4. Oszukać przeznaczenie


4. Oszukać przeznaczenie  

 


Zosia usiadła obok Waldka. 

– Dzwoniły do ciebie dziewczyny? – zapytała.

– W jakiej sprawie? – zdziwił się.

– Chcą zrobić w sobotę grilla.

– Przykro mi, to już nie dla mnie. – posmutniał.

– Przestań. Tobie nigdy nic nie pasuje. Delikatnie zawiozą cię, jakoś wytrzymasz tą chwilę? – naskoczyła na niego.

– Kochanie, mówię, nie. Chciałabyś, abym stękał im tam, abym jęczał i psuł im zabawę?

– Czy ty nie rozumiesz, że chcą zrobić grilla imieninowego dla ciebie?

– Nawet i takiego, ale beze mnie. Mam wyznaczoną datę, nie chcę teraz zrobić sobie krzywdy.

Zadzwonił telefon, Zosia odebrała. Wyszła do kuchni i chwilę rozmawiała.

– Małe sprostowanie. – uśmiechnęła się. – Moja wina, źle zrozumiałam. Dziewczyny zrobią grilla tu, u nas.

Waldek zaczął się śmiać.

– Co takiego śmiesznego powiedziałam? – zdziwiła się Zosia.

– Na balkonie? Można i na balonie, czemu nie?

– Waldek, zacznij trochę myśleć. Upieką na grillu mięsa u siebie, a tutaj tylko podgrzeją. Czy to nie będzie grill?

Teraz Waldek zamilkł.

– Kochane dzieci.

– Co ty powiesz?? Niemożliwe? Przecież jeszcze kilka dni temu mówiłeś, że tylko potrafią z ciebie nabijać się?

– Tak, to robią znakomicie, ale potrafią też i zaskoczyć.

 

 

I było zaskoczenie. Jak zwykle napiekły tego za dużo. Było co pić, było co jeść, był stół zastawiony. Nawet na chwilę wstał do stołu. Dosłownie na chwilę. Coś zaczęło go boleć i czym prędzej poszedł do łóżka. Co chwilę wznosili toast za zdrowie Waldka. Cieszył się, ale i denerwował się, chciałby wypić chociaż jednego, ale leki!!

Było też zaskoczenie ze strony gospodarzy. W pewnej chwili Waldek podniósł się. Zosia sięgnęła po torebeczkę do szafy.

– Stasiu. – zaczęła Zosia. – W niedzielę są twoje imieniny. Z dziadkiem ustaliliśmy, że damy ci prezent nieco wcześniej. Wszystko ze względu na dziadka. – i posypały się życzenia.

Zosia wręczyła jej torebeczkę. Waldek zapakował prezent w kilka pudełeczek, a w samym środku etui z pierścioneczkiem.

Stasia prawie oszalała. Wprost piała, bo nie był to ani śmiech, ani radość. To był szał. Rzucała się na szyję raz babci, raz dziadkowi, z tym robiła delikatniej, aby go nie uszkodzić.

Waldek już położył się znów. Stasia przykucnęła obok dziadka i ściskała go, jak tylko umiała najczulej.

– Bardzo, ale to bardzo dziękuję. Tak bardzo was kocham.

Co chwilę podchodziła do babci i rzucała się jej na szyję. Potem podchodziła do dziadka. Siadała na podłodze i tuliła się do jego grzywy.

Zabrakło przy stole synów, ale zrozumiałe, jeden maleństwo, drugi do rozwiązania były zaledwie dni.

Wszyscy już rozjechali się, gdy Zosia odebrała telefon. Wyszła do kuchni. Usłyszał tylko, jak mówiła...

– Tak, będziemy w domu. – i już radośniej dodała. – Na pewno będzie się cieszył.

Po chwili weszła do pokoju.

– Ksawery chce jutro przyjechać tu z dziećmi.

Waldkowi twarz rozpromieniała.

– Widzisz, co robią dla ciebie dzieci? – usiadła obok. – A ty ciągle tylko narzekasz na nie?

Waldek dusił w sobie radość.

– Nigdy więcej nie mów o nich źle, pamiętaj. Mamy kochane dzieci. – pochyliła się i ucałowała męża. – Muszę coś przygotować na jutro. Mam nadzieję, że przyjadą na obiad?

 

 

Z rana, Waldek usiadł do laptopa. Wszedł na Facebooka i zaczął pisać...

Od 3 kwietnia br. jestem przykuty do łóżka, w dniu 26 kwietnia Rezonans wykrył pęknięcia dysku, kawałek dysku ugniata mi nerwy, aby uchronić się od kalectwa 13 maja będę miał operację, dlatego proszę wszystkich "dobrej woli" o poranną modlitwę w piątek 13 maja w mojej intencji, a zwłaszcza, za szczęśliwe wybudzenie, tym, którzy będą pamiętać, z góry, szczerze i z całego serca dziękuję.

Kliknął „Opublikuj”.

 

 

Waldek podniósł się, bo tak wypadało.

Weszli. Reszta została w przedpokoju, a Agata weszła do salonu.

– Cześć tato, a ty tak możesz podnosić się? – zdziwiła się.

– Chcę tylko się przywitać i zaraz legnę. – wyjaśnił Waldek. – Mam prośbę. Daj mi ją na ręce. Na chwilę. Muszę.

– No po to ci ją przywiozłam. – śmiała się Agata. – Jak ją chcesz?

Waldek wziął maleństwo na ręce. Przytulił, ucałował i rozpłakał się.

Ksawery wszedł do salonu.

– A ty, co tak na siedząco? – zdziwił się.

– Dzisiaj wstał już z ogromnym bólem. – wyjaśniła Zosia. – Jednego dnia lepiej, innego dnia gorzej.

Waldek nie zwracał uwagi na innych, miał maleństwo na ręku. Cieszył się, jak dzieciak. Jeszcze raz ucałował dziecinkę i już chciał oddać ją matce, gdy doszedł do wniosku, że jednak potrzyma ją jeszcze chwilę.

– Nawet, jeśli nie przeżyję, widziałem ciebie, tylko jeszcze u Mikołaja wnuk. – mówił do maleństwa. – Będzie was dwanaścioro i dwanaście dni wyznaczył mi lekarz do operacji. – otarł sobie oczy.

– To w końcu, kiedy masz tą operację?? – nie zrozumiał Ksawery.

– Trzynastego.

– Mówisz dwanaście dni.

– Dzwonił do mnie drugiego maja, do trzynastego jest dwanaście dni. Trzynasty i to jeszcze piątek. Dwanaście, tyle będę miał wnuków. Będę miał. – popatrzył na maleństwo. – Jeszcze chciałem doczekać chrzcin Wioletki... tak bardzo się modliłem o nią.

– Dobrze już. – Zosia trąciła Waldka. – Potrzymałeś... oddaj matce.

Wywołało to śmiech zebranych.

– To maleństwo. – wyjaśniła Zosia. – Tak łatwo zrobić mu krzywdę? – i sama odebrała wnuczkę od Waldka. – U babci jesteś bezpieczna. – i zaczęła się zabawa.

 

 

Zosia z Hanką wbrew Waldkowi ustaliły, że wystarczy, jak wyjadą o ósmej. Waldek nie chciał się spóźnić.

– Kawałek drogi na Banacha i pięć godzin wcześniej wyjeżdżaj z domu. – kpiła sobie Zosia. – Jeszcze się należysz tam. Tak ci spieszno?

Ale gdy trafili do „Izby przyjęć” wszystkim szczęki opadły. Dzikie tłumy czekały do rejestracji.

Dochodziła dziesiąta, gdy załatwiono Waldka skierowanie.

Po chwili sanitariusz wyczytał jego nazwisko.

– To ja. – Waldek uniósł rękę.

– Pan pozwoli za mną. – powiedział sanitariusz.

– Przepraszam, a mógłby pan podjechać jakąś bryką czterokonną? Nie bardzo u mnie z chodzeniem.

Sanitariusz chwilę zastanowił się.

– Pan zaczeka.

Po chwili podjechał karocą.

– Da pan radę wskoczyć? – zażartował.

– Może nie jak gazela wysokogórska, ale wskoczę. – i Waldek zaczął gramolić się na wózek.

I pojechali. Wyprowadził ich na prostą, wyjaśnił, co i jak, i sam zawrócił, a rodzina poszła z pacjentem na Oddział.

– Jestem w szoku? – powiedział Waldek. – Myślałem, że to jest jego obowiązek zaprowadzić mnie na Oddział? – i roześmiał się. – A on pokazał drogę i kopa na rozpęd.

– Ciesz się, że wyjaśnił jak dojść, że nie musimy się błąkać? – śmiała się Hanka. Odebrała Zosi tę przyjemność prowadzenia wózka.

Wjechali windą na ósme piętro, jak powiedział pielęgniarz i tu już reszta poszła gładko. Za szybą ujrzeli „Gabinet pielęgniarek”. Zosia podała skierowanie. Niestety, trzeba było czekać.

Gdy pielęgniarka znalazła czas wolny, podeszła do rodziny.

– Pan pozwoli za mną. – skinęła dłonią. – Wózek trzeba odstawić na swoje miejsce. Każdy Oddział ma swoje wózki.

Hanka poszła odprowadzić wózek.

Pielęgniarka zajęła się pacjentem i już wszystko poszło, jak z górki? Już chciał się położyć na łóżku, ale ból lędźwi podniósł go. Złączenie wezgłowia uwierało go. Pielęgniarka zrobiła prosty manewr, odwróciła łóżko wezgłowiem do nóg.

Gdy już ruch wokół pacjenta ustał Hanka zapytała Zosię.

– Mamita? Jedziesz ze mną, czy zostajesz jeszcze?

– Powiedziałam w pracy, że na popołudnie, ale przyjdę. Chyba pojadę z tobą? Ale to jeszcze chwilę. – i przytuliła się do męża. – Wieczorem mogą nas nie wpuścić, ale jutro przyjadę. – uściskała go. – Przyjadę z samego rana. Co ci przywieść?

Ale co można było przywieść człowiekowi tuż przed operacją?

Gdy uciszyło się, Waldek położył się i wreszcie odpoczywał. Na łóżku obok leżał młody człowiek, trzymał słuchawki na uszach. Nie chciał mu przeszkadzać. Młokos grzebał coś w laptopie, chyba słuchał muzyki?

Obudziło Waldka brząkanie, do sali wjechało łóżko i pod oknem postawili łóżko ze starszym panem. Miał głowę obandażowaną. Leżał prawie bez ruchu. Chyba był bezpośrednio po operacji?

Nie chciał nakręcać się widokami, więc znów przymknął oko. Tym razem obudziła go pani z herbatą, to obsługa szpitala roznosiła obiad. Nic szczególnego, ale już Waldek dowiedział się, że ów młokos jest sparaliżowany od pasa w dół.

Ileż można było spać? Po kilku godzinach i młokosowi znudziła się muzyka. Zaczęli rozmawiać.

Sebastian opowiedział Waldkowi swoją historię. Robili dach. Mocował ostatnią płachtę. Zabrakło zabezpieczenia. Spadł z dachu, z niewielkiej wysokości. Miał pecha, że spadł uderzając kręgosłupem w kamień. Uszkodził rdzeń kręgowy. Lekarze obiecywali, że wszystko będzie dobrze, ale nic nie jest dobrze. Stracił czucie w nogach.

Zabawniejsza historia, bo robił to w zespole swego przyszłego szwagra. Szwagier wypiął się na niego, ukochana zostawiła go kilka miesięcy przed ślubem. Robił na czarno, jak to u rodziny. Teraz nie ma żadnych dochodów.

W jego opowieściach wyczuwało się ogromną nienawiść do ludzi, do otoczenia. Wkrótce pokazał swoją nienawiść także wobec lekarzy. Nie widział sensu leżenia w szpitalu, bo nikt nie robił tego, co on by chciał. W dalszych opowieściach wyszło, że jest z okolic Białegostoku. Że tylko tam robili dla niego dobrze, że tylko tam dbali o niego. Warszawa to wiocha, tu lekarze to felczerzy, nic nie umieją.

Waldek próbował opowiedzieć mu swoją historię i spotkanie z jego lekarzem, ale Sebastian doszedł do wniosku, że Waldek jest zacofanym człowiekiem z podwarszawskiej wiochy.

I tak, w środę, pierwszego dnia, zaczęła i skończyła się znajomość z młodym, sparaliżowanym Sebastianem.

 

 

Przynieśli kolację. Właśnie wstawał do posiłku, gdy do sali wszedł jego lekarz. Waldek uśmiechnął się na widok doktora Szklarskiego.

– Dzień dobry panie doktorze. – ucieszył się.

– Dzień dobry. – powiedział krótko. – Badania, jakie panu zrobione zostały, nie dają przeciwwskazań, co do operacji. Wszystko jest na najlepszej drodze. Jak samopoczucie?

– Panie doktorze, staram się robić jak najmniej ruchów i to ruchów niekontrolowanych. Gdy coś robię, myślę o tym. Co mogę powiedzieć? Boli, leżę, nie boli, wstaję. Do jutra wytrzymam.

– Proszę oszczędzać się i tak jak pan mówi, kontrolować swoje ruchy.

– Panie doktorze, pamiętam, co pan powiedział mi na konsultacji. Pamiętam i boję się, nie chcę pogorszyć swego stanu.

– To dobrze. – spojrzał na szafeczkę. – To wasz posiłek? – zdziwił się.

– Tak. – pacjent uśmiechnął się.

Lekarz pokręcił głową.

– Dużo, czy mało? – zdziwił się pacjent.

– Nędza. – powiedział krótko. – Tyle kasy idzie na to? Czy mogę prosić wypis ze szpitala z Pruszkowa?

Waldek sięgnął do szafki.

– Proszę powiedzieć gdzie, a ja to wezmę. Niech pan oszczędza ruchy. – zaoferował się lekarz.

– To. – pacjent wskazał koszulkę z dokumentami. – Panie doktorze, czy wiadomo już, kto mnie będzie operował? – zapytał.

– Tak. – odpowiedział lekarz. – Ja.

– Cieszę się. – pacjent uśmiechnął się.

– Dlaczego? – zdziwił się lekarz.

– Szczerze? – pacjent jeszcze bardziej rozszerzył uśmiech i wlepił wzrok w lekarza. – Od pierwszego dnia coś w panu zobaczyłem. To ciepło, tą dobroć, tą wiarę. Zobaczyłem wtedy w panu anioła życia.

– Proszę, bez przesady. – chciał uspokoić pacjenta.

– Wierzę, że wszystko uda się, bo tak pan powiedział wtedy. Cieszę się. – powtórzył.

– To dobrze. – lekarz zmieszał się, uniósł dokumenty. – Zwrócę przy wypisie. – i wyszedł.

Waldek z uśmiechem na twarzy patrzył za odchodzącym lekarzem.

– Mój anioł życia. – westchnął. – Musi się udać.

– A na co operacja? – zapytał Sebastian.

– Pęknięty dysk.

– To nie operacja. – zawołał Sebastian. – To zabieg.

– Może i zabieg? Dla jednych zabieg, dla drugich operacja. – Waldek spojrzał smutnie na kolegę. – Mam chore serce. Jest obawa, że nie wybudzą mnie. Ale jak patrzę na niego, wierzę, że uda się im. On jest, jak anioł życia, niesie dla mnie nadzieję. Ale ty tego nie zrozumiesz, bo jesteś chłopak z Białegostoku. Twój anioł życia zaspał, mój czuwa.

 

 

Czwartek przyniósł więcej pozytywnej energii. Waldek przestał przejmować się niedolą innych, a zaczął myśleć o swojej doli. Nawet nie próbował zwracać na to uwagę ile razy pobierają mu krew i po co? Wiedział, że muszą i że to jest potrzebne.

W pewnej chwili do sali weszło kilku lekarzy, wiadome było, poranny obchód. Pierwszy szedł starszy pan, chyba najważniejszy w tej grupie?

– Dzień dobry. – mówiła i jedna i druga strona.

– Pan nowy? Jutro operacja? Kto operuje?

– Ja panie profesorze. – pospieszył z wyjaśnieniem doktor Szklarski.

– Kto prowadzi?

– Proponowałbym doktora Podbielskiego. – doktor Szklarski już był obok profesora.

– Co doktor na to? – zapytał.

– Zgoda. – powiedział młody lekarz.

 

 

Tuż po śniadaniu przyjechała Zosia.

– Przywiozłam ci nową pidżamę. Po operacji muszą cię w coś ubrać? Codziennie zmieniaj pidżamę. Po operacji... wiesz, w szpitalu jest mnóstwo bakterii. Tu przychodzą ludzie z zewnątrz. Organizm wyjałowiony chłonie wszystko, zwłaszcza ty?

– Mój Boże? – westchnął Waldek. – Co ja bym bez ciebie zrobił?

– Nic, absolutnie nic. – wyjaśniła Zosia. – Rozmawiał już z tobą lekarz?

– Tak. – odpowiedział. – Był u mnie z samego rana.

I do sali wszedł lekarz.

– Dzień dobry, panie doktorze. – powiedziała Zosia.

– Dzień dobry. – odpowiedział.

Zosia już wstała, aby wyjść, ale powstrzymał ją.

– Lepiej, że pani jest. – uczynił gest ręką. – Mam kilka pytań, co do operacji. – rozłożył kwestionariusz i pytał.

Waldek wlepił w niego wzrok. W pewnej chwili zrozumiał, że to głupio tak wlepiać wzrok w lekarza. Doktor zaznaczał odpowiedzi, na koniec powiedział.

– Proszę tu podpisać, to zgoda na operację. – i wręczył Waldkowi długopis.

– Czy wiadomo już, kto będzie męża operował? – zapytała Zosia.

– Tak, ja będę operował męża. – odpowiedział.

– Ile może trwać taka operacja? – dopytywała Zosia.

– Planowana jest na godzinę ósmą. – wyjaśniał. – Mam nadzieję, że o dwunastej będzie już po wszystkim. Pacjent powinien być już na sali. Proszę pytać o wszystko, co tylko państwa interesuje.

Waldek wpatrzony był w lekarza. Zosia stuknęła go. Ocknął się.

– Nie, ja nie mam pytań. – uśmiechnął się zmieszany, spojrzał jeszcze raz na lekarza. – Wierzę, że obudzicie mnie. – Waldek wlepił znów oczy w lekarza. – Obiecał mi to pan.

Doktor Szklarski uśmiechnął się.

– Oczywiście, że wybudzimy pana. Nie ma innej opcji. Będzie asystowała mi wspaniała pani anestezjolog, doktor Pilarska. Czy rozmawiała już z panem? – zapytał.

– Nie jeszcze. – wyjaśnił pacjent.

– Za chwilę ją do pana przyślę. Czy jeszcze jakieś pytana?

Zosia spojrzała na męża i znów stuknęła go.

– Nie. – Waldek znów oderwał wzrok.

– Gdy nasuną się pytania, jestem dzisiaj cały dzień na górze, będę w gabinecie.

I lekarz wyszedł.

Zosia popatrzyła na męża.

– Co taki wpatrzony jesteś w tego lekarza? – zdziwiła się.

– Dlaczego?? – zdziwił się i zastanowił. – Nie wiem? Od pierwszego dnia działa na mnie. Zastanawiam się... – zerknął na Sebastiana, miał założone słuchawki. – U niego lekarze nie pomogli nic, teraz wiesza psy na lekarzach. Mnie Szklarski przekonuje, że wszystko będzie dobrze...

– Bo będzie. – zapewniła go Zosia.

– I ja wierzę lekarzowi, wierzę mu, uwierzyłem mu. Gdy jest, patrzę i zastanawiam się, kim będzie dla mnie, po operacji... kim będzie, jak operacja się uda? Kim będzie, jak operacja... jak mnie nie wybudzą? Kim będzie wtedy dla was, dla ciebie?...

– Przestań myśleć o takich głupotach. – skarciła go Zosia. – Operacja się uda, musi się udać…

– Tak, jestem tego samego zdania. Im dłużej przyglądam się Szklarskiemu, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że wszystko będzie wporzo. – uśmiechnął się.

– I tak myśl. – Zosia spojrzała na telefon. – Ja chyba będę już uciekała do domu. – też się uśmiechnęła. – Ktoś w tej rodzinie musi pracować.

– Sonia? Skoro od ósmej mam mieć operację, do dwunastej, potem kilka godzin sen po narkozie... wątpię, czy coś będę jarzył? Nie widzę sensu przyjeżdżania jutro? Chyba, że bardzo późnym wieczorem? W nocy? Sama wiesz, jakie to gadanie przez pierwszych kilka godzin, tylko sen i sen.

Zosia wstała.

– Zobaczymy, co będzie jutro?

– Ja nie widzę sensu, ja mogę być nieprzytomny?

– To wyśpij się, a ja albo my przyjedziemy wieczorkiem. – ucałowała męża. – Pa.

– Pa, kochanie.

 

 

Do sali wszedł doktor Szklarski z panią doktor.

– Dzień dobry. – powiedziała do pacjentów. – Jestem doktor Ewa Pilarska, anestezjolog. – przedstawiła się pacjentowi.

– Witam panią. – ucieszył się pacjent i wyciągnął dłoń do lekarki.

Pani skłoniła głową i uścisnęła dłoń pacjenta.

– Witam pana. – w rozpędzie pacjent wyciągnął dłoń do doktora Szklarskiego.

– Będę asystowała doktorowi Szklarskiemu przy operacji. – wyjaśniła.

– Cieszę się. – uśmiechnął się pacjent i zaraz dodał. – Będzie miała pani nie lada wyczyn?

– Dlaczego?

– Bo nie tylko uśpić, ale i wybudzić będzie musiała mnie pani.

Lekarka zrobiła zdziwioną minę.

– Zapraszam panią do swego gabinetu. – szybko powiedział doktor Szklarski.

– Po co? – zdziwiła się doktor Pilarska.

– Tam zapoznam panią z dokumentacją. – wyciągnął rękę po nią i ponaglił ku wyjściu.

– Mam chore serce, będzie musiała pani gimnastykować się. – uśmiechnął się pacjent.

Ale lekarze zniknęli za drzwiami.

 

 

Minęło kilkanaście długich minut, gdy do sali wszedł lekarz. Rzucił wzrokiem po sali.

– Pan Sebastian Chałupiec? – i zaraz jak gdyby chciał zgadnąć wskazał. – To chyba pan? – i podszedł do łóżka.

Sebastian zdjął słuchawki z uszu.

– Pan do mnie? – patrzył na podchodzącego lekarza.

Lekarz jeszcze podniósł ramkę z kartą i dla pewności zerknął na nazwisko.

– Tak, panie Chałupiec.

– Ma pan już jakieś wiadomości dla mnie, czy nadal będzie pan zadawał tysiące pytań, bo nie mam ochoty na rozmowy. – nawet nie odkładał słuchawek na bok.

– Skąd u pana taka niechęć do życia? – zdziwił się lekarz.

– To nie niechęć do życia, ale niechęć do rozmów z felczerami. – i to już było niesmaczne.

– Być może, że miał pan dotychczas do czynienia z felczerami, ja nie wiem, gdzie pana leczono, ale w tej chwili jest pan w Klinice na Banacha, a tu są sami fachowcy.

Sebastian roześmiał się.

– Niech pan już skończy tą głupią gadkę, nie mam czasu. – zakpił sobie pacjent.

– Ma pan go bardzo dużo. – lekarz usunął rąbek kołdry Waldka i oparł pośladek o łóżko. – Przepraszam pana, ale cały dzień na nogach.

– Tu jest taboret. – szybko powiedział Waldek.

– O?! Dziękuję. – i lekarz usiadł obok swego pacjenta. – Pan przebywał dotychczas w szpitalu w Białymstoku? Co panu tamci felczerzy powiedzieli, bo tak pan ich nazwał?

Sebastian odwrócił głowę.

– Przyjechałem tu, miało to być na jeden dzień. Miały to być tylko badania? Jestem już kolejny dzień i wciąż zadajecie tylko pytania? – zdenerwował się pacjent.

– Chcemy postawić prawidłową diagnozę, a to chwilę potrawa.

– Leżę tu kolejny dzień i nikt się mną nie zajmuje. Chciałbym powrócić do Białegostoku, tam chociaż zajmowali się mną jak należy?

– Jak należy, to znaczy, jak?

– Codziennie ktoś przychodził i rehabilitował mi nogi, tu leżę kolejny dzień...

– Proszę pan, pan leżał w szpitalu rehabilitacyjnym, dlatego zajmowali się panem codziennie. Teraz pan leży w Klinice, tu robimy zabiegi, operacje, stawiamy diagnozy, leczymy. Nie wiem, czy pan widzi różnicę, pomiędzy jednym szpitalem, a drugim?

– Chcę wrócić do Białegostoku. Czy może mi pan pomóc w tym?

– Nie, bo jestem lekarzem i chciałbym panu pomóc w inny sposób, niż wyrzucaniem pana ze szpitala. Ale jeśli pan uzna, że przebywanie pańskie w tym szpitalu nie ma sensu, zawsze pan może opuścić szpital.

– I zrobię to. Do kogo mam się zwrócić o pomoc?

– Na pewno jest na tym piętrze jakiś dyrektor, jakiś główny lekarz? Ja jestem z innego piętra. Ale niech pan się wcześniej dobrze zastanowi?

– Na co mam czekać? Mieliście podłączyć mi pompkę? I co?

Lekarz otworzył swoje dokumenty.

– Pan nie jest paraplegikiem, bynajmniej badania, jakie panu zrobiliśmy, nie wskazują na to. Panu nie jest potrzebna żadna pompka.

– Pieprzysz głupoty. Dzięki niej mógłbym odczuwać nogi. Tak bynajmniej powiedzieli mi lekarze w Białymstoku.

– Zapomniał pan dodać, felczerzy w Białymstoku, bo tak ich pan nazwał. Tu jest Warszawa.

– Największa z wioch. – pacjent odwrócił głowę.

– Dlaczego więc pańscy cudotwórcy z Białegostoku, nie wyjaśnili panu, że ta pańska pompka wcale nie uzdrowi pana, a wręcz przeciwnie, zrobi z pana kalekę?

– Mnie powiedzieli co innego.

– Proszę pana, istota pańskie pompki polega na tym, że raz wszczepiona może uszkodzić panu górę? Może i na jakiś czas poprawiłaby czucie, ale pańska góra ulegnie pogorszeniu. – i znów zerknął w swoje dokumenty. – Ale jak powiedziałem pan nie jest paraplegikiem.

– Co to znaczy? Bo nie rozumiem? Nie jestem, kim?

– Paraplegikiem. – i lekarz zatrzymał się.

– Co to takiego?

– Co panu powiedzieli lekarze w Białymstoku, na temat pańskiego kręgosłupa?

– Że będę sparaliżowany.

– Nieprawda. Jak pan doznał urazu kręgosłupa?

– Spadłem z dachu.

Lekarz rozłożył ręce.

– I?

– Upadłem na kamień.

– Ze zdjęć wynika, że pan nie doznał uszkodzenia kręgosłupa, tylko urazu.

– Co to za różnica?

I lekarz pokiwał kilka razy głową.

– Tu leży sedno sprawy... czym różni się uraz od uszkodzenia? Gdyby przy upadku pan przerwał sobie rdzeń, nastąpiłoby uszkodzenie rdzenia, ale pan doznał urazu kręgosłupa... stłuczenia rdzenia, pański rdzeń został zbity.

– I co to za różnica, jak i tak mam niedowład kończyn?

– Taka, że ma pan nadzieję na powrót do normalności.

– Tylko niech pan nie zwodzi mnie.

– Z pańskiej dokumentacji wynika, że rdzeń nie został przerwany i to można zobaczyć na zdjęciach. Obrazowo... gdyby rdzeń porównać do grubości ręki, pański rdzeń został stłuczony, zbity do grubości palca, ale jest w całości. – zaznaczył. – Rdzeń został zbity na długości ośmiu milimetrów, to i dużo, i mało. Najważniejsze, że jest cały, a to rokuje pańskie wyzdrowienie. Widzę, że ma pan laptopa... mam nadzieję, że nie siedzi pan tylko na stronach erotycznych, tylko czasami dla samego siebie poszukałby pan innych stron. Gdyby pan poczytał sobie w Internecie o rdzeniu kręgowym, dowiedziałby się pan, że rdzeń to spłaszczony owal o średnicy od ośmiu do czternastu milimetrów i długości od czterdziestu do czterdziestu pięciu centymetrów. Tak, że pańskie stłuczenie można uznać za odwracalne. Pan tak uparcie chce wracać do Białegostoku... gdy już pan wróci i znajdzie się u swoich cudotwórców, proszę im powiedzieć, są rokowania na powrót do zdrowia, tylko potrzebna jest odpowiednia rehabilitacja... i odpowiednie leki. Wszystko będzie miał pan w dokumentacji, wystarczy, gdy uważnie przeczytają ją. Nasze laboratoria szukają odpowiedniego leku dla pana. Mam nadzieję, że pańskie oddalenie nie przerwie tych czynności. Czy słyszał pan o komórkach glejowych? Może i jest to coś nowego, ale skuteczne. Już coraz więcej mówi się o tej metodzie i co dziwniejsze, sparaliżowani zaczynają chodzić. Pan nie ma przerwanego rdzenia, pan ma prawo chodzić, pan ma obowiązek chodzić, ale do tego trzeba dochodzić powoli. Oby pańscy cudotwórcy doszli do tego...

 

 

Już minęło kilka minut, jak lekarz znikł za drzwiami sali, gdy Sebastian zaklął.

– Pieprzony felczer.

Waldek odwrócił ku niemu wzrok.

– On myśli, że ja z paraliżem leżę tu od wczoraj i nic nie wiem na temat swojej choroby? Jeszcze mi tu robi nadzieję na chodzenie?! Ja wiem, że już nic mi nie pomoże i pocieszenie tego felczera też.

– Ja mam inne zdanie o lekarzach. – powiedział do Sebka. – Chociaż o niektórych powinienem mieć takie jak ty, ale pomińmy to. Ja kilka lat temu miałem wypadek w pracy. Objawy? Strasznie bolała mnie stopa, konkretnie kostka. Myślałem i tak zgłosiłem do kierownika, że zwichnąłem, albo złamałem nogę w kostce. Pojechałem do szpitala. Zrobili mi prześwietlenie nogi w kostce, bo tu odczuwałem ból. Prześwietlenie nic nie wykazało. Nawet zbicia. Dzisiaj wiem, co mi się stało, ale dopiero dzisiaj, po kilku latach. Dlaczego? Lekarze ortopedzi rehabilitowali mnie na kręgosłup, bo postawili diagnozę, przemęczenie kręgosłupa ciężką pracą. Dopiero teraz, w kwietniu, gdy choroba przykuła mnie do łóżka, zrobili mi rezonans i wykazało pęknięcie dysku. Gdyby wtedy szpital, w którym byłem, zrobił mi rezonans, na pewno wykazałoby i nie cierpiałbym kilka lat tego, co cierpiałem. Ale skoro skarżyłem się na kostkę, zajęli się kostką. Kostka bolała mnie, jak jasna cholera. Ja do samochodu kuśtykałem, skakałem na prawej nodze. Dzisiaj pamiętam, przy każdym soku, bolało mnie w kręgosłupie, ale nie zwracałem na to uwagi, bo ból kostki był stokroć większy. Gdy w kwietniu zwaliło mnie z nóg, też zaczęła mnie boleć kostka, ale to dopiero teraz kojarzę jedno z drugim. Gdy spałem na plecach bolał mnie kręgosłup, gdy spałem na lewym boku bolała mnie kostka, gdy spałem na prawym boku bolała mnie noga w biodrze i udzie. Żona śmiała się ze mnie, że wydziwiam bóle. Dzisiaj dopiero wiem, że to jest i było logiczne, gdy lekarz wyjaśnił mi, o co chodzi? Tak samo i tobie... takie jest moje zdanie, lekarz wyjaśnił, o co chodzi?

– Co ty opowiadasz za herezje? – zburzył się Sebastian. – Masz w ogóle pojęcie o paraliżu?

– Sorry. Nie i nie mam ochoty na ten temat z tobą dyskutować. Przyznaję, jestem na ten temat laikiem. Ale słuchałem lekarza i ja nawet zrozumiałem, o co chodzi... lekarze nie są głupkami, jeśli mówi, że masz szansę na chodzenie, to widocznie masz, ale nie dzisiaj i nie jutro...

– Zwykły felczer. – oburzył się Sebastian.

Waldek poddał się. Odwrócił się na prawy bok.

– Żeby nie bolała mnie kostka, leżę na prawym boku. – wyjaśnił Waldek.

Długą chwilę trwała cisz, gdy wszedł młody lekarz na salę.

– Pan Waldemar Malarczyk? – zapytał.

– To ja. – Waldek uniósł głowę.

– Nazywam się Roman Przybylski, jestem anestezjologiem. Mam przeprowadzić z panem wywiad i podpisze mi pan zgodę na operację. – wyjaśnił.

– Ale przy operacji ma asystować jakaś pani? Była rano u mnie. – zdziwił się Waldek.

– Tak, pani Pilarska. Jestem jej asystentem. – wyjaśnił.

– Na wszystkie pytania odpowiedz będzie brzmiała „tak”, bo ja muszę i chcę mieć operację. Ja chcę być zdrowy.

– Nie na wszystkie odpowiedz ”tak” musi być. Jest jedno pytanie o leki niedozwolone. Czy pan bierze?

– Faktycznie, ”nie”. – uśmiechnął się pacjent.

– I „tu” pan podpisze. – podał pacjentowi długopis. – Operacja jutro o godzinie ósmej. Przed operacją dostanie pan leki.

– Czy dostanę dzisiaj kolację?

– A to już do służb... myślę, że tak? To nie jest operacja na żołądek. – pochylił się. – To jest po za moim zasięgiem wiedzy.

– Powiedziałem pani doktor, że będzie miała ze mną sporo gimnastyki, bo mam słabe serce, bradykardię, ale doktor Szklarski zaraz zabrał panią do siebie i nic nie dowiedziałem się.

– Bradykardia w niczym nie przeszkadza. Przy wolniejszym sercu pacjentowi wystarczy mniejsza dawka narkozy. Gorzej, gdy pacjenci mają zdrowe serca, wtedy dawka leku jest prawie końska. Bez obaw. Czy jeszcze jakieś pytana? – lekarz czekał.

– Nie, proszę pana. Im mniej będę wiedział, tym odważniej będę szedł na operację. Nie, dziękuję, nic nie chcę wiedzieć. – wyjaśnił pacjent. – Mam tylko życzenie... żeby mnie wybudzili.

Lekarz tylko uśmiechnął się.

– Bez obaw. Dziękuję, do widzenia panowie.

 

 

Na czwartkowy obchód wieczorny lekarz przyszedł bardzo późno. Miał ze sobą pielęgniarkę i kilku młodych adeptów sztuki lekarskiej. Ciemnowłosy, wysoki lekarz, z rozwichrzoną, bujną czupryną.

Podnosił ramki od kart pacjenta.

– Pan jutro operacja. – spojrzał na pierwszego z brzegu.

– Tak. – dodał radośnie pacjent.

Spojrzał jeszcze raz na pacjenta i przeniósł wzrok na sąsiada.

– Pan? – podniósł ramkę. – Ach to pan tak uparcie chce wrócić do Białegostoku? – roześmiał się.

– Nie widzę w tym nic śmiesznego. – poruszyło to pacjentem.

– Śmieszne jest to, że kuracja jeszcze nie zakończona... no w pańskim przypadku, to trzeba powiedzieć, badania jeszcze nie zakończone, a pan na własne żądanie chce wrócić do domu.

– Małe nieporozumienie, nie na własne żądanie, tylko felczerzy tutaj nie umieją zająć się mną. W Białymstoku, chociaż zajmowano się mną, jak należy.

Lekarz przeniósł wzrok na trzecie łóżko.

– Pan? – zerknął na kartę. – Kontaktowy? – zapytał pielęgniarkę. – Jak samopoczucie? – prawie zawołał. – Samodzielny? Schodzi troszeczkę?

– Dopiero druga doba. – wyjaśniała pielęgniarka. – Jeszcze dzieciątko.

Odwrócił się i znów zagadał do Sebastiana.

– Dlaczego słabo zajmujecie się panie panem? – zapytał pielęgniarkę.

– Pan przewracany jest według żądań lub, gdy nie prosi, kilka razy dziennie. Ale to fakt, są ograniczenia, pan jest komputerowiec i ograniczone są pozycje. Na wznak lub lewy bok, nie chce inaczej. Ale zmiana pozycji jest zawsze wtedy, gdy tylko da sygnał.

– A więc nie jest tak źle? – znów uśmiechnął się. – Musi pan się zastanowić, komputer, czy zdrowie? A tak z ciekawości, kiedy rodzina pana odbiera?

– Pan sobie kpi? Szpital mnie przywiózł i szpital mnie odwiezie. – oburzył się pacjent.

– Jest pan w błędzie. Szpital odwozi po zakończonej terapii, czy badaniach. Pan wychodzi na własną prośbę, czyli na własny pojazd. Ale jutro na rannym obchodzie będzie szef. Proszę jego zapytać. Do widzenia. – pożegnał się z pacjentem. – Pan przygotowany jest na najgorsze? – zagadał do Waldka.

Pacjent roześmiał się.

– Teraz to już i ze mnie pan sobie kpi.

– Nie, proszę pana. Pan idzie na operację kręgosłupa i musi być pan przygotowany na wszystko.

Pacjent znów roześmiał się.

– Pan myśli, że mnie będzie operował nowicjusz, albo jak mówi sąsiad, felczer? Nie, proszę pana, mnie będzie operował fachowiec.

– A kto będzie pana operował?

– Doktor Szklarski... – i lekarz przytaknął głową. – Dla mnie to jest fachowiec pierwsza klasa, a nie taki nowicjusz, jak pan? – lekarz chciał coś powiedzieć, ale Waldek uprzedził go. – Wstydziłby się pan mówić takie rzeczy pacjentowi przed operacją, ale widocznie pan jest nowicjuszem, nie dziwię się panu.

Lekarz już wychodził.

– To jest lekarz? – zagadał do pielęgniarki, ta kiwnęła głowa. – To felczer. Ale wie pani, chciałbym się na jutro wyspać, około dwudziestej drugiej pani podrzuci mi proszka.

– A jednak? – uśmiechnęła się.

– Oczywiście, jeśli nie będę mógł zasnąć. Tak mi namieszał w głowie. Ale nie, żebym się przejął jego gadką. – pacjent jeszcze śmiał się. – Rozbawił mnie.

Po dwudziestej pierwszej pielęgniarka przyniosła pacjentowi proszek.

– O której pan chce, o tej może wziąć. – uprzedziła.

– Czy będę miał jeszcze coś robione? – zapytał.

– Pan? Już nic.

– A więc już idę spać. – połknął proszka. – Chcę się wyspać na jutro. Dobranoc.

 

 

Obudził go ruch na sali. Pielęgniarka sprzątała wokół nie podnoszących się.

– O której dostanę „Głupiego Jasia”? – zapytał.

– Wyspany? – zapytała.

– O, tak. Piękne sny miałem. – uśmiechnął się. – Był u mnie jakiś pan. Przyniósł mi walizkę. W niej było pełno ubranek. Przymierzałem je po kolei. Jakie one były cudowne? – uśmiechnął się do marzeń sennych. – Jak ja czułem się w nich pięknie i zdrowo? Bardzo dziękowałem temu panu. Teraz tak przypominam sobie sen i tego pana... to był mój doktor, mój anioł.

– Jasieczek o wpół do ósmej. – poinformowała pani i wyszła.

Pacjent podniósł się i pokuśtykał do łazienki. Chciał wykąpać się do operacji.

Obchód tego dnia był bardzo wcześnie. Po tradycyjnym „Dzień dobry” profesor podchodził kolejno do pacjentów.

– Operacja dzisiaj... – spojrzał na pacjenta. – Przygotowany? – zapytał.

– Tak. Wyspany, wykąpany, chętny pod nóż. – z uśmiechem powiedział pacjent.

Ale pan starszy nie słuchał radosnych uciech pacjenta, już był przy drugim.

– Co pan najlepszego nawywijał? Czy pan zdaje sobie sprawę, że chce pan wypisać się na własną prośbę, bo to co pan zrobił, to wypis na własną prośbę? Klinika rozpoczęła negocjacje w pańskiej sprawie, a pan chce z tego zrezygnować? Jeśli taka pańska wola, nie mamy nic do gadania?

– Rozumiem, że szpital zorganizuje przewóz? – zapytał Sebastian.

– Jesteśmy Kliniką, nie szpitalem. Po drugie, przy wypisie na własną prośbę, nie dajemy, nie zajmujemy się transportem.

– Ale przywieziono mnie tu i w taki sam sposób chciałbym odjechać.

– Doktor, który z panem rozmawiał, chyba wyjaśnił panu, że pańskie badania są jeszcze nie zakończone. Nasze laboratoria pracują nad pańskimi badaniami. Musimy je przerwać, bo pan rezygnuje z naszych usług. Pytanie, tylko kto zapłaci za nieskończone badania? Gdzie pan chce udać się?

– Do szpitala w Białymstoku.

– Czy szpital wie o tym? – ale pacjent milczał. – Czy pan rozumie, co pan zrobił? Badania są nieukończone. My nie możemy powiadomić tamtego szpitala, że pan rezygnuje z dalszych badań, bo nie robimy tego, przy wypisie na własną prośbę. Tamten szpital nie przyjmie pana, bo na jakiej podstawie? Po zakończonych badaniach, to my martwimy się, gdzie pana dostarczyć, a nie pan? Proszę poinformować rodzinę, niech ktoś skontaktuje się z nami. Musimy wiedzieć, na kogo wystawić fakturę?

– A więc o to u chodzi, bo jak będę za krótko, to wam nie zapłacą? – zdenerwował się Sebastian.

– Mamy gdzieś, te parę groszy za pański pobyt... my rozpoczęliśmy poszukiwanie leku dla pana, dlatego ktoś z rodziny niech skontaktuje się z nami, ustalimy, czy mamy przerwać badania, czy kończyć je na koszt rodziców, bo podejrzewam, że to rodzice finansują pana? Szkoda mi pańskich rodziców, bo na pewno nie leżą na pieniądzach, ale wyjaśnię chociaż im, gdzie i jak mają szukać finansów?

– Wszystko już rozumiem. – z wielką satysfakcją dodał Sebastian. – Zaraz obsmaruję tą waszą wiochę w Internecie. Napiszę, jak traktujecie niepełnosprawnego, jak traktujecie inwalidę, człowieka, który nie chodzi? Zobaczymy, czy wtedy też będzie pan taki mocny w języku?

– Panie, a pisz pan, co pan tylko chcesz? Po to wynaleźli Internet. – roześmiał się profesor. – Ale proszę, aby ktoś z rodziny skontaktował się z nami, bardzo proszę.

Korzystając z wolnej chwili doktor Szklarski podszedł do swego pacjenta. Ściszonym głosem zapytał.

– Jak samopoczucie?

– Super. – pacjent wyciągnął rękę i uśmiechnął się. – Panie doktorze, muszę panu złożyć skargę. – też ściszonym głosem powiedział pacjent.

– Co się stało? – zaciekawiło lekarza.

– Ten pan... – wskazał na dyżurującego lekarza. – ...wczoraj na dyżurze straszył mnie. – lekarz zdziwiony spojrzał na pacjenta. – Wie pan, jako lekarz, powinien zastanowić się, co mówi? Wygadywał takie bzdety, że aż słuchać się nie chciało.

– Co takiego? – zaciekawiło lekarza.

– Że po operacji będą powikłania, że muszę być świadom, że nie mogę mieć pretensji... wie pan co? – chciał zakończyć. – Wszyscy ryli z niego. Było kilku młodych uczniów, ja wstydziłem się za niego.

– Który to lekarz? – zapytał doktor Szklarski.

Ale dyżurujący lekarz już wychodził.

– A o ten, czarny. – pacjent wskazał na lekarza, ale znikł za drzwiami. – Nie wiem, jak on się nazywa… miał w nocy dyżur.

– Doktor Kornas. – powiedział lekarz. – Porozmawiam z nim. – i uściskał go za ramię.

Wychodząc strzelił z dozownika dezynfekcyjnego. Waldek uśmiechnął się, rozbawiła go przesadna higiena. Przecież mówił, że kąpał się.

 

 

Dziwny poszum usłyszał w uszach. Otworzył oczy. Nad sobą zobaczył długie świetlówki. Ktoś, gdzieś daleko powiedział...

– Uwaga, budzi się.

Był to na pewno kobiecy głos.

Waldek zerknął na osobę, która krzątała się obok jego łóżka. Był to doktor Szklarski. Leżał spokojnie, myślał. Lekarz podszedł do niego.

– To ci już nie będzie potrzebne. – sięgnął do jego twarzy. – Ostrożnie. Będę wyjmował. – ściągnął gumkę z głowy i wyciągnął rurkę intubacyjną z jego nosa.

Waldek leżał zdziwiony.

– Ostrożnie. – ostrzegł pacjenta. – Pozbędziemy się cewnika. To już też nie przyda ci się do niczego. – i po chwili znów pojawił się na wizji wzrokowej.

– Doktorze... – Waldek wystraszył się. – ...co się stało?

– Spokojnie. – powiedział lekarz. – Proszę poruszać lewą nogą. Teraz prawą. Teraz unieś prawą rękę. Teraz lewą. – podszedł ku nogom. – Której nogi dotykam?

– Lewej.

– A teraz?

– Prawej.

– A teraz?

– Prawej.

– A teraz?

– Obydwu.

Znów pojawił się na pacjenta widoku.

– Popatrz na mój palec. Dobrze.

– Doktorze? Co się dzieje? – pacjent był zdziwiony. – Nie będę operowany? Boicie się mnie uśpić? – Waldek był pełen żalu.

Lekarz spojrzał na pacjenta.

– Ależ skądże? – dodał radośnie lekarz. – Jest już po operacji. – pochylił się nad pacjentem. – Operacja się udała. Wszystko jest w porządku. Jesteś zdrów. – lekarz uśmiechnął się i zdało się pacjentowi, jak gdyby w tej chwili był prawdziwym aniołem życia.

– Słucham? – jeszcze bardziej zdziwił się pacjent. – A która jest godzina? – pacjent chciał sprawdzić lekarza.

Doktor spojrzał ponad głowę pacjenta.

– Piętnasta dwadzieścia. – odpowiedział lekarz.

Pacjent uśmiechnął się.

– To prawda? O Boże, jak ja się cieszę. – pacjent rozognił się. Sięgnął do dłoni lekarza. – Witam wśród żywych. – powiedział do lekarza i uścisnął jego zewnętrzną dłoń.

– Witaj. – odpowiedział lekarz.

– Doktorze, jak ja cię kocham. Dziękuję ci bardzo. – i zaczął ściskać jego rękę.

Pielęgniarka gdzieś od nóg zawołała.

– Ciśnienie idzie w górę!

Lekarz wyszarpnął swą dłoń z uścisku pacjenta.

– Tylko proszę bez emocji. – powiedział do pacjenta i znikł za jego głową.

– Doktorze! – zawołał pacjent. – Ja tylko chcę ci podziękować. – ale lekarza już nie było.

Ogromny żal ścisnął go.

– Boże! – zawołał Waldek. – Ja tylko chciałem mu podziękować. – odwrócił głowę do tyłu, ale po za jakąś zasłoną, nic nie zobaczył. – Doktorze, ja tylko chcę ci podziękować. Chcę ci powiedzieć, jak bardzo cię kocham. – ale zaraz zrozumiał, że być może już go nie ma w sali. – Za to, co zrobiłeś dla mnie. – dodał już całkiem cicho.

I poddał się. Legł spokojnie i teraz dopiero zrozumiał, że cały czas pielęgniarka przy konsoli uspakaja go. Podeszła do niego i zmieniła kroplówkę.

– Bardzo pana proszę. Niech pan się uspokoi. Wcale pan sobie nie polepsza sytuacji, wręcz przeciwnie, pogarsza pan.

– Bardzo panią proszę, jeśli lekarz jeszcze nie wyszedł... chciałbym, mu tylko podziękować. Niech pani poprosi go do mnie.

– Proszę pana, ja nie mogę opuścić tego miejsca. – potężna, czarna pani, już nie spodobała się pacjentowi.

Waldek był już bardzo uspokojony. Pielęgniarka, co chwila spoglądała na zagłowie pacjenta i z kimś rozmawiała. W pewnej chwili Waldek zrozumiał, że może tylko lekarz schował się z jego widoku.

– Skoro doktor nie chce porozmawiać ze mną, pomodlę się za niego. – i Waldek zaczął się głośną modlitwę.

– Panie Malarczyk. – prosiła pielęgniarka. – Bardzo proszę, niech pan uspokoi się. Skoro pan czuje się dobrze, OK, ale oprócz pana, są tu inni chorzy, którzy chcieliby odpocząć po męczącej operacji? Dobrze?

Waldek uniósł głowę. Spojrzał w prawo i osłupiał.

– Przepraszam. Ja myślałem, że jestem na górze na sali pooperacyjnej. Bardzo panią przepraszam. – powiedział do kobietki leżącej po jego prawicy. Zerknął w lewo. Mężczyzna leżał bez ruchu. – Przepraszam pana.

Legł na łóżku.

– Przepraszam panią też. – wzrok utkwił w suficie. – Myślałem, że leżę na sali pooperacyjnej na górze. Bardzo przepraszam. Jestem przytomny i... – i dał spokój.

– Mnie pańska modlitwa nie przeszkadza. – powiedziała pani po prawej. – To miłe, że pacjent modli się za lekarza.

– Miałem być kaleką. – wyjaśnił Waldek. – Wierzę, że już teraz nie będę. Kocham go za to. Od dzisiaj będzie moim ukochanym lekarzem. – Waldek parzył w sufit. – Szkoda, że tego nie słyszy. Uciekł ode mnie. Jestem mu taki wdzięczny.

Wokół zrobiło się małe poruszenie. Waldek zerknął w prawo, pani z łóżkiem odjeżdżała.

– Do widzenia panu. – powiedziała. – Życzę szybkiego powrotu do zdrowia.

– Do widzenia, dziękuję. – odpowiedział Waldek.

Po lewicy też powstało zamieszanie, gdy się odwrócił zobaczył tylko końcówkę łóżka.

Waldek uniósł głowę.

– Czy ja też odjadę zaraz? – zapytał pielęgniarkę.

– Szarżuje pan. Parametry skaczą. Musi pan leżeć. – odwarknęła pielęgniarka. – Nie trzymam pana tu dla przyjemności.

Ktoś podniósł jego zagłówek nieco do góry. Waldek popatrzył na gadulska pielęgniarkę. Stała obok swego pulpitu. Chciał zerknąć, kto stoi tam z tyłu, ale nie umiał aż tak wywinąć swego ciała.

– Bardzo proszę o opuszczenie mi zagłówka. Nie lubię tak wysoko. – i ktoś opuścił zagłówek. – Lubię zupełnie na płasko. – zaczął szukać wzrokiem dobroczyńcy, ale nie mógł wywijać aż tak ciałem. – Czy to pan doktorze Szklarski?

Ale nikt nie odpowiedział mu. Ktoś ujął jego głowę i ułożył w prawidłowej pozycji.

– Wiem, że to pan doktorze. Wstydzi się pan patrzeć na mnie? Przepraszam, ale za to wszystko, co pan dla mnie zrobił pokochałem pana. Chciałem tylko podziękować panu, powiedzieć, jak bardzo jestem wdzięczny, jak bardzo kocham pana za to. Ale skoro pan wstydzi się spojrzeć na mnie... trudno.

Zaprzestał kręcenia się. Do łóżka podeszła pielęgniarka. Zmieniła kroplówkę.

– To ostania kroplówka, jeśli pan nie zapanuje nad swoimi emocjami?... nie wiem, co zrobię? Więcej dać nie mogę?

– Mnie to obojętnie, czy będę leżał tu, czy na górze? I tak leżę. – pacjentowi nie zależało.

– Ale miejsca potrzebne są dla innych. Nie jest tu pan sam. – wyjaśniła.

Waldek położył dłoń na swym sercu. Chwile trzymał.

– Przepraszam, jaki ja mam puls? – zapytał.

– Sto dwadzieścia.

– Puls?

– Tak.

Zaniepokoiło go to.

– Dziwne? Takiego nigdy nie miałem? – dziwił się. – Czterdzieści, czterdzieści cztery... – przytrzymał rękę nad sercem. – Serduszko moje, uspokój się. Masz żyć sto dwadzieścia lat. Pan doktor obudził cię. Bądź mu wdzięczne. Uspokój się. Waldek, Waldeczku, uspokój się. – mówił sam do siebie. – Zrób to sam dla siebie. Spokojniej, spokojniej, całkiem spokojnie. Jesteś kochane, potrafisz. – Waldek powtarzał miarowo.

– I co? – powiedział ktoś.

– Osiemdziesiąt sześć. – odpowiedziała pielęgniarka.

– Niesamowite. – powiedział ten sam głos.

– Sześćdziesiąt. – powiedziała pielęgniarka.

Waldek odłożył rękę od piersi. Po chwili znów położył dłoń na sercu.

– Przepraszam panią, jakie mam teraz tętno? – zapytał.

– Sześćdziesiąt sześć.

Waldek ułożył się wygodnie i chwilę poleżał.

– Przepraszam, ja nie widzę, jakie mam ciśnienie? – zapytał.

– Sto sześćdziesiąt na osiemdziesiąt. – powiedziała pielęgniarka.

– A ile muszę mieć, aby pani wyrzuciła mnie stąd?

– Normalne.

– W domu, jak miałem za duże, brałem Furosemidum, ono zbijało mi ciśnienie. Jeśli pani chce, aby było niżej, tylko Furosemidum.

Po chwili znów powstało zamieszanie.

Waldek podłożył pod głowę rękę. Popatrzył na przywiezionego sąsiada po lewej. Leżał jak dzieciątko, bez życia, bladziuteńki. Przykryty był tylko do pasa prześcieradłem. Jeszcze chyba spał, bo był nieruchomy.

Waldek wybałuszył oczy. Przełknął głośno ślinę.

– Mój Boże... – to było raczej do siebie samego. – Ja też taki byłem... taki bezradny... bez ruchu.

Obok znów powstało poruszenie. Spojrzał w prawo. Na łóżku leżała kobieta, też niedbale okryta. Spod prześcieradełka wystawała naga pierś. Też jeszcze chyba nie wybudzona? Jeszcze raz spojrzał na sąsiada. Wyciągnął rękę spod głowy i leżał cicho.

Różne myśli przebiegały przez myśl.

– Przecież zaraz po wybudzeniu byłem przytomny? – i już teraz nawet sam do siebie mówił cicho.

Znów powstało małe zamieszanie. Waldek podłożył rękę pod głowę. Do pielęgniarki przyszedł mężczyzna.

– Co z Malarczykiem? – i wcale nie zachowywał się cicho.

– Czekam aż góra zgłosi się. – wyjaśniła czarna.

– Kuźwa, Baśka wścieka się. Wydzwania co chwila.

– Nikt na górze nie odbiera telefonów. Już dawno mogliby go zabrać.

– Kuźwa, działajcie sprawniej. Nie mam zamiaru tu jeszcze raz przychodzić.

Waldek popatrzył na niegrzecznego pana.

Upłynęło jeszcze sporo czasu zanim wokół Waldka powstał ruch.

Najpierw pielęgniarka odłączyła kroplówkę, potem stopniowo odłączała go od aparatów... i to był sygnał, że powstaje ruch.

Po chwili ktoś za jego głową powiedział.

– No to jedziemy panie Malarczyk.

Odwrócił się, przy nim były dwie panie.

– Dzień dobry. – powiedział do pań. – No to jedziemy.

– Dzień dobry. A to nie widzieliśmy się dzisiaj? Widzieli, widzieli... – uśmiechnęła się jedna z pań.

– Ale ja witam w nowym życiu. – radośnie powiedział Waldek.

Nawet nie próbował patrzeć, gdzie jedzie i jak jedzie, bo kobietki kręciły łóżkiem. Wreszcie nie wytrzymał.

– Gdzie ja jadę? – zdziwił się. – Czy rodzina znajdzie mnie tu?

– Jedzie pan tam, skąd pan przyjechał. Bez obaw. – roześmiała się jedna z pań. – Nikt pana nie chce porwać.

– A co, boi się pan, że porwiemy pana i zażądamy okupu? – rozbawiło drugą. – Wraca pan tą samą drogą, którą pan przyjechał. Zaraz dojedziemy do komory dezynfekcyjnej, a tam odbiorą pana pielęgniarki z Oddziału.

– Bałem się, że mnie porywacie. – zażartował sobie pacjent.

– Dowcipniś? – uśmiechnęła się pierwsza z pań.

– A co pan taki wybudzony? – zdziwiła się druga.

– A powinienem jeszcze spać? – zdziwił się pacjent.

– Zazwyczaj pacjenci jak wracają, to są nieprzytomni, albo śpiący?

– Operacja miała zakończyć się o dwunastej. Chyba do tej godziny spałem? To chyba wystarczy? – wyjaśnił jak umiał pacjent.

– Już dojeżdżamy do komory. – poinformowała pierwsza pani. – Czy pan będzie się chciał przebrać tu w szpitalne ubranko, czy na górze? – zapytała.

– Ja? – zdziwił się pacjent. – Przebrać? – był zaskoczony. – Powiedziano mi, że do jutra nie mam prawa ruszać się. – było to dla niego coś nowego.

– Dobrze. – zgodziła się pani. – Pojedzie pan na górę w tym stroju. Rodzina pana przebierze, a potem dziewczęta dostarczą ubranko. – uśmiechnęła się. – To i tak idzie do prania.

I dojechali. Panie przeforsowały łóżko poprze jakąś bramę, albo raczej ciasne drzwi. Za drzwiami od razu powstał gwar, szum, jazgot. Teraz dopiero pacjent docenił ciszę i spokój pooperacyjnej sali. Obok pojawiły się dwie nowe panie.

– Dzień dobry w nowym życiu. – przywitał je zabawny pacjent.

– Dzień dobry w nowym świecie. – radośnie odpowiedziała jedna z pań i za nią druga. – A co pan taki rozbawiony? – zdziwiła się. – Dali coś panu?

– Na pożegnanie chlapnąłem kilka setek. Dla poprawienia humoru.

– A to się zgadza. – zgodziła się któraś z pań.

– Tutaj nie żałują pacjentom. – zaczęły się chichotać.

Panie z góry podstawiły swoje łóżko obok pooperacyjnego. Wyjaśniły sobie, co z ubrankiem?

– No, a teraz niech pan spróbuje powolutku przesunąć się na drugie łóżeczko. – powiedziała któraś z pań.

Pacjent spróbował przesunąć się, ale okropny ból zatrzymał go na miejscu.

– Nie dam rady. – wyjaśnił.

– Niech pan spróbuje. Nawet pan nie próbował. – prosiła któraś z pań.

– Próbowałem. Nie dam rady.

– No niech pan będzie mężczyzną.

– Ja jestem mężczyzną, ale nie chcę być kaleką.

– No niech pan spróbuje. – przekomarzały się z nim.

– Panie zapominacie, że ja jestem po operacji kręgosłupa.

– Pamiętamy, pamiętamy.

Pacjent uniósł nieco głowę.

– Ile tu pań jest? Cztery? O, dacie sobie radę.

– Niech pan nas zrozumie. My rozumiemy, że pan jest po operacji kręgosłupa, ale operacja się udała i pan już może się poruszać.

– Pani sobie żartuje? Lekarz powiedział mi, że pionizować będą mnie w drugiej dobie, czyli jutro. Wszystko jasne.

– Niech pan posłucha... my też mamy chore kręgosłupy.

– Ale to jest wasza praca. Nie i jeszcze raz, nie.

– Oj, lubi pan tak przekomarzać się z kobietami. No dobrze, ale niech pan pokaże, że jest pan mężczyzną.

– Niech pani podniesie koszulę i zobaczy pani, że jestem mężczyzną.

Zachichotały.

– Wstrzymuje pan nas i te panie. Wszystkie mamy jakąś pracę.

– OK. – uśmiechnął się. – To łóżeczko jest tak wspaniałe, że mogę na nim leżeć, aż do wypisu. W czym problem, zamieńcie się łóżkami. Weźcie to na górę, zostawcie to tutaj. W czym problem?

– Nie możemy tak zrobić. Jedne łóżka są inne, drugie są inne. No niech pan posłucha nas.

– Cały czas słucham was, ale nie i jeszcze raz, nie. Nie po to lekarz męczył się ze mną, abym teraz popsuł jego pracę. Operował mnie najlepszy lekarz w szpitalu, a wy chcecie, abym teraz zrobił z siebie kalekę, stanowczo mówię, nie. Zawołajcie lekarza, jak powie mi, że mogę już wstać, podniosę się i pójdę na górę pieszo. Ale jak powie, że nie, to nie.

– Proszę pana?? – wciąż prosiły na zmianę. – Już tyle czasu wstrzymuje pan i nas, i te panie, a tu tyle roboty? Inni pacjenci czekają.

Gdzieś w zasięgu słuchu pojawił się doktor Szklarski.

– Jakiś problem? – zdziwił się.

Panie zaczęły z nim rozmawiać, ale tylko niezrozumiałe skrawki słów dolatywały do pacjenta.

– Poproście doktora Szklarskiego, jak powie, że mogę wstawać, podniosę się. – upierał się pacjent. – W innym przypadku mówię nie. – i pacjent odwrócił się, obok jego łóżka stało drugie.

Doktor Szklarski z cicha zachichotał. Rozłożył ręce.

– No i co my teraz mamy zrobić? – powiedziała któraś z pań. – Przecież pan nie waży, ani dziesięć, ani dwadzieścia kilo?

– No cóż? Tak praca. Ja w pracy też dźwigam.

– No, bardzo pana prosimy. – już żartobliwie poprosiła pani i trąciła pacjenta. – No niech pan spróbuje?

– Drogie panie, po co bierzecie się do pracy, która was przerasta. – już był zdenerwowany, spojrzał na to drugie łóżko. – Niech no ktoś przytrzyma tamto łóżko.

I jedna z pań stanęła za łóżkiem.

– Możemy tylko pomóc. – wyskoczyła jedna z nich.

– Nie. Zdejmijcie kołderkę.

Pacjent przeturlał się wokół własnej osi na drugie łóżko i zaraz krzyknął z bólu. Kręgosłup poruszony, pomimo dawki leków, zabolał. Pielęgniarki w pierwszej chwili wystraszyły się, ale pacjent zaraz się uspokoił i one też.

– Czy wszystko w porządku? – zaniepokoiła się jedna z nich.

– Trochę za późno, na takie pytanie.

– Ale pan to zrobił sprytnie. Żadna z nas by tak nie zrobiła. – pochwaliła inna.

– Ha, ha, ha. – i to już była kpina ze strony pacjenta.

I zaczęli się żegnać ze sobą. Posypały się podziękowania, „dowidzonka”, itd., itp.

Panie powiozły pacjenta do windy. Starały się robić to, jak umiały najostrożniej.

– Wygodnie panu? – zapytała ruda.

– Na razie nic nie czuję. – oświadczył pacjent. – Nafaszerowały mnie przeciwbólowymi, ale wszystko w porzo.

– Zrobił pan to tak pięknie, więc i my mamy coś dla pana. – powiedziała zagadkowo.

Pacjent roześmiał się.

– Głupiego Jasia, czy proszek nasenny?

– Coś bardziej przyjemnego? Ale nich pan zgaduje? – powiedziała zagadkowo.

– Nie wiem.

– Kogo by chciał pan zobaczyć?

– Swojego lekarza.

– Oj tam. Kogoś bardziej bliskiego? Kogo pan kocha?

– Ja wszystkich kocham.

– Wyczarujemy dla pana... no kogo pan chce? No dobrze... może żonę?

Pacjent zaczął się śmiać.

– Z żona umówiliśmy się, że nie przyjedzie, bo po operacji będę spał. Bynajmniej tak myśleliśmy. Żona przyjedzie dopiero jutro.

– A my wyczarujemy ją dla pana już dzisiaj. – uśmiechnęła się ruda.

Pacjent znów roześmiał się. Winda zatrzymała się.

– Moja żona pracuje tak, że nie może ot tak sobie być lub nie być.

– A przekona się pan.

Jechali długim korytarzem.

– Gdzie my jesteśmy?

– Na ósmym piętrze. Tylko od tej drugiej strony. No niech pan się uniesie, bo nie zobaczy jej pan.

I pacjent uniósł się. Wlepiał wzrok w ścianę i wreszcie ukazały się oszklone drzwi, a za nimi na krześle siedziała Zosia.

– A! A! A! – zawołał pacjent i zaczął machać ręką.

Zosia spojrzała na męża i osłupiała. Zatkała ręką usta. Pomachała mu ręką. Nie wierzyła własnym oczom. Przez chwilę pomyślała coś złego. Wstała i podeszłą do łóżka.

– Żyję! Sonia ja żyję. – wyciągnął ku niej ręce. Chciał być twardzielem, ale nie utrzymał się i zapłakał.

– Witaj kochanie. – Zosia ucałowała męża.

– Witaj skarbeńku.

Pielęgniarki zostawiły na chwilę łóżko na korytarzu.

– Pocieszcie się sobą. – powiedziała Eleonora.

– Nie, zawieście go panie na salę. Nie ma sensu stać na korytarzu.

– Tak? – i pani powiozła go.

 

 

Waldek wyciągnął ku Zosi ręce.

– Nie mogę uwierzyć, że jesteś tu? – ucałował ją.

– Przestań. – uspakajała go Zosia. – Nie wiem, czy tak możesz rzucać się na tym łóżku?

– Gdybyś wiedziała, co te panie ze mną chciały robić na sali pooperacyjnej, bo byś zwątpiła. Kazały mi wstać i przejść na łóżko. – machnął ręką. – Dlaczego nie jesteś w pracy?

– A co? Nie cieszysz się?

– Cieszę i to bardzo, ale myślałem, że przyjedziesz tak, jak umawialiśmy się? Bardzo się cieszę.

– Dziewczyny zostały w pracy.

– No dobrze.

– A co z tobą? Jak się  czujesz?

I Waldek zaczął opowiadać.

 

 

Doktor Szklarski wyszedł z windy. Na korytarzu czekał na niego pacjent.

– Chwileczkę, za minutkę. – skinął do niego i wszedł na korytarz.

Był już przed salą, gdy usłyszał płacz. Zatrzymał się.

– Proszę powiedz, że bardzo mu dziękuję. Nie chciał mnie słuchać. Wyrwał mi rękę, po prostu uciekł. A ja chciałem mu tylko podziękować. – pacjent chyba szlochał, miał dziwny głos. – Chciałem tylko...

– Walduś, proszę cię, uspokój się. Ciśnienie ci skoczy. Powiem mu, dobrze, powiem mu. – uspakajała go żona.

Doktor odszedł. Skinął na pacjenta.

– Pan pozwoli. – i poszedł przodem.

Za nimi stuknęły drzwi.

– Panie doktorze! – zawołał kobiecy głos. – Czy mogłabym z panem porozmawiać? – goniła ich pani Malarczyk.

Doktor zatrzymał się.

– Ja panią rozumiem, ale ten pan czeka już od dwunastej. Proszę mnie zrozumieć. Byłem z panem umówiony, pan czeka. Mąż czuje się dobrze. Z nim wszystko w porządku. Obiecuję. Skończę z panem, poproszę panią. – wskazał na rękę. – Za pół godziny.

Zosia skinęła głową i zawróciła.

– Już? – ucieszył się Waldek. – Tak szybko?

Zosia usiadła na krześle obok łóżka.

– W tej chwili przyjmuje pacjenta. Był z nim umówiony. Facet siedział pod drzwiami od dwunastej. Czekał na konsultację. Spokojnie. – Zosia uśmiechnęła się do Waldka. – Mamy czas. Miałam jechać do pracy, jak cię przywiozą, ale zostanę. Wieczorem Hania ma przyjechać. Wrócę z nimi.

– Jestem taki szczęśliwy, że już po wszystkim. – ucieszył się.

– Gdybyś wiedział, jaka ja jestem?... – położyła głowę na jego piersi. Po chwili podniosła ją. – Na pewno boli cię?

– Na razie nie. Nafaszerowali mnie różnościami. Na razie to kroplówki działają.

I jak na zawołanie przyszła pielęgniarka. Przyniosła kroplówkę, podłączyła.

– Rozmawiałam z pielęgniarkami. – zaczęła Zosia, gdy pielęgniarka wyszła. – Załatwiłam ci na noc pielęgniarkę. Chciałam którąś z nich, ale powiedziały, że są zmęczone. Poleciły mi... nie pamiętam nazwiska, a z resztą i tak nie znamy jej. Dały mi numer, zadzwoniłam. Przyjedzie przed ósmą i będzie z tobą do rana.

– Nie trzeba było. I po co to? Ale dobrze... – uspokoił się.

– Ja będę spokojna i...

– Wiem. I ja też. – uściskał Zosię. – Dziękuję.

Zosia spojrzała na telefon.

– Może ja spróbuję przejść się do doktora? Powiedział, pół godziny.

– Pamiętaj, powiedz, że bardzo dziękuję mu. Ponoć w następną dobę wypuszczają. – Waldek znów nie wytrzymał. – Tak bardzo przykro mi...

 

 

Lekarz odprowadził pacjenta na korytarz.

– Do widzenia, panie doktorze. – podał lekarzowi dłoń.

– Do widzenia panu. – lekarz uściskał dłoń pacjenta.

Już chciał iść do swego gabinetu, gdy zawrócił i poszedł za pacjentem. Skierował się na salę. Już dochodził do niej, gdy usłyszał głośną rozmowę.

– Waldek? Proszę cię.

– Soniu? Nie mogę sobie darować. Ja chciałem mu tylko podziękować, a on wyszarpnął mi rękę. Wiesz, jakie to uczucie? Co ja mu takiego zrobiłem?

– Oj, Waldek? Doszukujesz się, sam nie wiesz czego?

– Może to przez Baśkę? Po cholerę wtrącała się do nie swoich spraw? Wiesz, lekarze nie lubią, jak ktoś szuka protekcji, a ja jej przecież wcale nie znam. Ona mnie nigdy nie widziała na oczy?

– Waldek doszukujesz się i sam nie wiesz czego?

– Ja chciałem mu podziękować. Ja chciałbym mu podziękować. Ten gest zostanie mi do końca życia w pamięci. A ja mu nic złego nie zrobiłem?

– Idę. Bo zaczynasz się mazać. Wkurzasz mnie. Bądź facetem, a nie babą.

Doktor odszedł od drzwi. Poszedł spiesznym krokiem do swego gabinetu. Usiadł przy biurku. Oparł twarz na dłoniach. Zatopił się w zadumie.

Do drzwi rozległo się ciche pukanie. Najpierw niedosłyszał, ale jednak zerknął w ich kierunku. Ale gdy pukanie powtórzyło się, odpowiedział.

– Proszę.

Do gabinetu weszła pani Malarczyk.

– Proszę, proszę, niech pani wejdzie. – poniósł się.

 

 

Hanka z Jurkiem weszli do sali.

– Śpi. – cicho powiedziała Hanka do Jerzego i zaraz zaczęli chodzić na palcach butów.

Postawiła swoją torbę na krześle. Waldek drgnął. Otworzył oczy.

Hanka wzięła sobie krzesło i postawiła obok łóżka. Starała się zrobić to cicho, ale jednak stuknęła w coś.

– Cześć.

I zaczęli się witać.

– Można mówić głośniej? Temu panu nie będzie przeszkadzać?

– Aleksander ciągle śpi. Do niego trzeba mówić głośniej. Nie wiem, dlaczego, ale albo nie słyszy, albo udaje, że nie słyszy?

– A mamita? – zapytała Hania. – Miała zaczekać na nas?

– Poszła do lekarza. – wyjaśnił Waldek. – Właśnie? Teraz zaskoczyłem, że ja spałem? Nawet nie zauważyłem, kiedy usnąłem. To chyba jeszcze kroplówki działają we mnie?

Hanka wstała.

– To ja idę poszukam mamitę i lekarza.

Jurek został w sali. Usiadł obok Waldka.

– Jak samopoczucie?

– Jak to po kroplówkach. Na razie bólu nie czuję. Nic nie boli.

– Zaraz? Ty miałeś operacje na kręgosłup i leżysz tak sobie na plecach? – uśmiechnął się Jurek.

– Sam się sobie dziwię. Widocznie tyle przeciwbólowych rzeczy wcisnęli we mnie, że mogę. Boję się, jak to wszystko puści?

– O to będą się martwić później? – Jurek doszedł do takiego wniosku. – Z firmy dzwonili już do ciebie? – zapytał.

Waldek zaczął się śmiać.

 

 

Zosia usiadła obok Waldka i opowiadała.

– Powiedziałam, tak jak chciałeś. – machnęła ręką. – Nie chcę, abyś miał później do mnie żal. No, uśmiechał się. Powiedziałam mu, jak to w kwietniu płakałeś nocami. Obiecał mi, wprost można powiedzieć, że chciał przysiąc, że zrobił wszystko, co było w jego mocy. Nawet rysował nam na kartce, co ci usunął i jak to zrobił. – Zosia wzięła go za dłonie. – Waldek, ja uważam, że lepiej nie mogłeś już trafić.

– Wiem Zosiu. – ucieszył się Waldek.

– To naprawdę anioł, nie człowiek. Niech kto, co chce mówi, ale dla mnie, to wzór lekarza.

– Tak Zosiu. Jestem tego samego zdania. – przytakiwał Waldek i zaraz posmutniał. – Tylko dlaczego...

– Waldek! – powiedziała stanowczo Zosia.

– Tato. To prawda. Czepiasz się, sam nie wiesz, czego? Dlaczego, dlaczego? – Hanka już nie wytrzymała. – Wiesz, jaki jest człowiek po operacji?

– Córciu, on mi powiedział, bał się, że on sobie zaszkodzi. On zrobił to świadomie. – wyjaśniła Zosia.

– Tak czułem. On stał za moją głową. Teraz jestem tego pewien. To on poprawiał mi głowę. To on poprawiał mi zagłówek. Pytałem, doktorze, to ty? Milczał. – Waldek utkwił wzrok w suficie.

– Tato to są lekarze. Gdyby tak chcieli rozczulać się nad każdym, nie wiem, co to by działo się? Wszyscy by nad sobą płakali. On bierze cię na stół i bierze za ciebie odpowiedzialność. A jak by tak ci stało się coś? Rodzina by mu wszystkie włosy z głowy powyrywała.

– Dobrze. – zgodził się Waldek. – Przekonałyście mnie.

Utkwił wzrok w suficie. Ale jednak było mu przykro. Widać to było na odległość.

– Mamita, ja tam cię nie popędzam, ale za chwilę może być obchód? Tata też na pewno jest wymęczony. Ja powiem krótko, jedźmy, a ty zrobisz, co zechcesz? – powiedziała Hanka.

– Szczerze? Jestem już padaka. Od dziesiątej w szpitalu. – wyjaśniła Zosia. – Skarbeńku? Nie pogniewasz się? Od dwudziestej będzie z tobą pielęgniarka, a jutro z samego rana przyjadę. Nie wiem, czy ktoś inny przyjedzie, ale ja na pewno tak.

Waldek skinął głową.

– Dobrze skarbeńku. – uśmiechnął się do Zosi. – Jestem w szpitalu, tu mi umrzeć nie pozwolą.

Pożegnali się. Waldek zerknął jeszcze na sąsiada. Spał.

Położył się wygodnie i wyluzował się. Smutne myśli znów naszły go, ale próbował odwrócić bieg wydarzeń. Nie tak może odwrócić, jak wytłumaczyć sobie. Zamknął oczy, bo tylko tak mógł lepiej widzieć te sprawy.

Znów był na sali pooperacyjnej. Chciał przypomnieć sobie, szczegół za szczegółem, słowo po słowie, gest po geście. Chciał wiedzieć, czym zawinił, że lekarz wyszarpnął swą dłoń z jego uścisku? Czym zawinił na ten gest?

Zachowanie lekarza świadczyło, że nie będzie operacji, chciał wiedzieć, dlaczego? Ale gdy powiedział, że już po operacji... szczęście, tak wielkie szczęście, że żyje.

Co zrobił wtedy? Czy coś złego? Wolno przesuwał swój film...

Ale zaraz naszły go słowa Hanki... gdyby lekarze rozczulali się nad pacjentami...

Widział lekarza odchodzącego w kierunku wezgłowia... teraz był pewien, on tam został. Stał za jego wezgłowiem... a więc słyszał jego słowa? To on podniósł zagłówek. To on go potem opuszczał. To on wziął go za głowę i poprawił, aby mógł wygodnie leżeć. To jego dotyk pamiętał. To nie były dłonie kobiety, to nie były też dłonie nikogo z pielęgniarzy. To były delikatne dłonie lekarza. Tylko on, „anioł życia” mógł tak dotknąć go.

Przybiegły mu na myśl słowa Zosi... gdy zobaczyłam go był wypruty, jak zdechły pies... szkoda mi zrobiło się go, ale chciałam wiedzieć, co z tobą... szkoda mi go było, ale taka jest jego praca, dlatego nie chciałam dłużej go męczyć, ale on sam zatrzymywał mnie. Waldek ty naprawdę nie mogłeś lepiej trafić. Naprawdę, to anioł, nie człowiek. – jeszcze brzmiały mu w uszach słowa Zosi.

Tak, nie mógł trafić lepiej. Bóg wiedział, co czyni. Bóg wiedział, kogo wybrać dla niego. Był przekonany, że to Bóg postawił go na jego drodze.

Jakie ma plany Bóg względem jego osoby? Dlaczego dał mu „anioła życia”? Dlaczego postawił go na drodze tego kaleki? Gdyby nie widział tu Bożej ręki, operowałby go każdy inny lekarz, każdy inny partacz... jakie plany ma Bóg względem niego?

I Waldek nawet nie zauważył, kiedy zasnął.

 

 

Doktor zamknął drzwi. Zarzucił na ramie swoją torbę. Dziarskim, ale zmęczonym krokiem zmierzał ku wyjściu. Wcisnął przycisk windy, ale zaraz też odszedł od niej i skierował się w korytarz. Skręcił do sali. Cicho stanął w drzwiach.

Pacjent leżał na płasko uszykowanym łóżku. Wyprostowany, na pewno przez żonkę okryty ładnie kołderką. Ręce miał ułożone wzdłuż ciała.

Doktor wystraszył się, ale zatrzymał wzrok na piersi. Miarowo klatka unosiła się w oddechu. Ulżyło mu. Tylko pacjent po operacji głowy chrapał zawzięcie pod oknem. Już chciał zamknąć drzwi, ale dał spokój, będą skrzypieć i obudzą chorych. Delikatnie odwrócił się i cicho skierował się ku wyjściu.

– Do widzenia panie doktorze. – zawołała pielęgniarka. – Co? Wreszcie do domu?

– Najwyższy czas. – odpowiedział.

 

 

Obudziła go dość wcześnie. Raczej obudził się, gdy stawiała szklankę z herbatą na szafce.

– Dzień dobry. – powiedziała ściszonym głosem, gdy pacjent poruszył się.

– Dzień dobry. – odpowiedział jej. – To już ranek? – zdziwił się.

– Tak. Nocka minęła. I jak się spało? Naszykowałam herbatkę. – wskazała na szafkę.

– Nafaszerowała mnie pani przeciwbólowymi, dlatego nie zauważyłem, kiedy minęła noc? – odpowiedział pacjent.

– Oj tam, od razu nafaszerowała. Zafundowałam panu pierwszą spokojną noc. Mam nadzieję, że należała się, co?

– Oj tak. – ucieszył się. – Od pierwszego kwietnia, nie miałem spokojnej nocy. Wreszcie wyspałem się.

Poszła do łazienki, przyszła z mokrą gazą, przemyła twarz, szyję, tors i ręce pacjenta.

Wyniosła swój fotel.

– Nasz wspólny czas dobiega końca. Od szóstej zajmą się już panem pielęgniarki ze zmiany. – poprawiła jeszcze łóżko, otuliła pacjenta kołderką. – Czy mogę już odejść? – zapytała z uśmiechem.

– Tak. – zgodził się pacjent. – Myślę, że nic już mi się nie stanie?

– Gdyby coś się zaczęło dziać, proszę dzwonić, a pielęgniarka ze zmiany na pewno zareaguje. Do widzenia panu. – uśmiechnęła się.

– Do widzenia. – pożegnał ją.

Nie zdążył jeszcze odpocząć po pielęgniarce, gdy do sali wszedł doktor Szklarski.

– Dzień dobry. – powiedział cieplutko.

– Dzień dobry panie doktorze. – zdziwił się pacjent. – A co tak wcześnie? Tak wcześnie państwo zaczynacie dzień pracy?

– A pan, od której zaczyna swoją pracę? – zdziwił się lekarz.

– Od szóstej, ale myślałem, że lekarze inaczej?

– Niech pan nie zagaduje mnie. Jak samopoczucie? – zapytał.

– Żona zafundowała mi pielęgniarkę na noc, ta z kolei zafundowała mi przespaną nockę. – uśmiechnął się. – Jestem wyspany, umyty, szczęśliwy...

– No to w takim razie czas na gimnastykę. – powiedział lekarz.

Pacjent spojrzał na lekarza.

– Gimnastykę? – zdziwił się.

– Tak. – tym samym tonem odpowiedział lekarz. – Wstajemy, wstajemy.

– Ach, to o to chodzi? – zrozumiał pacjent.

I tu zaczęły się schody... najpierw przekręcenie ciała na boczek... zsunięcie nóg z łóżka... potem podniesienie się na ręku, do pozycji siedzącej.

– Panie doktorze, ale ja dopiero wczoraj miałem operację. – chciał protestować pacjent.

– Przecież mówiłem na konsultacji, że pionizujemy w drugiej dobie. – wyjaśnił lekarz.

– W drugiej dobie. – zgodził się pacjent. – Ale od operacji minęło zaledwie dwanaście godzin. – narzekał sobie pacjent.

– Wstajemy, wstajemy. – popędził go lekarz. – Panie Waldemarze, tylko tak żwawiej, jak prawdziwy mężczyzna.

– Panie doktorze, ja jestem po operacji. – przypomniał pacjent.

– Panie Waldku, pan ma nogi zdrowe, kręgosłup zdrowy. Pan ma tylko z tyłu maleńką rankę. – wyjaśniał lekarz. – Do pionu, do pionu. – ponaglał.

– A ja myślałem, że pan jest moim aniołem...

– A ja cały czas powtarzam panu, że jestem tylko lekarzem. Neurochirurgiem. – wyjaśnił.

Pacjent próbował zejść z łóżka, ale nie dawał rady.

– Nie dam rady panie doktorze. Nie dam rady zeskoczyć z łóżka. Niech pan mi pomoże. – wyciągnął rękę do lekarza.

– Ostrożnie, ostrożnie. – uprzedził lekarz.

Doktor pomógł mu w pionizacji. Pacjent trzymając się łóżka ruszył do przodu.

– Ale prostujemy się. – ponaglał lekarz.

– Boli mnie kręgosłup. Ciągnie mnie. – stękał pacjent.

– Garbiąc się napina pan szew i mięsni. – wyjaśnił lekarz. – Proszę się wyprostować.

I pacjent próbował wyprostować plecy.

– Ma pan rację, mniej boli. – przyznał pacjent.

– Jestem lekarzem, to wiem, jak powinno to wyglądać.

Pacjent przeszedł kilka kroków i zawrócił.

– Uu... – złapał powietrza. – Nie dam rady.

– Powiedział pan, że lepiej? – zdziwił się lekarz.

– Nogi...

– Ale nogi ma pan zdrowe? – prawie z uśmiechem dodał lekarz.

Pacjent wyciągnął rękę do lekarz szukając ratunku.

– Półtora miesiąca leżałem w łóżku. Lekarze kazali leżeć w pozycji najwygodniejszej. Więc leżałem skulony. – wyjaśnił pacjent.

– Przykurcz. Musi pan teraz dużo chodzić.

Pacjent już chciał usiąść.

– Ale jeszcze jedna rundka. – ponaglił go lekarz.

– Nie, już nie mogę. Niech pan będzie moim aniołem, a nie katem. Później. I tak jestem szczęśliwy, że podniosłem się. Jestem panu ogromnie wdzięczny...

– Za co?? – zdziwił się.

– Miałem być kaleką, a będę zdrów. – pacjent zawiesił wzrok na lekarzu. – Jak ja bardzo pana kocham za to, co pan dla mnie uczynił.

– Nic wielkiego...

– Dla pana może to nic wielkiego, dla mnie to cud. – wyciągnął ku niemu rękę. – Niech pana Bóg błogosławi. Przepraszam, ale muszę się położyć.

– Nogi ma pan zdrowe, kręgosłup ma pan zdrowy, teraz tylko spacery. Teraz wszystko zależy od pańskiej psychiki. Niech pan odpocznie. Ale gdy pojawi się żona, niech przyjdzie do mnie.

I jak na zawołanie Zosia stanęła w drzwiach.

– Dzień dobry. – powiedziała.

– Dzień dobry. – lekarz odwrócił się ku niej. – Panią zapraszam do siebie.

I już wychodził.

– Czy mąż coś nawywijał? – zdziwiła się.

Lekarz spojrzał na pacjenta i uśmiechnął się.

 

 

Gdy Zosia wróciła od lekarza usiadła na taborecie i skomentowała krótko.

– Kolego, pan doktor powiedział krótko, masz chodzić.

– Do mnie powiedział, że będę chodził. – szybko dodał Waldek.

– Kolego, nie odwracaj kota ogonem. Wstajesz i masz chodzić. – ponagliła Zosia.

– Ach, o to ci chodzi?? – Waldek udawał zdziwionego. – Tuż przed tobą spędził mnie z łóżka. Miałem być pionizowany w drugiej dobie, a nie za dwanaście godzin.

– Waldek, to nie jest dla mojej przyjemności, to jest dla twojego zdrowia. – upierała się Zosia.

– A ja jemu powiedziałem, że go tak bardzo kocham za to, że mnie uzdrowił, a on skarży na mnie. – Waldek poddał się.

– Ty nie kochaj się w facetach, od tego masz żonę. – skomentowała Zosia.

Pomogła mu zejść z łóżka i popędzili jak gazele wysokogórskie po sali.

Właśnie Waldek wrócił do łóżka, gdy do sali weszli lekarze, poranny obchód. Zosia wyszła na korytarz.

– Pan już wstaje. – pospieszył z wyjaśnieniem doktor Szklarski.

– Kiedy pan szykuje go do wypisu? – zapytał profesor.

– Niestety, ale do poniedziałku musi poleżeć. – wyjaśnił lekarz.

– Dlaczego, niestety? – zdziwił się profesor.

Doktor odwrócił się plecami do pacjenta, pochylił się do ucha profesora i coś szepnął.

– Ja nie stwarzam problemów. – wytłumaczył się profesor. – Dla mnie to niech leży i do wtorku. – odwrócił się do następnego pacjenta. – Kto przyjeżdża po pana? – zapytał.

– Nie wiem, ale wiem, że już ktoś jedzie. – wyjaśnił Sebastian. – Ktoś z rodziców.

– Gdy już rodzic pojawi się w Klinice... – zaznaczył. – ...proszę przekazać, aby skontaktował się z lekarzami, najlepiej ze mną. Będę dostępny. – uśmiechnął się lekarz. – Ma pan komputer, ma pan telefon i nie wie pan, kto po pana jedzie? – i to już była kpina. – Powiem panu, bo żal jest nam pana... żal nam pańskich rodziców, bo nie mieli wpływu na pańską głupotę. Pan zawinił, a oni będą płacić. Pojedzie pan przewozówką, ale niestety na koszt rodziców. Gdy pojawi się rodzic, niech skontaktuje się ze mną, pouczę go, jak ma odzyskać pieniądze. Po za spadnięciem z dachu, zrobił pan najgłupszy manewr w swoim życiu, wypisując się na własną prośbę.

– Wtedy, to ja tylko zapytałem lekarza... – próbował wyjaśniać Sebastian.

– Jest pan najgłupszym gówniarzem, jakiego w życiu spotkałem. – nie pozwolił sobie przerwać lekarz. – Jest pan pełnoletni i odpowiada pan sam za swoje słowa i czyny. Gdy pan już dojedzie do swego cudownego szpitala w Białymstoku, proszę im powiedzieć, że nie przerwaliśmy poszukiwań leku dla pana, dlatego, proszę ich poprosić, aby skontaktowali się z nami w sprawie uregulowania faktury za lek. – popatrzył po twarzach lekarzy. – Gdy pan do nas przyjechał, mieliśmy w planach przewieźć pana z powrotem helikopterem, chyba pan zauważył, że mamy taki sprzęt, ale pokrzyżował nam pan plany. – chwilę patrzył na pacjenta. – Mam nadzieję, że pańscy cudotwórcy uzdrowią pana. – dodał dumnie. – Gdyby nie pańska głupia decyzja, stąd wyjechałby pan na własnych nogach. Do widzenia. – odwrócił się do pana Aleksandra. – Jak pacjent? – uśmiechnął się. Podszedł bliżej. – Wstaje pan? – podniósł głos, aby pacjent usłyszał go.

– A skąd, jestem jeszcze za słaby? – powiedział cicho pacjent.

– Jak pan będzie leżał, nigdy pan nie nabierze sił. A jak apetyt? – odwrócił się do audytorium. – Wie ktoś, on sam je?

– Jest karmiony. – pospieszyła pielęgniarka.

– Dlaczego sam nie je? Robicie z pacjentów dzidziusiów. Pacjent, który ma zdrowe ręce, powinien jeść sam. – odwrócił się do pacjenta. – Od dzisiaj je pan sam.

Aleksander uśmiechnął się.

– No dobrze. – dodał z uśmiechem.

Skierował się już ku wyjściu, gdy zapytał.

– Która to doba u niego?

– Czwarta. – pospieszyła pielęgniarka.

– A to dajcie mu jeszcze ze dwie doby luzu, ale już niech wie, że ma sam jeść. I pionizacja, przede wszystkim pionizacja.

Tłoczyli się w drzwiach nie wiadomo dlaczego, chyba aby podkreślić swe rangi ważności.

Doktor Szklarski przystanął na chwilę przed łóżkiem Waldka.

– I jak wstawanie? – zapytał.

– Żona zgoniła mnie, zaraz po przyjściu od pana. – narzekał pacjent.

Doktor Szklarski uśmiechnął się.

– No to dobrze. I jak chodzimy, prosto, czy garbusek? – dodał z uśmiechem.

– Spoko, na wszystko przyjdzie czas. – pacjent uśmiechnął się.

Lekarz już wychodził i złapał pacjenta za palec u nogi i potarmosił nim.

Do sali weszła Zosia.

– Widziałaś? – roześmiał się Waldek. – Chciał mi palca urwać.

– Widziałam. – uśmiechnęła się Zosia. – Właśnie wchodziłam. Odpocząłeś? To wstajesz i chodzisz, bo ja chciałabym wracać do domu. Do pracy muszę iść.

Waldek zaczął podnosić się.

– Ale teraz wychodzimy na korytarz. – poinstruowała. – Większość pacjentów chodzi po korytarzu. Lekarze muszą widzieć, że spacerujesz.

– Ja nie chodzę dla lekarzy, tylko dla siebie. – okoniem stawał Waldek.

Szedł trzymając się poręczy, ale zauważył na korytarzu chodzik. Do sali wrócił z pojazdem.

– Nie interesuje mnie, czy mogę, czy nie? Z chodzikiem będzie mi bezpieczniej. Całkiem inne chodzenie. – zaparkował obok swego łóżka. – Dopóki nie wyjdę, będzie należał do mnie. – powiedział patrząc na żonę.

Zosia pożegnała się z Waldkiem, obiecała, że przyjedzie w niedzielę.

Waldek legł po wędrówce na łóżku. Doszedł do wniosku, że podróże jednak męczą.

Chyba zasnął, bo obudził go rumor. To pielęgniarki przyszły, aby uszykować Sebastiana na wyjazd. Trwało to dość długo, musiały zmienić mu pampersa, ubrać w coś ciepłego, dokarmić na wyjazd.

Jeszcze musiał poleżeć w pogotowiu, rodzic musiał porozmawiać z lekarzami. Około południa pielęgniarze wywieźli go z sali.

Po chwili pielęgniarki przyjechały świeżym łóżkiem na salę.

Waldek popatrzył na smutną przestrzeń. Aleksander zachowywał się jak niemowa, obok łóżko puste, nic tylko spać.

 

 

W niedzielę, Zosia przyjechała dość wcześnie. Popatrzyła na salę...

– Trochę zmian, jak widzę?? – zauważyła.

– Oj, daj spokój. – zaczął narzekać Waldek. – Już myślałem, że ta noc nigdy się nie skończy? – i Waldek zaczął się nakręcać.

– Ale weź przestań. – uspakajała go Zosia. – Sam mówiłeś, że to szpital... chyba przyzwyczaiłeś się do warunków szpitalnych? Nawet masz nowe łóżeczko, o??

– Przestań i nie drażnij mnie. – prosił Waldek. – Około północy przebudził mnie ból, strasznie bolał mnie kręgosłup. Próbowałem znaleźć jakieś położenie, jakąś pozycję, w której przestałoby mnie boleć, ale co ty?

– Masz alarm. – Zosia wskazała na przycisk.

– Dzwoniłem. Przyszła pielęgniarka, ona nie może nic przeciwbólowego dać, bo w karcie nic nie mam. Mam czekać do rana na lekarza. Prosiłem o łóżko z dmuchanym materacem. Warszawa nie ma takich łóżek. Słyszałaś coś takiego? Mówię jej, przecież stąd wyjechał pacjent, z takiego łóżka, przecież nie zabrał go ze sobą? Łóżko jest w dezynfekcji. Pytam, to tylko jedno takie lóżko macie? Ona nie ma kluczy do magazynku. To co robicie w nagłych przypadkach? Nagły przypadek, to co innego. Pan jest już drugą dobę po operacji.

– W pewnym sensie miała rację. – przyznała Zosia.

– Błagam cię, nie drażnij mnie. – uspakajał się Waldek. – Wystarczyło dać mi drugi materac, żeby tylko było bardziej miękko dla gnatów. Przywlokła kolejne łóżko... Warszawa, miasto wojewódzkie, stolica kraju i w szpitalach nie ma materaców miękkich. Pruszków, miasto powiatowe, od pierwszego dnia dali mi materac mięciutki, trzeba tylko trochę chęci.

– A to łóżko skąd masz? – zdziwiła się Zosia.

– Dopiero o siódmej przyszedł młody człowiek i zlitował się nade mną. Całą noc przepłakałem. Przeklinałem już wszystkich.

– Już przestań ty z tym twoim przepłakałem. – skarciła go Zosia. – Już byś się wstydził. Ciągle tylko przepłakałem, przepłakałem, przed operacją, po operacji, wydoroślej wreszcie.

 

 

Waldek zawiesił na Zosi wzrok.

– Myślałem, że mogę się tobie zwierzyć z wszystkiego? Nawet z tego, że płaczę w nocy? – Waldek położył się. – Zosiu, możesz już jechać do domu. Nie mamy już o czym rozmawiać. Pa kochanie. – odwrócił wzrok do okna.

Zosia natychmiast zrozumiała swój błąd.

– Walduś?... oj przestań. – położyła głowę na jego piersi. – Nie lubię, gdy robisz z siebie taką babę. Chciałabym, abyś był twardzielem, jak dawniej. Przepraszam.

– Rozumiałbym cię, gdym był po operacji tydzień, miesiąc, ale nie dwie doby? – głos jego brzmiał dziwnie.

– W piątek zachowywałeś się, jak gdybyś nigdy nie miał operacji. W sobotę, to samo. Byłeś radosny, nic cię nie bolało. – narzekała.

– Zosieńko, wtedy byłem nafaszerowany lekami przeciwbólowymi. W piątek faszerowała mnie ta gruba, tam na sali pooperacyjnej, potem pielęgniarka na dyżurze, bo chciała mieć święty spokój w nocy. Kiedyś to musiało puścić?

– Rozumiem. – podsunęła się wyżej i ucałowała go. – Przepraszam. Nie lubię, gdy tak lamentujesz. Chciałabym, abyś był twardzielem. Już więcej nie będę.

– Te materace... – wskazał na sąsiednie wolne łóżko. – ...to nędza. Popatrz na ten materac.

– Dość gruby.

– Co ty mówisz? Z brzegu, bo tu nikt nie leży. Weź ręką na środku. Tam gdzie jest ciało, cienizna.

– Już rozumiem. – znów ucałowała go. – Powiedz, że przeprosiny przyjęte.

Waldek spoglądał na nią.

– Dobrze, przyjęte. – powiedział dla świętego spokoju.

– W takim razie wstawaj, idziemy na spacer. Dzisiaj niedziela, nie ma lekarzy, nikt nie zgoni cię z łóżka, a ty musisz chodzić. Tak bynajmniej powiedział doktor Szklarski, a chyba słuchasz się doktora Szklarskiego? Z tego, co zauważyłam, to twój idol.

I Waldek posłusznie zwlókł się z łóżka.

 

 

Szli już drugą rundę, gdy z pokoju pielęgniarek wyszła pielęgniarka Eleonora. Gdy zobaczyła go zaczęła się śmiać.

– Wstydziłby się pan. Z chodzikiem chodzą tylko ci, co mają chore kręgosłupy. Pan ma zdrowy kręgosłup. – wodziła wzrokiem za pacjentem.

– A operacja to na co była? Na oczy? – bronił się pacjent.

– Ale kręgosłup ma pan zdrowy. To tylko maleńki szew. – wyjaśniała.

– Z chodzikiem czuję się odważniej. – wyjaśnił pielęgniarce.

– Kiedy opatrunek był zmieniany? – zapytała.

– Jeszcze wcale.

– Zaraz przyjdę.

I szedł odważniej. Nie bał się, że może upaść, czy potknąć? Szedł bardziej wyprostowany. Ale z chodzikiem, czy bez, po dwóch marszach długością korytarza czuł się zmęczony.

– Ful. – powiedział, gdy zawracali. – Nie daję rady.

I wrócili do sali. Za nimi weszła pielęgniarka. Zajęła się jego tyłem.

– Pięknie się goi. – powiedziała w skrócie.

– Mogę zobaczyć? – zapytała Zosia.

– Proszę, bo w domu to pani będzie zmieniać panu opatrunek. Po szwie pryskamy preparatem. Przemywamy okolice szwa. W aptece proszę dobrać sobie opatrunki długością. Nie może być za krótki.

– To znaczy? – zdziwiła się Zosia.

– Są gotowe opatrunki. – i wyciągnęła opatrunek. Demonstrowała założenie opatrunku. – Cała filozofia.

Zosia zerknęła na wymiary opatrunku na opakowaniu.

– Dziękuję bardzo. – powiedział Waldek po założeniu opatrunku.

– Dziękujemy serdecznie. – Zosia uśmiechnęła się do pielęgniarki.

Waldek poruszył biodrami.

– Szew zmoczony, miększy i od razu lepiej się czuję. – ucieszył się.

– Podejrzewam, że to tylko chwilowa ulga. – zauważyła Zosia.

Dalsze rozmowy przerwało wejście gromadki osób. Pielęgniarz przyprowadził nowego pacjenta.

 

 

Na wieczorny obchód zawitał na salę profesor w asyście lekarza i pielęgniarki.

– I jak się czujemy? – zapytał pacjenta będąc prawie jeszcze w drzwiach.

– W tej chwili to już dobrze, ale rano to było fatalnie. – zaczął skarżyć się Waldek.

– Bolało? – zdziwił się profesor.

– W nocy przebudził mnie ból, puszczały środki przeciwbólowe. Do godziny siódmej rano płakałem z bólu. Nikt nie chciał mi załatwić takiego łóżeczka, jak mam w tej chwili. – narzekał pacjent.

– Przecież miał pan dobre łóżko? – zauważył profesor.

– Przed operacją było dobre. Ale po operacji powinniście państwo kłaść pacjentów na takie materace, jak ten. Przecież pacjenta boli. Powiedziano mi, że Warszawa nie ma takich materacy. To Pruszków, miasto powiatowe, od razu mnie położyli na takim łóżku. Tam wiedzieli, że pacjenta boli kręgosłup.

– Ale już wszystko dobrze? – zakończył profesor.

– Już teraz tak.

– Kto prowadzi? – zaakcentował twarzą ruch.

– Doktor Szklarski.

– Pan poskarży się jutro lekarzowi. Wiem, że on do pana przyleci jutro na skrzydłach. – posłał pacjentowi uśmiech. – Pan nowy. Twarz mi znajoma. – podniósł ramkę z kartą. – Henryk Kotanski. – spojrzał jeszcze na twarz. – Ja operowałem? – zauważył.

Pacjent uśmiechnął się.

– Zgadza się.

– Z czym tym razem? Kręgosłup?

Pacjent skinął głową.

– Pan ściągnie bluzkę. – i zaczął oglądać plecy. – My tam już nic nie poprawimy. Pamiętam operację. Zrobiliśmy wszystko, co można było jak najlepiej.

– Boli panie profesorze i jest coraz gorzej. Paraliżuje ruchy.

– Paraliżuje?? – zdziwił się.

– To znaczy, ogranicza ruchy. Mam coraz mniejszy zasięg w ruchach.

– Za mało rehabilitacji. Rehabilitacja, tylko rehabilitacja.

– Tyle ile mogę na NFZ, tyle rehabilituję się...

– Prywatnie, samemu. Wystarczy zwykła gimnastyka. Szpital... my tu w Klinice nic panu nie pomożemy. Trzeba zejść z łóżka i gimnastyka. Zwykła gimnastyka. Leżenie nic nie pomoże.

Pacjent chciał coś powiedzieć, ale lekarz przerwał mu.

– Jutro skonsultuję pana z doktorem Szklarskim. – i zwrócił się do poprzedniego pacjenta. – Prawda, że to anioł?

– Zgadzam się. – powiedział Waldek. – Nie widzę tu lepszego lekarza od niego.

Profesor rozłożył przed Henrykiem ręce.

– Jeśli on nie pomoże, nic nie da się zrobić. – znów uśmiechnął się. – Nie obiecuję panu pomocy. – dodał już poważnie. – W pańskiej sprawie chyba nic nie zrobimy lepszego. Tu już wszystko zostało zrobione. – i odwrócił się do Aleksandra. – Kiedy pan był ostatnio na spacerze?

– Dzisiaj była rodzina. – zaczął spokojnie pacjent. – Ściągnęli mnie z łóżka.

Profesor odwrócił się do personelu. Pielęgniarka zaraz pospieszyła z wyjaśnieniem.

– Ostatnio dwa razy dziennie jest sadzany na wózek. Ale my, same kobiety, niewiele zdziałamy. Do tego pana potrzebni są panowie. To jest kawał kloca, a jeszcze nie współpracuje.

– Dlaczego pan nie próbuje być samodzielny? – prawie zawołał, aby pacjent usłyszał. Podszedł prawie do wezgłowia i zaczął rozmawiać. – Panie Aleksandrze, ile pan waży?

Pacjent zaczął zastanawiać się.

– Ten pan nie reaguje na imię Aleksander, jego wołają Tadeusz. – poinformował Waldek.

– Jak to?? – zdziwił się profesor, już chciał sięgnąć po kartę, ale zaskoczył. – Panie Tadziu...

– Teraz to ważę... nie wiem? Zawsze ważyłem stówę. – z uśmiechem dodał pacjent.

– Nawet gdyby pan ważył i osiemdziesiąt, taka skromna kobitka pana nie udźwignie. Umówmy się tak, od jutra chciałbym widzieć pana spacerującego po korytarzu. Dobrze?

Ale Tadzio tylko uśmiechał się.

– Jeśli tylko dam radę. Nic nie obiecuję. – dodał z uśmiechem. – Jeśli podniosę się, to pójdę.

– Samo leżenie pana nie uzdrowi. – podniósł palce do skroni. – Musi pan sobie tu zakodować, że chce pan wyzdrowieć. My, jako Klinika, niewiele możemy. Tu panu nie przestawimy nic. Ile pan już jest u nas?

– Od środy. – pospieszyła z wyjaśnieniem pielęgniarka.

Profesor zdziwił się.

– Od drugiego dnia powinien pan próbować stawać na własnych nogach. My nie jesteśmy Kliniką z rehabilitacjami... – zastanowił się chwilę. – Będziemy musieli znaleźć panu szpital rehabilitacyjny. – powiedział do lekarza.

– Rodzina już mi załatwiła miejsce w Mińsku. – poinformował Tadzio.

– Z rehabilitacjami? – wziął Tadzia za rękę. – To dobrze. Gdy już tam będą mieli miejsce dla pana, niech ktoś z rodziny pojawi się u mnie, załatwię panu przewóz. Ale mimo to, pan musi chcieć wyzdrowieć. Pan musi tu mieć informację, „chcę... być... zdrowy”... – i stuknął Tadzia po skroni. Odwrócił się do asysty. – No to mamy sprawę załatwioną. Dobranoc. – powiedział do ogółu.

 

 

Już opadły emocje wizyty lekarskiej, gdy Henryk powiedział.

– Co za pamięć, co za pamięć? – był podniecony wizytą.

– Czy on cię operował? – zapytał Waldek.

– Tak. Dwanaście godzin trwała operacja. – wyjaśnił.

– Dwanaście godzin operacja, czy tyle byłeś po za salą?

– Nie, no operacja. Po za salą?... Po za salą, to ja byłem prawie całą dobę. – i Henry zastanowił się. – Podziwiam go. Podziwiałem i podziwiam. A ty jak go ocenisz?

Waldek wzruszył wargami.

– Po za kilkoma obchodami, nie miałem z nim do czynienia. Ale z tego, co zaobserwowałem... masz rację, człowiek wart podziwu.

– Nie ma lepszego chirurga od niego. – zauważył Henryk. – Neurochirurga. – poprawił się.

– Mówisz tak, bo operował ciebie. Ja byłem operowany przez doktora Szklarskiego, był u nas na konsultacji... i ja o nim mam jak najlepsze zdanie.

– Szklarski?? Chyba asystował przy mojej operacji? Młody? – zaczął przypominać sobie Henryk.

– Młody? Nie jest taki znów młody? – uśmiechnął się Waldek.

– Wtedy, jako lekarz, to był młokosem. Fakt, to osiem lat temu.

– No widzisz?! – zauważył Waldek. – Wiesz, co robi z lekarza osiem lat? Gdyby był młokosem, nie wysyłaliby go na konsultację. Bynajmniej, takie jest moje zdanie. Na konsultację wysyłają fachowca, a nie laika? Dla mnie, to anioł życia. Dzięki niemu, będę zdrów. – i Waldek zamyślił się.

– A kto cię prowadzi? – zapytał znienacka.

– Szczerze? Nie pamiętam jego nazwiska. – Waldek uśmiechnął się. – Był u mnie raz jeden.

– Jak to? – roześmiał się Henryk.

– No widzisz? Mówisz osiem lat, to wtedy może jeszcze był na studiach? Młody, młodziutki. Może jeszcze nie wie, że powinien odwiedzać pacjenta? Więcej razy widziałem tutaj doktora Szklarskiego, niż lekarza prowadzącego. Może uważa, że to ja powinienem iść do niego, ale ja chodzić nie mogę?

– Nie chodzisz jeszcze? – zdziwił się kolega.

– Chodzę. Żona spędza mnie z łóżka, jak tylko pojawi się... ale jeszcze za wcześnie. Wszystko boli. – lamentował Waldek.

– Co ty wiesz o bólu? – kpiąco dodał sąsiad.

Waldek popatrzył na sąsiada. Pokiwał tylko głową i dla większej kpiny dodał.

– Nie, nic. Nic, albo prawie nic. – kpiąco uśmiechnął się do Henryka. – To, że półtora miesiąca leżałem przykuty do łóżka, to błahostka. – popatrzył chwilę na niego. – Dlaczego wszyscy uważacie, że tylko was boli i nikogo więcej? Co? Tylko ty miałeś operację? Nikt więcej?

– Co ty możesz wiedzieć o bólu? – powtórzył raz jeszcze Henryk.

– Nie, nic. Ja nie znam bólu. Widzę, że nie mamy o czym rozmawiać? – chciał się już przekręcić na drugi bok.

– Nie denerwuj się. Po prostu, rozmawiamy. – wtrącił Henryk.

– Chłopie, ja w piątek miałem operację. W sobotę puściły środki przeciwbólowe, obudziłem się w nocy z cholernym bólem. Nikt nie chciał, albo nie mógł mi pomóc, ja wyłem całą noc. Dopiero o godzinie siódmej przywlekli mi to łóżko i jako tako odpocząłem. Nie lubię ludzi, którzy próbują wmówić innym, że tylko ich boli i to boli ogromnie, a innych to tylko szemrze.

– Bo chyba jeszcze nie zaznałeś prawdziwego bólu? – bronił się Henryk.

– Szczerze? Masz rację, teraz nie boli mnie nic. Dlatego nie wypowiadam się więcej na temat bólu.

– Ja nie mówię, że ciebie nie boli, bo na pewno boli cię.

– Powiedziałem, że nie boli. – podkreślił Waldek. – Ja mówię prawdę. Nie boli mnie już nic. Po pierwsze, że operował mnie wspaniały neurochirurg, po drugie, dzięki temu materacowi. Ten materac sprawia, że nie czuję bólu.

– I już widzę, jak żartujesz teraz sobie ze mnie. – roześmiał się Henryk.

– Nawet nie mam zamiaru. – zakończył Waldek. – Dobranoc, idę spać. – i odwrócił się na łóżku.

– No przestań. Nie obrażaj się. – sąsiad chciał naprawić sytuację.

 

 

W poniedziałkowy ranek podniósł się wcześnie. O własnych siłach poszedł do toalety. Nie mógł stać podczas mycia się, więc przykucnął na krześle.

Zaraz za nim, na poranną toaletę udał się Henio. Henio wziął sobie poranną kąpiel.

Waldek zgodnie z informacjami od lekarzy, oczekiwał zgody na opuszczenie szpitala. Zaraz po szóstej do sali zawitał doktor Szklarski.

– Dzień dobry. – powiedział kierując się do swego pacjenta.

– Dzień dobry. – odpowiedział Waldek i już spuszczał nogi, aby podnieść się.

– Jak czujemy się dzisiaj? – doktor założył ręce z tyłu i oparł się o ścianę.

– Dzisiaj to już dobrze. – westchnął pacjent. – Ale w nocy z soboty na niedzielę... o Boże? – pacjent wlepił wzrok w lekarza. – Myślałem, że ta noc nigdy się nie skończy.

– Co się działo? – spokojnie zapytał lekarz.

– Puszczały środki przeciwbólowe... wszystko bolało mnie, jak jasna cholera.

– Całą noc są służby dyżurujące. – zauważył lekarz.

– Prosiłem pielęgniarkę o taki materac. – pacjent wskazał na obecne łóżko. – Powiedziała mi, że Warszawa nie ma takich materaców. To Pruszków, miasto powiatowe ma takie łóżka i od razu położyli mnie na takie łóżko. Panie doktorze, szpital powinien po operacji kłaść pacjentów na takie łóżka. Przecież lekarze wiedzą, że po operacji pacjent jest obolały, że go wszystko boli, że chciałby poleżeć na czymś miękkim.

Z łazienki wyszedł Henio.

– Dzień dobry. – powiedział do lekarza.

– Dzień dobry panu. Ale już wszystko w porządku? – lekarz nie odrywał wzroku od pacjenta.

– W niedzielę, o siódmej, jakiś młody lekarz powiedział pielęgniarzowi, aby przyprowadził mi to łóżko. Panie doktorze... ja teraz czuję się jak w niebie.

– Cieszy mnie. – lekarz uśmiechnął się i śmiesznie przymknął swe oczy. – Więc jak pan teraz się czuje?

– O wiele lepiej.

– Jak z chodzeniem? – drążył temat.

Teraz pacjent uśmiechnął się. Szukał odpowiedzi.

– Jak z chodzeniem? Tylko niech pan nie mówi, że pan nie chodzi? – zaniepokoił się lekarz.

– Chodzę, panie doktorze. W sobotę, w niedzielę, żona zganiała mnie z łóżka. – poinformował pacjent.

– A sam? – niecierpliwił się lekarz.

– Do toalety, do stołu, do jedzenia. Sam boję się, bo boli. – pacjent nie odrywał oczu od lekarza.

– Wszystko zostało zrobione tak jak trzeba. Reszta zależy tylko on pana. – lekarz wlepiał wzrok w pacjenta.

– Wiem, panie doktorze. Wiem, że pan zrobił wszystko, tak jak trzeba, dlatego uważam, aby nie zepsuć tego. Bardzo się cieszę, że pan naprawił mnie. – pacjent nie wytrzymał wzroku lekarza i spuścił wzrok. – Bardzo się cieszę. – zaraz ponownie spojrzał na lekarza.

Teraz lekarz patrzył na pacjenta i szukał odpowiedzi, a może czekał na inne pochwały. Znów przymknął śmiesznie swe oczy.

– Jest pan słaby psychicznie. – powiedział cicho. I lekarz zerknął na pacjenta po za swym rozmówcą. Skądś znał tą osobę.

– Wiem panie doktorze. – odpowiedział pacjent.

– Jest pan słaby psychicznie. – powtórzył.

– Przestanie boleć, wszystko wróci do normy, psychika też. – odpowiedział zawstydzony pacjent.

Lekarz odwrócił się i wyszedł.

Waldek położył się. Kątem oka zerknął, że sąsiad położył się.

– Kto to był? – wyskoczył z pytaniem Henio. – Niech zgadnę... – powiedział szybko. – Doktor Szklarski?

– Tak. – potwierdził Waldek. – Łatwo zgadnąć. Do mnie nie przychodzi żaden inny lekarz.

– Lekarz prowadzący. – poinformował sąsiad.

– Najpierw musiałbyś mu powiedzieć, po co miałby przyjść. Za młody lekarz, on się dopiero uczy. Daj mu spokój.

 

 

Doktor Szklarski wszedł do pokoju pielęgniarek.

– Pani Eleonoro, na sali osiemset czterdzieści, leży nowy pacjent, kto to? Wie pani coś o nim?

– Przyjechał wczoraj po południu. W jego sprawie, ma pan skontaktować się z profesorem. – poinformowała pielęgniarka.

– Skądś znam tą twarz. – zastanowił się. – Mh. – mruknął i wyszedł.

Poszedł w kierunku sali. Usłyszał głośną rozmowę i na chwilę przystanął.

– Daj mu spokój. – powiedział jego pacjent.

– I to jest ten twój anioł? – roześmiał się nowy.

– Tak, to jest ten mój anioł. – odburknął jego pacjent.

– On nawet nie nadaje się na lekarza, jak był młody jako lekarz, tak nadal jest młody jako lekarz.

– Wiesz co?... moim zdaniem, laików na konsultację nie wysyłaliby. Laikom nie pozwoliliby operować. Dla ciebie może być młokosem, dla mnie jest fachowcem.

– Przychodzi do pacjenta i nie umie powiedzieć nic konkretnego? To fachowiec? Powiedział dwa zdania i to jeszcze powtórzył to samo.

– Dla mnie jest aniołem. – upierał się jego pacjent.

Nowy roześmiał się.

– A ten twój profesor?? Tak go wychwalałeś pod niebiosa... więc po co wróciłeś? Mój zoperował mnie i chodzę. Miałem być kaleką, a chodzę. Sam widziałeś, byle jak, ale chodzę. Oszczędzam się, bo nie chciałbym zepsuć tego, co on zreperował.

Nowy znów roześmiał się.

– Skoro ciebie operowała taka sława, to ja bym nie wracał. – bronił się jego pacjent.

– To zupełnie inna sprawa.

Doktor poczuł się, jak wtedy po operacji. Powoli odchodził od drzwi. Po chwili przyspieszył kroku. Podszedł pod drzwi profesora i zapukał. Nikogo jeszcze nie było. Chwilę zastanowił się.

Zawrócił i poszedł w kierunku sal. Tym razem nie zwracał uwagi, czy trwają jakieś rozmowy, czy nie? Wszedł do sali.

– Pan do nas przybył, kiedy? – zapytał nowego.

– Wczoraj po obiedzie. – odpowiedział nowy.

Lekarz podniósł ramkę z kartą.

– Pan... Henryk Kotanski. Przypominam sobie... kto operował? Profesor?

– Tak.

– Pamiętam, długa operacja. A czy jakąś dokumentację ma pan ze sobą? Jeśli nie, to znajdziemy wszystko w naszych archiwach?

– Kopię dałem wczoraj panu, który mnie przyjmował, ale mam oryginały. Tyle tylko, że proszę, do zwrotu. – już chciał sięgać, gdy lekarz powstrzymał go.

– Jeśli była dana kopia, znajdę to. Tylko poszukam. Dziękuję.

I lekarz wyszedł.

Waldek wodził za lekarzem wzrokiem, jak gdyby w oczach miał kamerę i jak gdyby musiał nagrać to wszystko.

– I co? Nadal uważasz, że to młokos? To fachowiec. – wyskoczył Waldek.

Henryk roześmiał się.

– Przyznaję, zaimponował mi. – powiedział z nieukrywanym uśmiechem.

– Nie mów tak, bo pomyślę, że profesor to laik, bo cię tak spartolił?

Henryk usiadł. Ściągnął bluzkę.

– Widziałeś kiedykolwiek taki szew? – zapytał.

Waldek musiał zejść z łóżka, aby zobaczyć go.

– Piękny szew. – pochwalił Waldek.

Henryk zaczął się śmiać.

– I co ty widzisz tu pięknego?

– Zarąbisty, bo od szyi, aż do kości ogonowej. No i pięknie zrobiony. – pochwalił znów Waldek.

Heniek znów zaczął się śmiać.

– Nie wiem, co ty widzisz pięknego w takim szwie? Płakać się chce. – Heniek naciągnął bluzkę.

– Chwaliłeś swego profesora, więc i ja chciałem pochwalić jego pracę. Masz rację, musiał się napracować, aby taki kawał kręgosłupa obrobić? Ja, co mniej chwalę swego mistrza, to nawet nie mam czym pochwalić się. – i zadarł swoją górę pidżamy. – Powiedział, że mam szew osiem centymetrów.

Henryk znów zaczął się śmiać.

– Ja miałem większy szew, jak wyrywałem zęba. – roześmiał się serdecznie.

Waldek patrzył chwilę na radosnego kolegę.

– Dlatego powiedziałem, że ja miałem mistrza. Mało tego, że anioła, to i mistrza. – powiedział i czekał, czy kolega zrozumie dowcip.

I Henryk zrozumiał, co Waldek miał na myśli.

– Tu nie chodzi o wielkość, czy długość szwa, chodzi o to, aby nie bolało. – powiedział Henryk.

Waldek zaczął spacery.

– Muszę pochodzić trochę, bo przyjdzie na obchód i znów zapyta, czy chodzi pan? Pan doktor powiedział, że nie powinno mnie boleć, więc nie ma prawa mnie boleć.

Już Waldek chciał wziąć chodzik, ale odstawił go.

– Żeby się później ze mnie nie śmiał, muszę nauczyć się chodzić bez chodzika. – i zrobił kilka kroków. – Całkiem nieźle idzie mi i bez chodzika? – pochwalił się.

– Boli? – zapytał sąsiad.

– Szczerze? Nie. – spojrzał w okno. – Bardziej boli mnie serce. Popatrz, półtora miesiąca nie ma mnie w pracy i żeby ktoś zadzwonił i zapytał, Waldek, co z tobą?? Wszyscy milczą. – patrzył uparcie w okno. – Tu... – klepnął się w pierś. – ...najbardziej boli.

– Czego ty się spodziewałeś, że będziesz niezastąpiony? – znów roześmiał się Henryk. – Chłopie, na twoje miejsce czeka co najmniej dziesięć osób.

– Takiego drugiego głupiego, jak ja, chyba nie znajdą. Nie ważne było, czy o północy, czy po północy, dzwonili, przyjdź do pracy... zawsze chciałem tylko dwadzieścia minut. Pędziłem na złamanie karku. – pokręcił głową.

Jeszcze chwilę postał przy oknie i wrócił do swego łóżka.

– Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ten dysk pękł w pracy. – wyjaśnił Waldek. – Lekarze w szpitalu w Grodzisku, nie zrobili tego, co trzeba było. Nie zrobili mi rezonansu. Wtedy wszystko wyszłoby na jaw. A tak, przez osiem lat byłem rehabilitowany, na przemęczenie kręgosłupa ciężką pracą. Masaże, które miały mi pomagać, jeszcze bardziej szkodziły mi. Ale cieszę się, że nareszcie wszystko w porządku. I to dzięki, komu?? Dzięki mojemu aniołowi i mojemu lekarzowi mistrzowi, dzięki mojemu ukochanemu lekarzowi, panu Heniusiowi.

Heniek zaczął znów rechotać się.

– Powiedz, jak tu nie kochać takiego lekarza? On dla mnie jest cudotwórcą. – i widać było, że teraz to Waldek gra na nerwach kolegi.

– Jesteś zabawny. – ze śmiechem dodał Henryk.

– Powiedz i co to da, że będę się denerwował?

Do sali weszła pani z dzbanuszkiem i to był sygnał, że zaczęła się pora śniadaniowa.

Do śniadania usiedli przy stole. Tuż po śniadaniu do sali weszli lekarze. Pacjenci rozeszli się do swoich łóżek.

– Pan jednak nie wychodzi dzisiaj. – ściszonym głosem powiedział do pacjenta doktor Szklarski.

– Tak? No dobrze. – pacjent przyjął to z godnością.

– Wypiszemy pana jutro. Nie protestuje pan? – zdziwił się lekarz.

– Mnie w szpitalu dobrze. Całodobowa fachowa opieka, czego można jeszcze chcieć? – zgodził się pacjent. – A tak dla informacji, dlaczego? Coś ze mną nie tak?

Lekarz kiwnął głową.

– Psychika. – uśmiechnął się. – Nie. – od razu dodał. – Są rzeczy, które zmusiły nas do zatrzymania pana do jutra. Ale jutro na pewno...

Lekarze przeszli już do pana Tadzia.

Waldek nie umiał patrzeć gdzie indziej, spoglądał na swego lekarza, na swego mistrza i anioła. Wodził wzrokiem za nim.

Lekarze odeszli już od pana Tadzia. Profesor zwrócił się do doktora Szklarskiego.

– I co z panem?

– Do wypisu jutro. – poinformował doktor.

– Ustalone? – zapytał przełożony.

Doktor Szklarski skinął głową. Już lekarze wychodzili, gdy Waldek zaczepił swego mistrza.

– Panie doktorze... – próbował być grzeczny. – Ja przepraszam, że zawracam głowę. – w ręce trzymał skarpetki. – Nie mogę sięgnąć do stóp. Jeśli to nie byłoby... – ale lekarz wyciągnął rękę po skarpetki. – Czekałem, aż pojawi się pielęgniarka...

 Doktor sprytnie zaciągnął skarpetki pacjentowi.

– Bardzo serdecznie panu dziękuję. Bardzo.

– Proszę. – lekarz już odchodził.

– Jest mi tak zimno w nogi... w stopy, że to coś potwornego?

Lekarz zawrócił i owinął kocykiem stopy pacjenta.

– Dziękuję serdecznie, bardzo serdecznie. – pacjent wprost płonął z zachwytu. – Jest pan dla mnie aniołem.

– Nie proszę pana, jestem neurochirurgiem. – lekarz z uśmiechem strzelił z dozownika dezynfekcyjnego.

– Dla mnie jest pan aniołem. – jeszcze raz podkreślił pacjent.

Lekarz pospieszył za asystą.

– Nie wiem, czy ze mną jest coś nie tak? – Waldek już leżał na podusi. – Nie umiem od niego oderwać oczu.

Heniek zarechotał śmiechem.

– Wlepiam w niego wzrok, jak gdyby był co najmniej bóstwem. – smutnie zaznaczył Waldek.

– Podoba ci się? – roześmiał się Henio.

– Nie o to chodzi. Nie jestem gejem. – wyjaśniał Waldek. – Ale, gdy słyszę jego głos, albo widzę go, nie umiem skupić się na niczym. Wlepiam w niego wzrok, jak idiota? Waldek opanuj się. – pouczał sam siebie. – Waldek, popracuj trochę nad sobą. – zerknął na sąsiada.

Leżał z rękoma pod głową.

– Heniu, czy pamiętałeś twarz swego lekarza? Tego, który cię operował? – zapytał.

Heniek uniósł głowę i roześmiał się.

– A po co mi jego twarz? – zdziwił się.

– Żeby wiedzieć, komu jesteś wdzięczny? Komu być wdzięcznym? – wyjaśnił Waldek.

– Wdzięczny? Za co? Za to, że spartolił robotę? – oburzył się kolega.

– Jak to? Spartolił? Mówiłeś, że zrobił ją pierwszorzędnie? – zdziwił się Waldek.

– Gdyby zrobił dobrze, nie byłoby mnie tutaj. Nie bolałoby mnie tak, jak mnie boli? – i Heniek zaczął ujawniać rąbek swej tajemnicy.

Waldek popatrzył chwilę na kolegę.

– Nic już z tego nie rozumiem? – powiedział i położył się.

Chwilę leżał, ale zaraz podniósł się. Sięgnął po telefon i wystukał połączenie.

– Witaj skarbeńku. – powiedział do słuchawki. – Jednak nie wychodzę dzisiaj. – uśmiechnął się. – No widzisz? Sprawa się rypła, ktoś za to beknie. Kilka minut temu był obchód. Mój kochany pan doktor, powiedział mi, że coś tam wyskoczyło i będę do wypisu jutro. – chwilę słuchał. – Skarbeńku, nie wiem, o co chodzi? Zadałem mu pytanie, powiedział, ale z uśmiechem, że o psychikę, że za słaba. Ale zaraz uśmiechnął się i coś tam powiedział, ale nie zrozumiałem go. – znów chwilę uśmiechał się do słuchawki. – Pamiętaj, dopóki jestem w szpitalu, mam opiekę dwadzieścia cztery na dobę. Tego w domu nie będę miał. W domu nie będę miał lekarza, tylko ciebie.

Po chwili skończył rozmowę. Odkładał telefon, gdy do sali wszedł doktor Szklarski. Od razu skierował się do drugiego łóżka.

– Panie Kotanski, znalazłem pańskie dokumenty.

Waldek usiadł na łóżku i mimochodem skierował wzrok na lekarza. Musiał odwrócić się, aby lepiej go widzieć. W końcu założył lewą nogę na łóżko. Nie zważał, czy taka pozycja boli go, czy nie?

– Był pan operowany w naszej Klinice? – zapytał lekarz.

– Tak, zgadza się. – przyznał pacjent.

– Operował pana profesor?

– Tak, zgadza się.

– W dokumentacji wyczytałem, że zrobiono panu wszystko, co można tylko było zrobić i to zrobiono najlepiej. – ukradkiem zerknął na gapiącego się Malarczyka. – Z czym pan przyjechał do nas tym razem? – zapytał.

Wyprostował się i podniósł głowę.

– Panie doktorze, boli mnie. Boli mnie ogromnie. Ogranicza mi ruchy. Z miesiąca na miesiąc staję się coraz bardziej niedołężny. – poskarżył się pacjent.

– Ale to normalne. – zauważył lekarz. – Z tego, co wyczytałem, miał pan wypadek?

– Tak.

– Czy pamięta pan swój wypadek?

– No jakże nie? Oczywiście, że pamiętam.

– Złamał pan sobie kręgosłup w trzech miejscach.

Pacjent spuścił głowę.

– Miałem wypadek samochodem. – powiedział dość cicho.

– Pod wpływem alkoholu, dlatego inne szpitale i Kliniki odmówiły panu opieki. Ale nie w tym rzecz... – wtrącił lekarz.

– Dlatego jestem wdzięczny tej Klinice, że zaopiekowała się mną. – ze spuszczoną głową odpowiedział pacjent.

– Pamiętam tą operację, chociaż asystowałem wtedy, jako bardzo młody lekarz. Ale pamiętam ją doskonale. Udało się lekarzom złożyć panu kręgosłup. Ma pan w trzech miejscach śruby, miejsca te mają prawo boleć.

Przez chwilę spoglądał na pacjenta, po chwili znów zerknął na gapiącego się Malarczyka.

– Czego pan od nas oczekuje? – zwrócił się znów do pacjenta.

– Panie doktorze, abyście ulżyli mi w cierpieniu.

Doktor Szklarski zmrużył swe oczy na chwilę. Założył ręce z tyłu.

– Wszystko, co było możliwe, zostało już zrobione. Musi pan zrozumieć nas... – zerknął przez sekundę na Malarczyka. – Może pan nas prosić, o co pan tylko chce. Może pan, jeśli nie spełnimy pańskich próśb, udać się do prywatnych Klinik, może pan... ale musi pan pamiętać jedno... każda ingerencja skalpela w pański kręgosłup, czyni z pana kalekę.

– Ale taki stan nie może dłużej trwać...

– Proszę pana, w takim stanie, może pan żyć jeszcze dziesięć, dwadzieścia, a może i pięćdziesiąt lat. Po ingerencji skalpela, skraca pan sobie o połowę istnienie. Mam na myśli funkcjonowanie na swoich nogach. Niech pan ściągnie bluzkę.

I pacjent zaczął ściągać.

– Ostrożnie. Mamy dużo czasu. Bardzo dużo. – ostrzegał pacjenta.

Waldek świdrował wzrokiem doktora.

Lekarz przejechał dłonią po kręgosłupie pacjenta.

– Tu boli... na pewno i tu... i tu? – pokazał swój kunszt lekarski.

– Tak doktorze. – z uśmiechem na twarzy dodał pacjent. – Zgadza się.

– Bolą pana miejsca, gdzie są śruby. – poinformował pacjenta. – Kiedy ostatni raz rehabilitował pan kręgosłup? – zapytał.

– Jakiś czas temu... – wyjaśnił pacjent.

– Jakiś?? To znaczy, jaki? – zapytał z uśmiechem na twarzy i zaraz zapytał swego pacjenta. – Panie Malarczyk, a pan jak często rehabilitował swój kręgosłup?

– Ostatnio? Pierwszego kwietnia, ból przerwał mi rehabilitacje w szóstym dniu. Nie mogłem już chodzić. – ze wzrokiem wlepionym w lekarza odpowiedział Malarczyk.

– Pan miał pęknięty dysk... – poinformował lekarz. – O czym nawet nie wiedział.

– Diagnoza ortopedy brzmiała, przesilenie kręgosłupa ciężką pracą. Chodziłem do trzech przychodni. Starałem się ustawić tak rehabilitacje, że czasami miałem ich w roku nawet cztery. – wyjaśniał Waldek.

– A teraz tak szczerze... – zapytał Kotanskiego. – Kiedy to było, to „jakiś czas temu”?

– Trzy lata temu. – pacjent spuścił wzrok.

– Panie Kotanski, pan sam funduje sobie ból. – z politowaniem powiedział lekarz. – Co moglibyśmy dla pana zrobić? – zastanowił się, ale pacjent uznał to za pytanie i znów poprosił.

– Panie doktorze, zróbcie coś, żeby nie bolało tak.

Doktor spojrzał na sprzęt pod ścianą.

– A to, czyje to? Co robi tu wózek? – spojrzał na pacjenta i zdziwił się. – Tylko niech pana nie mówi, że pan jeździ tą karocą? – zdziwił się.

– Czasami tak czuję się, że muszę. – wyjaśnił pacjent.

– Przecież pan nie jest paraplegikiem? – zdziwił się lekarz. – Co prawda miał pan pęknięty kręgosłup w trzech miejscach, ale rdzeń pan ma cały?? Błagam, niech pan nie robi z siebie kaleki. Pan jest zdrowym mężczyzną, zdrowym człowiekiem, a to, że nie chce pan rehabilitować swego kręgosłupa... – odwrócił głowę do okna. – Czy możemy panu pomóc? Możemy znaleźć szpital z rehabilitacjami, ale to samo może zrobić pan. Żadna operacja nie wchodzi tu w grę. Niech pan nie pozwoli żadnemu chirurgowi pokroić się. Ingerencja skalpela w obecny stan pańskiego kręgosłupa, uczyni z pana kalekę. Na środę umówiłem pana na rezonans. W środę po rezonansie zbierają się lekarze... ale żaden z lekarzy nie zadecyduje, aby pokroić pana. – przez chwilę spoglądał na pacjenta. – Gimnastyka, zwykłe chodzenie panu bardziej pomogą niż najlepszy chirurg, neurochirurg, czy najlepiej przeprowadzona operacja. Żadna operacja nie wchodzi w grę. Żadna. Czy pan to rozumie? – zapytał.

– Tak, doktorze. – przytaknął pacjent.

– Czy na pewno pan rozumie? – zapytał dla pewności. – Zainwestował pan w wózek, ale nie tędy droga. Pan jest zdrowym mężczyzną. – chwilę odczekał. – I niech pan nie pozwoli się kroić. – już chciał odejść, gdy dodał. – W środę zobaczymy, co rezonans pokaże?

Pacjent przytaknął kilka razy głową.

Waldek wiódł za lekarzem wzrokiem, aż ten zniknął za drzwiami. Siedział jeszcze chwilę wpatrzony w dziurę drzwiową.

Sąsiad uśmiechnął się.

– To już widać. To już nie ten młodziutki lekarz, jakiego pamiętałem. – zawiesił wzrok na ścianie. – Miałeś rację, to już fachowiec. Imponuje mi coraz bardziej.

– Jego głos mnie hipnotyzuje. Mógłbym słuchać go godzinami. – uśmiechnął się Waldek. – Z tobą rozmawiał, a ja czułem, jak ze mnie uchodzi ból.

Sąsiad znów roześmiał się.

– Pamiętam, jak był u nas na konsultacji. – opowiadał Waldek. – Powiedział, że do operacji będę usypiany ogólnie, a nie dolędźwiowo i wtedy świat się mi zawalił. Mam serce słabe. Widziałem swój pogrzeb, siebie trupa. Gruchnąłem płaczem, a on do mnie, panie, a ile pan masz lat? Myślałem, że nabijać się chce ze mnie, a on do mnie, operowałem osiemdziesięciolatków i wybudzili się. Wtedy zobaczyłem w nim swego anioła życia. Powiedział mi, że wszystko będzie dobrze i uwierzyłem mu... i zrobił tak, aby wszystko było dobrze. – Waldek popatrzył na sąsiada. – Jak z tobą rozmawia, czujesz to ciepło od niego?

Ale sąsiad znów roześmiał się.

– Ja czuję to ciepło, do dobro, jakie bije od niego. Jestem zapatrzony w niego. Dla mnie to cudotwórca. Półtora miesiąca leżałem przykuty do łóżka. Widziałem siebie kaleką, widziałem siebie na wózku inwalidzkim, a proszę, co zrobił ze mnie. Uzdrowił mnie. Jestem mu ogromnie wdzięczny.

Sąsiad, co chwila nie hamując się, uśmiechał się głośno.

– Chyba wstanę i pochodzę trochę. – oświadczył Waldek. – Znów przyjdzie i zapyta, czy pan chodzi?? Chociażby z szacunku dla niego, że jestem zdrów.

I Waldek zaczął spacery.

– No dobrze... – Waldek machnął ręką, bo sąsiad wciąż uśmiechał się. – Już nie dla niego, ale dla samego siebie.

Po chwili wrócił z korytarza. Usiadł przy stole.

– Dzisiaj mój anioł ma dyżur. Jutro wychodzę. Chyba przejdę do niego. Chociaż uściskam mu dłoń. – i Waldek ciężko podniósł swe ciało i skierował się do wyjścia. – Kawał drogi, idę z chodzikiem, bo mogę paść.

 

 

Doktor Szklarski skręcił na klatkę schodową, gdy zadzwonił w kieszeni telefon.

– Słucham. – powiedział.

– Doktor Szklarski? – odezwał się kobiecy głos.

– Zgadza się.

– Barbara Szafrańska z tej strony.

– Witam, w czym mogę pomóc? – zapytał.

– Doktorze, chciałam zapytać o pewnego pacjenta...

– Jak nazwisko? Czy pani jest rodziną?

Kobieta zachichotała.

– Nie jestem rodziną. Jestem przyjaciółką jego córki. – wyjaśniła.

– Przykro mi, ale obcym nie udzielmy informacji telefonicznych. – wyjaśnił lekarz.

Kobieta znów zachichotała.

– Doktorze, ja też jestem z tej samej branży. Codziennie przechodzi pan kilkakrotnie pod moimi drzwiami. Dajmy spokój konwenansom.

– O kogo chodzi?

– Operował go pan w piątek, trzynastego.

– Tak się składa, że w piątek, trzynastego miałem tylko jedną operację.

– Właśnie chodzi o tego pana.

– Przepraszam, a jak pani nazywa się?

– Barbara Szafrańska.

– Chyba kojarzę, kim pani jest? – powiedział zagadkowo.

– Mam taką nadzieję?

– Pani Barbaro, tego pana traktowałem od początku do końca tak samo i nie mam zamiaru zmieniać swego postępowania, co do niego. Czy z pani protekcją, czy bez pani protekcji, ten pacjent był traktowany jak należy i lepiej nie będzie. Traktowałem go nie ze względu na panią, ale ze względu na jego psychikę i pani protekcja, proszę mi wierzyć, nic by nie dała.

– Panie doktorze, chciałam tylko dowiedzieć się o jego stan zdrowia. – nalegała Barbara.

– Pani Barbaro, nie lubię protekcji. Jeśli ciekawi panią jego stan zdrowia, zapraszam panią na ósme piętro. Pacjent jest jeszcze na sali. Wychodzi jutro.

– Panie doktorze, ale tylko jedno zdanie...

– Pani Barbaro, ja operowałem go, a moi pacjenci są szczęśliwi. Proszę zapamiętać, nie lubię protekcji. Przepraszam, ale jestem zajęty. Do widzenia.

I lekarz wyłączył telefon. Szedł wolno, stopień po stopniu. Teraz wszystko stawało się jasne. Teraz rozumiał tamto zajście z sali pooperacyjnej.

Wszedł na ósme piętro. Musiał zerknąć, gdzie jest, aby nie pomylić pięter. Skręcił już w korytarz do pokoi lekarzy, gdy w głębi korytarza dostrzegł pacjenta z chodzikiem. Pacjent szedł w tamtą stronę. Szybko zawrócił. Przeszedł obok pokoju pielęgniarek i skręcił w lewo w korytarz. Był pewien, że na pewno nie spotka pacjenta.

– Protekcja. – powiedział sam do siebie.

 

 

Waldek wszedł do sali. Henryk uchylił słuchawki na uszach.

– Pożegnani? – uśmiechnął się. – Uścisnąłeś rękę?

– Fiasko. – smutnie dodał kolega. – Heniusia nie było w gabinecie. – usiadł na łóżku. – Ma dyżur, na pewno jest tu i tam? Trudno. Szkoda, bo jutro może go nie być?

Wieczorem przyjechała Zosia z Hanką.

– Czy pewne jest, że jutro wypisują cię? – zaciekawiła się Zosia.

– Na obchodzie powiedział, że jutro, ale oczywiście, jutro z rana może powiedzieć, że jednak nie, że w środę.

– Byłeś u niego? – zapytała Hanka. – Z podziękowaniem?

– Byłem o którejś tam godzinie, ale on ma dzisiaj dyżur... – zrobił wielkie oczy. – Jest tu, jest tam. Jest wszędzie, ale nie w gabinecie. Ja nie mogę latać, co chwila i sprawdzać? Nie ten czas córcia.

– A uważasz, że zasłużył? – zapytała.

– Na co? – zdziwił się.

– Na podziękowanie? – dociekała.

– Córcia, ja bym go chętnie w paluszki ucałował. – Waldek był smutny. – Pewnie, że zasłużył. U mnie zasłużył, nawet na pocałunek w paluszki.

Hanka podniosła się.

– Mamita, ja za chwilę wrócę.

– A ty, dokąd się wybierasz? – zapytała Zosia.

– Nie twoja w tym głowa. Pilnuj ojca. Cieszcie się.

Waldek podniósł się.

– Córcia, ja chyba rozumiem. Poczekaj. Zosia daj jej pieniążek. Jeśli masz kupować, to kup coś konkretnego.

Wyszli na korytarz.

– Haniu, nie kupuj byle czego. Proszę cię. On u mnie zasłużył...

– Tato. – Hanka przerwała ojcu. – Nie jestem małym dzieckiem.

I Hanka odeszła.

– Ona ma rację. – przyznała Zosia. – Nie jest małym dzieckiem, wie, co na taką okazję kupić.

Zosia przegoniła trochę Waldka po korytarzach i zanim wróciła Hanka, Waldek padł.

– No i teraz macie problem. Musicie iść same. – powiedział Waldek. – Za skarby świata, nie dam rady dojść.

Dziewczyny popatrzyły na siebie.

– Do niego jest kawał drogi. Przeforsowałem się. Byłem u niego już raz. Trochę też chodziłem, bo był u mnie i kazał chodzić. Teraz ty. – wskazał na Zosię. – Nie dam rady.

Hanka podniosła się.

– Ja pójdę.

I poszła, ale zaraz wróciła.

– Jest na izbie przyjęć. Ale na pewno będzie przed dwudziestą drugą. – poinformowała.

– Skąd te informacje? – zdziwił się Waldek.

– Od pielęgniarek, ale spoko... – dla pewności uciszyła ojca. – One co swoje też dostały. Nie tyle co on, ale dostały.

– Wiecie co? – zaczął narzekać Waldek. – Strasznie czuję się zmęczony.

– Ty nie zmęczony, tylko wstajesz i idziesz z nami. – dała komendę Zosia.

I Waldek posłusznie wstał. Wyszli na korytarz. Hanka szybciej podeszła, ale gabinet był zamknięty. Pochodzili chwilę.

– Słuchajcie... – Waldek skrzywił twarz boleśnie. – Nie dam rady już. Ja nie mogę tak długo. Wybaczcie mi. Jak pojawi się, przeproście go. Zosieńko, powiedz mu, że ja go bardzo przepraszam, że bardzo mu dziękuję. Jest moim ukochanym lekarzem, ale muszę położyć się. – i nawet nie czekając na komentarze, Waldek poszedł do sali.

Tylko położył się zaraz zasnął.

 

 

Obudził go szept Zosi.

– Kochanie, zmęczony jesteś? – delikatnie musnęła go ustami.

– Przeforsowałem się. – skrzywił twarz.

– Zawołać pielęgniarkę?

– Pojawił się? – zapytał.

– Tak. Jeszcze rozmawia z Hanią. – powiedziała Zosia.

– Nie dam rady dojść. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Za dużo chyba chodziłem dzisiaj.

– Skarbie wszystko załatwiłyśmy. – poinformowała go. – Tak jak chciałeś, powiedziałam, że źle się poczułeś. Opowiem ci wszystko jutro. Będziemy już uciekać do domu. Hanka jutro na rano do pracy. Pa. – ucałowała męża.

Ledwie Zosia znikła za drzwiami, gdy Waldek znów natychmiast zasnął.

 

 

Siedział chwilę. Emocje opadły. Już sam nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć? Pamiętał dobrze zajście z sali pooperacyjnej. Tego obrazu nie można było zapomnieć.

Ale napływały i te złe obrazy. Dzisiejsze obrazy. I znów nie wiedział, co dalej myśleć.

Ale górę brały znów ostatnie chwile. Oparł głowę na dłoniach.

Jednak górę wzięło doświadczenie lekarskie. Wstał i skierował się do sali pacjenta. Przed salą szedł wolniej i ciszej. Drzwi od sali były uchylone. Cicho wszedł do środka. Pacjent leżał na łóżku. Chrapał.

Jednak prawdę mówiła żona. Jednak był zmęczony. Stał chwilę i patrzył na śpiącego pacjenta.

Na sąsiednim łóżku pacjent otworzył oczy. Lekarz położył palec na ustach. Rzucił jeszcze spojrzenie i wychodził. Cicho przymknął drzwi.

 

 

Zosia postawiła torebkę na taborecie.

– Wstajemy, wstajemy. – powiedziała do męża.

I Waldek czy chciał, czy nie chciał podniósł się. Wyszli na korytarz.

– I co powiedział ci dzisiaj na obchodzie? Wychodzisz dzisiaj, czy znów zatrzymają cię do jutra? – zapytała Zosia.

– Jak na razie, wychodzę dzisiaj. Chyba, że w ostatniej chwili powiedzą, że jutro? – wyjaśnił.

– Byłeś u niego? – zapytała.

– U kogo? – Waldek nie zrozumiał. – Dzisiaj doktor Szklarski ma wolne.– wyjaśnił.

– Pytałam o lekarza prowadzącego. O doktora Podbielskiego.

– Szczerze? Ja nie pamiętam go. Widziałem go jeden raz i to przed operacją. Jak go zobaczę, to go poznam, ale wątpię...

Wracali już, gdy obok pokoju pielęgniarek pojawił się lekarz.

– O! O wilku mowa. – Waldek utkwił w nim wzrok. – To chyba on?

Lekarz wszedł na korytarz.

– Pan dzisiaj wychodzi?! – zawołał.

– Tak było powiedziane. – odpowiedział pacjent.

– Może pan wychodzić. Od dzisiaj doktor Szklarski ma urlop dwa tygodnie. Mam trochę roboty. Nie przygotowałem wypisu. Przyjedzie pan w poniedziałek na zdjęcie szwów i wtedy dostanie pan wypis. OK? – poinformował lekarz.

– Pielęgniarka powiedziała, że zdjęcie szwów w piątek? – wyjaśnił pacjent.

– Pielęgniarki nie decydują o zdjęciu szwów. Przyjedzie pan w poniedziałek, wtedy naszykuję dokumenty. Na siódmą rano. Do widzenia.

– Do widzenia panie doktorze. – powiedzieli prawie jednocześnie.

Byli w okolicy swej sali.

– Ja już dzwonię do Ksawerego. – powiedział Waldek.

Zosia zaczęła zbierać rzeczy męża.

– Nie spieszmy się tak. – ostrzegł Waldek. – Dajmy Ksaweremu czas na dojazd do Kliniki. – wyjaśnił.

Po kilku minutach byli gotowi. Waldek pożegnał się z Henrykiem, potem z pielęgniarkami. Zosia zabrała torbę i opuścili piętro.

Na dole już czekał Ksawery. Puścił światłami sygnał.

 

 

Winda cicho zatrzymała się na piętrze. Zosia szybko otworzyła drzwi i weszła do środka.

– Witaj domku. – Waldek ucałował futrynę drzwi. – Wszędzie dobrze, ale w domku najlepiej.

Waldek obszedł pokoje, jak gdyby chciał sprawdzić, czy wszystkie pokoje są, czy któregoś nie zabrakło?

– Połóż się i odpoczywaj. – ponagliła Zosia. – Ksawery zaraz zaparkuje i wróci. Ja już nastawiam wodę.

– Dobrze wiesz, że muszę chodzić. W szpitalu zganiałaś mnie z łóżka.

– To było w szpitalu. – wykręciła się Zosia. – Jechałeś taki kawał drogi. Nie chciałabym, aby coś ci się stało?

– Już Zosieńko oszukaliśmy przeznaczenie. Już teraz może być tylko lepiej. Kiedyś myślałem tylko o jednym, że będę kaleką, teraz już nie. Mój ukochany lekarz, dał mi szansę na nowe życie, nowe zdrowe życie. – ucieszył się Waldek.

– Ach ten twój lekarz i ty... – roześmiała się Zosia.

Do mieszkania wszedł Ksawery.

– Widzę, że radość zapanowała w tym domu. Cieszycie się, cieszycie? – też się uśmiechnął. – No cieszcie się, cieszcie. Mogę dołączyć do was?

– Siadaj. – powiedziała Zosia. – Już robię coś do zjedzenia.

– Ja tylko kawę. – powiedział Ksawery.

– Ja z radości nie mam ochoty na jedzenie. W szpitalu dobrze, ale w domu jeszcze lepiej. Boże, jak ja jestem wdzięczny temu lekarzowi. – westchnął Waldek.

– Za co? – zdziwił się Ksawery.

– Że ze mnie kaleki, zrobił zdrowego człowieka. – wyjaśnił synowi.

– Tato, dla niego to operacja jedna z tysiąca. – tłumaczył mu syn. – On jest lekarzem i robi to na co dzień. Tak jak ja kursy, jak mamita remanenty, tak jak ty pudełka.

– Dla mnie jest uzdrowicielem. – Waldek podniósł głos. – I koniec dyskusji.

 

 
 
Przycisk Facebook "Lubię to"
 
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja