5. Pragnienie

5. Pragnienie 

 

 

Waldek wykręcił numer. Czekał.

– Słucham? – odezwała się Zosia.

– Zosiu... – głos Waldkowi załamał się. – ...mam skierowanie do szpitala.

W eterze chwilę trwało milczenie. Zosia głośno pociągnęła nosem.

– Zosiu, ja jeszcze dzisiaj muszę tam jechać. – Waldek wyglądał na już spokojnego. – Czy mogłabyś przyjść na chwilę i spakować mnie? Jeśli nie, spakuję się sam, będzie to najwyżej dłużej trwać?

– Dobrze, za chwilę będę. – Zosia też udawała spokojną.

Waldek usiadł na chwilę. Oczy wbił w ścianę.

– No cóż?? Nie ma co rozpaczać. Przy niej musisz być chłopie twardy. – powiedział sam do siebie.

Pokuśtykał do szafy, chciał naszykować ciuchy, ale nie umiał schylić się. Dał spokój. Poszedł do łazienki i zebrał potrzebne mu rzeczy. Wrócił i usiadł. Nie miał siły.

Po kilku minutach zaśpiewał domofon. Waldek zebrał się w sobie, ale gdy Zosia weszła, nie dał rady. Objął ja i trzymał dość długo. Nie chcieli rozmawiać, aby nie roztkliwiać się. Wreszcie Waldek przerwał milczenie.

– Zosieńko, w szpitalu raz dwa znajdą i przyczynę bólu, i usuną skutki. Szpital, to szpital. – pocieszał ją.

– Ja wiem, że nie idziesz tam na zatracenie. – ujęła Waldka w pół i tuliła się do niego. – Ale to zawsze szpital. – zaczęła płakać. – Dobrze Sońka weź się w garść, bo zachowujesz się jak baba. – powiedziała sama do siebie. – Co tam ci może być potrzebne? – ze łzami w oczach, ale szykowała rzeczy potrzebne Waldkowi. – Dzwoniłeś do Hanki?

I Waldek wziął telefon i zadzwonił.

– Haniu, jesteś w domu? Muszę jechać do szpitala. – powiedział bez ogródek.

– Nie tato. Jestem w pracy, ale Jurek dzwonił, że jest już w domu. Zadzwoń do niego, a dlaczego jedziesz do szpitala, co się dzieje? – zaciekawiło ją.

– Skierowała mnie Godlewska. Powiedziała, że dłużej już tak nie może być.  – wyjaśnił.

– Zadzwoń do Jurka, ja nie mogę, mam nawał pracy. Pa, tato. – powiedziała dość szybko.

– Pa, córeńko. – Waldek pożegnał się z nią.

Naszykowali ubrania potrzebne dla pacjenta. Waldek naszykował potrzebne dokumenty i czekali.

– Skarbie, rozumiem, że musisz wrócić do pracy. – zaczął Waldek.

– Nie, skarbeńku. Są sprawy ważne i ważniejsze. Pojadę z tobą do szpitala. – Zosia walczyła ze sobą. – Nie martw się, sklepu nikt nie ukradnie. Są inni, równie dobrzy, jak i ja.

Zaśpiewał domofon. Zosia wzięła torbę i zeszli do windy. Na dole Waldek ostrzegł zięcia.

– Bardzo cię proszę, jedź spokojnie i omijaj dołki.

Jurek uśmiechnął się.

– No wiesz tata, jaka droga, taka jazda.

Ale Waldkowi nie było do żartów. Zosia usiadła z Waldkiem z tyłu.

– Wygodnie ci? – zapytała poprzez łzy.

– Tak skarbie. – Waldek poklepał ją po dłoni.

Przed szpitalem pomogła mu. Ale jak to mężczyzna, stawiał opory. Chciała już nakrzyczeć na niego, ale nie chciała robić mężowi obciachu.

– Waldek, nie bądź taki upierdliwy. – powiedziała w końcu.

Weszli na poczekalnie. Jurek pojechał zaparkować auto. Personel szpitala pokierował przybyłych w odpowiednie miejsce. Waldek podał „Skierowanie” pani w „Rejestracji”. Podał „Dowód osobisty”, pani kazała czekać.

Waldek usiadł.

– Jeśli przywiezie cię karetka, załatwiają cię w kilka minut. – powiedział do Zosi, ściszając głos. – A tak, to posiedzę sobie, godzinę lub dwie.

– Przestań. – Zosia też zaczęła mówić ogromnie ściszonym głosem. – Przecież nie jesteś tu sam.

Waldek dla sprawdzenia tego stanu, zapytał osoby siedzące na korytarzu...

– Kto z państwa jest do przyjęcia do szpitala.

I o dziwo, kilka osób potwierdziło jego pytanie.

– A kto ostatni? – Waldek drążył temat.

I kilka osób uśmiechnęło się.

– Bo widzi pan, zależy z czym i na jaki „Oddział”?

Pani w „Rejestracji” chcąc pomóc pacjentom dodał.

– Pan do lekarza w tym gabinecie, państwo tu. – dla zrozumienia, pokazała ręką całkiem inne gabinety. – Proszę cierpliwie poczekać. – dodała.

– A tak dla pewności?? – wtrącił się Waldek. – Pół godziny? Godzina, dwie?

Nie spodobało się to już pani w „Rejestracji”.

– Różnie to bywa. Dzisiaj, jak nigdy, nawał pacjentów.

Zosia trąciła Waldka i Waldek zamilkł.

Pojawił się Jurek. Wyjaśniał, że nie ma miejsca na parkingach.

– No właśnie, pani mówi, że dzisiaj nawał pacjentów, jak nigdy. – wyjaśnił Waldek.

Czas dla czekających zawsze się dłużył i tym razem nie było inaczej. Minuty, jak na złość zwiększyły swój limit sekundowy, co wydłużyło od razu limit minutowy godziny. A i godzina chyba też zwiększyła swój limit minutowy i tak w koło, panie Macieju.

Już zbliżali się z czekaniem do drugiej godziny oczekującej, gdy ktoś zawołał.

– Pan Malarczyk. – był to męski głos.

– To ja! – zawołał pacjent.

– Do tego gabinetu. – powiedział pan.

Ale zanim Waldek poderwał się, zanim skoczył jak gazela wysokogórska, pan zawołał jeszcze raz.

– Pan Malarczyk!

– To ja! Ale spokojnie. – Waldek prostował się. Bujnął się raz i drugi.

– Chwileczkę! Niech pan zaczeka! – zawołał ten sam głos. – Przepraszam, myślałem, że pan jest sprawniejszy. Już podstawiam wózek.

Waldek ledwie zdążył podnieść się. Stanął i czekał.

Pan podjechał „karocą zaprzęgniętą w cztery konie”.

– Ostrożnie. – powiedział i pomógł usiąść pacjentowi.

W międzyczasie zmieniano lokalizację gabinetu, bo tam coś, bo tu coś...

– Spokojnie. – Zosia stała z tyłu i położyła dłoń na ramieniu Waldka. – Już teraz to z górki.

– Ja jestem spokojny. Niespotykanie spokojny. – odwrócił się i popatrzył na Zosię. – Tylko w naszym kraju może być tak wesoło. – uśmiechnął się do Zosi.

Stali na korytarzu tą „karocą zaprzęgniętą w cztery konie”.

– Co z tym panem Malarczykiem?? – zwołał ktoś wewnątrz gabinetu.

– Czekamy! – zawołał Waldek.

Wreszcie z gabinetu wyszła pani i zabrała pacjenta z wózkiem i wprowadziła do środka.

Badanie trwało bardzo długo. Na koniec pani stwierdziła.

– Zostaje pan na Oddziale. Proszę przebrać się w pidżamę, zabrać ze sobą rzeczy potrzebne do użytku codziennego. Pojedzie pan na górę.

Jurek pomógł teściowi przebrać się. Panie wypełniły odpowiednie dokumenty. Pielęgniarka podeszła do wózka.

– Czy mogę poprowadzić wózek? – zaoferował się Jurek.

– Jeśli tylko pan sobie życzy? – zgodziła się pielęgniarka.

I Jurek jechał karocą czterokonną w ślad za panią. Na korytarzu dołączyła do nich Zosia.

Pojechali na czwarte piętro. Tam musiał zaczekać, aby formalnościom stała się zadość.

– Na dwójkę. – powiedziała pani z góry.

I Waldka wtoczono do dwójki. Czekało na niego łóżeczko. Waldek od razu wczołgał się na łóżko. Zosia poustawiała jego rzeczy w szafce. Na pewno siedzieliby może i kilka godzin, gdyby nie lekarze.

– Przez chwilę będziemy krzątać się wokół pacjenta, prosimy o usunięcie się. Po krótkiej chwili poprosimy państwa.

– Ja wyskoczyłam tylko na chwilę z pracy. – wyjaśniła Zosia. – Muszę wracać. Czy jutro można odwiedzić męża.

– Jutro? Tak.

Pożegnali się i pacjent został sam. Sam z lekarzami.

Odwiedzali go co chwila lekarze. Każdy zadawał prawie te same pytania, pacjent zaczynał gubić się. Zastanawiał się, dlaczego musi non stop powtarzać te same odpowiedzi? Ale próbował zrozumieć pracę lekarzy i nie pytał o nic. W końcu, po to był w szpitalu, aby nawet i po tysiąc razy odpowiadać na te same pytania. A że lubił gadać, więc każdemu z lekarzy wylewnie i dokładnie opowiadał o swojej chorobie. Aż któraś z pań powiedziała.

– Nie musi pan aż tak dokładnie opowiadać o swojej chorobie. Wystarczy zwykła odpowiedz.

– Ja lubię, gdy lekarz mi dokładnie mówi, co mi jest i tak samo traktuję lekarza. – wyjaśnił.

– W odróżnieniu od pana, my jeszcze nie wiemy, co panu dolega, dlatego zadajemy być może tysiące pytań. Bo wśród tych odpowiedzi, tkwi odpowiedź na pańską dolegliwość. Ale jedno, co mogę powiedzieć, to nie jest rwa kulszowa. Rwa kulszowa boli od nadwyrężenia mięśnia, to prawda, od uszkodzenia mięśnia, ale boli nie aż tak długo i nie tak. Zrobimy jeszcze inne badania... – uśmiechnęła się. – Znajdziemy przyczynę.

Gdy Waldek zostawał sam, czasami chciał przysnąć nieco, ale za chwilę pojawiał się znów ktoś. Zaczął w pewnej chwili obserwować monitor i wystraszył się. Wiedział o swym niskim tętnie, ale o aż tak niskim?? Nie zdawał sobie z tego sprawy. Tętno spadało mu do czterdziestu. Najpierw nie robił sobie z tego nic, ale gdy tak dłużej obserwował monitor, bardziej ogarniał go strach.

W pewnej chwili ruszył nogą i tętno podskoczyło mu do sześćdziesięciu. Zadziwiło go to. Gdy znów wracało do czterdziestu, znów ruszył nogą. Tętno znów skoczyło do sześćdziesięciu. Niedowierzał. Zaczął bawić się. Ruszał rękoma. Ale to nie było to. Sprawdził ile wysiłku robi serce, gdy przekręca się, gdy poprawia kołdrę, gdy podnosi się, bawiło go to do pewnego momentu. Aż przestało. Takimi doświadczeniami zadawał sobie ból. Ale gdy leżał spokojnie, wystraszał się, bo mimo woli spoglądał na monitor.

Gdy tylko na obchód pojawił się lekarz wspomniał o swym doświadczeniu. Podzielił się swą obserwacją. Lekarz zalecił na następny dzień badanie Holtera.

Wieczorem chciał już zasnąć, gdy spojrzał na monitor... teraz dopiero wystraszył się. Aparatura wskazywała tętno trzydzieści osiem. Wcisnął alarm. Po chwili przyszła pielęgniarka.

– Co się dzieje? – zapytała bardzo służbowo.

– Proszę pani, obserwuję swoje dane. Tętno mam czterdzieści, to wiem, ale czasami spada mi niżej.

– Bez paniki.

– Droga pani, ale monitor wskazuje nawet trzydzieści osiem.

– Powiedziałam, bez paniki. Proszę pacjenta, aby poszedł spać. Proszę zasnąć. – zachęcała do snu.

– Proszę pani, ja boję się zasnąć, bo ja chciałbym zasnąć, ale jutro chciałbym się obudzić.

– Proszę pana, proszę nie patrzeć w ekran. Wyłączę panu monitor. – i odłączyła monitor od sieci. – Ma pan już zapisane w karcie, jutro ma pan Holtera.

– Uważa pani, że to jest normalne? Trzydzieści osiem? – pacjent był wystraszony.

– Dałabym panu coś na zaśnięcie, ale jutro ma pan Holtera, musi pan być bez żadnych środków. Czy rozumie pan? – wyjaśniała.

Pielęgniarka wyszła. Waldek zdenerwował się. Chciał zasnąć, ale nie szło. Wyjął telefon. Było już po dwudziestej drugiej. Zosia powinna być w domu. Doszedł do wniosku, że chociaż powiadomi rodzinę, że gdyby coś się stało, niech wiedzą.

– Słucham. – Zosia miała dziwny głos.

– Śpisz kochanie?

– Nie. Nie mogę zasnąć.

– Skarbie, jestem podłączony do aparatury. Nazywa się to monitorowanie. O co chodzi? Czasami monitor pokazuje mi cholernie niskie tętno, nawet trzydzieści osiem.

Usłyszał w słuchawce chlipanie nosa Zosi.

– Waldek, proszę cię, nie dobijaj mnie. Nie poszłam do pracy, bo nie. Myślałam, że zasnę, nie mogę, błagam, nie dobijaj mnie. – i Zosia zaczęła już głośno płakać. – Była u mnie Hanka... wszyscy mają do mnie pretensję. Ludzie dajcie mi spokojnie żyć. Ten szpital... spadło to na mnie, jak grom z jasnego nieba. Czy wy chcecie, abym wykończyła się?

– Zosiu. Uspokój się. Ok. kończę. Życzę ci spokojnej nocy. Błagam cię, nie płacz już. Przepraszam, chciałem tylko tak, na wszelki wypadek. Gdyby się coś stało, ale skoro nie chcesz o tym wiedzieć, ok. Przepraszam, nie płacz już. Nie chciałem, nie wiedziałem, że tak zareagujesz. Przepraszam skarbeńku.

I Zosia rozłączyła się.

Odłożył telefon, chciał zasnąć, ale nie mógł. Nie łatwo jest tak wyrwać się i zostać spokojnym. Rozumiał w pewnym sensie Zosie, ale nie umiał zrozumieć siebie. Zawsze łatwiej jest wytłumaczyć przed sobą kogoś, niż samego siebie.

Nagle zadzwonił telefon. Waldek odebrał.

– Słucham. – powiedział ciszej, bo już była cisza nocna.

– Śpisz?

– Nie.

– Waldek, przepraszam... – Zosia nie ukrywała płaczu. – ...spadło to na mnie, jak grom z jasnego nieba. Nie mogę sobie dać rady.

– Zosieńko, proszę cię, nie płacz. Wiesz, jak bardzo mi cię żal, gdy płaczesz. Wiesz, jak miękki stałem się przez ten kwiecień. Błagam cię, nie płacz.

Zosia pociągnęła kilka razy nosem i przestała.

– Była u mnie Hanka z Jurkiem. Niedawno pojechali.

– Podejrzewam, że zdołowali cię.

– Wszyscy mają do mnie żal, bo ja jestem zdrowa i powinnam coś z tobą zrobić. Powiedziałam im, to wasz ojciec, dlaczego nie zrobiliście nic, tylko patrzyliście się, jak on cierpi?? To powiedzieli, że nie mam serca.

– Zosieńko. Daj sobie spokój. Miałaś rację, mogli też coś zrobić. Są bardziej operatywni, żadne z nich nie wyskoczyło z propozycją, tylko wyśmiewali się ze mnie. Dajmy już spokój mojej chorobie. Na jutro mam Holtera. Wszystko się wyjaśni. Każdy z nas kiedyś musi zejść.

– Waldek, przestań chociaż ty.

– Oj żartowałem. Jak trzeba będzie, to będę spacerował całą noc, aby podnosić sobie tętno. Skarbie, ja z tym tętnem mam od dawna tak. Tylko gdy pracowałem podnosili mi adrenalinę, a nawet będąc w domu podnosiłem sobie sam. Teraz siedzę w domu i dlatego tak to jest widoczne i odczuwalne.

– Jaki wniosek?

– Powinienem pracować, aby żyć. Po przyjeździe z Inowrocławia wracam do pracy i wszystko wróci do normy.

– Dobrze kochanie, bo ja jutro na rano do pracy. – Zosia dążyła do końca rozmowy. – Nie chciałabym mieć podpuchniętych oczu.

– Jak sobie życzysz?

– Pa kochanie.

– Pa.

– Śpij spokojnie.

– Ty też.

Waldek ucieszył się z tej rozmowy. Ucieszył się, że Zosia wreszcie rozumie, że nie całe życie mogą i muszą być razem. Mała rozłąka czasem dla małżeństwa dobrze robi.

Z korytarza dolatywały czyjeś kroki. Do sali weszła pielęgniarka.

– Co się dzieje? – zapaliła światło i zmieniła pojemniczek w kroplówce.

– A co się ma dziać? – zdziwił się Waldek.

– Aparatura wariuje. – wyjaśniła.

– Przecież któraś z pań odłączyła mnie.

– Ale nasza jest podłączona. Nadal pan jest połączony z aparaturą na dyżurce. My tam wszystko widzimy.

– Dzwoniłem do żony. – wyjaśnił. – To aż tak widać różnicę w pomiarach.

– Proszę pana, gdyby pan wiedział, co tam widać, to leżałby pan spokojnie.

– Właśnie nie mogę leżeć spokojnie, bo nie obudzę się jutro.

– Bez paniki. My pana obudzimy. O dwunastej w nocy jeszcze jedna... – wskazała na kroplówkę. – I będzie pan spał spokojnie. Dobranoc.

– Dobranoc. Jeszcze chwila. – zatrzymał ją. – Jest mi bardzo zimno w lędźwie pod tą kołderką. Czy mógłbym dostać na noc drugą kołderkę. Jak jest mi zimno, to bardziej czuję ból.

– Taki młody, a już taki zmarzły??

I pani przyniosła szlafrok, bo tylko to miała.

 

 

Ktoś wyciągnął do niego rękę.

– Masz, to dla ciebie. – powiedział.

Spojrzał na to dziwo. Było to coś dziwnego, jak wielki, ogromny rzep. Tylko kolców miał mniej i kolce były takie dziwne.

– Nie chcę tego. – zaprzeczył.

– Nawet nie wiesz, co to jest? Odnajdziesz go... – na chwilę zobaczył czyjąś twarz. – On zamieni ci to, na szczęście. – i ten ktoś wsadził mu wizytówkę do kieszoneczki. – Pilnuj jej, a odnajdziesz go. 

– Nie chcę tego. – odsuwał to z obrzydzeniem.

– Przestań. Zobacz, to tylko tak wygląda. To nie jest takie groźne. Wsadź je spoko do kieszeni i biegnij.

I ten ktoś pokazał, że można to włożyć do kieszeni i nic nie widać. Wsadził to coś do jego kieszeni i popchnął go ku wyjściu.

Stał na zielonej łące, pełnej kwiatów. Obok była droga. I nagle z drogi poderwał się samochód i na skrzydłach wielkich jak stodoła poszybował ponad nim. Bał się trochę.

– Uciekaj! – zawołał ktoś i szyderczo roześmiał się.

Przypomniał sobie o tym kolczastym stworku. Wyjął go szybko z kieszeni i cisnął nim w pojazd. Kolczasty rzep rozprysł się o pojazd jak dynia. Z pojazdu wystawił głowę kierowca. Szyderczo roześmiał się.

– Nie znajdziesz go!

I teraz dopiero zrozumiał, że miał tego rzepa oddać temu komuś, kogo szuka. Odpryski dyni leciały na wszystkie strony. Czuł, że gdy któryś dosięgnie go, będzie ranny. Rzucił się na glebę, ale i tak jeden z nich ubrudził mu głowę. Drugim dostał w plecy. Sięgnął palcami do skrawka dyni na głowie... obrzydliwość, okropna obrzydliwość.

Obok zobaczył sutannę zakonnicy.

– Jak nazywasz się? Kogo szukasz? – zapytała zakonnica.

– Nie pamiętam, w sercu go mam. – i sięgnął do kieszoneczki na sercu po wizytówkę. – Miał czekać tu na mnie. – podał jej wizytówkę. – Jeśli wierzysz w Boga, zadzwoń.

Zakonnica stanęła obok i zaczęła przeraźliwie krzyczeć.

 

– Ratunku! Ratunku!

 

 

Okropny krzyk zbudził Waldka. Waldek poderwał się na łóżku. Gdzieś za ścianą kobieta krzyczała.

– Ratunku! Synku! Ratunku! – kobieta darła się wprost.

Waldek sięgnął po telefon. Dochodziła czwarta.

– Dlaczego zawsze przed czwartą śnią się horrory? – odłożył telefon.

Na korytarzu zaczął się ruch na Oddziale. Interwencja pielęgniarek nawet nie skutkowała. Za kilka minut krzyk powtórzył się.

Dopiero gdy pielęgniarka przyszła do pacjenta z termometrem, dowiedział się, że tamta pani krzyczy, woła swego syna.

– Taka choroba, takie zachowanie. – wyjaśniła krótko pielęgniarka.

– I od dawna tak krzyczy? – zdziwił się pacjent.

– Od kiedy jest u nas. A od kiedy jest? – uśmiechnęła się. – Dziewięć, dziesięć dni?? – bez zbytniego entuzjazmu wyjaśniła pielęgniarka.

Waldek zrozumiał, że jego choroba, to pryszcz przy innych osobach.

Pielęgniarka spojrzała na jego opaskę na ręce.

– Bez przesady. To już niepotrzebne. – i zdjęła ją.

Ledwie zmierzono mu temperaturę, a już przyszedł czas na pobór krwi. Pielęgniarka zostawiła pojemniczek na mocz.

Jeszcze przed śniadaniem odwiedził go lekarz ortopeda, potem nawiedziła go pani i przedstawiła się jako jego lekarz prowadząca.

Po kolei przyszedł czas na przeprowadzkę. Zaszła potrzeba innego pacjenta podłączyć pod monitory.

– Jedziemy panie Zielonka. – radośnie powiedziała pielęgniarka, ale już inna.

– Ale dokąd, pani Czerwonka? – też radośnie dodał pacjent.

– Jedzie pan na ostatnią salę po lewo. – wyjaśniła. – Na siódemkę.

Ale nadeszła salowa i powiedziała...

– Ale po co zmieniać pościel, skoro można zabrać go z całym łóżkiem. Szafkę przesuniemy... – zajrzała pod spód. – Szafka jest na kółkach. Jedziemy z całością.

– Mam zejść? – zapytał pacjent.

– I będzie szwendał się pan, jak smród po gaciach? Leżeć. Zawieziemy.

I pacjent posłusznie leżał.

Pojechali na siódemkę. Dwóch panów w ubraniach wyjściowych czekało na wypis. Waldek wziął telefon i zadzwonił do Zosi.

– Budzę cię?

– Nie, już nie śpię. Co się stało? Dlaczego nie śpisz?

– Od czwartej już nie śpię, ale to opowiem ci, jak przyjedziesz. Dzwonię, bo jestem na innej sali. Na siódemce.

– Dobrze niuniuś, kończę, ubieram się i jadę do ciebie, bo na dziesiątą jestem do pracy. – wyjaśniła Zosia. 

 

 

 Gdy przywitali się, Zosia usiadła na taborecie.

– A co ty spać nie możesz? – zdziwiła się.

– Nowe miejsce i jakieś horrory śniły mi się. Jakiś samochód chciał mnie rozjechać. Jakaś zakonnica zaczęła wzywać ratunku. Spocony obudziłem się, a w którejś sali babka wzywała pomocy, ale darła się w niebogłosy. – opowiadał Waldek.

– Słuchawki na uszy może przywiozę ci? – kpiła sobie Zosia.

– Taki klimat, to jest szpital. Dziękuję Bogu, że nie leżę na Tworkach. Wtedy byłyby mi naprawdę potrzebne.

Jak na zawołanie, gdzieś rozległ się przeraźliwy krzyk kobiety. Zosia posłuchała chwilę. Mina jej dziwnie poważniała.

– Nigdy w życiu nie chciałabym leżeć w szpitalu. – powiedziała już bez kpiny.

– Dlaczego? – zdziwił się Waldek. – Kobieta jest chora. Tylko lekarze powinni nad tym zapanować. Ona nie krzyczy bez powodu. Z tego, co zrozumiałem, woła syna.

Młodszy pan uśmiechnął się.

– Panie, które są z tą panią na sali, opowiadały, że ma czterech synów, ale żaden jeszcze nie odwiedził jej. Ironia losu, prawda?

Zosia spojrzała na pana.

– Okropność. – powiedziała i zaraz dodała. – Może nie mogą, może nie wiedzą? Nie każdy pracuje tak, że może urwać się z pracy.

– Pielęgniarki opowiadały, że zaraz po poinformowaniu rodzinę przez szpital, telefony stały się głuche. – wyjaśnił pan.

Zosia chciała, aby Waldek chwilę odpoczął i zaczęła rozmowę z „prawie cywilem”.

– Proszę pana, nie zawsze rodzina ma warunki, aby opiekować się chorym członkiem rodziny. Od tego są szpitale i różne inne domy opieki. Wystarczy, że wszyscy w domu pracują, co można zrobić dla tego chorego?

– Ja rozumiem. U mnie też wszyscy pracują, dlatego muszę czekać, aż kiedyś, ktoś, po mnie przyjedzie. – tłumaczył pan.

– Pan nie jest kierowcą? – zapytała Zosia.

– Jestem, ale nie mogę siedzieć za kierownicą. – uśmiechnął się pan. – Jestem zdany na łaskę i niełaskę rodziny.

Zosia spojrzała na Waldka.

– Co tak milczysz? – zapytała go.

Ale Waldek wlepił wzrok w ścianę. Zrobił tylko dziwny grymas ustami.

– Przestań, wszystko będzie dobrze. – pogładziła go paluszkami po policzku.

– Soniu, obawiam się, że już nic nie będzie dobrze. – Waldkowi dziwnie usta krzywiły się.

– Nie wygaduj takich głupstw. – uciszała go Zosia.

– Soniu, tak bardzo chciałem tych badań, ale teraz coraz bardziej boję się ich wyników. Tak bardzo boję się.

– Przestań głuptasie. – Zosia uspakajała go.

– Zosiu, jak lekarze powiedzą mi, że czeka mnie wózek... – Waldek zaczął płakać. – Nie przeżyję tego. Tak cholernie boję się, że zostanę kaleką. Nie wyobrażam sobie siebie na wózku.

– Waldek, proszę cię, ja jeszcze idę do pracy, ja pracuję przy pieniądzach, błagam cię... – Zosia szukała ratunku.

Waldek wziął Zosi dłoń i bawił się nią.

– Zosiu, ja strasznie boję się kalectwa. Nie wyobrażam sobie wózka i mnie na nim. Za nic w świecie nie chciałbym być na wózku. Jeśli lekarze powiedzą, że wózek, poproszę o uśpienie mnie.

– Waldek przestań. – zawołała Zosia. – Nie masz prawa tak mówić.

– Co pan za głupoty wygaduje? – wtrącił się sąsiad do rozmowy.

– Zosiu, panicznie boję się kalectwa.

– Walduś, mamy wspaniałe dzieci, mamy wspaniałe wnuki. Mamy dla kogo żyć. Ty masz dla kogo żyć. – tłumaczyła Zosia.

– Ale nie jako kaleka. – nie dawał za wygraną Waldek.

– Co ty żeś się tak uczepił tego kalectwa? – nie rozumiała Zosia.

– Właśnie?! – wtrącił się sąsiad. – Co pan tak uczepił się tego wózka i kalectwa? Jest pan w szpitalu. Szpital nie pozwoli panu zostać kaleką. Zrobią wszystko, aby uchronić pana przed tym. – wyjaśnił.

Waldek uniósł głowę.

– Do „Wielkanocy” byłem twardzielem, mogłem góry przenosić, pracowałem po dwanaście, gdy było trzeba, a od trzeciego kwietnia jestem przykuty do łóżka. Coś chrupło mi w kręgosłupie. Wątpię, czy są w stanie naprawić mnie.

– Drogi panie, jak już pan pojawił się tutaj, oni zrobią wszystko, aby pan stanął na nogi. To jest szpital. – tłumaczył sąsiad.

Waldek utkwił wzrok w oczach Zosi. Zosia tylko przytaknęła głową.

– Przestań się dołować. – powiedziała. – Ostatnio masz za dużo wolnego czasu i przychodzą ci do głowy zwariowane pomysły. – wstała. – Poleż chwilę, ja przejdę do lekarza. Zapytam to i owo. – i wyszła.

– Ciężko jest pogodzić się normalnemu, zdrowemu człowiekowi, gdy z dnia na dzień zostaje przykuty do łóżka. – Waldek zaczął wyjaśniać sąsiadowi. – Kości, ot tak sobie nie chrupią, a to, co spotkało mnie... myślałem, że mi kręgosłup pękł. Trzy tygodnie i żadnej poprawy, wręcz przeciwnie, gorzej. Człowiek zastanawia się, kości próchnieją, łamią się?? Co się dzieje?

– Proszę pana, taki wiek. – wyjaśnił sąsiad. – Nie stajemy się zdrowsi, ani młodsi, tylko starsi i niedołężni. Ja pracowałem do ostatniego dnia. Jechałem samochodem, chciałem wysiąść i dupa. Wystawiłem jedną nogę i stop. Proszę pana, myślałem, że połamało mi się wszystko w środku. Karetka zabierała mnie z samochodu. Jedna noga na zewnątrz, druga w środku. Dyski przeskoczyły. Siedziałem. Taki wiek. Czy usiądę jeszcze za kierownicę?? Tego nie wiem? Mam skierowanie na operację. W sumie, szpital skierował mnie do zoperowania kręgosłupa. Jedyny ratunek.

Do sali weszła Zosia. Usiadła obok Waldka.

– I co powiedziała ci lekarka? – zapytał Waldek.

– Zaraz zaczną badania. Na obchodzie mówili ci. Nie słuchałeś??

– Nie było jeszcze obchodu? – zaprzeczył Waldek.

– Był. – poinformował sąsiad. – Był bardzo wcześnie.

– Słusznie. – przyznał Waldek. – Tak, było kilku lekarzy, jeszcze na dwójce. Tak i zaraz przewieźli mnie tu.  A co mówili? Nie słyszałem, przyznaje?

Jak na zawołanie przyszła pielęgniarka. Zostawiła swój pojazd obok łóżka.

– Pan Malarczyk? – spojrzała, ale poza wychodzącymi panami przebranymi już, tylko on był pacjentem. – To dla pana. – podała proszki. – Proszę obficie popić wodą. I proszę przygotować się. Pobierzemy krew.

I zaczęły się czynności, których pacjent tak oczekiwał. Pielęgniarka szybko uwinęła się i wyszła.

– Chciałbym pana pocieszyć. – radośnie dodał sąsiad. – Po wszystkich badaniach i nie tylko takich, jak to u pana... – uśmiechnął się. – Lekarze powiedzieli mi, że mam się oszczędzać. Jeden niekontrolowany ruch i grozi mi kalectwo. Tak, że nie jest pan osamotniony, ale nie dopuszczam do siebie takich myśli.

– Widzi pan... nie wyobrażam sobie siebie na wózku. Człowiek przez tyle lat był aktywny... gdybym miał usiąść na wózek... nie. Nawet nie potrafię tak myśleć.

Sąsiad uśmiechnął się.

Waldek chwilę zastanowił się. Popatrzył na żonę.

– Co za proszki ona mi dała?? Jestem jakiś inny. Czuję się inaczej, jak kiedyś. Mogę góry przenosić. – dziwił się Waldek.

– Dobrze, powiem ci. Jak rozmawiałam z lekarką, powiedziałam je, że dołujesz się. Powiedziała, że dadzą ci coś na wzmocnienie charakteru.

– Hm. – Waldek uniósł brwi. – Widać, że proszek działa, bo czuję to. OK. Dobrze.

– Dobrze? – zdziwiła się Zosia.

– Oczywiście. Za bardzo się rozklejałem. – przyznał Waldek. – Wiesz, że to nie w moim stylu. – uśmiechnął się. – Ale to jest silniejsze od człowieka.

Wyciągnął ręce i objął Zosię. Ucałował ją.

Do sali wszedł pielęgniarz.

– Pan Malarczyk?? – zapytał rozbawiony.

– To ja. – Waldek uniósł rękę.

– Idziemy do fotografa. Ma pan sesję zdjęciową. Pan chodzi?

– To zależy, jak to rozumieć? – odpowiedział pacjent.

– Dobrze, przyjadę karocą. Tylko konie zaprzęgnę. Pan nie podnosi się.

I wyszedł. Zosia sięgnęła po torebkę.

– Skarbie, ja chyba też pójdę. Bo nie wiem, ile to potrwa. A chciałabym przed dwunastą zajrzeć do pracy.

Do sali wszedł obcy mężczyzna, ale sąsiad zaraz powstał. Syn przyjechał po ojca.

– Do widzenia państwu. – powiedział na pożegnanie. – Życzę panu szybkiego powrotu do zdrowia i jak najmniej dołowania. Wszystko będzie dobrze.

– Do widzenia. – pożegnali go.

Przyjechał za chwilę pielęgniarz i pojechali na dół na badania. Po drodze wszystkie młode pielęgniarki zaczepiały go i wyszło na jaw, że ten wesoły człowiek ma na imię Arek.

– Ja odwrócę się na chwilę... – powiedział rozbawiony pielęgniarz. – ...a pan może czule pożegnać się z żoną.

Z uśmiechem na twarzy pożegnali się.

– Wieczorkiem wpadniemy z Hanką. – pocieszyła go Zosia.

 

 

Po zdjęciach zawiózł pacjenta na Holtera. I tu trzeba było poczekać. Pod gabinetem siedziało kilka osób. Zagadali do siebie i pan czekający na członka rodziny podpowiedział Waldkowi.

– Wie pan o tym, że za pobyt w szpitalu ma pan prawo do pieniędzy z ubezpieczenia??

Waldek zdumiał się.

– No o tym akurat nie wiedziałem?

– Oczywiście, jeżeli ma pan takie ubezpieczenie.

– Właśnie nasz zakład wykupił taki pakiet.

– Co najgorsze, żaden z lekarzy o tym nawet nie wspomni?

– Bo chyba nie jest to w ich obowiązkach, ani w kompetencjach. Ale bardzo dziękuję za informację.

– Tylko nie jestem pewien, ile dni trzeba przebywać w szpitalu? Wie pan, każdy grosz przydaje się. Na chorego, rodzina i tak wydaje kupę kasy.

Pojawił się Arek. Wszedł do gabinetu, po chwili wyszedł.

– Panie powiedziały, że wciągną pan do środka. Mam jeszcze odebrać babeczkę od kardiologa.

W środku panie zajęły się pacjentem.

– Nikt nie powiedział, kiedy będzie zakładany Holter, bo wiem, że trzeba się wygolić.

Pani pomogła zejść pacjentowi.

– Spokojnie, zrobimy to. – jedna z pań otworzyła szafkę i wyciągnęła na wierzch maszynkę do strzyżenia.

– Miałem Holtera dwa lata temu, przy zapisie telefonicznie pani powiedziała, abym wygolił się. Nie wiedziałem jak, więc wygoliłem się aż do pępa.

– Nie trzeba aż tak głęboko.

– Jednak człowiek przyzwyczaja się do swego zarostu. Potem w pracy wstydziłem się rozbierać. Bez kłaków czułem się jak gej.

Rozbawiło to panie.

– Koleżanka wygoli tylko tu, gdzie faktycznie potrzeba.

I pani dała pacjentowi kartkę papieru.

– Pan trzyma, a ja będę strzyc.

Wzięła maszynkę do strzyżenia i jechała.

– Zapakować?? – zażartowała.

 

 

Weszły na salę cichutko. Waldek uniósł się na łóżku i usiadł.

– Dobry wieczór. – powiedziały do ogółu.

Waldek przywitał się z gośćmi.

Zosia popatrzyła na chorych.

– Ja powiedziałam do Hani, leży sam, jedźmy do niego, a tu jest was prawie komplet. – zauważyła.

– Przyjęli ich przed obiadem. – wyjaśnił Waldek. – Zostało jeszcze miejsce na jednego.

Zatopili się w pogawędkach.

– Założyli mi Holtera. – rozchylił pidżamę. – Ale tym razem nie goliła mi całej klaty. Wygoliła tylko tam, gdzie potrzebowała. Ale naplątała mi tych przewodów. – i zsunął pidżamę z ramion. – Gdzieś tam nakleiła plastrów.

– No dobrze. Chociaż nie będą ci się plątać pod pachami. – powiedziała Zosia.

– Tak, tylko jak będą zrywać, to posikam się. Mogła wygolić trochę plecy, chociaż tam, gdzie kleiła plaster. Przecież później powyrywa to.

– Spocisz się, to się same odkleją. – roześmiała się Hanka.

Ukradkiem spoglądały na czas.

– Powiedzieli nam na dole, że o dwudziestej drugiej zamykają drzwi. – powiedziała Zosia.

– Wierzysz w takie bajki, a palacze? – Waldek nie wierzył w te słowa. – Siła palenia jest większa od przepisów. Na pewno wychodzą. Palarnia jest na zewnątrz.

– Jutro z rana przyjadę. Przywieźć ci coś?

– Nie mogę się wykasztanić. Kup w aptece Trawisto, albo coś innego.

Widać było, że Zosia ma jeszcze coś w zanadrzu.

– Wiesz o tym, że w sobotę mieliśmy iść na rocznicę? – powiedziała z lekką pretensją.

– Skarbeńku, ale co ja ci poradzę? Wiem, że to szpital, ale nawet oni nie mają cudownie uzdrawiających leków. Wiem, że w sobotę będę jeszcze tu. Ale chyba nic nie stoi ci na przeszkodzie iść samej. Przecież wszyscy zrozumieją, że jestem w szpitalu?

– Ja nie chcę iść sama. – Zosia posmutniała.

– Zosiu, nie bądź dzieckiem. Gdybym czuł się na siłach, przyjechałby ktoś po mnie i jakoś tam posiedziałbym chwilę, ale ja nie usiedzę nawet godziny. Przykro im będzie, jak nikt od nas nie pójdzie. Prześpij się z tym.

I Zosia przespała się z tym problemem.

 

 

Zosia usiadła na taborecie. Waldek uśmiechał się radośnie. Oglądał jej sukienkę. Aż dotknął materiału. Popatrzył znów na nią i zrobił przy tym wielkie oczy.

– No to opowiadaj. – zamienił się w słuch.

– No było cudownie. – Zosia rozpromieniła się.

I opowiadała. I opowieściom nie było końca.

– To dlaczego tak szybko skończyła się impreza, skoro było tak fajnie?

– Przestań. – uspokoiła go Zosia. – Impreza dalej trwa. Wiolcia chciała spać i Danusia zabrała ją. – westchnęła. – Dla mnie też impreza się skończyła, bo kto potem mnie odwiezie, jak to wszystko pijane? Danusia przywiozła mnie pod szpital, a stąd zabierze mnie Hanka.

– Dzisiaj na obchodzie dowiedziałem się, że w poniedziałek będę miał rezonans. – zaczął Waldek. – Wtedy dowiemy się, co mnie boli i dlaczego mnie boli?

– To dobrze. – ucieszyła się Zosia. – Prywatnie na rezonans czeka się po pół roku, a czasami i dłużej. No to cieszę się.

Zosia zadzwoniła do córki i po kilku minutach pojechała do domu.

 

 

W niedziele, do Waldka przyjechała prawie cała rodzina. Jak gdyby zmówili się. I jak przystało na odwiedzających, byli ciekawi stanu pacjenta. Waldek produkował się kilka minut.

– Macie wreszcie komplet? – zapytała Zosia.

– Wczoraj w nocy przywieźli tamtego gościa. Ma „Parkinsona”.

I zaczęła się dyskusja. Ściszano głos, bo nie wypadało mówić głośno, ale Waldek był innego zdania.

– Ja jestem tu, jak u siebie. Ja nie mam zamiaru mówić cicho. Ja nie mówię rzeczy nieprawdziwych. Wy, jak chcecie, ale ja też już niedosłyszę.

– Waldi, ty musisz jak najszybciej wrócić do domu. – roześmiał się Ksawery. – Ty nie nadajesz się do szpitala?

– A to niby dlaczego? – zdziwił się Waldek.

– Tu są chorzy. Tu trzeba być cicho. – zauważył.

– Ach, tak? – roześmiał się Waldek. – Ja mam zachowywać się grzecznie, nie mówić głośno, nie brudzić?? Inni mogą, tylko ja nie? Ten... – wskazał za siebie. – ...pierwszej nocy zlał się obok mojego łóżka. Weszła pielęgniarka i opieprzyła mnie, dlaczego mnie? Bo nalane było obok mojego łóżka. I co, mam być cicho?

– Oj, tato?... – chciała sprawę uciszyć Danusia. – ...zdarza się.

– Nie. Jak nic nie powiem raz, to drugim razem naleje mi na łóżko. Chcę wejść do łazienki, zalane... cholera go wie? Nie donosi moczu, nie trafia w dziurę? Jak chcę usiąść, muszę wytrzeć. Dobrze, że mamy ręczniczków papierowych ful, a jak by nie było? Dobrze, że sprzątaczka zostawiła mopa, pociągniesz po podłodze i wyschnie, ale śmierdzi.

Dziadek w rogu przy wejściu zakaszlał.

– O, dziadek, czy jesz, czy spisz kaszle i dycha. Jemu to wisi, czy ty brzydzisz się, czy nie? Też w piątek wieczorem wstawili go nam. Facet na wykończeniu. Jeszcze nam którego dnia kojfnie. Ale każdy rozumie, bo gościu traci kontakt z otoczeniem...

– Waldi, ty sobie załatw pojedynkę. Ty załamiesz się tu. – znów roześmiał się Ksawery.

– Ty nie bądź taki do przodu. – upomniał go Waldek.

– Jeśli chorzy ci przeszkadzają, to musisz być w jedynce. – ciągnął swój wątek Ksawery.

– Mnie nie przeszkadzają. Ogólnie, Jurek nie jest złym pacjentem. Jest łasuchem, tak jak ja. Jest cichy, jak zauważyłeś. Sonia wie, jest czasami dowcipasem. Ja rozumiem go, ma guzy na głowie i widocznie te guzy powodują u niego takie dziwactwa, ale takiego chorego, kładzie się w innej sali.

– Przepraszam, że się wtrącę. – powiedział sąsiad ze środka. – Ale od dzisiaj zacząłem chodzić do ogólnej łazienki.

– Ja nie mam zamiaru nigdzie chodzić. – odpowiedział Waldek. – Gdybym był zdrowy na kręgosłup, gdyby chodzenie nie sprawiało mi tyle problemów, może bym i chodził, ale ja ledwie kuśtykam. To on niech tam chodzi. On na nogi jest zdrowy.

Zosia chciała zakończyć temat.

– No już dobrze... – machnęła ręką. – Dajcie mu spokój.

– Kiedy wychodzisz? – zapytał Ksawery. – Bo chyba nie będziesz tu leżał i leżał? To nie te czasy? Pępkowe czeka.

– Najpierw myśleliśmy, że to dwa, trzy dni, ale teraz to myślę, że nieco dłużej. Pocieszające jest tylko to, że teraz szpitale nie trzymają długo. Muszą znaleźć przyczynę bólu. W poniedziałek mam rezonans. Nie wiem, jak to wygląda, dlatego nie wypowiadam się? Czy to jest na czczo, czy po jedzeniu? Wiem tylko, że rezonans z kontrastem, ale co to znaczy?? Nie wiem? Wiem, że rano, o ósmej.

Hanka już wyciągnęła telefon.

– Wpuszczają płyn. – wyjaśniła.

– Dzwonił ktoś z pracy do ciebie? – zapytała Zosia.

– Wyobraź sobie, że nie. Z pracy milczą. – ze smutkiem dodał Waldek.

– A czego ty oczekujesz, że będą płakać za tobą. – roześmiał się Ksawery. – To nie te czasy, nie ten wiek?

– No tak, ale jak byłem zdrowy, to telefony nie urywały się i to o każdej porze dnia i nocy. I to jest bolesne.

 

 

Po kolacji zaczął się ruch. Dziadka zabrali na jakąś salę. Na jego miejsce wstawili nowe łóżko. Nie było zbyt długo puste, bo około godziny zawitał nowy pacjent. Młody człowiek, który nie wyglądał na chorego.

Najpierw powitał kolegów. Za chwilę wybył na dłuższy czas. Gdy znów wrócił nawet nie rozmawiał zbytnio. Z odbieranych telefonów widać było, że to biznesmen.

Po kilku minutach wszedł do sali z niewiastą. Najprawdopodobniej żoną? Był zdenerwowany. Żona uspakajała go co chwila.

– Kochanie, to nie jest szpital dla mnie. – mówił podniosłym głosem, ale cicho.

– Szpital, jak każdy inny... – tłumaczyła żona.

– Zabieraj mnie stąd. Chcę jechać do kulturalnego szpitala. – zaczął przed jej oczami wymachiwać rękoma. – Ja nie chcę leżeć z umarlakami.

Waldkiem tąpnęło.

– O przepraszam. – powiedział podniośle. – Ale nam pan ubliżył. – Waldek usiadł na łóżku.

– Pojechał pan zdrowo po bandzie. – dodał mężczyzna ze środka sali.

– Może jesteśmy chorzy, bo jesteśmy w szpitalu, to fakt, ale do umarlaków to nam jeszcze daleko. – wyjaśnił Waldek.

Mężczyzna odwrócił się do sali.

– A na co panowie jesteście chorzy? – dociekał.

– Ja na przykład, rwa kulszowa. – powiedział Waldek. – Ale to nie jest śmiertelne.

– Ja, to widać. – zatrząsł się pan pod oknem. – Parkinson. Raczej też nie.

– Ja kręgosłup, jeszcze nie znają choroby. – powiedział pan ze środka.

– A ja... – roześmiał się Jurek. – ... jebłem. Nabiłem sobie guza. Na to chyba się nie umiera?

– Jak pan widzi, do umarlaków nam daleko. – wyjaśnił Waldek. – A pan z czym przyszedł?

Rozmówca odwrócił się do Waldka.

– Pan powiedział, że z czym? – nowy skierował się do Waldka.

– Rwa kulszowa. Ale patrzyłem w Internecie, rwa kulszowa boli miesiąc i nie tak. A ja cierpię już kilka miesięcy. – wyjaśnił Waldek.

– Właśnie, to samo mnie powiedzieli. Sprawdzałem, Rwa kulszowa, to całkiem inna choroba. Dlatego uważam, że lekarze tu są niedoszkoleni. Po prostu nie znają się na chorobach. Nasze choroby ich przerastają. Dlatego chcę do innego szpitala? – skierował się do żony.

– Mężowi drętwieje... zaczęła drętwieć noga. – wyjaśniła pani.

– Ja mam mieć jutro rezonans. Mam nadzieję, że rezonans wszystko wyjaśni. – powiedział Waldek.

– Jak długo pan czeka na rezonans? – zaciekawiło panią.

Waldek zastanowił się.

– Dzisiaj rano mi powiedzieli, wczoraj?? – zastanawiał się.

– Jak to, powiedzieli? – nie rozumiała.

Teraz Waldek nie zrozumiał.

– W sobotę założyli mi Holtera, dzisiaj rano zdjęli... i albo w sobotę powiedzieli, albo dzisiaj rano, że następne badanie to rezonans...

– No widzisz? – powiedziała do niego żona.

– Jak to? Szpital sam zaproponował? – zapytał pan.

– No tak. – przyznał Waldek.

– No widzisz Tadziu. – powtórzyła.

Tadzio spuścił głowę i odwrócił się do ściany.

– Mąż chciał szybciej i niestety zapłacił. – rozłożyła ręce.

– Szybciej, to znaczy, kiedy będzie miał? – zaciekawiło Waldka.

Pani spojrzała na męża.

– W poniedziałek. – powiedziała cicho.

– No to razem mamy. – ucieszył się Waldek.

– Ja też mam w poniedziałek. – powiedział pan ze środka. – Gdzie panowie macie? Ja na Tworkach.

– Ja też. – powiedział Waldek.

– Mąż na Barskiej. Takie było jego życzenie. – ze zmieszaną miną powiedziała pani. Patrzyła z niedowierzaniem na Tadzia.

– Dla mnie każda godzina w szpitalu, to stracona godzina. – wyjaśniał Tadzio. – Zgłosiłem się z myślą, że zrobią mi badania, pójdę do domu, że każą mi przyjechać, gdy będą mieli robić mi drugie badania... a ci wyskakują... pan musi leżeć. Leżeć to może babcia. Ja nie mam czasu. Dla mnie czas, to pieniądz.

Waldek z niedowierzaniem zerknął na sąsiada Tadeusza.

– Bo może pan nie jest chory? Przyglądałem się panu z zazdrością, pan biega... moim zdaniem pan jest zdrów. – dziwił się Waldek.

– W sumie,   czuję się dobrze... tylko drętwieje mi noga. – zauważył Tadzio. – Przyjechałem do fachowców, a tu są sami partacze.

– Za jajka doktorami nie zostali. – zauważył Waldek. – Nawet Kaszpirowski kazał siedzieć przed telewizorem kilka godzin.

– Drogi panie, ja fachowca rozumiem w ten sposób, przychodzę, mówię, co mnie boli i on mówi, co mi jest? To jest fachowiec. A jeżeli przychodzę do fachowca, a on każe mi leżeć, a może w czasie coś on wymyśli, to dla mnie nie jest fachowiec, to jest partacz. Tyle, co oni mi powiedzieli to i ja wiedziałem, zanim tu przyjechałem. Jest coś takiego jak Internet. – i uniósł swój ogromny na kilka cali telefon. – Tu wszystko jest. Panu powiedzieli, że na co pan jest chory? – zapytał Waldka. – Co u pana wykryli?

– Rwa kulszowa. – powiedział już ze strachem Waldek.

– O dziwo! U mnie też. Pan nie może się ruszać, a ja biegam. Czy to coś panu mówi? I jak pan myśli, to są fachowcy? Albo u mnie się pomylili, albo u pana? A fachowiec nie myli się.

Waldek zbity z tropu, spokojnie położył się do łóżeczka.

– Tak kochanie, dlatego zabieram dupę w garść i znikam stąd. – powiedział do żony.

– Przestań!! – wrzasnęła na niego. – Ty jesteś w szpitalu, a nie w swojej firmie! W swojej firmie możesz rządzić i rozkazywać! Tu jest szpital i tu lekarz rządzi! Każą czekać, to czekaj! Trzeba było od razu jechać do innego szpitala i nie zawracać dupy nikomu, i tym lekarzom, i mnie! – i kobieta nie wytrzymała i rozpłakała się. Sięgnęła po torebkę.

– Kochanie zaczekaj! – zawołał za nią.

– Ze mną nie pojedziesz! – i zaczęła grozić palcem. – A jeżeli zadzwonisz po kogoś z firmy i ten ktoś zabierze cię! To zapowiadam ci! Ten ktoś już w tej firmie nie pracuje! – zrobiła nerwowy gest ręką.

Tadzio złapał telefon i pobiegł za żoną.

I nagle w sali zrobiło się ogromnie cicho.

– Tak to jest, jak baba wcina się w męskie sprawy. – swoje trzy grosze powiedział Jurek.

– Tak to jest, jak ktoś ma dużo szmalu i sam nie wie, czego chce? – powiedział pan ze środka. – On myśli, że jego pieniądze dadzą mu zdrowie. Głupi fiut.

I Jurek ucichł. W sali zapanowała cisza.

– Pieniądz, to nie wszystko. – nie mógł sobie darować pan ze środka.

Pan Parkinson chciał się napić. Chwilę męczył się, aż wreszcie poprosił.

– Niech mi ktoś naleje do szklanki.

Waldek podniósł się. Pokuśtykał.

– Pana, to aż mi szkoda zrywać z łóżka. – wyjaśnił pan Parkinson.

– Drogi panie, ja muszę chodzić. Nawet na siłę, ale muszę. Inaczej zostanę kaleką, a to byłoby gorsze niż śmierć.

Nalał Parkinsonowi wody do szklanki, ten dał mu słomkę. Waldek przytrzymywał mu i słomkę, i szklankę.

– Pij do syta.

– Oj dziękuję. – napił się pan Parkinson. – Tak mi się pić chciało.

– Jak będzie pielęgniarka, pan poprosi, aby zostawiła panu rurkę od kroplówki. Ona to wyrzuca, a dla pana byłaby w sam raz. Sięgnie dna butelki. – pouczył go Waldek.

 

 

Wszyscy szykowali się na poleżenie, gdy wrócił Tadeusz.

W sali od razu zapanowało milczenie. Kto mógł, to udawał, że jest śpiący.

W pewnej chwili zadzwonił telefon Tadeusza.

– Słucham. – powiedział dość cicho. Przez chwilę słuchał narzekań rozmówcy. – Andrzej? Jak długo pracujesz u nas? Długo, prawda? Jaką masz pensję? Wiesz, ile wynosi średnia krajowa? Masz dużo ponad nią. Czy wiesz, za co zakład płaci pracownikowi? Każdy zakład? Za pracę, a nie za przychodzenie do niej. Więc, jako doświadczony i dobrze opłacany pracownik, bardzo proszę rób coś. Chyba, że znudziła ci się praca, to żegnam.

Znów przez chwile nasłuchiwał. Wreszcie nie wytrzymał i uniósł głos.

– Jeden dzień mnie nie ma i ty już nie wiesz, co zrobić? To jeszcze raz cię zapytam, ile zarabiasz u mnie? Jak myślisz, za co ja płace tobie, za to tylko, że jesteś w pracy?! Najwyższy czas pokazać swoje zdolności, wiecznie was za rączkę nie będę prowadził. Nareszcie okaże się, co umiecie?! – chwilę nasłuchiwał. – Andrzej, ja jestem w szpitalu. Rozumiesz? W szpi... ta... lu... gdzie? W Pruszkowie. W poniedziałek powinienem wrócić. Do poniedziałku musicie dać sobie sami radę. To tylko dwa dni. W sumie jeden. – znów nasłuchiwał rozmówcę. – Panie Andrzeju, jeśli wrócę jutro do firmy, albo... jeśli wrócę kiedykolwiek do firmy, czy to jutro, czy po jutrze nie chce cię widzieć w firmie. Czy zrozumiano? Nie chcę cię widzieć w tej firmie, kurwa, nawet jednego dnia! – zaczął krzyczeć. – Dobranoc.

I rozłączył się. Szybko wykręcił numer do żony.

– Kochanie, posłuchaj, jak wrócisz do domu, wyrzuć Andrzeja z firmy. Ten człowiek nie nadaje się do tej firmy. Wychodzi na to, że on nic nie umie. Zrozumiałaś mnie? On nic nie umie zrobić samodzielnie. Proszę cię. Wyłączam telefon. Chcę chwilę odpocząć, ja psychicznie wykończę się, pa. – i rozłączył się.

W sali zapanowała naprawdę grobowa cisza.

– Panowie, ja przepraszam. Wiem... zrozumcie, takich mam ludzi w firmie. Sorry. – powiedział Tadzio, chociaż nawet nie był pewien, czy słuchają?

Ale wszyscy udawali, że twardo śpią. Tadeusz też położył się do snu.

 

 

Z samego rana zawitała gromadka lekarzy na salę. Obchód, jak nigdy był bardzo wcześnie.

– Panie Malarczyk. – zaczął ordynator. – Ja pana bardzo przepraszam, ale za pana pojedzie na rezonans, pan Wolniewski. – i zwracając się do Jerzyka dodał. – Pan ma guza. W związku, że ten guz powiększa się, zmuszeni jesteśmy przyspieszyć pana badania. Pan jedzie dzisiaj na rezonans. – i znów skierował się do Malarczyka. – Ja pana jeszcze raz przepraszam. Pan pojedzie jutro. Dlaczego nie dzisiaj, razem z innymi? Z tym szpitalem mamy umowę na dwa zabiegi dziennie. Pana przypadek może poczekać, natomiast u pana są zmiany. Dla tego pana, każda godzina może być walką o życie i zdrowie.

– Rozumiem. – Waldek uspokoił ordynatora.

– Pan jutro. – rozejrzał się po sali. – I pan jedzie dzisiaj. – wskazał na pana na środku sali. – Pan nazywa się... – podszedł do Tadeusza. – Łukomski?

– Ługomski. – poprawił ordynatora.

– Tak, Ługomski. – poprawił się ordynator. – Pan wyjeżdża dzisiaj na Barską. Takie było pana życzenie. Wyjeżdża pan na badania.

– O której godzinie? – zapytał Tadeusz.

– Proszę pana, pan jedzie tam na własną rękę, na własne życzenie, na własne żądanie. Takie samo badanie, mogliśmy zrobić tu na miejscu, na Tworkach. Ale szanujemy pańskie życzenia. Jak pan tam się dostanie, to już nie leży w naszych kompetencjach. My swoich pacjentów przewozimy na badania i my za nich odpowiadamy. Pan jedzie tam na własne życzenie, czy pan tam pojedzie samochodem, czy pociągiem, czy oni przyślą po pana karetkę, tego nie wiem? Życzył pan sobie rezonans na Barskiej, załatwił pan sobie badania, pańska sprawa. Tak na dobrą sprawę, nie powinniśmy wyrazić zgody, ale ze względu... z resztą nie mówmy już o tym. Zastanawiam się tylko, bo pan przed wyjazdem, na dobrą sprawę powinien być wypisany ze szpitala, a po powrocie przyjęty ponownie. Pan prowadzi firmę? Zna pan procedury. Jest pan przyjęty do szpitala i szpital odpowiada za pańskie bezpieczeństwo. Jeśli tym panom coś stanie się podczas transportu, przychodzi prokurator i mnie skuwa i ja nie mówię nic. Gdy natomiast, podczas pańskiej podróży, coś panu stanie się, na dobrą sprawę, nie odpowiadam, ale jest pan naszym pacjentem i jednak odpowiadam za pana. Dlatego kwadrans przed wyjazdem, zgłosi się pan na dyżurkę i podpisze pan stosowne dokumenty, a po powrocie, zgłosi się pan też na dyżurkę i odkręcimy to wszystko. Będąc u nas robi pan badania na własną rękę. To normalnie jest niedopuszczalne. Idziemy tylko panu na rękę. Panu i sobie samym. Bo możemy pana wypisać na tych kilka godzin. Ale gdy podczas pańskiej nieobecności, zdarzy się na mieście wypadek i będziemy zmuszeni na pańskie miejsce przyjąć kogoś, może się okazać, że po powrocie, nie ma dla pana miejsca u nas. Czy pan to rozumie? Myślę, że tak? Prokurator może mnie zamknąć, za osoby nad którymi ja mam pieczę. Ja rozumiem, ma pan dużo kasy, ale pańska kasa mnie nie uratuje od prokuratora. – uśmiechnął się na koniec do pacjenta i wyszli.

Znów zapanowało milczenie. Z łóżka podniósł się Jureczek.

– Nie rozumiem? To ja mam jechać za ciebie? – zapytał Waldka.

– Tak. Ty jedziesz dzisiaj z sąsiadem, a ja jutro. – odpowiedział Waldek.

– Wiesław, ale chyba nie będziesz zły na mnie? – zapytał go.

– Nie jestem Wiesław, tylko Waldek. Nie, nie będę zły na ciebie. To decyzja ordynatora. Jeden dzień w jedną, czy w drugą stronę? Dla mnie to bez różnicy. Trzeba było głową nie walić w mur.

– To nie w mur? Ja spadłem z kładki. Przecież opowiadałem ci. – znów chciał opowiadać, ale do sali wjechała karoca dwukonna.

– Dwóch panów na rezonans. – powiedział jeden. – Jesteście na chodzie?

– Pan Wolniewski? Do karocy. – powiedział drugi i wskazał fotelik.

– Ja mogę iść. – powiedział pan ze środka i już wychodził.

– Pan tak, ale pan przewraca się ponoć? Nie chciałbym na rezonans wieść pana we krwi. – zażartował sanitariusz.

– Ha, ha, ha. – nie spodobało się to Jurkowi. – Każdy może przewrócić się.

– Oczywiście. Żartowałem. Taki mam nakaz.

I pojechali.

Waldek wziął telefon i wykręcił do Zosi.

– Jak to? Ty nie na badaniach? – zdziwiła się. – Miałeś o ósmej mieć rezonans?

– Był bardzo wcześnie obchód. Pan ordynator przeprosił mnie serdecznie, ale na moje miejsce pojechał Jurek. On ma dwa guzy. Jeden stary, jeden nowo nabity. Boją się, że może to być niebezpieczne.

– Nie jechałam do ciebie, myślałem, że ciebie nie będzie? – zasmuciła się Zosia.

– Nic się nie stało. Jutro mam rezonans na ósmą. Przyjedziesz innym razem.

 

 

– No i jak było? – zaciekawiło Waldka.

– Trzeba być cholernie zdrowym, aby to wytrzymać. – wyjaśnił Jurek.

– Na czym to polega, bo jeszcze nie miałem tego? – zapytał go.

– Wkładają cię do rury...

– Chyba już kojarzę... – przerwał mu Waldek.

– Zwariować można. Kosmos. – opowiadał Jurek. – Popatrz Wiesław, jedno głupie badanie i tyle godzin. Obiad zimny. Brak organizacji. Musieliśmy czekać w kolejce. Czy to nie można było umówić na godzinę i ciach, ciach.

Jedli już wszystko zimne.

Po południu pojawiła się Zosia z Hanką. Podczas rozmowy Waldek zerknął na sąsiada. Spał.

– Z nim jest chyba coraz gorzej? Tyle razy powtarzam mu, że jestem Waldek, a on na mnie ciągle Wiesław. I chyba dlatego zdecydowali, że najpierw on. Widziałaś sama, jak on wpieprza. Je bez umiaru, normalnie opanowałby się, a widocznie guz uciska go i robi nie to, co chciałby? Wczoraj już nie wytrzymałem. Jak żona była powiedziałem, że nie interesuje mnie. Ma coś z tym zrobić. Posprzątała łazienkę. Poszła do pielęgniarza i przyniosła mu pampersa. Do cholery nie podobne? Bo on się wstydzi? Bo to obciach? Ale jak dla nas przyjemniej?

– A co żona? – zapytała Hanka.

– Była oburzona, tylko nie zrozumiałem, czy na mnie, czy na niego? Wieczorem przyszła, przyniosła mu jeszcze dwie sztuki. Ale pielęgniarz przychodzi i pyta, czy ktoś chce pampersa? Każdy milczy. Gdybym nie mógł chodził, powiedziałbym, ja. Przecież to nie jest wstyd?

– Walduś... – uciszała go Zosia. – ...bądź miły chociaż dla chorych? Bądź wyrozumiały?

– Ja też jestem chory. Swojej choroby nie można się wstydzić. Nie mogę biegać i co, mam wstydzić się tego? Chodzę, jak kaleka i akceptuję to. Ze swoją chorobą trzeba się pogodzić.

– Widzisz sam jaki jest? Nie dokuczaj mu? – pouczała go Zosia. Pochyliła się i ucałowała go. – A co z tym gościem, on jest chory? – wskazała na łóżko Tadeusza.

– Gościu zażyczył sobie badanie na Barskiej. Doszedł do wniosku, że na Tworkach, to my możemy sobie robić badania. No i pojechał. Ordynator trochę się pienił. Facet kasiasty, on dyktuje warunki leczenia. Wyjechał dość późno. A to jakby nie było kawałek drogi?

– W godzinach szczytu godzina nie wyjęta. – skomentowała Hanka. – Stąd nie da się inaczej? Jeśli nie dłużej?

 

 

 

Waldek sięgnął po telefon. Wcisnął Zosię. Po chwili dostał połączenie.

– Jak to?? – zdziwiła się Zosia. – Ty po rezonansie, czy przed?

Waldek uśmiechnął się.

– Pojechaliśmy. Wszyscy zdziwieni, bo badania Kolejowy umówił na trzynastą. Wróciliśmy, jedziemy jeszcze raz o trzynastej.

– Nie rozumiem?? – powiedziała Zosia. – To jak oni umówili się?

– Oryginalnie tak miało być. Ci co mieli jechać dzisiaj byli umówieni na trzynastą, a nas z wczoraj nie zmienili.

– No, ale wystarczył jeden telefon... w erze telefonii? – dziwiła się Zosia.

– Wystarczył, ale nie było komu zadzwonić. No i jedziemy jeszcze raz o trzynastej. – dodał z uśmiechem.

– No i kolejny dzień, gdzie i nam psują dzień. Pojechałabym z samego rana, a tak pomyślałam sobie, wrócisz około południa? Teraz znów po południu nie pojadę, bo ciebie nie będzie. Jak wrócisz z rezonansu dasz mi znać?

– Zadzwonię.

– Pa kochanie, ja jestem w pracy.

– Pa skarbeńku.

 

 

W słuchawce odezwał się głos Zosi.

– Słucham.

– No już jesteśmy po badaniu.

– Ok. Hanka jest u mnie, zaraz wyjeżdżamy.

I zaraz przyjechali. Hanka z Jackiem i Zosia. Jacek padł dziadkowi w objęcia.

– Dziadziuś, jak ja się stęskniłem za tobą. – i przycisnął usta do policzka dziadka. Ściskał go i ściskał.

– Ja też tęsknie za wami. Już niedługo. – cieszył się dziadek.

– Dobra, bo udusisz dziadka. Daj przywitać się innym. – Hanka odsunęła go od ojca.

Jacek stanął przy głowie dziadka i chociaż za rękę, ale trzymał go.

– I co, masz już wynik? – zapytała Hanka.

– Jeszcze nic nie wiem. – wyjaśnił Waldek. – Czy lekarz ma, nie wiem?

– Na pewno ma. Wyniki przywożą od razu. Pójdę porozmawiam z lekarką. – i Hanka wyszła.

– No i co tam? – zagadał Waldek do Jacka.

– Smutno mi. – Jacek nie ukrywał nic.

– Dlaczego ci smutno? – zdziwił się dziadek.

– Bo ciebie nie ma. Jesteś tutaj. Chciałbym, abyś wrócił do domu.

– Jacuś... – babcia wzięła go na kolana. – ...dziadek wróci niedługo do domu. Tutaj musi wyzdrowieć. Wróci zdrowy.

Jacek przytulił się do babci.

– Staśka mówi co innego.

– Jacuś, Stasia nie wie, co jest dziadkowi? Nawet lekarze jeszcze nie wiedzą, co jest dziadkowi? Dziadek ma robione badania, lekarze dopiero szukają przyczyny. – uspakajała go Zosia.

– Staśka mówi, że dziadek nie wróci, że go musimy zakopać. – dzieciak stał się wylewny.

– Na pewno żartowała. – uspakajała go babcia.

– Obiecuję ci, że wrócę. W piątek mamy jechać z babcią do Inowrocławia. Muszę wrócić. A właśnie? Co zrobimy z Inowrocławiem? – zaciekawiło Waldka.

Zosia patrzyła zagadkowo na Waldka.

– Nie wiem? Miałeś tu być kilka dni, a to już jest zbyt długo?

Przyszła Hanka. Miała poważną minę. Usiała na łóżku.

– Masz pęknięty dysk. – powiedziała bardzo poważnie. – No to musiałeś nieźle... – pochyliła się i ściszyła głos. – ...jebnąć... skoro pękł ci dysk?

– No, przewróciłem się całym ciężarem na stół. Ja słyszałem, jak coś mi porządnie chrupnęło. Zosia mówiła, że nic nie słyszała.

– Na plecy upadłeś?

– Nie, na brzuch.

– Nie ściemniaj. – Hanka nie dowierzała.

– Ależ córcia, on nie ściemnia. Mówi prawdę. – wzięła go w obronę Zosia.

– Jaki wniosek? To nie od tego? – Hance mina nie znikała.

Do sali weszła lekarka, doktor Dąbrowska.

– Na obchodzie dowie się pan szczegółów. A tak informacyjnie, ma pan pęknięty dysk. Znaleźliśmy przyczynę bólu. Nie jest to radosne, ale chociaż wiemy już, jak leczyć. – już chciała odejść.

– Dziękujemy. – posypały się podziękowania.

Lekarka skinęła głową. Odwróciła się.

– Panie Ługomski, ma pan pęknięty dysk. Stąd u pana drętwienie nogi. To tak informacyjnie. Szczegóły przy obchodzie. Skończyłam analizować panów zdjęcia. Teraz ustawimy proces leczenia. – skinęła głową i wyszła.

Waldek trącił Zosię.

– Wejdź do niej, zapytaj, czy może wystawić takie zaświadczenie, że przebywam w szpitalu. Ja nie wierzę, że uda się nam pojechać do sanatorium. To chyba już historia? – Waldek skwasił minę.

I Zosia poszła.

– Na dole w rejestracji, można wziąć takie zaświadczenie. Trzeba napisać podanie o zwrot wpłaconej zaliczki. – powiedziała po powrocie.

– Widzisz? Koniec języka za przewodnika. – ucieszył się Waldek.

– Na pewno zaraz będzie obchód, mamita na nas już czas. Wypadamy. – ponagliła ją Hanka.

Pożegnali się i goście pojechali. I faktycznie za kilka minut do sali weszli lekarze z ordynatorem. Pacjenci dowiedzieli się szczegółów o swoich badaniach rezonansem.

 

 

Waldek wykręcił numer Zosi.

– Jesteś już w domu? – zapytał.

– A stało się coś? – Zosia była zaskoczona.

– Nie, ale faktycznie, zaraz po waszym wyjeździe był obchód. Pani doktor powiedziała nam, że na środę umówiła chirurga ze szpitala z Banacha. On powie nam, co nam grozi i co możemy, czego nie? Możemy go pytać o wszystko. Ma być około godziny piętnastej.

– A co z twoim dyskiem? – zapytała Zosia.

– Ponoć ma wyjaśni nam, jak do tego doszło? Tak leżę i myślę, jak mógł mi pęknąć dysk? Czy stało się to przed upadkiem, czy po upadku na stół. Słyszałem chrupnięcie, ale czy to było przed, czy po, tego już nie pamiętam. Jeżeli dysk pękł mi przed upadkiem, to wyobraź sobie, w jakim stanie są moje kości? Skoro ja chodząc łamie sobie gnaty?

– Walduś? Nie zamartwiaj się na zapas. – prosiła Zosia. – Przyjadę jutro z samego rana, porozmawiamy. Spróbuj teraz odpocząć, zasnąć, potrzebny jest ci odpoczynek, bardzo cię proszę.

– Wiem. – powiedział Waldek. – Wiem, chcesz mnie uciszyć, ale to samo się myśli. Skoro pękł mi dysk, to albo kości są już do kitu, albo to wcale nie pękło mi wtedy, podczas spaceru? Chyba przyznasz mi rację?

– Tak kochanie. – przyznała mu rację. – Ja jutro będę pracować przy pieniądzach. Muszę wypocząć. Nie pogniewaj się, ale pa kochanie. – zakończyła rozmowę.

– Pa. Do jutra. – powiedział i rozłączył się.

Odłożył telefon, położył się i zaczął w pamięci szukać dnia, w którym mógłby uszkodzić sobie kręgosłup. W kilkunastu miesiącach ostatnich nie znalazł takiego dnia, takiego zdarzenia. Coraz bardziej był skłonny uwierzyć w swoją kruchość kości, ale kości nie mogą być aż tak kruche??

W swych przemyśleniach doszedł aż do swego wypadku, jaki miał miejsce kiedyś w pracy. Ale wtedy był w szpitalu w Grodzisku. Zrobiono mu prześwietlenie, które nic nie wykazało. Wtedy, co prawda bolała go ogromnie kostka... właśnie, kostka. Teraz też niewiadomo dlaczego boli go kostka. Wtedy bardziej, nie mógł stać na nodze. Lekarze stwierdzili zbicie ścięgna Achillesa. Ale po miesiącu zaczęło mijać? Czyżby to było następstwem tamtego wypadku? To dlaczego nie bolało go nigdy więcej w tamtym miejscu? Bolał go kręgosłup, ale nie kostka.

Rok po tamtym wypadku zaczął rehabilitować kręgosłup. Żadne rehabilitacje nie dawały ulgi, ale to żadne. Czasami myślał i był skłonny uwierzyć, że rehabilitacje nie są skuteczne lub, że nie są takie, jak należy?

A jeśli to właśnie wtedy doznał urazu kręgosłupa?? I znów przypomniał sobie ten ból... porównał go z bólem tym podczas upadku na stół. Tu też zaczęła go boleć kostka. Aby ulżyć w bólu, podkładał pod nogę poduszeczkę.

Na takich rozmyślaniach zapadł w sen.

 

 

Obudził się dość wcześnie. Pielęgniarka kładła na szafeczce proszki.

– Dzień dobry. – przywitał ją.

– Dzień dobry. – odpowiedziała cicho, bo większość spała.

– To już czas? – zdziwił się.

Pielęgniarka kiwnęła głową. Wziął telefon do ręki, ale było tak wcześnie, że grzechem byłoby dzwonić do Zosi.

Poczekał do siódmej trzydzieści.

– Słucham. – zaspanym głosem odezwała się Zosia.

– Oj, tylko nie mów, że jeszcze śpisz? – powiedział do niej.

– Wczoraj późno zasnęłam. Rozmyślałam długo w noc. – Zosia ziewnęła.

 

 

Minęła ósma i Zosia przywitała się z chorymi.

– Ja też wczoraj zasnąłem jakoś podczas rozmyślania. Myślałem nad swoimi gnatami i wyobraź sobie, nie wiem, kiedy zasnąłem. – uśmiechał się do żony.

– I nad czym tak rozmyślasz? – zdziwiła się Zosia.

Pochylił się ku niej.

– Pierwszą rzeczą, jak wrócę do domu, to będzie odpalenie lapka i muszę poszukać, na czym polega rak kości? – powiedział.

– I do czego ci to potrzebne? – zdziwiła się Zosia.

– Widzisz? Skoro mi kości pękają od upadku, to albo cholernie mam słabe kości, albo jakiś...

– Wiesz co? – Zosia puknęła go w czoło. – Ty nie w tym szpitalu jesteś, co potrzeba? Ty poproś, aby przewieźli cię na Tworki. Tam jest dla ciebie Oddział.

– Soniu, jak wyjaśnisz mi pęknięcie dysku? Dysk nie pęka ot tak sobie. – podniecał się Waldek. – Logicznie rzecz biorąc, do tego potrzeba siły i odpowiedniego uderzenia.

– Kiedy ma być ten lekarz?

– O piętnastej.

– Zapytasz go. On ci wyjaśni, od czego mógł ci pęknąć dysk?

– No, na pewno nie od chodzenia? – ponaglał Waldek. – Ani też od upadku na stół. Upadłem na brzuch. Nasuwa się wniosek, albo mam już w takim stanie kości, albo to było dawno temu. W takim razie pytanie, jeśli to dawno, dlaczego nie bolało mnie dotychczas?

– No bolał cię kręgosłup, rehabilitowałeś go. – przypomniała Zosia.

– Czyli zakładamy, że to dawna sprawa? Ale kiedy? Myślałem, o tym i nie miałem takich wypadków, po za jednym. W pracy, wtedy co spadłem z podestu. Ale rentgen w Grodzisku nic nie wykazał.

– Waldek, ja nie wiem. – poddała się Zosia.

– Wczoraj na obchodzie zasugerowano mi, że ja powinienem dokładnie wiedzieć, jak do tego doszło?

– O piętnastej będzie lekarz, zapytaj go?

– Nie Soniu, to ja mam mu powiedzieć, jak to było, a nie on mi. Tak powiedziała mi pani doktor. Ja mam powiedzieć tamtemu lekarzowi, jak to się stało, a on tylko zdecyduje, jak operować? Czy w ogóle operować?

– Chwileczkę... – Zosia podniosła się. – Idę i porozmawiam sama z panią doktor.

– Chwileczkę. Idę z tobą. – Waldek podnosił się z łóżka.

Nawet nie musieli szukać pani doktor. Właśnie szła w ich stronę. Po wysłuchaniu wątpliwości powiedziała.

– Panie Malarczyk, to pan najlepiej wie, jak to się stało i kiedy to się stało? – zaczęła tłumaczyć doktor Dąbrowska. – Lekarz, który przyjedzie na konsultację, nie powie państwu, czy to było wtedy, czy nie? Bo i skąd? Ale można go zapytać, czy to możliwe?

– Pani doktor, ja w ostatnich kilku latach nie miałem żadnego wypadku. – wyjaśniał pacjent. – Ale kilka lat temu, w pracy, tak. Ale byłem w szpitalu w Grodzisku. Rentgen nie wykazał pęknięcia. Co prawda, skupiali się na kostce, bo kostka mnie bolała. Od tamtej pory ja nie miałem... nie pamiętam żadnego zdarzenia. Prześwietlali mi też i kręgosłup, ale nic. – pacjent rozkładał ręce.

– Rentgen nie wykaże tego. Dysk jest tkanką miękką. Powinni zrobić panu rezonans. Tylko rezonans wykazuje takie rzeczy. – wyjaśniała doktor Dąbrowska.

Usatysfakcjonowani wrócili na salę.

– Teraz jestem przekonany, że to następstwa wypadku w pracy. – uspakajał się Waldek. – A ja idiota nawet wtedy nie wystąpiłem o odszkodowanie. Skoro nic nie wykazało mi, jaki był sens? Z tego, co pamiętam, to lekarz w Grodzisku powiedział, że to nadwyrężenie ścięgna Achillesa.

– Jak już będzie po wizycie, zadzwonisz i powiesz, co i jak?? – poprosiła Zosia.

– Dobrze, kochanie.

 

 

 

 2. Fontanna życzeń

 

 

Waldek wykręcił numer. Czekał.

– Słucham? – odezwała się Zosia.

– Zosiu... – głos Waldkowi załamał się. – ...mam skierowanie do szpitala.

W eterze chwilę trwało milczenie. Zosia głośno pociągnęła nosem.

– Zosiu, ja jeszcze dzisiaj muszę tam jechać. – Waldek wyglądał na już spokojnego. – Czy mogłabyś przyjść na chwilę i spakować mnie? Jeśli nie, spakuję się sam, będzie to najwyżej dłużej trwać?

– Dobrze, za chwilę będę. – Zosia też udawała spokojną.

Waldek usiadł na chwilę. Oczy wbił w ścianę.

– No cóż?? Nie ma co rozpaczać. Przy niej musisz być chłopie twardy. – powiedział sam do siebie.

Pokuśtykał do szafy, chciał naszykować ciuchy, ale nie umiał schylić się. Dał spokój. Poszedł do łazienki i zebrał potrzebne mu rzeczy. Wrócił i usiadł. Nie miał siły.

Po kilku minutach zaśpiewał domofon. Waldek zebrał się w sobie, ale gdy Zosia weszła, nie dał rady. Objął ja i trzymał dość długo. Nie chcieli rozmawiać, aby nie roztkliwiać się. Wreszcie Waldek przerwał milczenie.

– Zosieńko, w szpitalu raz dwa znajdą i przyczynę bólu, i usuną skutki. Szpital, to szpital. – pocieszał ją.

– Ja wiem, że nie idziesz tam na zatracenie. – ujęła Waldka w pół i tuliła się do niego. – Ale to zawsze szpital. – zaczęła płakać. – Dobrze Sońka weź się w garść, bo zachowujesz się jak baba. – powiedziała sama do siebie. – Co tam ci może być potrzebne? – ze łzami w oczach, ale szykowała rzeczy potrzebne Waldkowi. – Dzwoniłeś do Hanki?

I Waldek wziął telefon i zadzwonił.

– Haniu, jesteś w domu? Muszę jechać do szpitala. – powiedział bez ogródek.

– Nie tato. Jestem w pracy, ale Jurek dzwonił, że jest już w domu. Zadzwoń do niego, a dlaczego jedziesz do szpitala, co się dzieje? – zaciekawiło ją.

– Skierowała mnie Godlewska. Powiedziała, że dłużej już tak nie może być.  – wyjaśnił.

– Zadzwoń do Jurka, ja nie mogę, mam nawał pracy. Pa, tato. – powiedziała dość szybko.

– Pa, córeńko. – Waldek pożegnał się z nią.

Naszykowali ubrania potrzebne dla pacjenta. Waldek naszykował potrzebne dokumenty i czekali.

– Skarbie, rozumiem, że musisz wrócić do pracy. – zaczął Waldek.

– Nie, skarbeńku. Są sprawy ważne i ważniejsze. Pojadę z tobą do szpitala. – Zosia walczyła ze sobą. – Nie martw się, sklepu nikt nie ukradnie. Są inni, równie dobrzy, jak i ja.

Zaśpiewał domofon. Zosia wzięła torbę i zeszli do windy. Na dole Waldek ostrzegł zięcia.

– Bardzo cię proszę, jedź spokojnie i omijaj dołki.

Jurek uśmiechnął się.

– No wiesz tata, jaka droga, taka jazda.

Ale Waldkowi nie było do żartów. Zosia usiadła z Waldkiem z tyłu.

– Wygodnie ci? – zapytała poprzez łzy.

– Tak skarbie. – Waldek poklepał ją po dłoni.

Przed szpitalem pomogła mu. Ale jak to mężczyzna, stawiał opory. Chciała już nakrzyczeć na niego, ale nie chciała robić mężowi obciachu.

– Waldek, nie bądź taki upierdliwy. – powiedziała w końcu.

Weszli na poczekalnie. Jurek pojechał zaparkować auto. Personel szpitala pokierował przybyłych w odpowiednie miejsce. Waldek podał „Skierowanie” pani w „Rejestracji”. Podał „Dowód osobisty”, pani kazała czekać.

Waldek usiadł.

– Jeśli przywiezie cię karetka, załatwiają cię w kilka minut. – powiedział do Zosi, ściszając głos. – A tak, to posiedzę sobie, godzinę lub dwie.

– Przestań. – Zosia też zaczęła mówić ogromnie ściszonym głosem. – Przecież nie jesteś tu sam.

Waldek dla sprawdzenia tego stanu, zapytał osoby siedzące na korytarzu...

– Kto z państwa jest do przyjęcia do szpitala.

I o dziwo, kilka osób potwierdziło jego pytanie.

– A kto ostatni? – Waldek drążył temat.

I kilka osób uśmiechnęło się.

– Bo widzi pan, zależy z czym i na jaki „Oddział”?

Pani w „Rejestracji” chcąc pomóc pacjentom dodał.

– Pan do lekarza w tym gabinecie, państwo tu. – dla zrozumienia, pokazała ręką całkiem inne gabinety. – Proszę cierpliwie poczekać. – dodała.

– A tak dla pewności?? – wtrącił się Waldek. – Pół godziny? Godzina, dwie?

Nie spodobało się to już pani w „Rejestracji”.

– Różnie to bywa. Dzisiaj, jak nigdy, nawał pacjentów.

Zosia trąciła Waldka i Waldek zamilkł.

Pojawił się Jurek. Wyjaśniał, że nie ma miejsca na parkingach.

– No właśnie, pani mówi, że dzisiaj nawał pacjentów, jak nigdy. – wyjaśnił Waldek.

Czas dla czekających zawsze się dłużył i tym razem nie było inaczej. Minuty, jak na złość zwiększyły swój limit sekundowy, co wydłużyło od razu limit minutowy godziny. A i godzina chyba też zwiększyła swój limit minutowy i tak w koło, panie Macieju.

Już zbliżali się z czekaniem do drugiej godziny oczekującej, gdy ktoś zawołał.

– Pan Malarczyk. – był to męski głos.

– To ja! – zawołał pacjent.

– Do tego gabinetu. – powiedział pan.

Ale zanim Waldek poderwał się, zanim skoczył jak gazela wysokogórska, pan zawołał jeszcze raz.

– Pan Malarczyk!

– To ja! Ale spokojnie. – Waldek prostował się. Bujnął się raz i drugi.

– Chwileczkę! Niech pan zaczeka! – zawołał ten sam głos. – Przepraszam, myślałem, że pan jest sprawniejszy. Już podstawiam wózek.

Waldek ledwie zdążył podnieść się. Stanął i czekał.

Pan podjechał „karocą zaprzęgniętą w cztery konie”.

– Ostrożnie. – powiedział i pomógł usiąść pacjentowi.

W międzyczasie zmieniano lokalizację gabinetu, bo tam coś, bo tu coś...

– Spokojnie. – Zosia stała z tyłu i położyła dłoń na ramieniu Waldka. – Już teraz to z górki.

– Ja jestem spokojny. Niespotykanie spokojny. – odwrócił się i popatrzył na Zosię. – Tylko w naszym kraju może być tak wesoło. – uśmiechnął się do Zosi.

Stali na korytarzu tą „karocą zaprzęgniętą w cztery konie”.

– Co z tym panem Malarczykiem?? – zwołał ktoś wewnątrz gabinetu.

– Czekamy! – zawołał Waldek.

Wreszcie z gabinetu wyszła pani i zabrała pacjenta z wózkiem i wprowadziła do środka.

Badanie trwało bardzo długo. Na koniec pani stwierdziła.

– Zostaje pan na Oddziale. Proszę przebrać się w pidżamę, zabrać ze sobą rzeczy potrzebne do użytku codziennego. Pojedzie pan na górę.

Jurek pomógł teściowi przebrać się. Panie wypełniły odpowiednie dokumenty. Pielęgniarka podeszła do wózka.

– Czy mogę poprowadzić wózek? – zaoferował się Jurek.

– Jeśli tylko pan sobie życzy? – zgodziła się pielęgniarka.

I Jurek jechał karocą czterokonną w ślad za panią. Na korytarzu dołączyła do nich Zosia.

Pojechali na czwarte piętro. Tam musiał zaczekać, aby formalnościom stała się zadość.

– Na dwójkę. – powiedziała pani z góry.

I Waldka wtoczono do dwójki. Czekało na niego łóżeczko. Waldek od razu wczołgał się na łóżko. Zosia poustawiała jego rzeczy w szafce. Na pewno siedzieliby może i kilka godzin, gdyby nie lekarze.

– Przez chwilę będziemy krzątać się wokół pacjenta, prosimy o usunięcie się. Po krótkiej chwili poprosimy państwa.

– Ja wyskoczyłam tylko na chwilę z pracy. – wyjaśniła Zosia. – Muszę wracać. Czy jutro można odwiedzić męża.

– Jutro? Tak.

Pożegnali się i pacjent został sam. Sam z lekarzami.

Odwiedzali go co chwila lekarze. Każdy zadawał prawie te same pytania, pacjent zaczynał gubić się. Zastanawiał się, dlaczego musi non stop powtarzać te same odpowiedzi? Ale próbował zrozumieć pracę lekarzy i nie pytał o nic. W końcu, po to był w szpitalu, aby nawet i po tysiąc razy odpowiadać na te same pytania. A że lubił gadać, więc każdemu z lekarzy wylewnie i dokładnie opowiadał o swojej chorobie. Aż któraś z pań powiedziała.

– Nie musi pan aż tak dokładnie opowiadać o swojej chorobie. Wystarczy zwykła odpowiedz.

– Ja lubię, gdy lekarz mi dokładnie mówi, co mi jest i tak samo traktuję lekarza. – wyjaśnił.

– W odróżnieniu od pana, my jeszcze nie wiemy, co panu dolega, dlatego zadajemy być może tysiące pytań. Bo wśród tych odpowiedzi, tkwi odpowiedź na pańską dolegliwość. Ale jedno, co mogę powiedzieć, to nie jest rwa kulszowa. Rwa kulszowa boli od nadwyrężenia mięśnia, to prawda, od uszkodzenia mięśnia, ale boli nie aż tak długo i nie tak. Zrobimy jeszcze inne badania... – uśmiechnęła się. – Znajdziemy przyczynę.

Gdy Waldek zostawał sam, czasami chciał przysnąć nieco, ale za chwilę pojawiał się znów ktoś. Zaczął w pewnej chwili obserwować monitor i wystraszył się. Wiedział o swym niskim tętnie, ale o aż tak niskim?? Nie zdawał sobie z tego sprawy. Tętno spadało mu do czterdziestu. Najpierw nie robił sobie z tego nic, ale gdy tak dłużej obserwował monitor, bardziej ogarniał go strach.

W pewnej chwili ruszył nogą i tętno podskoczyło mu do sześćdziesięciu. Zadziwiło go to. Gdy znów wracało do czterdziestu, znów ruszył nogą. Tętno znów skoczyło do sześćdziesięciu. Niedowierzał. Zaczął bawić się. Ruszał rękoma. Ale to nie było to. Sprawdził ile wysiłku robi serce, gdy przekręca się, gdy poprawia kołdrę, gdy podnosi się, bawiło go to do pewnego momentu. Aż przestało. Takimi doświadczeniami zadawał sobie ból. Ale gdy leżał spokojnie, wystraszał się, bo mimo woli spoglądał na monitor.

Gdy tylko na obchód pojawił się lekarz wspomniał o swym doświadczeniu. Podzielił się swą obserwacją. Lekarz zalecił na następny dzień badanie Holtera.

Wieczorem chciał już zasnąć, gdy spojrzał na monitor... teraz dopiero wystraszył się. Aparatura wskazywała tętno trzydzieści osiem. Wcisnął alarm. Po chwili przyszła pielęgniarka.

– Co się dzieje? – zapytała bardzo służbowo.

– Proszę pani, obserwuję swoje dane. Tętno mam czterdzieści, to wiem, ale czasami spada mi niżej.

– Bez paniki.

– Droga pani, ale monitor wskazuje nawet trzydzieści osiem.

– Powiedziałam, bez paniki. Proszę pacjenta, aby poszedł spać. Proszę zasnąć. – zachęcała do snu.

– Proszę pani, ja boję się zasnąć, bo ja chciałbym zasnąć, ale jutro chciałbym się obudzić.

– Proszę pana, proszę nie patrzeć w ekran. Wyłączę panu monitor. – i odłączyła monitor od sieci. – Ma pan już zapisane w karcie, jutro ma pan Holtera.

– Uważa pani, że to jest normalne? Trzydzieści osiem? – pacjent był wystraszony.

– Dałabym panu coś na zaśnięcie, ale jutro ma pan Holtera, musi pan być bez żadnych środków. Czy rozumie pan? – wyjaśniała.

Pielęgniarka wyszła. Waldek zdenerwował się. Chciał zasnąć, ale nie szło. Wyjął telefon. Było już po dwudziestej drugiej. Zosia powinna być w domu. Doszedł do wniosku, że chociaż powiadomi rodzinę, że gdyby coś się stało, niech wiedzą.

– Słucham. – Zosia miała dziwny głos.

– Śpisz kochanie?

– Nie. Nie mogę zasnąć.

– Skarbie, jestem podłączony do aparatury. Nazywa się to monitorowanie. O co chodzi? Czasami monitor pokazuje mi cholernie niskie tętno, nawet trzydzieści osiem.

Usłyszał w słuchawce chlipanie nosa Zosi.

– Waldek, proszę cię, nie dobijaj mnie. Nie poszłam do pracy, bo nie. Myślałam, że zasnę, nie mogę, błagam, nie dobijaj mnie. – i Zosia zaczęła już głośno płakać. – Była u mnie Hanka... wszyscy mają do mnie pretensję. Ludzie dajcie mi spokojnie żyć. Ten szpital... spadło to na mnie, jak grom z jasnego nieba. Czy wy chcecie, abym wykończyła się?

– Zosiu. Uspokój się. Ok. kończę. Życzę ci spokojnej nocy. Błagam cię, nie płacz już. Przepraszam, chciałem tylko tak, na wszelki wypadek. Gdyby się coś stało, ale skoro nie chcesz o tym wiedzieć, ok. Przepraszam, nie płacz już. Nie chciałem, nie wiedziałem, że tak zareagujesz. Przepraszam skarbeńku.

I Zosia rozłączyła się.

Odłożył telefon, chciał zasnąć, ale nie mógł. Nie łatwo jest tak wyrwać się i zostać spokojnym. Rozumiał w pewnym sensie Zosie, ale nie umiał zrozumieć siebie. Zawsze łatwiej jest wytłumaczyć przed sobą kogoś, niż samego siebie.

Nagle zadzwonił telefon. Waldek odebrał.

– Słucham. – powiedział ciszej, bo już była cisza nocna.

– Śpisz?

– Nie.

– Waldek, przepraszam... – Zosia nie ukrywała płaczu. – ...spadło to na mnie, jak grom z jasnego nieba. Nie mogę sobie dać rady.

– Zosieńko, proszę cię, nie płacz. Wiesz, jak bardzo mi cię żal, gdy płaczesz. Wiesz, jak miękki stałem się przez ten kwiecień. Błagam cię, nie płacz.

Zosia pociągnęła kilka razy nosem i przestała.

– Była u mnie Hanka z Jurkiem. Niedawno pojechali.

– Podejrzewam, że zdołowali cię.

– Wszyscy mają do mnie żal, bo ja jestem zdrowa i powinnam coś z tobą zrobić. Powiedziałam im, to wasz ojciec, dlaczego nie zrobiliście nic, tylko patrzyliście się, jak on cierpi?? To powiedzieli, że nie mam serca.

– Zosieńko. Daj sobie spokój. Miałaś rację, mogli też coś zrobić. Są bardziej operatywni, żadne z nich nie wyskoczyło z propozycją, tylko wyśmiewali się ze mnie. Dajmy już spokój mojej chorobie. Na jutro mam Holtera. Wszystko się wyjaśni. Każdy z nas kiedyś musi zejść.

– Waldek, przestań chociaż ty.

– Oj żartowałem. Jak trzeba będzie, to będę spacerował całą noc, aby podnosić sobie tętno. Skarbie, ja z tym tętnem mam od dawna tak. Tylko gdy pracowałem podnosili mi adrenalinę, a nawet będąc w domu podnosiłem sobie sam. Teraz siedzę w domu i dlatego tak to jest widoczne i odczuwalne.

– Jaki wniosek?

– Powinienem pracować, aby żyć. Po przyjeździe z Inowrocławia wracam do pracy i wszystko wróci do normy.

– Dobrze kochanie, bo ja jutro na rano do pracy. – Zosia dążyła do końca rozmowy. – Nie chciałabym mieć podpuchniętych oczu.

– Jak sobie życzysz?

– Pa kochanie.

– Pa.

– Śpij spokojnie.

– Ty też.

Waldek ucieszył się z tej rozmowy. Ucieszył się, że Zosia wreszcie rozumie, że nie całe życie mogą i muszą być razem. Mała rozłąka czasem dla małżeństwa dobrze robi.

Z korytarza dolatywały czyjeś kroki. Do sali weszła pielęgniarka.

– Co się dzieje? – zapaliła światło i zmieniła pojemniczek w kroplówce.

– A co się ma dziać? – zdziwił się Waldek.

– Aparatura wariuje. – wyjaśniła.

– Przecież któraś z pań odłączyła mnie.

– Ale nasza jest podłączona. Nadal pan jest połączony z aparaturą na dyżurce. My tam wszystko widzimy.

– Dzwoniłem do żony. – wyjaśnił. – To aż tak widać różnicę w pomiarach.

– Proszę pana, gdyby pan wiedział, co tam widać, to leżałby pan spokojnie.

– Właśnie nie mogę leżeć spokojnie, bo nie obudzę się jutro.

– Bez paniki. My pana obudzimy. O dwunastej w nocy jeszcze jedna... – wskazała na kroplówkę. – I będzie pan spał spokojnie. Dobranoc.

– Dobranoc. Jeszcze chwila. – zatrzymał ją. – Jest mi bardzo zimno w lędźwie pod tą kołderką. Czy mógłbym dostać na noc drugą kołderkę. Jak jest mi zimno, to bardziej czuję ból.

– Taki młody, a już taki zmarzły??

I pani przyniosła szlafrok, bo tylko to miała.

 

 

Ktoś wyciągnął do niego rękę.

– Masz, to dla ciebie. – powiedział.

Spojrzał na to dziwo. Było to coś dziwnego, jak wielki, ogromny rzep. Tylko kolców miał mniej i kolce były takie dziwne.

– Nie chcę tego. – zaprzeczył.

– Nawet nie wiesz, co to jest? Odnajdziesz go... – na chwilę zobaczył czyjąś twarz. – On zamieni ci to, na szczęście. – i ten ktoś wsadził mu wizytówkę do kieszoneczki. – Pilnuj jej, a odnajdziesz go. 

– Nie chcę tego. – odsuwał to z obrzydzeniem.

– Przestań. Zobacz, to tylko tak wygląda. To nie jest takie groźne. Wsadź je spoko do kieszeni i biegnij.

I ten ktoś pokazał, że można to włożyć do kieszeni i nic nie widać. Wsadził to coś do jego kieszeni i popchnął go ku wyjściu.

Stał na zielonej łące, pełnej kwiatów. Obok była droga. I nagle z drogi poderwał się samochód i na skrzydłach wielkich jak stodoła poszybował ponad nim. Bał się trochę.

– Uciekaj! – zawołał ktoś i szyderczo roześmiał się.

Przypomniał sobie o tym kolczastym stworku. Wyjął go szybko z kieszeni i cisnął nim w pojazd. Kolczasty rzep rozprysł się o pojazd jak dynia. Z pojazdu wystawił głowę kierowca. Szyderczo roześmiał się.

– Nie znajdziesz go!

I teraz dopiero zrozumiał, że miał tego rzepa oddać temu komuś, kogo szuka. Odpryski dyni leciały na wszystkie strony. Czuł, że gdy któryś dosięgnie go, będzie ranny. Rzucił się na glebę, ale i tak jeden z nich ubrudził mu głowę. Drugim dostał w plecy. Sięgnął palcami do skrawka dyni na głowie... obrzydliwość, okropna obrzydliwość.

Obok zobaczył sutannę zakonnicy.

– Jak nazywasz się? Kogo szukasz? – zapytała zakonnica.

– Nie pamiętam, w sercu go mam. – i sięgnął do kieszoneczki na sercu po wizytówkę. – Miał czekać tu na mnie. – podał jej wizytówkę. – Jeśli wierzysz w Boga, zadzwoń.

Zakonnica stanęła obok i zaczęła przeraźliwie krzyczeć.

 

– Ratunku! Ratunku!

 

 

Okropny krzyk zbudził Waldka. Waldek poderwał się na łóżku. Gdzieś za ścianą kobieta krzyczała.

– Ratunku! Synku! Ratunku! – kobieta darła się wprost.

Waldek sięgnął po telefon. Dochodziła czwarta.

– Dlaczego zawsze przed czwartą śnią się horrory? – odłożył telefon.

Na korytarzu zaczął się ruch na Oddziale. Interwencja pielęgniarek nawet nie skutkowała. Za kilka minut krzyk powtórzył się.

Dopiero gdy pielęgniarka przyszła do pacjenta z termometrem, dowiedział się, że tamta pani krzyczy, woła swego syna.

– Taka choroba, takie zachowanie. – wyjaśniła krótko pielęgniarka.

– I od dawna tak krzyczy? – zdziwił się pacjent.

– Od kiedy jest u nas. A od kiedy jest? – uśmiechnęła się. – Dziewięć, dziesięć dni?? – bez zbytniego entuzjazmu wyjaśniła pielęgniarka.

Waldek zrozumiał, że jego choroba, to pryszcz przy innych osobach.

Pielęgniarka spojrzała na jego opaskę na ręce.

– Bez przesady. To już niepotrzebne. – i zdjęła ją.

Ledwie zmierzono mu temperaturę, a już przyszedł czas na pobór krwi. Pielęgniarka zostawiła pojemniczek na mocz.

Jeszcze przed śniadaniem odwiedził go lekarz ortopeda, potem nawiedziła go pani i przedstawiła się jako jego lekarz prowadząca.

Po kolei przyszedł czas na przeprowadzkę. Zaszła potrzeba innego pacjenta podłączyć pod monitory.

– Jedziemy panie Zielonka. – radośnie powiedziała pielęgniarka, ale już inna.

– Ale dokąd, pani Czerwonka? – też radośnie dodał pacjent.

– Jedzie pan na ostatnią salę po lewo. – wyjaśniła. – Na siódemkę.

Ale nadeszła salowa i powiedziała...

– Ale po co zmieniać pościel, skoro można zabrać go z całym łóżkiem. Szafkę przesuniemy... – zajrzała pod spód. – Szafka jest na kółkach. Jedziemy z całością.

– Mam zejść? – zapytał pacjent.

– I będzie szwendał się pan, jak smród po gaciach? Leżeć. Zawieziemy.

I pacjent posłusznie leżał.

Pojechali na siódemkę. Dwóch panów w ubraniach wyjściowych czekało na wypis. Waldek wziął telefon i zadzwonił do Zosi.

– Budzę cię?

– Nie, już nie śpię. Co się stało? Dlaczego nie śpisz?

– Od czwartej już nie śpię, ale to opowiem ci, jak przyjedziesz. Dzwonię, bo jestem na innej sali. Na siódemce.

– Dobrze niuniuś, kończę, ubieram się i jadę do ciebie, bo na dziesiątą jestem do pracy. – wyjaśniła Zosia. 

 

 

 Gdy przywitali się, Zosia usiadła na taborecie.

– A co ty spać nie możesz? – zdziwiła się.

– Nowe miejsce i jakieś horrory śniły mi się. Jakiś samochód chciał mnie rozjechać. Jakaś zakonnica zaczęła wzywać ratunku. Spocony obudziłem się, a w którejś sali babka wzywała pomocy, ale darła się w niebogłosy. – opowiadał Waldek.

– Słuchawki na uszy może przywiozę ci? – kpiła sobie Zosia.

– Taki klimat, to jest szpital. Dziękuję Bogu, że nie leżę na Tworkach. Wtedy byłyby mi naprawdę potrzebne.

Jak na zawołanie, gdzieś rozległ się przeraźliwy krzyk kobiety. Zosia posłuchała chwilę. Mina jej dziwnie poważniała.

– Nigdy w życiu nie chciałabym leżeć w szpitalu. – powiedziała już bez kpiny.

– Dlaczego? – zdziwił się Waldek. – Kobieta jest chora. Tylko lekarze powinni nad tym zapanować. Ona nie krzyczy bez powodu. Z tego, co zrozumiałem, woła syna.

Młodszy pan uśmiechnął się.

– Panie, które są z tą panią na sali, opowiadały, że ma czterech synów, ale żaden jeszcze nie odwiedził jej. Ironia losu, prawda?

Zosia spojrzała na pana.

– Okropność. – powiedziała i zaraz dodała. – Może nie mogą, może nie wiedzą? Nie każdy pracuje tak, że może urwać się z pracy.

– Pielęgniarki opowiadały, że zaraz po poinformowaniu rodzinę przez szpital, telefony stały się głuche. – wyjaśnił pan.

Zosia chciała, aby Waldek chwilę odpoczął i zaczęła rozmowę z „prawie cywilem”.

– Proszę pana, nie zawsze rodzina ma warunki, aby opiekować się chorym członkiem rodziny. Od tego są szpitale i różne inne domy opieki. Wystarczy, że wszyscy w domu pracują, co można zrobić dla tego chorego?

– Ja rozumiem. U mnie też wszyscy pracują, dlatego muszę czekać, aż kiedyś, ktoś, po mnie przyjedzie. – tłumaczył pan.

– Pan nie jest kierowcą? – zapytała Zosia.

– Jestem, ale nie mogę siedzieć za kierownicą. – uśmiechnął się pan. – Jestem zdany na łaskę i niełaskę rodziny.

Zosia spojrzała na Waldka.

– Co tak milczysz? – zapytała go.

Ale Waldek wlepił wzrok w ścianę. Zrobił tylko dziwny grymas ustami.

– Przestań, wszystko będzie dobrze. – pogładziła go paluszkami po policzku.

– Soniu, obawiam się, że już nic nie będzie dobrze. – Waldkowi dziwnie usta krzywiły się.

– Nie wygaduj takich głupstw. – uciszała go Zosia.

– Soniu, tak bardzo chciałem tych badań, ale teraz coraz bardziej boję się ich wyników. Tak bardzo boję się.

– Przestań głuptasie. – Zosia uspakajała go.

– Zosiu, jak lekarze powiedzą mi, że czeka mnie wózek... – Waldek zaczął płakać. – Nie przeżyję tego. Tak cholernie boję się, że zostanę kaleką. Nie wyobrażam sobie siebie na wózku.

– Waldek, proszę cię, ja jeszcze idę do pracy, ja pracuję przy pieniądzach, błagam cię... – Zosia szukała ratunku.

Waldek wziął Zosi dłoń i bawił się nią.

– Zosiu, ja strasznie boję się kalectwa. Nie wyobrażam sobie wózka i mnie na nim. Za nic w świecie nie chciałbym być na wózku. Jeśli lekarze powiedzą, że wózek, poproszę o uśpienie mnie.

– Waldek przestań. – zawołała Zosia. – Nie masz prawa tak mówić.

– Co pan za głupoty wygaduje? – wtrącił się sąsiad do rozmowy.

– Zosiu, panicznie boję się kalectwa.

– Walduś, mamy wspaniałe dzieci, mamy wspaniałe wnuki. Mamy dla kogo żyć. Ty masz dla kogo żyć. – tłumaczyła Zosia.

– Ale nie jako kaleka. – nie dawał za wygraną Waldek.

– Co ty żeś się tak uczepił tego kalectwa? – nie rozumiała Zosia.

– Właśnie?! – wtrącił się sąsiad. – Co pan tak uczepił się tego wózka i kalectwa? Jest pan w szpitalu. Szpital nie pozwoli panu zostać kaleką. Zrobią wszystko, aby uchronić pana przed tym. – wyjaśnił.

Waldek uniósł głowę.

– Do „Wielkanocy” byłem twardzielem, mogłem góry przenosić, pracowałem po dwanaście, gdy było trzeba, a od trzeciego kwietnia jestem przykuty do łóżka. Coś chrupło mi w kręgosłupie. Wątpię, czy są w stanie naprawić mnie.

– Drogi panie, jak już pan pojawił się tutaj, oni zrobią wszystko, aby pan stanął na nogi. To jest szpital. – tłumaczył sąsiad.

Waldek utkwił wzrok w oczach Zosi. Zosia tylko przytaknęła głową.

– Przestań się dołować. – powiedziała. – Ostatnio masz za dużo wolnego czasu i przychodzą ci do głowy zwariowane pomysły. – wstała. – Poleż chwilę, ja przejdę do lekarza. Zapytam to i owo. – i wyszła.

– Ciężko jest pogodzić się normalnemu, zdrowemu człowiekowi, gdy z dnia na dzień zostaje przykuty do łóżka. – Waldek zaczął wyjaśniać sąsiadowi. – Kości, ot tak sobie nie chrupią, a to, co spotkało mnie... myślałem, że mi kręgosłup pękł. Trzy tygodnie i żadnej poprawy, wręcz przeciwnie, gorzej. Człowiek zastanawia się, kości próchnieją, łamią się?? Co się dzieje?

– Proszę pana, taki wiek. – wyjaśnił sąsiad. – Nie stajemy się zdrowsi, ani młodsi, tylko starsi i niedołężni. Ja pracowałem do ostatniego dnia. Jechałem samochodem, chciałem wysiąść i dupa. Wystawiłem jedną nogę i stop. Proszę pana, myślałem, że połamało mi się wszystko w środku. Karetka zabierała mnie z samochodu. Jedna noga na zewnątrz, druga w środku. Dyski przeskoczyły. Siedziałem. Taki wiek. Czy usiądę jeszcze za kierownicę?? Tego nie wiem? Mam skierowanie na operację. W sumie, szpital skierował mnie do zoperowania kręgosłupa. Jedyny ratunek.

Do sali weszła Zosia. Usiadła obok Waldka.

– I co powiedziała ci lekarka? – zapytał Waldek.

– Zaraz zaczną badania. Na obchodzie mówili ci. Nie słuchałeś??

– Nie było jeszcze obchodu? – zaprzeczył Waldek.

– Był. – poinformował sąsiad. – Był bardzo wcześnie.

– Słusznie. – przyznał Waldek. – Tak, było kilku lekarzy, jeszcze na dwójce. Tak i zaraz przewieźli mnie tu.  A co mówili? Nie słyszałem, przyznaje?

Jak na zawołanie przyszła pielęgniarka. Zostawiła swój pojazd obok łóżka.

– Pan Malarczyk? – spojrzała, ale poza wychodzącymi panami przebranymi już, tylko on był pacjentem. – To dla pana. – podała proszki. – Proszę obficie popić wodą. I proszę przygotować się. Pobierzemy krew.

I zaczęły się czynności, których pacjent tak oczekiwał. Pielęgniarka szybko uwinęła się i wyszła.

– Chciałbym pana pocieszyć. – radośnie dodał sąsiad. – Po wszystkich badaniach i nie tylko takich, jak to u pana... – uśmiechnął się. – Lekarze powiedzieli mi, że mam się oszczędzać. Jeden niekontrolowany ruch i grozi mi kalectwo. Tak, że nie jest pan osamotniony, ale nie dopuszczam do siebie takich myśli.

– Widzi pan... nie wyobrażam sobie siebie na wózku. Człowiek przez tyle lat był aktywny... gdybym miał usiąść na wózek... nie. Nawet nie potrafię tak myśleć.

Sąsiad uśmiechnął się.

Waldek chwilę zastanowił się. Popatrzył na żonę.

– Co za proszki ona mi dała?? Jestem jakiś inny. Czuję się inaczej, jak kiedyś. Mogę góry przenosić. – dziwił się Waldek.

– Dobrze, powiem ci. Jak rozmawiałam z lekarką, powiedziałam je, że dołujesz się. Powiedziała, że dadzą ci coś na wzmocnienie charakteru.

– Hm. – Waldek uniósł brwi. – Widać, że proszek działa, bo czuję to. OK. Dobrze.

– Dobrze? – zdziwiła się Zosia.

– Oczywiście. Za bardzo się rozklejałem. – przyznał Waldek. – Wiesz, że to nie w moim stylu. – uśmiechnął się. – Ale to jest silniejsze od człowieka.

Wyciągnął ręce i objął Zosię. Ucałował ją.

Do sali wszedł pielęgniarz.

– Pan Malarczyk?? – zapytał rozbawiony.

– To ja. – Waldek uniósł rękę.

– Idziemy do fotografa. Ma pan sesję zdjęciową. Pan chodzi?

– To zależy, jak to rozumieć? – odpowiedział pacjent.

– Dobrze, przyjadę karocą. Tylko konie zaprzęgnę. Pan nie podnosi się.

I wyszedł. Zosia sięgnęła po torebkę.

– Skarbie, ja chyba też pójdę. Bo nie wiem, ile to potrwa. A chciałabym przed dwunastą zajrzeć do pracy.

Do sali wszedł obcy mężczyzna, ale sąsiad zaraz powstał. Syn przyjechał po ojca.

– Do widzenia państwu. – powiedział na pożegnanie. – Życzę panu szybkiego powrotu do zdrowia i jak najmniej dołowania. Wszystko będzie dobrze.

– Do widzenia. – pożegnali go.

Przyjechał za chwilę pielęgniarz i pojechali na dół na badania. Po drodze wszystkie młode pielęgniarki zaczepiały go i wyszło na jaw, że ten wesoły człowiek ma na imię Arek.

– Ja odwrócę się na chwilę... – powiedział rozbawiony pielęgniarz. – ...a pan może czule pożegnać się z żoną.

Z uśmiechem na twarzy pożegnali się.

– Wieczorkiem wpadniemy z Hanką. – pocieszyła go Zosia.

 

 

Po zdjęciach zawiózł pacjenta na Holtera. I tu trzeba było poczekać. Pod gabinetem siedziało kilka osób. Zagadali do siebie i pan czekający na członka rodziny podpowiedział Waldkowi.

– Wie pan o tym, że za pobyt w szpitalu ma pan prawo do pieniędzy z ubezpieczenia??

Waldek zdumiał się.

– No o tym akurat nie wiedziałem?

– Oczywiście, jeżeli ma pan takie ubezpieczenie.

– Właśnie nasz zakład wykupił taki pakiet.

– Co najgorsze, żaden z lekarzy o tym nawet nie wspomni?

– Bo chyba nie jest to w ich obowiązkach, ani w kompetencjach. Ale bardzo dziękuję za informację.

– Tylko nie jestem pewien, ile dni trzeba przebywać w szpitalu? Wie pan, każdy grosz przydaje się. Na chorego, rodzina i tak wydaje kupę kasy.

Pojawił się Arek. Wszedł do gabinetu, po chwili wyszedł.

– Panie powiedziały, że wciągną pan do środka. Mam jeszcze odebrać babeczkę od kardiologa.

W środku panie zajęły się pacjentem.

– Nikt nie powiedział, kiedy będzie zakładany Holter, bo wiem, że trzeba się wygolić.

Pani pomogła zejść pacjentowi.

– Spokojnie, zrobimy to. – jedna z pań otworzyła szafkę i wyciągnęła na wierzch maszynkę do strzyżenia.

– Miałem Holtera dwa lata temu, przy zapisie telefonicznie pani powiedziała, abym wygolił się. Nie wiedziałem jak, więc wygoliłem się aż do pępa.

– Nie trzeba aż tak głęboko.

– Jednak człowiek przyzwyczaja się do swego zarostu. Potem w pracy wstydziłem się rozbierać. Bez kłaków czułem się jak gej.

Rozbawiło to panie.

– Koleżanka wygoli tylko tu, gdzie faktycznie potrzeba.

I pani dała pacjentowi kartkę papieru.

– Pan trzyma, a ja będę strzyc.

Wzięła maszynkę do strzyżenia i jechała.

– Zapakować?? – zażartowała.

 

 

Weszły na salę cichutko. Waldek uniósł się na łóżku i usiadł.

– Dobry wieczór. – powiedziały do ogółu.

Waldek przywitał się z gośćmi.

Zosia popatrzyła na chorych.

– Ja powiedziałam do Hani, leży sam, jedźmy do niego, a tu jest was prawie komplet. – zauważyła.

– Przyjęli ich przed obiadem. – wyjaśnił Waldek. – Zostało jeszcze miejsce na jednego.

Zatopili się w pogawędkach.

– Założyli mi Holtera. – rozchylił pidżamę. – Ale tym razem nie goliła mi całej klaty. Wygoliła tylko tam, gdzie potrzebowała. Ale naplątała mi tych przewodów. – i zsunął pidżamę z ramion. – Gdzieś tam nakleiła plastrów.

– No dobrze. Chociaż nie będą ci się plątać pod pachami. – powiedziała Zosia.

– Tak, tylko jak będą zrywać, to posikam się. Mogła wygolić trochę plecy, chociaż tam, gdzie kleiła plaster. Przecież później powyrywa to.

– Spocisz się, to się same odkleją. – roześmiała się Hanka.

Ukradkiem spoglądały na czas.

– Powiedzieli nam na dole, że o dwudziestej drugiej zamykają drzwi. – powiedziała Zosia.

– Wierzysz w takie bajki, a palacze? – Waldek nie wierzył w te słowa. – Siła palenia jest większa od przepisów. Na pewno wychodzą. Palarnia jest na zewnątrz.

– Jutro z rana przyjadę. Przywieźć ci coś?

– Nie mogę się wykasztanić. Kup w aptece Trawisto, albo coś innego.

Widać było, że Zosia ma jeszcze coś w zanadrzu.

– Wiesz o tym, że w sobotę mieliśmy iść na rocznicę? – powiedziała z lekką pretensją.

– Skarbeńku, ale co ja ci poradzę? Wiem, że to szpital, ale nawet oni nie mają cudownie uzdrawiających leków. Wiem, że w sobotę będę jeszcze tu. Ale chyba nic nie stoi ci na przeszkodzie iść samej. Przecież wszyscy zrozumieją, że jestem w szpitalu?

– Ja nie chcę iść sama. – Zosia posmutniała.

– Zosiu, nie bądź dzieckiem. Gdybym czuł się na siłach, przyjechałby ktoś po mnie i jakoś tam posiedziałbym chwilę, ale ja nie usiedzę nawet godziny. Przykro im będzie, jak nikt od nas nie pójdzie. Prześpij się z tym.

I Zosia przespała się z tym problemem.

 

 

Zosia usiadła na taborecie. Waldek uśmiechał się radośnie. Oglądał jej sukienkę. Aż dotknął materiału. Popatrzył znów na nią i zrobił przy tym wielkie oczy.

– No to opowiadaj. – zamienił się w słuch.

– No było cudownie. – Zosia rozpromieniła się.

I opowiadała. I opowieściom nie było końca.

– To dlaczego tak szybko skończyła się impreza, skoro było tak fajnie?

– Przestań. – uspokoiła go Zosia. – Impreza dalej trwa. Wiolcia chciała spać i Danusia zabrała ją. – westchnęła. – Dla mnie też impreza się skończyła, bo kto potem mnie odwiezie, jak to wszystko pijane? Danusia przywiozła mnie pod szpital, a stąd zabierze mnie Hanka.

– Dzisiaj na obchodzie dowiedziałem się, że w poniedziałek będę miał rezonans. – zaczął Waldek. – Wtedy dowiemy się, co mnie boli i dlaczego mnie boli?

– To dobrze. – ucieszyła się Zosia. – Prywatnie na rezonans czeka się po pół roku, a czasami i dłużej. No to cieszę się.

Zosia zadzwoniła do córki i po kilku minutach pojechała do domu.

 

 

W niedziele, do Waldka przyjechała prawie cała rodzina. Jak gdyby zmówili się. I jak przystało na odwiedzających, byli ciekawi stanu pacjenta. Waldek produkował się kilka minut.

– Macie wreszcie komplet? – zapytała Zosia.

– Wczoraj w nocy przywieźli tamtego gościa. Ma „Parkinsona”.

I zaczęła się dyskusja. Ściszano głos, bo nie wypadało mówić głośno, ale Waldek był innego zdania.

– Ja jestem tu, jak u siebie. Ja nie mam zamiaru mówić cicho. Ja nie mówię rzeczy nieprawdziwych. Wy, jak chcecie, ale ja też już niedosłyszę.

– Waldi, ty musisz jak najszybciej wrócić do domu. – roześmiał się Ksawery. – Ty nie nadajesz się do szpitala?

– A to niby dlaczego? – zdziwił się Waldek.

– Tu są chorzy. Tu trzeba być cicho. – zauważył.

– Ach, tak? – roześmiał się Waldek. – Ja mam zachowywać się grzecznie, nie mówić głośno, nie brudzić?? Inni mogą, tylko ja nie? Ten... – wskazał za siebie. – ...pierwszej nocy zlał się obok mojego łóżka. Weszła pielęgniarka i opieprzyła mnie, dlaczego mnie? Bo nalane było obok mojego łóżka. I co, mam być cicho?

– Oj, tato?... – chciała sprawę uciszyć Danusia. – ...zdarza się.

– Nie. Jak nic nie powiem raz, to drugim razem naleje mi na łóżko. Chcę wejść do łazienki, zalane... cholera go wie? Nie donosi moczu, nie trafia w dziurę? Jak chcę usiąść, muszę wytrzeć. Dobrze, że mamy ręczniczków papierowych ful, a jak by nie było? Dobrze, że sprzątaczka zostawiła mopa, pociągniesz po podłodze i wyschnie, ale śmierdzi.

Dziadek w rogu przy wejściu zakaszlał.

– O, dziadek, czy jesz, czy spisz kaszle i dycha. Jemu to wisi, czy ty brzydzisz się, czy nie? Też w piątek wieczorem wstawili go nam. Facet na wykończeniu. Jeszcze nam którego dnia kojfnie. Ale każdy rozumie, bo gościu traci kontakt z otoczeniem...

– Waldi, ty sobie załatw pojedynkę. Ty załamiesz się tu. – znów roześmiał się Ksawery.

– Ty nie bądź taki do przodu. – upomniał go Waldek.

– Jeśli chorzy ci przeszkadzają, to musisz być w jedynce. – ciągnął swój wątek Ksawery.

– Mnie nie przeszkadzają. Ogólnie, Jurek nie jest złym pacjentem. Jest łasuchem, tak jak ja. Jest cichy, jak zauważyłeś. Sonia wie, jest czasami dowcipasem. Ja rozumiem go, ma guzy na głowie i widocznie te guzy powodują u niego takie dziwactwa, ale takiego chorego, kładzie się w innej sali.

– Przepraszam, że się wtrącę. – powiedział sąsiad ze środka. – Ale od dzisiaj zacząłem chodzić do ogólnej łazienki.

– Ja nie mam zamiaru nigdzie chodzić. – odpowiedział Waldek. – Gdybym był zdrowy na kręgosłup, gdyby chodzenie nie sprawiało mi tyle problemów, może bym i chodził, ale ja ledwie kuśtykam. To on niech tam chodzi. On na nogi jest zdrowy.

Zosia chciała zakończyć temat.

– No już dobrze... – machnęła ręką. – Dajcie mu spokój.

– Kiedy wychodzisz? – zapytał Ksawery. – Bo chyba nie będziesz tu leżał i leżał? To nie te czasy? Pępkowe czeka.

– Najpierw myśleliśmy, że to dwa, trzy dni, ale teraz to myślę, że nieco dłużej. Pocieszające jest tylko to, że teraz szpitale nie trzymają długo. Muszą znaleźć przyczynę bólu. W poniedziałek mam rezonans. Nie wiem, jak to wygląda, dlatego nie wypowiadam się? Czy to jest na czczo, czy po jedzeniu? Wiem tylko, że rezonans z kontrastem, ale co to znaczy?? Nie wiem? Wiem, że rano, o ósmej.

Hanka już wyciągnęła telefon.

– Wpuszczają płyn. – wyjaśniła.

– Dzwonił ktoś z pracy do ciebie? – zapytała Zosia.

– Wyobraź sobie, że nie. Z pracy milczą. – ze smutkiem dodał Waldek.

– A czego ty oczekujesz, że będą płakać za tobą. – roześmiał się Ksawery. – To nie te czasy, nie ten wiek?

– No tak, ale jak byłem zdrowy, to telefony nie urywały się i to o każdej porze dnia i nocy. I to jest bolesne.

 

 

Po kolacji zaczął się ruch. Dziadka zabrali na jakąś salę. Na jego miejsce wstawili nowe łóżko. Nie było zbyt długo puste, bo około godziny zawitał nowy pacjent. Młody człowiek, który nie wyglądał na chorego.

Najpierw powitał kolegów. Za chwilę wybył na dłuższy czas. Gdy znów wrócił nawet nie rozmawiał zbytnio. Z odbieranych telefonów widać było, że to biznesmen.

Po kilku minutach wszedł do sali z niewiastą. Najprawdopodobniej żoną? Był zdenerwowany. Żona uspakajała go co chwila.

– Kochanie, to nie jest szpital dla mnie. – mówił podniosłym głosem, ale cicho.

– Szpital, jak każdy inny... – tłumaczyła żona.

– Zabieraj mnie stąd. Chcę jechać do kulturalnego szpitala. – zaczął przed jej oczami wymachiwać rękoma. – Ja nie chcę leżeć z umarlakami.

Waldkiem tąpnęło.

– O przepraszam. – powiedział podniośle. – Ale nam pan ubliżył. – Waldek usiadł na łóżku.

– Pojechał pan zdrowo po bandzie. – dodał mężczyzna ze środka sali.

– Może jesteśmy chorzy, bo jesteśmy w szpitalu, to fakt, ale do umarlaków to nam jeszcze daleko. – wyjaśnił Waldek.

Mężczyzna odwrócił się do sali.

– A na co panowie jesteście chorzy? – dociekał.

– Ja na przykład, rwa kulszowa. – powiedział Waldek. – Ale to nie jest śmiertelne.

– Ja, to widać. – zatrząsł się pan pod oknem. – Parkinson. Raczej też nie.

– Ja kręgosłup, jeszcze nie znają choroby. – powiedział pan ze środka.

– A ja... – roześmiał się Jurek. – ... jebłem. Nabiłem sobie guza. Na to chyba się nie umiera?

– Jak pan widzi, do umarlaków nam daleko. – wyjaśnił Waldek. – A pan z czym przyszedł?

Rozmówca odwrócił się do Waldka.

– Pan powiedział, że z czym? – nowy skierował się do Waldka.

– Rwa kulszowa. Ale patrzyłem w Internecie, rwa kulszowa boli miesiąc i nie tak. A ja cierpię już kilka miesięcy. – wyjaśnił Waldek.

– Właśnie, to samo mnie powiedzieli. Sprawdzałem, Rwa kulszowa, to całkiem inna choroba. Dlatego uważam, że lekarze tu są niedoszkoleni. Po prostu nie znają się na chorobach. Nasze choroby ich przerastają. Dlatego chcę do innego szpitala? – skierował się do żony.

– Mężowi drętwieje... zaczęła drętwieć noga. – wyjaśniła pani.

– Ja mam mieć jutro rezonans. Mam nadzieję, że rezonans wszystko wyjaśni. – powiedział Waldek.

– Jak długo pan czeka na rezonans? – zaciekawiło panią.

Waldek zastanowił się.

– Dzisiaj rano mi powiedzieli, wczoraj?? – zastanawiał się.

– Jak to, powiedzieli? – nie rozumiała.

Teraz Waldek nie zrozumiał.

– W sobotę założyli mi Holtera, dzisiaj rano zdjęli... i albo w sobotę powiedzieli, albo dzisiaj rano, że następne badanie to rezonans...

– No widzisz? – powiedziała do niego żona.

– Jak to? Szpital sam zaproponował? – zapytał pan.

– No tak. – przyznał Waldek.

– No widzisz Tadziu. – powtórzyła.

Tadzio spuścił głowę i odwrócił się do ściany.

– Mąż chciał szybciej i niestety zapłacił. – rozłożyła ręce.

– Szybciej, to znaczy, kiedy będzie miał? – zaciekawiło Waldka.

Pani spojrzała na męża.

– W poniedziałek. – powiedziała cicho.

– No to razem mamy. – ucieszył się Waldek.

– Ja też mam w poniedziałek. – powiedział pan ze środka. – Gdzie panowie macie? Ja na Tworkach.

– Ja też. – powiedział Waldek.

– Mąż na Barskiej. Takie było jego życzenie. – ze zmieszaną miną powiedziała pani. Patrzyła z niedowierzaniem na Tadzia.

– Dla mnie każda godzina w szpitalu, to stracona godzina. – wyjaśniał Tadzio. – Zgłosiłem się z myślą, że zrobią mi badania, pójdę do domu, że każą mi przyjechać, gdy będą mieli robić mi drugie badania... a ci wyskakują... pan musi leżeć. Leżeć to może babcia. Ja nie mam czasu. Dla mnie czas, to pieniądz.

Waldek z niedowierzaniem zerknął na sąsiada Tadeusza.

– Bo może pan nie jest chory? Przyglądałem się panu z zazdrością, pan biega... moim zdaniem pan jest zdrów. – dziwił się Waldek.

– W sumie,   czuję się dobrze... tylko drętwieje mi noga. – zauważył Tadzio. – Przyjechałem do fachowców, a tu są sami partacze.

– Za jajka doktorami nie zostali. – zauważył Waldek. – Nawet Kaszpirowski kazał siedzieć przed telewizorem kilka godzin.

– Drogi panie, ja fachowca rozumiem w ten sposób, przychodzę, mówię, co mnie boli i on mówi, co mi jest? To jest fachowiec. A jeżeli przychodzę do fachowca, a on każe mi leżeć, a może w czasie coś on wymyśli, to dla mnie nie jest fachowiec, to jest partacz. Tyle, co oni mi powiedzieli to i ja wiedziałem, zanim tu przyjechałem. Jest coś takiego jak Internet. – i uniósł swój ogromny na kilka cali telefon. – Tu wszystko jest. Panu powiedzieli, że na co pan jest chory? – zapytał Waldka. – Co u pana wykryli?

– Rwa kulszowa. – powiedział już ze strachem Waldek.

– O dziwo! U mnie też. Pan nie może się ruszać, a ja biegam. Czy to coś panu mówi? I jak pan myśli, to są fachowcy? Albo u mnie się pomylili, albo u pana? A fachowiec nie myli się.

Waldek zbity z tropu, spokojnie położył się do łóżeczka.

– Tak kochanie, dlatego zabieram dupę w garść i znikam stąd. – powiedział do żony.

– Przestań!! – wrzasnęła na niego. – Ty jesteś w szpitalu, a nie w swojej firmie! W swojej firmie możesz rządzić i rozkazywać! Tu jest szpital i tu lekarz rządzi! Każą czekać, to czekaj! Trzeba było od razu jechać do innego szpitala i nie zawracać dupy nikomu, i tym lekarzom, i mnie! – i kobieta nie wytrzymała i rozpłakała się. Sięgnęła po torebkę.

– Kochanie zaczekaj! – zawołał za nią.

– Ze mną nie pojedziesz! – i zaczęła grozić palcem. – A jeżeli zadzwonisz po kogoś z firmy i ten ktoś zabierze cię! To zapowiadam ci! Ten ktoś już w tej firmie nie pracuje! – zrobiła nerwowy gest ręką.

Tadzio złapał telefon i pobiegł za żoną.

I nagle w sali zrobiło się ogromnie cicho.

– Tak to jest, jak baba wcina się w męskie sprawy. – swoje trzy grosze powiedział Jurek.

– Tak to jest, jak ktoś ma dużo szmalu i sam nie wie, czego chce? – powiedział pan ze środka. – On myśli, że jego pieniądze dadzą mu zdrowie. Głupi fiut.

I Jurek ucichł. W sali zapanowała cisza.

– Pieniądz, to nie wszystko. – nie mógł sobie darować pan ze środka.

Pan Parkinson chciał się napić. Chwilę męczył się, aż wreszcie poprosił.

– Niech mi ktoś naleje do szklanki.

Waldek podniósł się. Pokuśtykał.

– Pana, to aż mi szkoda zrywać z łóżka. – wyjaśnił pan Parkinson.

– Drogi panie, ja muszę chodzić. Nawet na siłę, ale muszę. Inaczej zostanę kaleką, a to byłoby gorsze niż śmierć.

Nalał Parkinsonowi wody do szklanki, ten dał mu słomkę. Waldek przytrzymywał mu i słomkę, i szklankę.

– Pij do syta.

– Oj dziękuję. – napił się pan Parkinson. – Tak mi się pić chciało.

– Jak będzie pielęgniarka, pan poprosi, aby zostawiła panu rurkę od kroplówki. Ona to wyrzuca, a dla pana byłaby w sam raz. Sięgnie dna butelki. – pouczył go Waldek.

 

 

Wszyscy szykowali się na poleżenie, gdy wrócił Tadeusz.

W sali od razu zapanowało milczenie. Kto mógł, to udawał, że jest śpiący.

W pewnej chwili zadzwonił telefon Tadeusza.

– Słucham. – powiedział dość cicho. Przez chwilę słuchał narzekań rozmówcy. – Andrzej? Jak długo pracujesz u nas? Długo, prawda? Jaką masz pensję? Wiesz, ile wynosi średnia krajowa? Masz dużo ponad nią. Czy wiesz, za co zakład płaci pracownikowi? Każdy zakład? Za pracę, a nie za przychodzenie do niej. Więc, jako doświadczony i dobrze opłacany pracownik, bardzo proszę rób coś. Chyba, że znudziła ci się praca, to żegnam.

Znów przez chwile nasłuchiwał. Wreszcie nie wytrzymał i uniósł głos.

– Jeden dzień mnie nie ma i ty już nie wiesz, co zrobić? To jeszcze raz cię zapytam, ile zarabiasz u mnie? Jak myślisz, za co ja płace tobie, za to tylko, że jesteś w pracy?! Najwyższy czas pokazać swoje zdolności, wiecznie was za rączkę nie będę prowadził. Nareszcie okaże się, co umiecie?! – chwilę nasłuchiwał. – Andrzej, ja jestem w szpitalu. Rozumiesz? W szpi... ta... lu... gdzie? W Pruszkowie. W poniedziałek powinienem wrócić. Do poniedziałku musicie dać sobie sami radę. To tylko dwa dni. W sumie jeden. – znów nasłuchiwał rozmówcę. – Panie Andrzeju, jeśli wrócę jutro do firmy, albo... jeśli wrócę kiedykolwiek do firmy, czy to jutro, czy po jutrze nie chce cię widzieć w firmie. Czy zrozumiano? Nie chcę cię widzieć w tej firmie, kurwa, nawet jednego dnia! – zaczął krzyczeć. – Dobranoc.

I rozłączył się. Szybko wykręcił numer do żony.

– Kochanie, posłuchaj, jak wrócisz do domu, wyrzuć Andrzeja z firmy. Ten człowiek nie nadaje się do tej firmy. Wychodzi na to, że on nic nie umie. Zrozumiałaś mnie? On nic nie umie zrobić samodzielnie. Proszę cię. Wyłączam telefon. Chcę chwilę odpocząć, ja psychicznie wykończę się, pa. – i rozłączył się.

W sali zapanowała naprawdę grobowa cisza.

– Panowie, ja przepraszam. Wiem... zrozumcie, takich mam ludzi w firmie. Sorry. – powiedział Tadzio, chociaż nawet nie był pewien, czy słuchają?

Ale wszyscy udawali, że twardo śpią. Tadeusz też położył się do snu.

 

 

Z samego rana zawitała gromadka lekarzy na salę. Obchód, jak nigdy był bardzo wcześnie.

– Panie Malarczyk. – zaczął ordynator. – Ja pana bardzo przepraszam, ale za pana pojedzie na rezonans, pan Wolniewski. – i zwracając się do Jerzyka dodał. – Pan ma guza. W związku, że ten guz powiększa się, zmuszeni jesteśmy przyspieszyć pana badania. Pan jedzie dzisiaj na rezonans. – i znów skierował się do Malarczyka. – Ja pana jeszcze raz przepraszam. Pan pojedzie jutro. Dlaczego nie dzisiaj, razem z innymi? Z tym szpitalem mamy umowę na dwa zabiegi dziennie. Pana przypadek może poczekać, natomiast u pana są zmiany. Dla tego pana, każda godzina może być walką o życie i zdrowie.

– Rozumiem. – Waldek uspokoił ordynatora.

– Pan jutro. – rozejrzał się po sali. – I pan jedzie dzisiaj. – wskazał na pana na środku sali. – Pan nazywa się... – podszedł do Tadeusza. – Łukomski?

– Ługomski. – poprawił ordynatora.

– Tak, Ługomski. – poprawił się ordynator. – Pan wyjeżdża dzisiaj na Barską. Takie było pana życzenie. Wyjeżdża pan na badania.

– O której godzinie? – zapytał Tadeusz.

– Proszę pana, pan jedzie tam na własną rękę, na własne życzenie, na własne żądanie. Takie samo badanie, mogliśmy zrobić tu na miejscu, na Tworkach. Ale szanujemy pańskie życzenia. Jak pan tam się dostanie, to już nie leży w naszych kompetencjach. My swoich pacjentów przewozimy na badania i my za nich odpowiadamy. Pan jedzie tam na własne życzenie, czy pan tam pojedzie samochodem, czy pociągiem, czy oni przyślą po pana karetkę, tego nie wiem? Życzył pan sobie rezonans na Barskiej, załatwił pan sobie badania, pańska sprawa. Tak na dobrą sprawę, nie powinniśmy wyrazić zgody, ale ze względu... z resztą nie mówmy już o tym. Zastanawiam się tylko, bo pan przed wyjazdem, na dobrą sprawę powinien być wypisany ze szpitala, a po powrocie przyjęty ponownie. Pan prowadzi firmę? Zna pan procedury. Jest pan przyjęty do szpitala i szpital odpowiada za pańskie bezpieczeństwo. Jeśli tym panom coś stanie się podczas transportu, przychodzi prokurator i mnie skuwa i ja nie mówię nic. Gdy natomiast, podczas pańskiej podróży, coś panu stanie się, na dobrą sprawę, nie odpowiadam, ale jest pan naszym pacjentem i jednak odpowiadam za pana. Dlatego kwadrans przed wyjazdem, zgłosi się pan na dyżurkę i podpisze pan stosowne dokumenty, a po powrocie, zgłosi się pan też na dyżurkę i odkręcimy to wszystko. Będąc u nas robi pan badania na własną rękę. To normalnie jest niedopuszczalne. Idziemy tylko panu na rękę. Panu i sobie samym. Bo możemy pana wypisać na tych kilka godzin. Ale gdy podczas pańskiej nieobecności, zdarzy się na mieście wypadek i będziemy zmuszeni na pańskie miejsce przyjąć kogoś, może się okazać, że po powrocie, nie ma dla pana miejsca u nas. Czy pan to rozumie? Myślę, że tak? Prokurator może mnie zamknąć, za osoby nad którymi ja mam pieczę. Ja rozumiem, ma pan dużo kasy, ale pańska kasa mnie nie uratuje od prokuratora. – uśmiechnął się na koniec do pacjenta i wyszli.

Znów zapanowało milczenie. Z łóżka podniósł się Jureczek.

– Nie rozumiem? To ja mam jechać za ciebie? – zapytał Waldka.

– Tak. Ty jedziesz dzisiaj z sąsiadem, a ja jutro. – odpowiedział Waldek.

– Wiesław, ale chyba nie będziesz zły na mnie? – zapytał go.

– Nie jestem Wiesław, tylko Waldek. Nie, nie będę zły na ciebie. To decyzja ordynatora. Jeden dzień w jedną, czy w drugą stronę? Dla mnie to bez różnicy. Trzeba było głową nie walić w mur.

– To nie w mur? Ja spadłem z kładki. Przecież opowiadałem ci. – znów chciał opowiadać, ale do sali wjechała karoca dwukonna.

– Dwóch panów na rezonans. – powiedział jeden. – Jesteście na chodzie?

– Pan Wolniewski? Do karocy. – powiedział drugi i wskazał fotelik.

– Ja mogę iść. – powiedział pan ze środka i już wychodził.

– Pan tak, ale pan przewraca się ponoć? Nie chciałbym na rezonans wieść pana we krwi. – zażartował sanitariusz.

– Ha, ha, ha. – nie spodobało się to Jurkowi. – Każdy może przewrócić się.

– Oczywiście. Żartowałem. Taki mam nakaz.

I pojechali.

Waldek wziął telefon i wykręcił do Zosi.

– Jak to? Ty nie na badaniach? – zdziwiła się. – Miałeś o ósmej mieć rezonans?

– Był bardzo wcześnie obchód. Pan ordynator przeprosił mnie serdecznie, ale na moje miejsce pojechał Jurek. On ma dwa guzy. Jeden stary, jeden nowo nabity. Boją się, że może to być niebezpieczne.

– Nie jechałam do ciebie, myślałem, że ciebie nie będzie? – zasmuciła się Zosia.

– Nic się nie stało. Jutro mam rezonans na ósmą. Przyjedziesz innym razem.

 

 

– No i jak było? – zaciekawiło Waldka.

– Trzeba być cholernie zdrowym, aby to wytrzymać. – wyjaśnił Jurek.

– Na czym to polega, bo jeszcze nie miałem tego? – zapytał go.

– Wkładają cię do rury...

– Chyba już kojarzę... – przerwał mu Waldek.

– Zwariować można. Kosmos. – opowiadał Jurek. – Popatrz Wiesław, jedno głupie badanie i tyle godzin. Obiad zimny. Brak organizacji. Musieliśmy czekać w kolejce. Czy to nie można było umówić na godzinę i ciach, ciach.

Jedli już wszystko zimne.

Po południu pojawiła się Zosia z Hanką. Podczas rozmowy Waldek zerknął na sąsiada. Spał.

– Z nim jest chyba coraz gorzej? Tyle razy powtarzam mu, że jestem Waldek, a on na mnie ciągle Wiesław. I chyba dlatego zdecydowali, że najpierw on. Widziałaś sama, jak on wpieprza. Je bez umiaru, normalnie opanowałby się, a widocznie guz uciska go i robi nie to, co chciałby? Wczoraj już nie wytrzymałem. Jak żona była powiedziałem, że nie interesuje mnie. Ma coś z tym zrobić. Posprzątała łazienkę. Poszła do pielęgniarza i przyniosła mu pampersa. Do cholery nie podobne? Bo on się wstydzi? Bo to obciach? Ale jak dla nas przyjemniej?

– A co żona? – zapytała Hanka.

– Była oburzona, tylko nie zrozumiałem, czy na mnie, czy na niego? Wieczorem przyszła, przyniosła mu jeszcze dwie sztuki. Ale pielęgniarz przychodzi i pyta, czy ktoś chce pampersa? Każdy milczy. Gdybym nie mógł chodził, powiedziałbym, ja. Przecież to nie jest wstyd?

– Walduś... – uciszała go Zosia. – ...bądź miły chociaż dla chorych? Bądź wyrozumiały?

– Ja też jestem chory. Swojej choroby nie można się wstydzić. Nie mogę biegać i co, mam wstydzić się tego? Chodzę, jak kaleka i akceptuję to. Ze swoją chorobą trzeba się pogodzić.

– Widzisz sam jaki jest? Nie dokuczaj mu? – pouczała go Zosia. Pochyliła się i ucałowała go. – A co z tym gościem, on jest chory? – wskazała na łóżko Tadeusza.

– Gościu zażyczył sobie badanie na Barskiej. Doszedł do wniosku, że na Tworkach, to my możemy sobie robić badania. No i pojechał. Ordynator trochę się pienił. Facet kasiasty, on dyktuje warunki leczenia. Wyjechał dość późno. A to jakby nie było kawałek drogi?

– W godzinach szczytu godzina nie wyjęta. – skomentowała Hanka. – Stąd nie da się inaczej? Jeśli nie dłużej?

 

 

 

Waldek sięgnął po telefon. Wcisnął Zosię. Po chwili dostał połączenie.

– Jak to?? – zdziwiła się Zosia. – Ty po rezonansie, czy przed?

Waldek uśmiechnął się.

– Pojechaliśmy. Wszyscy zdziwieni, bo badania Kolejowy umówił na trzynastą. Wróciliśmy, jedziemy jeszcze raz o trzynastej.

– Nie rozumiem?? – powiedziała Zosia. – To jak oni umówili się?

– Oryginalnie tak miało być. Ci co mieli jechać dzisiaj byli umówieni na trzynastą, a nas z wczoraj nie zmienili.

– No, ale wystarczył jeden telefon... w erze telefonii? – dziwiła się Zosia.

– Wystarczył, ale nie było komu zadzwonić. No i jedziemy jeszcze raz o trzynastej. – dodał z uśmiechem.

– No i kolejny dzień, gdzie i nam psują dzień. Pojechałabym z samego rana, a tak pomyślałam sobie, wrócisz około południa? Teraz znów po południu nie pojadę, bo ciebie nie będzie. Jak wrócisz z rezonansu dasz mi znać?

– Zadzwonię.

– Pa kochanie, ja jestem w pracy.

– Pa skarbeńku.

 

 

W słuchawce odezwał się głos Zosi.

– Słucham.

– No już jesteśmy po badaniu.

– Ok. Hanka jest u mnie, zaraz wyjeżdżamy.

I zaraz przyjechali. Hanka z Jackiem i Zosia. Jacek padł dziadkowi w objęcia.

– Dziadziuś, jak ja się stęskniłem za tobą. – i przycisnął usta do policzka dziadka. Ściskał go i ściskał.

– Ja też tęsknie za wami. Już niedługo. – cieszył się dziadek.

– Dobra, bo udusisz dziadka. Daj przywitać się innym. – Hanka odsunęła go od ojca.

Jacek stanął przy głowie dziadka i chociaż za rękę, ale trzymał go.

– I co, masz już wynik? – zapytała Hanka.

– Jeszcze nic nie wiem. – wyjaśnił Waldek. – Czy lekarz ma, nie wiem?

– Na pewno ma. Wyniki przywożą od razu. Pójdę porozmawiam z lekarką. – i Hanka wyszła.

– No i co tam? – zagadał Waldek do Jacka.

– Smutno mi. – Jacek nie ukrywał nic.

– Dlaczego ci smutno? – zdziwił się dziadek.

– Bo ciebie nie ma. Jesteś tutaj. Chciałbym, abyś wrócił do domu.

– Jacuś... – babcia wzięła go na kolana. – ...dziadek wróci niedługo do domu. Tutaj musi wyzdrowieć. Wróci zdrowy.

Jacek przytulił się do babci.

– Staśka mówi co innego.

– Jacuś, Stasia nie wie, co jest dziadkowi? Nawet lekarze jeszcze nie wiedzą, co jest dziadkowi? Dziadek ma robione badania, lekarze dopiero szukają przyczyny. – uspakajała go Zosia.

– Staśka mówi, że dziadek nie wróci, że go musimy zakopać. – dzieciak stał się wylewny.

– Na pewno żartowała. – uspakajała go babcia.

– Obiecuję ci, że wrócę. W piątek mamy jechać z babcią do Inowrocławia. Muszę wrócić. A właśnie? Co zrobimy z Inowrocławiem? – zaciekawiło Waldka.

Zosia patrzyła zagadkowo na Waldka.

– Nie wiem? Miałeś tu być kilka dni, a to już jest zbyt długo?

Przyszła Hanka. Miała poważną minę. Usiała na łóżku.

– Masz pęknięty dysk. – powiedziała bardzo poważnie. – No to musiałeś nieźle... – pochyliła się i ściszyła głos. – ...jebnąć... skoro pękł ci dysk?

– No, przewróciłem się całym ciężarem na stół. Ja słyszałem, jak coś mi porządnie chrupnęło. Zosia mówiła, że nic nie słyszała.

– Na plecy upadłeś?

– Nie, na brzuch.

– Nie ściemniaj. – Hanka nie dowierzała.

– Ależ córcia, on nie ściemnia. Mówi prawdę. – wzięła go w obronę Zosia.

– Jaki wniosek? To nie od tego? – Hance mina nie znikała.

Do sali weszła lekarka, doktor Dąbrowska.

– Na obchodzie dowie się pan szczegółów. A tak informacyjnie, ma pan pęknięty dysk. Znaleźliśmy przyczynę bólu. Nie jest to radosne, ale chociaż wiemy już, jak leczyć. – już chciała odejść.

– Dziękujemy. – posypały się podziękowania.

Lekarka skinęła głową. Odwróciła się.

– Panie Ługomski, ma pan pęknięty dysk. Stąd u pana drętwienie nogi. To tak informacyjnie. Szczegóły przy obchodzie. Skończyłam analizować panów zdjęcia. Teraz ustawimy proces leczenia. – skinęła głową i wyszła.

Waldek trącił Zosię.

– Wejdź do niej, zapytaj, czy może wystawić takie zaświadczenie, że przebywam w szpitalu. Ja nie wierzę, że uda się nam pojechać do sanatorium. To chyba już historia? – Waldek skwasił minę.

I Zosia poszła.

– Na dole w rejestracji, można wziąć takie zaświadczenie. Trzeba napisać podanie o zwrot wpłaconej zaliczki. – powiedziała po powrocie.

– Widzisz? Koniec języka za przewodnika. – ucieszył się Waldek.

– Na pewno zaraz będzie obchód, mamita na nas już czas. Wypadamy. – ponagliła ją Hanka.

Pożegnali się i goście pojechali. I faktycznie za kilka minut do sali weszli lekarze z ordynatorem. Pacjenci dowiedzieli się szczegółów o swoich badaniach rezonansem.

 

 

Waldek wykręcił numer Zosi.

– Jesteś już w domu? – zapytał.

– A stało się coś? – Zosia była zaskoczona.

– Nie, ale faktycznie, zaraz po waszym wyjeździe był obchód. Pani doktor powiedziała nam, że na środę umówiła chirurga ze szpitala z Banacha. On powie nam, co nam grozi i co możemy, czego nie? Możemy go pytać o wszystko. Ma być około godziny piętnastej.

– A co z twoim dyskiem? – zapytała Zosia.

– Ponoć ma wyjaśni nam, jak do tego doszło? Tak leżę i myślę, jak mógł mi pęknąć dysk? Czy stało się to przed upadkiem, czy po upadku na stół. Słyszałem chrupnięcie, ale czy to było przed, czy po, tego już nie pamiętam. Jeżeli dysk pękł mi przed upadkiem, to wyobraź sobie, w jakim stanie są moje kości? Skoro ja chodząc łamie sobie gnaty?

– Walduś? Nie zamartwiaj się na zapas. – prosiła Zosia. – Przyjadę jutro z samego rana, porozmawiamy. Spróbuj teraz odpocząć, zasnąć, potrzebny jest ci odpoczynek, bardzo cię proszę.

– Wiem. – powiedział Waldek. – Wiem, chcesz mnie uciszyć, ale to samo się myśli. Skoro pękł mi dysk, to albo kości są już do kitu, albo to wcale nie pękło mi wtedy, podczas spaceru? Chyba przyznasz mi rację?

– Tak kochanie. – przyznała mu rację. – Ja jutro będę pracować przy pieniądzach. Muszę wypocząć. Nie pogniewaj się, ale pa kochanie. – zakończyła rozmowę.

– Pa. Do jutra. – powiedział i rozłączył się.

Odłożył telefon, położył się i zaczął w pamięci szukać dnia, w którym mógłby uszkodzić sobie kręgosłup. W kilkunastu miesiącach ostatnich nie znalazł takiego dnia, takiego zdarzenia. Coraz bardziej był skłonny uwierzyć w swoją kruchość kości, ale kości nie mogą być aż tak kruche??

W swych przemyśleniach doszedł aż do swego wypadku, jaki miał miejsce kiedyś w pracy. Ale wtedy był w szpitalu w Grodzisku. Zrobiono mu prześwietlenie, które nic nie wykazało. Wtedy, co prawda bolała go ogromnie kostka... właśnie, kostka. Teraz też niewiadomo dlaczego boli go kostka. Wtedy bardziej, nie mógł stać na nodze. Lekarze stwierdzili zbicie ścięgna Achillesa. Ale po miesiącu zaczęło mijać? Czyżby to było następstwem tamtego wypadku? To dlaczego nie bolało go nigdy więcej w tamtym miejscu? Bolał go kręgosłup, ale nie kostka.

Rok po tamtym wypadku zaczął rehabilitować kręgosłup. Żadne rehabilitacje nie dawały ulgi, ale to żadne. Czasami myślał i był skłonny uwierzyć, że rehabilitacje nie są skuteczne lub, że nie są takie, jak należy?

A jeśli to właśnie wtedy doznał urazu kręgosłupa?? I znów przypomniał sobie ten ból... porównał go z bólem tym podczas upadku na stół. Tu też zaczęła go boleć kostka. Aby ulżyć w bólu, podkładał pod nogę poduszeczkę.

Na takich rozmyślaniach zapadł w sen.

 

 

Obudził się dość wcześnie. Pielęgniarka kładła na szafeczce proszki.

– Dzień dobry. – przywitał ją.

– Dzień dobry. – odpowiedziała cicho, bo większość spała.

– To już czas? – zdziwił się.

Pielęgniarka kiwnęła głową. Wziął telefon do ręki, ale było tak wcześnie, że grzechem byłoby dzwonić do Zosi.

Poczekał do siódmej trzydzieści.

– Słucham. – zaspanym głosem odezwała się Zosia.

– Oj, tylko nie mów, że jeszcze śpisz? – powiedział do niej.

– Wczoraj późno zasnęłam. Rozmyślałam długo w noc. – Zosia ziewnęła.

 

 

Minęła ósma i Zosia przywitała się z chorymi.

– Ja też wczoraj zasnąłem jakoś podczas rozmyślania. Myślałem nad swoimi gnatami i wyobraź sobie, nie wiem, kiedy zasnąłem. – uśmiechał się do żony.

– I nad czym tak rozmyślasz? – zdziwiła się Zosia.

Pochylił się ku niej.

– Pierwszą rzeczą, jak wrócę do domu, to będzie odpalenie lapka i muszę poszukać, na czym polega rak kości? – powiedział.

– I do czego ci to potrzebne? – zdziwiła się Zosia.

– Widzisz? Skoro mi kości pękają od upadku, to albo cholernie mam słabe kości, albo jakiś...

– Wiesz co? – Zosia puknęła go w czoło. – Ty nie w tym szpitalu jesteś, co potrzeba? Ty poproś, aby przewieźli cię na Tworki. Tam jest dla ciebie Oddział.

– Soniu, jak wyjaśnisz mi pęknięcie dysku? Dysk nie pęka ot tak sobie. – podniecał się Waldek. – Logicznie rzecz biorąc, do tego potrzeba siły i odpowiedniego uderzenia.

– Kiedy ma być ten lekarz?

– O piętnastej.

– Zapytasz go. On ci wyjaśni, od czego mógł ci pęknąć dysk?

– No, na pewno nie od chodzenia? – ponaglał Waldek. – Ani też od upadku na stół. Upadłem na brzuch. Nasuwa się wniosek, albo mam już w takim stanie kości, albo to było dawno temu. W takim razie pytanie, jeśli to dawno, dlaczego nie bolało mnie dotychczas?

– No bolał cię kręgosłup, rehabilitowałeś go. – przypomniała Zosia.

– Czyli zakładamy, że to dawna sprawa? Ale kiedy? Myślałem, o tym i nie miałem takich wypadków, po za jednym. W pracy, wtedy co spadłem z podestu. Ale rentgen w Grodzisku nic nie wykazał.

– Waldek, ja nie wiem. – poddała się Zosia.

– Wczoraj na obchodzie zasugerowano mi, że ja powinienem dokładnie wiedzieć, jak do tego doszło?

– O piętnastej będzie lekarz, zapytaj go?

– Nie Soniu, to ja mam mu powiedzieć, jak to było, a nie on mi. Tak powiedziała mi pani doktor. Ja mam powiedzieć tamtemu lekarzowi, jak to się stało, a on tylko zdecyduje, jak operować? Czy w ogóle operować?

– Chwileczkę... – Zosia podniosła się. – Idę i porozmawiam sama z panią doktor.

– Chwileczkę. Idę z tobą. – Waldek podnosił się z łóżka.

Nawet nie musieli szukać pani doktor. Właśnie szła w ich stronę. Po wysłuchaniu wątpliwości powiedziała.

– Panie Malarczyk, to pan najlepiej wie, jak to się stało i kiedy to się stało? – zaczęła tłumaczyć doktor Dąbrowska. – Lekarz, który przyjedzie na konsultację, nie powie państwu, czy to było wtedy, czy nie? Bo i skąd? Ale można go zapytać, czy to możliwe?

– Pani doktor, ja w ostatnich kilku latach nie miałem żadnego wypadku. – wyjaśniał pacjent. – Ale kilka lat temu, w pracy, tak. Ale byłem w szpitalu w Grodzisku. Rentgen nie wykazał pęknięcia. Co prawda, skupiali się na kostce, bo kostka mnie bolała. Od tamtej pory ja nie miałem... nie pamiętam żadnego zdarzenia. Prześwietlali mi też i kręgosłup, ale nic. – pacjent rozkładał ręce.

– Rentgen nie wykaże tego. Dysk jest tkanką miękką. Powinni zrobić panu rezonans. Tylko rezonans wykazuje takie rzeczy. – wyjaśniała doktor Dąbrowska.

Usatysfakcjonowani wrócili na salę.

– Teraz jestem przekonany, że to następstwa wypadku w pracy. – uspakajał się Waldek. – A ja idiota nawet wtedy nie wystąpiłem o odszkodowanie. Skoro nic nie wykazało mi, jaki był sens? Z tego, co pamiętam, to lekarz w Grodzisku powiedział, że to nadwyrężenie ścięgna Achillesa.

– Jak już będzie po wizycie, zadzwonisz i powiesz, co i jak?? – poprosiła Zosia.

– Dobrze, kochanie.

 

 
Przycisk Facebook "Lubię to"
 
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja