– Wczoraj przywieziono tu pacjenta z wypadku. Waldemar Malarczyk, która sala? – zapytał panią.

– Czy pan jest z rodziny? – zaciekawiło panią.

– Tak, brat. Jestem neurochirurgiem z Warszawy. – i pokazał jej legitymację służbową.

Pani wzięła do ręki i prawie od razu oddała. Spojrzała zdziwiona na rozmówcę i wyjrzała zza pulpitu na jego kule. Zrobiła dziwną minę.

– Na pierwszym piętrze, sala 146. Winda dla personelu, po lewo.

Bez trudu Heniek odnalazł salę. Wszedł. Waldek chyba usłyszał stukanie kul, bo jak na zawołanie odwrócił się.

– Heniuś! – zawołał. – O Boże! Ty tutaj!

Już chciał wstać, ale Heniek powstrzyma go gestem ręki.

– Leż! Proszę. Nie musisz wstawać.

– Jak się dostałeś? Kto cię powiadomił? – nie było końca pytaniom.

– Waldek?? Co z tobą? – Henryk stał chwilę i nie wiedział, co ze sobą zrobić.

– Podejdź, niech cię uściskam, niech cię ucałuję.

Panowie uściskali się.

– Kto cię przywiózł? Taryfą? – ciekawiło Waldka.

– Przyjechał po mnie syn z żoną.

– Z żoną? Grażka wróciła ze Stanów? Czy coś nie wyszło?

Ale Henryk milczał.

– Rozumiem. – Waldek uciął temat.

– To nie tak jak myślisz. – sprostował Henryk. – W jakiś sposób dowiedziała się o moim wypadku. Wzięła urlop... – zrobił zdziwioną minę. – ...w jaki sposób? Nie pytaj mnie o to. Powiedz lepiej, co ty nawywijałeś?

– Ja? Na krzyżówce gościu „mistrzunio” uznał, że zdąży jeszcze przede mną w lewo. Auto prawie skasowane. Syn powiedział, że coś z nim zrobi, ale nie wiem. A ja? Jak widzisz. Głowa pokaleczona. Noga boli. Jutro rezonans.

– Co się z nami dzieje? Dlaczego inni nas tak kasują? – ubolewał Henryk.

– Ty do domku. – Waldek nie chciał rozmawiać o sobie.

Henryk posmutniał. Spuścił głowę.

– Masz rację. – powiedział Waldek. – Dlaczego nas tak kasują? Ciebie uciekinier, mnie pijany. Jakoś nie mamy szczęścia na naszych polskich drogach.

Henryk spoglądał na kolegę. Wciąż milczał. Waldek wziął go za rękę.

– Co jest Heniu? Dlaczego jesteś taki smutny? Nie martw się, ja wydobrzeję. Rany tylko powierzchowne, jedna nieco głębsza. Biodro... ale i z tego wyjdę. Nie martw się. Głowa do góry.

Ale Heniek objął kolegę i przytulił jak umiał najlepiej. Waldek poklepał go po karku.

– Co się dzieje? – zapytał.

– Wybacz mi. – smutnie odpowiedział Heniek.

– O co chodzi? To nie twoja wina. – Waldek był zdziwiony. – Ja jechałem ostrożnie. Tamten był pijany, skręcał na krzyżówce w lewo, nie hamował. I tak odbiłem w prawo, inaczej zabiłby mnie. Dobrze, że z prawej było pusto. To nie twoja wina. Kiedyś musiałem wrócić. Wracałem trzeźwy, wypoczęty.

– Nie o to chodzi. Wybacz mi. – spuścił głowę. – Bo ja nie mogę ci pomóc.

Waldek chwilę myślał, bo nie złapał sensu zdania.

– Daj spokój. – Waldek poklepał kolegę po ramieniu. – Nie zawsze można być lekarzem. Nie zawsze można być neurochirurgiem. Daj spokój. – Waldek uśmiechał się do kolegi.

– Waldek, to nie o to chodzi. – smutnie dodał Heniek.

Waldek wlepił oczy w kolegę. Tak jak kiedyś na konsultacji.

Do sali wszedł Mateusz.

– Powiedziałeś, że będziesz pamiętał, że mnie się spieszy, a jakoś tego nie widać. Wiesz, że ja mam też i swoje życie. Jak to powiedziałeś, swoją konkubinę, do której mi spieszy się.

Heniek spojrzał na syna, chwilę milczał.

– Chwileczkę. Jeden momencik. – powiedział, jak gdyby do swego ojca.

– Jeśli chcesz, możesz zostać. Szpital dla ciebie, to jak drugi dom. – dodał Mateusz i wyszedł.

Henryk smutnie odwrócił się do Waldka.

– I już rozumiesz wszystko. – spuścił głowę. – Życie jest wredne. – siedział i poklepywał Waldka po dłoni.

Waldek też zamilkł.

– Nie przejmuj się. – milczenie przerwał Waldek. – Nie przejmuj się przyjacielu... kolego... kumplu... nie przejmuj się. Wszystko będzie dobrze.

– Sorry, pójdę już, bo się rozkleję. Przepraszam za wszystko. – i Henio podniósł się.

– Miło mi było cię poznać. Będę mile wspominał chwile naszej znajomości. Pamiętaj o mnie. – Waldek wyciągnął ku niemu rękę.

Heniek tylko kiwał głową.

– Wybacz mi. – powtarzał wciąż Henio.

– Heniu, wszystko w porządku. Spoko. – uspakajał kolegę.

– Wybacz, tak wyszło. – i Heniek skierował się ku drzwiom.

– Spoko, Heniu. Wspominaj mnie mile.

Heniek był już przy drzwiach, obejrzał się i ruszył w stronę Waldka. Waldek zsunął nogi z łóżka.

– Jak ty mówiłeś, „nie wstydzę się łez”. – padli sobie w ramiona.

– Wspominaj mnie mile. – poprosił Waldek. – Czuję, że już nigdy nie spotkamy się.

– Spotkamy, spotkamy. Na wszystko przyjdzie czas. –  Henryk próbował uśmiechać się.

– Tak myślisz? – Waldek niedowierzał. – Oby to była prawda.

– Spotkamy się, na pewno. – Heniek był dobrej myśli. – Waldek... czy mogę coś dla ciebie zrobić?

– A chciałbyś? Zadzwoń do có... albo nie. Nie. Ja zadzwonię.

– A masz telefon? Dzwoniłem, nie odbierałeś. – zdziwił się.

– Chyba zostawili mi.

– No dobrze. Jak uważasz. – poddał się Henryk.

– Tak na wszelki wypadek... żegnaj Heniu. Jestem szczęśliwy, że poznałem cię, że byliśmy kumplami, przyjaciółmi, że nasze drogi skrzyżowały się.

– Szczęśliwi są ludzie, którzy mają ciebie za przyjaciela, za kumpla. Szkoda, że niedoceniałem tego. Trzymaj się Walduś. – jeszcze raz uścisnęli sobie dłonie.

– Trzymaj się Heniu. Wracaj do zdrowia.

I Heniek uśmiechnął się.

– Ty też. – i znikł za drzwiami sali.

Chwilę trwało zanim znalazł się na dole. Na sofie siedziała Grażyna.

– Już? – zadziwiła się. – Przepraszam, nie chciałam wchodzić. To twój kolega.

– Rozumiem. – Henryk próbował uśmiechnąć się do żony. – Rozumiem, kochanie.

– Co z nim? – mimo wszystko zapytała.

– Myślę, że w porządku. A właśnie... – zatrzymał się w połowie kroku. – ...porozmawiam z lekarzem prowadzącym.

I Henryk zawrócił.

 

 

Waldek wlepił wzrok w sufit. Nie chciał myśleć, sprawiało mu to przykrość. Zaczął porównywać kasetony jeden do drugiego. Byleby tylko nie myśleć o tym, co się stało?

Cicho uchyliły się drzwi.

– O?! Ksawery. – ucieszył się Waldek. – Witaj synku.

– Co u ciebie? – przywitał się syn.

– Jak widzisz. Znów szwy i ból. Siadaj i opowiadaj.

– Co chcesz wiedzieć?

– Jak zapytam, co u matki, będziesz kłamał. Ale zapytam. Co u matki? Wie?

– A tego ci nie powiem, możesz zadzwonić i dowiedzieć się sam.

– Dzwoniłem. Synku... za każdym razem odrzuca. Jak już odbierze, mówi, że nie ma czasu.

– Jednym słowem, nawarzyłeś sobie piwa. Teraz je wypijesz.

– Co u matki? Proszę, powiedz. Błagam cię.

Ale Ksawery milczał.

– Co u matki, co u matki?? Wyschła. – spuścił głowę. – Starzy ludzie, a tacy głupi. Jak dzieci. – wlepił oczy w ojca. – Mieliście być wzorem dla nas, a teraz, czym jesteście? Z was mamy czerpać wzorce? Co wam do głowy strzeliło? – wygarnął ojcu.

Waldek odwrócił głowę.

– Wiem, że to moja wina. Ale czy uda mi się to nareperować?

– No teraz to będzie ciężko. – przytaknął syn.

– Powiedziała mi kiedyś, że wolałaby mnie kalekę, bo mogłaby się opiekować mną. Chciała mnie kalekę, no to teraz będzie mieć.

– Tylko nie strasz mnie. – Ksawery chwilę zastanowił się. – Przecież wczoraj chodziłeś?

Waldek chwilę milczał.

– Tato? Czy coś wyszło nie tak? – wystraszył się Ksawery.

Ale Waldek nadal milczał.

– Dobrze, dowiem się u lekarza.

– Nie strasz matki. Wszystko w porządku. Dajmy spokój mojej osobie. Co z samochodem?

– Według mnie remont nie ma sensu. Tyle, co włożysz w niego, facet chce dać i weźmie na części. Ja byłbym za. Chyba, że masz do niego sentyment. Widziałeś, cała lewa strona do remontu. – poinstruował syn.

– Przecież czymś jeździć będę musiał.

– Dam ci swój. – zaproponował Ksawery. – Dam, nie sprzedam. Zanim jeszcze siądziesz za fajerę, to chwilę potrwa.

– Powiem ci, że szkoda mi go. Przyzwyczaiłem się do niego. Ale Ok. zgoda. To fakt kilka tygodni minie zanim zacznę jeździć.

 

 

Grażyna zerknęła na Henia.

– Czy coś boli? – ale Heniek utkwił wzrok w szybie. – Mogę zwolnić, albo zjadę gdzieś? Heniu do ciebie mówię?

– Nie, nie boli nic. – odpowiedział jej.

– Co się stało?

– Nic. Myślę.

– Mam zjechać?

– Nie trzeba.

– O czym myślisz?

– O swojej wdzięczności.

– O czym? Nie rozumiem cię.

– I nie zrozumiesz. Zosia też nie umiała zrozumieć Waldka.

– Co się stało?

– Odeszła od niego.

– Co takiego??

– Widzisz? Nie potraficie czasami zrozumieć swoich mężów.

– Nie jestem w temacie.

– Gdy byłem kaleką, przyjął mnie do siebie i zaopiekował się mną, a ja nawet nie umiem mu teraz pomóc. Życie jest wredne.

 

 

Hanka usiadła obok ojca.

– O której będziesz miał wypis? – zapytała.

– Lekarz powiedział, że przed obiadem, czyli przed dwunastą, bo o trzynastej obiad. – poinstruował córkę. – Wszystko już spakowałem. – dodał.

I czekali. Przed obiadem lekarz przyniósł wypis i resztę dokumentów. Niby z radością, ale z wielkim smutkiem Waldek opuścił szpital.

W drodze rozmawiali o wszystkim, ale nie o tym, co chciał Waldek. Wreszcie nie wytrzymał...

– Widzę, że o wszystkim opowiadasz, ale nie o matce. Co u niej?

– Sam ją o to zapytasz. – odpowiedziała krótko.

– Córciu, nie odbierz tego źle, ale mam do ciebie ogromny żal. Ogromny. Nie powinnaś wtrącać się do naszego małżeństwa.

Hanka zaczęła płakać.

– Jesteś moim dzieckiem i tylko dlatego nie gniewam się na ciebie, ale mam ogromny żal, że wtedy zabrałaś ją ode mnie. Nie ty nas łączyłaś i nie ty powinnaś nas rozłączyć.

– Co miałam zrobić? Zadzwoniła, poprosiła, abym przyjechała. Byłam w pobliżu, zajechałam. Skąd miałam wiedzieć, co z wami?

– Wiem. To była jej decyzja. Ty ją zabrałaś i ty ją przywieziesz.

– Tatuś, porozmawiaj z nią. Proszę cię.

– Dobrze córcia. Ale reszta w waszych rękach. Tak jak mówiłem, ty...

– To co mam teraz wyrzucić ją z domu!? To moja matka.

– Ale moja żona. Ma być ze mną. Widzisz, Heniek już jest w domu, ma swoją żonę przy sobie, a ja nie. Dlaczego? Bo moja córka zabrała ją do siebie.

– Tak, najlepiej zrobić ze mnie kozła ofiarnego.

– Gdy ty kłócisz się ze swym mężem, ja nie zabieram ciebie do swojego domu. Rozwiązujesz swoje problemy w swoim domu. Chcę, żeby moja żona wróciła do swego domu, do mnie. Jak to zrobisz??... tego nie wiem.

– Dobrze. Zawiozę cię do siebie. Poczekasz na mamę. Coś wymyślimy.

I pojechali do Duchnic.

Zosia tego dnia jakoś wcześniej wróciła. Nie była wcale zachwycona wizytą męża. Przywitała się i owszem, ale nie była zaciekawiona jego stanem zdrowia. Już chciała iść na górę do siebie, gdy Waldek ją zatrzymał.

– Zosiu, zaczekaj. – przytrzymał ja za rękę. – Wracasz ze mną do domu. – zabrzmiało dość stanowczo.

– Nie jestem pewna, czy chcę wrócić. – Zosia nie szarpała się. Chciała, aby ją przytrzymał.

– Zosiu, ja nie będę się z tobą szarpał...

– Przecież nie szarpiesz się.

– Proszę, wróć ze mną do domu.

– Nie jestem gotowa, jeszcze nie teraz. – Zosi zaczęły drżeć wargi.

– Zosiu, ja kocham cię.

– Ja też cię kocham.

– Zosiu, ja tęsknię za tobą. Bardzo tęsknię.

– Gdybyś wiedział, jak ja tęsknię.

– Wracaj ze mną. Tam jest nasz dom. Tam jest twój dom.

– Wiem, ale nie mogę. Jeszcze nie teraz.

– Wróć ze mną dzisiaj... – nalegał Waldek. – ...nie szukaj pretekstu, bo zawsze go znajdziesz. Proszę wróć.

– Nie jestem jeszcze gotowa.

– Ja wiem, że zawiniłem, ale chciałem odwdzięczyć się jemu za to, że nie jestem kaleką. Dla mnie był cudotwórcą. Gdybym wiedział, że wolisz mnie kaleką, nie szedłbym na operację. Ale przecież ty sama chciałaś, abym operował się.

– Zostaw lekarza w spokoju.

– Zosiu, musimy sobie wytłumaczyć wszystko.

– To ja jestem winna. Przecież wiesz. To ja zawiniłam i teraz ponoszę tego skutki. Zawsze byłam winna. – wydostała się z objęć męża. – Jestem zmęczona, chcę się położyć.

– Nieprawda. – znów pochwycił ją za rękę. – Zaczekaj, musimy sobie wytłumaczyć wszystkie nieporozumienia.

– Nie teraz, nie dzisiaj.

Hanka już nie wytrzymała.

– Mamo! Do jasnej cholery. Później znów będziesz beczeć całą noc. Wyjaśnijcie sobie, o co wam chodzi i wróć do ojca. Bo jak tak patrzę na was, to cholera wie, o co ci poszło?

– Teraz wszyscy na mnie... – zaczęła płakać. – Wiem, zawiniłam. Zawsze byłam winna.

– Ojciec ma pretensje do mnie, że cię od niego zabrałam i ma racje. A dlaczego cię od niego zabrałam, to ja sama nie wiem? Bo ty chciałaś. Teraz to i ja czuję się winną, bo powinnam... nie wiem, co powinnam. Nie powinnam w ogóle po ciebie jechać. Myślałam, że to coś poważnego, że ojciec się spedalił, albo jeszcze gorzej? Ale tłumaczy ci, chciał pomóc lekarzowi. Swojemu koledze, przyjacielowi, kumplowi. Przyjeżdżał przecież do was, do nas... co nie znasz ojca? Nie znałaś Heńka? Co za uparta kobieta? Wytłumacz nam, dlaczego uciekłaś wtedy? Ojcu i mnie, jest ciężko zrozumieć ciebie.

– Ja sama nie wiem... byłam wkurzona. Teraz to się nawarstwiło. Ciężko mi przebrnąć przez to. Sama siebie nie potrafię zrozumieć. – Zosia wciąż płakała.

– Wróć ze mną. Wróć dzisiaj. – Waldek objął ją i uściskał.

– Chciałabym, ale muszę pogodzić się sama ze sobą. – ucałowała Waldka. – Przepraszam, ale muszę się położyć. Ja w odróżnieniu od ciebie musze pracować. Mój zakład nie chciał wysłać mnie na emeryturę, tak jak twój ciebie. – i skierowała się na górę.

– Zosiu, ja będę czekał w domu, w naszym domu. Jak będziesz gotowa, Hanka przywiezie cię.

– Dobrze kochanie. – powiedziała już na schodach.

– No i następna noc nieprzespana. Ona w nocy beczy tak, że nie możemy spać. – zdenerwowała się Hanka.

– Jak będzie płakała zapakuj ją do samochodu i przywieź. – zaproponował Waldek.

– Tak?? – zdziwiła się. – Co mnie podkusiło wsadzić ją akurat do tego pokoju co ma zasuwę. Ona zamyka się. Możesz walić, prosić, udaje, że nie słyszy. Wypłacze się i wszystko ok.

– Haniu, zawieź mnie do naszego domu. Ja mam swój dom, nasz dom. – zaproponował Waldek.

– Cholera, jak dzieci, jak dzieci. – zdenerwowała się Hanka. – Zostałbyś dzień, dwa, przecież musicie dogadać się.

– To już zostawiam tobie... i jej. – wskazał na górę.

I Hanka odwiozła ojca do jego domu.

 

 

Grażyna podała kawę. Usiadła obok mężusia.

– Skarbie, ale ja już postanowiłam. – powiedziała stanowczo.

– Kochanie, tyle razy ci tłumaczę, te pieniądze muszą wrócić do adresata. Zaraz usiądę i przeleję je z powrotem na konto Waldka.

Grażyna położyła swoją dłoń na dłoni Henia.

– Kochanie, ja już przelałam je na konto salonu.

Henryk zagryzł wargi.

– Byłam wczoraj u nich. Ja już kupiłam samochód. Dzisiaj mam go odebrać. – pieściła dłoń mężusia. – Oj, wiem. Ja te pieniądze ci zwrócę. Teraz nadarzyła się okazja, abym kupiła swoje wymarzone autko. Zapłaciłam tylko czterdzieści osiem tysięcy. Reszta pieniędzy została na twoim koncie. – podeszła do mężusia i objęła go za szyję. – Zgromadzę te pieniądze, zgromadzę i oddam ci je, oddam. Przeleję je na twoje konto, przeleję. – podniosła się. – Też będę pani z własnym samochodem. Z własnym wymarzonym samochodem. – obróciła się jak malutka dziewczynka. – A na tego mam już kupca. Koleżanka jutro przyjeżdża.

– Gdybym ożenił się z inną kobietą, jakie moje życie byłoby nudne. A tak adrenalina zawsze na swoim poziomie. – popatrzył na nią.

– Wiedziałam, że zaakceptujesz to. – ucieszyła się. – Umówiłam taryfę na jedenastą. – zerknęła na zegar. – Jak będę wracała zajadę na Pocztę. Jest tam kilka rzeczy do odebrania. Ach, jeszcze jedno... wczoraj dali mi się przejechać po placu. Żebyś ty wiedział jak ono idzie... jak dziewczyny na Alei Krakowskiej, bez bata. Jak wydobrzejesz dam ci się przejechać. A na razie kuruj się. – wyjrzała oknem. – O! Taryfa! – wyskoczyła do drzwi, otworzyła i skinęła ręką do kierowcy.

Szybko ucałowała mężusia, założyła buty, chwyciła torebkę i już jej nie było.

Henryk wziął kule i pokuśtykał do drzwi. Gdy wyglądał, po nich nie było już nawet smrodu. Zamknął drzwi chyba nazbyt energicznie bo klucze zabrzęczały. Sięgnął do breloczka. Wyjął klucze z zamka. Popatrzył chwilę na breloczek od Waldka.

– Oj Waldek, Waldek, też przyszła ci głupota do głowy z tymi pieniędzmi. To chyba był twój najgłupszy pomysł? – podszedł do kanapy i położył się.

 

 

Grażyna dojeżdżała już do Młynarskiej, ale na Alei Krakowskiej było pusto, więc pojechała prosto, aż do Sportowej. Tu zawróciła.

– Uważajcie na moje autko. – uśmiechała się do mijających ją. – Nie dmuchajcie tak na moje autko tym smrodem. Bez wychowania. – była rozpromieniona.

Po chwili skręciła w Szkolną. Minęła kilka skrzyżowań. Nagle usłyszała głos syreny. Przed sobą na Szkolnej zobaczyła niebieskie światło.

– No Graźka! Teraz przepisy, bo mają cię.

Dojeżdżała do ronda przed Pocztą. Z naprzeciwka pędziła Policja.

Na prawym poboczu do chodnika zbliżało się kilka osób. Grażyna zatrzymała auto. Głos syreny narastał, policja pędziła. Przed nimi uciekał samochód.

– Grażyna, jesteś bezpieczna. – powiedziała sama do siebie. – Glina goni kogoś. Przecież nie ma szans uciec? Po co to ucieka??

Piesi byli już w połowie ulicy. Samochód uciekiniera był już przy rondzie.

– O Boże pozabija ludzi! – krzyknęła Grażyna.

Samochód skręcił na rondzie nieco, potem bujnął się, wyprostował. Jeszcze chciał minąć pieszych i walnął czołowo w auto Grażyny. Rozległ się ogromny alarm.

Kierowca uciekinier wyskoczył z auta i chciał uciekać pieszo. Z policyjnego samochodu wyskoczył policjant.

– Stój!! Będę strzelał!!

Ale uciekinier nie umiał uciekać. Potknął się o krawężnik i po chwili policjant skuł go.

Drugi policjant podszedł do samochodu kolizyjnego.

– Dzień dobry. Czy wszystko w porządku??? O kurwa! – zaklął. Sięgnął po radio. – Natychmiast karetka na ulicę Szkolną w Raszynie, tuż obok Poczty. Zderzenie czołowe. Drążek kierownicy przebił klatkę piersiową kierowcy. Poszkodowana to kobieta. Natychmiast!

Próbował otworzyć drzwi.

– Takie samochody powinny mieć poduszkę. Jeśli ma, to dlaczego nie zadziałała? – powiedział do kolegi.

 

 

Po kilku dniach Waldek zadzwonił do Zosi, ale odrzuciła rozmowę. Zadzwonił znów, też odrzuciła, aż wreszcie wyłączyła telefon.

Zadzwonił do Hanki, ale córka poszła w ślady matki, odrzucała rozmowy. Odczekał kilka dni, ale sytuacje powtarzały się.

Któregoś dnia Waldek rozłożył duży karton. Włożył do niego swój kalendarz z kodami i hasłami, rachunki wszystkich opłat, ubezpieczenie domu.

Odszukał klucze zapasowe do drzwi domowych i do auta. Sprawdził w kieszeniach dokumenty, dowód rejestracyjny, ubezpieczenie wozu.

Do pudła dorzucił jeszcze ładowarkę do telefonu, do laptopa. Uznał, że wszystko, co potrzebował ma. Wsiadł do auta i przyjechał do domu Hani.

Zosia miała dzień wolny, ale dla zabicia czasu poszła na kilka godzin do pracy.

Zabrał ze sobą laptopa, położył go na półce w przedpokoju.

– O!? Tatuś? – ucieszyła się Hania. – No to wy sobie porozmawiajcie, a ja skoczę do piwnicy.

Waldek wszedł na górę do Zosi. Objął ją i ściskał.

– Cześć skarbie. – cieszył się.

– Cześć kochanie. – Zosia tuliła się do Waldka.

– Co tam w pracy? – zagadał Waldek.

– Chcesz porozmawiać o mojej pracy? – zaciekawiło to Zosię.

– Nie. Wolałbym o nas. Przyjechałem, aby wyjechać stąd z tobą.

Zosia przyglądała się chwilę Waldkowi, uśmiechała się.

– Dzisiaj pojedziesz ze mną? Prawda? – zagadał ją Waldek.

Zosia posmutniała.

– Pojedziesz ze mną... – powtórzył Waldek.

Zosia zaczęła płakać, najpierw cicho. Z lekka pochlipywała.

– Chyba dojrzało już w tobie uczucie. Czy jesteś pewna czegoś?

– Gdy jestem pewna, ciebie nie ma koło mnie, gdy jesteś, brak mi pewności. – przytuliła się mocno do męża.

– Zosiu, dzisiaj zabieram cię stąd.

– Nie jestem pewna, czego chcę?

– Albo dzisiaj wracasz ze mną, albo nigdy więcej nie poproszę? Byłem szczęśliwy z tobą przez czterdzieści lat, a chciałbym do końca życia.

Zosia usiadła przy stole.

– Nie czekajmy, nie odwlekajmy tej chwili. Chodź, jedziemy do naszego domu. – wyciągnął ku niej dłoń.

Zosia odwróciła głowę.

– Zosiu, powiedz, czego chcesz? Chcesz, abym klęczał, uklęknę. Chcesz, abym cię błagał, będę. Ale powiedz, czego chcesz, zrobię to.

Zosia cicho pochlipywała.

– Wolałabyś, abym był kaleką? Powiedz, a stanę się. Zrobię sobie coś. Chodzi ci o to, że pomogłem Heńkowi? Był sam, a ja miałem całe dnie wolne. Za mało czasu poświęcałem ci? Przepraszam. Co jeszcze? Powiedz, wszystko ci wyjaśnię. Ale powiedz. Ja nie wiem, o co ci poszło? Nie znam przyczyny, a skoro nie znam, nie wiem, jak temu zaradzić? Musimy sobie wyjaśnić. Ja już dłużej tak nie mogę.

– Walduś, ja już sama teraz nie wiem, o co chodzi? Wiem, że dzisiaj nie mogę.

– Dzisiaj nie, wczoraj nie, miesiąc temu nie, więc kiedy? Co, stałaś się niewolnicą tych czterech ścian? Jeśli tak to wyrwij się z nich. Chodź, wyjdziemy. Dzisiaj, albo nigdy.

Zosia odwróciła głowę.

– Jestem szczęśliwy, że przeżyłaś ze mną czterdzieści lat. To były dla mnie piękne lata. Piękne i szczęśliwe. Kochałem cię i zawsze będę kochał.

Waldek podszedł do Zosi. Ukląkł obok i położył głowę na jej kolanach. Gładziła jego czuprynę. Ucałował jej rękę. Wreszcie wstał. Podał jej rękę i pomógł jej wstać. Ucałował jak umiał najczulej. Wyszedł.

Na dole położył na stole pęk kluczy, wszystkie dokumenty i wyszedł.

Po chwili do domu weszła Hanka. Popatrzyła na rzeczy pozostawione na blacie.

– Mamo! – zawołała, ale nikt nie odpowiedział. – Tato?! – ale też nikt nie odpowiedział. – Mamo! – wrzasnęła. – Mamo, zejdź!

Z góry zeszła Zosia.

– Gdzie ojciec? – zawołała. – Jest na górze?

Zosia pokręciła głową.

– Mamo, coś ty narobiła? Co wyście nawywijali? – Hanka złapała się za głowę.

Wyskoczyła na dwór, ale na podwórku nikogo nie było. Zosia stała zdziwiona. Nic z tego zajścia nie rozumiała.

– Mamo, czy ty nie rozumiesz? Ktoś, kto zostawia dokumenty i klucze od wszystkiego, nie idzie na spacer.

Do mieszkanie wszedł Jurek.

– Teściu jest mi potrzebny, jest jeszcze? – popatrzył na zdziwione kobiety. – Co się stało?

– Najgorsze. – oznajmiła Hanka.

Zosia zasłoniła twarz dłońmi. Spoza palców patrzyła na sytuację. Z oczu ciekły jej łzy.

– Jak to najgorsze? – nie rozumiał zięć.

– To niemożliwe... – odezwała się Zosia.

– Mamo nikt nie zostawia swojego laptopa w obcym domu. Nikt nie zostawia dokumentów i pęku kluczy. Popatrz, oba komplety. O Boże! – zawołała Hanka.

– Co ty sugerujesz? – do Zosi nie dochodziło jeszcze sedno Hani słów.

– Mamo, o czym rozmawialiście?

– O wszystkim i o niczym.

– Mamo, boję się, że ojciec powiększył grono bezdomnych. Nikt nie zostawia wszystkiego w obcym domu. Boję się.

– Hanka, przestań panikować. – uspakajał ją Jurek. – Poszedł może na piwo, może po flaszkę. Daj na luz.

– Pieniądze... – wskazała na blat. – ...komplety kluczy... – pokazała. – ...laptop, dokumenty... w samochodzie jest jakieś pudło. Idź przynieś je. – podała klucze Jurkowi.

Jurek wyszedł do samochodu. Przyniósł pudło.

– Miałam rację. – wyciągnęła zawartość. – Co to za kalendarz? – zapytała matkę.

– Kody i hasła do komputera. A to... – zapłakała Zosia. – ...rachunki.

Hanka usiadła ciężko na krześle.

– Boże, mój ojciec bezdomnym... – Hanka zapłakała.

– Co ty panikujesz? Skąd taka pewność? – uspakajał ją Jurek.

– Znam swojego ojca. Boże, co ja narobiłam? – Hanka zaczęła płakać. – Gdybym wtedy nie pojechała, wszystko byłoby w porządku. Co mnie wtedy pokusiło? Po cholerę pojechałam?

Hanka podeszła do matki.

– Mamo, co my narobiłyśmy? Mamo?? – objęła matkę i przytuliła.

 

 

 

 

 
Przycisk Facebook "Lubię to"
 
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja