7. Henryk
Zapukał do drzwi i nawet nie czekając, czy ktoś po drugiej stronie odpowie, nacisnął klamkę. Było otwarte. Wszedł dziarsko do środka.
– Dzień dobry pani. – powiedział nieco ściszonym głosem i uprzejmie.
Sekretarka podniosła wzrok znad komputera i odwróciła się.
– Dzień dobry panu. – odpowiedziała równie uprzejmie.
– Proszę pani... ja z taką sprawą... czy spotkam gdzieś doktora Szklarskiego? – uśmiechnął się.
Ale pani patrzyła na niego oniemiałym wzrokiem.
– To znaczy... gdzieś na pewno... źle zapytałem... gdzie mógłbym spotkać doktora Szklarskiego? – uśmiechnął się jeszcze bardziej.
– Dzisiaj to niemożliwe. – powiedziała z poważną miną.
– Rozumiem... operuje? – pośpieszył sam z odpowiedzią.
– Nie. – odpowiedziała z taką samą miną.
– Ma dyżur... przyjmuje w Przychodni? – spieszył sam z odpowiedziami.
– Też nie... jak by tu panu powiedzieć... jakiś czas będzie nieosiągalny. – mina jej nie zmieniała się.
– Jaki ze mnie gapa... nie przedstawiłem się... jestem Waldemar Malarczyk... pan doktor operował mnie... – Waldek nadrabiał miną.
– Wiem kim pan jest. Znam pana. Tyle pan tu przyjeżdżał już. Pamiętam. – wyjaśniła.
– Z doktorem jesteśmy przyjaciółmi...
– To też wiem...
– Miał być wczoraj u nas na „Czterdziestce”.
– Proszę pana, to też wiem. – zatkała twarz rękoma. – Jak by to panu wytłumaczyć... proszę pana, obcym osobom nie udzielamy informacji...
– Dzwoniłem do doktora, nie odbiera, dzwoniłem do jego żony, nie odbiera...?? Nie wiem, co się dzieje?
Sekretarka podeszła do pulpitu.
– Proszę pana... doktor Szklarski miał wypadek...
– Pani sobie żartuje...
– Proszę mnie posłuchać... leży na sali...
– Głupi żart. – wymamrotał Waldek.
Pojaśniało mu w oczach. Oparł się o drzwi i osunął się na podłogę.
Do „Sekretariatu” zmierzał akurat lekarz Podgórski... właśnie otworzył drzwi, coś pchnęło je, więc przytrzymał.
Wystraszona sekretarka podskoczyła do pacjenta.
– Co panu jest? – była zaszokowana.
– Już chyba nic. – odpowiedział Waldek.
– Czy to ja zawiniłem?? – zdziwił się lekarz.
Pomógł wstać pacjentowi z podłogi.
– Nic panu nie jest? – zapytał dla pewności. – Niech pielęgniarki dadzą mu coś. – powiedział, jak gdyby do sekretarki.
– To był dla mnie szok... – wyjaśnił Waldek. – Już wszystko w porządku. Będę żył.
– Niech zgadnę... – Podgórski spojrzał na Ewelinę. – ...Szklarski? – powiedział cicho.
Ewelina kiwnęła głową.
– Uspokoję pana... to twarda sztuka... będzie żył. – ze spokojem powiedział lekarz.
– Drodzy państwo... chciałbym zobaczyć doktora... oczywiście, jeśli to możliwe? Bardzo proszę. Błagam. – patrzył litościwie na oboje. – Gdzie on leży? Tylko chwilę, minutkę.
Tubylcy patrzyli na siebie.
– Pan jest lekarzem... niech pan powie, czy Szklarski może przyjmować gości?
Doktor Podgórski rzucał wzrokiem na gościa i na koleżankę.
– Pani zapyta go... może nie będzie chciał go widzieć? To decyzja Szklarskiego. – wszedł do drugiego pokoju, zostawił dokumenty na biurku.
Ewelina wyszła z sekretariatu, Waldek tuż za nią. Weszła za drzwi z kodami, ale zaraz wyszła.
– Druga sala po prawej. W razie co... wyraziłam zgodę... – i podała mu zielony płaszcz.
– Dziękuję. Dziękuję bardzo. – odebrał płaszcz, ucałował ją w rękę. – Bardzo pani dziękuję.
I cicho wchodził na korytarz. Cicho otworzył drzwi.
– Dzień dobry. – powiedział też cicho, ale i tak nikt mu nie odpowiedział.
Pacjenci leżeli na swych łóżkach. Poznał głowę swego doktora. Leżał odwrócony tyłem do drzwi. Zaszedł z drugiej strony, aby pacjent nie musiał odwracać się. Wiedział, że nie można, że po operacji to niemożliwe.
– Witaj. – powiedział dość cicho.
Henryk podniósł wzrok.
– Witaj. – odpowiedział chyba mechanicznie, bo był zdziwiony.
– Witaj wśród żywych. – Waldek już próbował żartów. Uścisnął dłoń lekarza.
– Witaj. A co tu robisz? Wpuścili cię? – Henio niedowierzał.
– Spokojnie. Tylko bez emocji. – przytoczył słowa lekarza.
– Jak tu się dostałeś?
– Drzwiami. – Waldek podsunął taboret i usiadł.
– To znaczy... chciałem zapytać, skąd wiedziałeś?
– Przyśniłeś mi się. Nieważne. Bez emocji. Nie chciałbym, aby moja wizyta zaszkodziła ci... panie doktorze. – wciąż trzymał jego dłoń w swych rękach. Wzrok wbił w oczy chorego.
Zmierzył chorego wzrokiem od nóg, aż do głowy.
– Co się stało? – zapytał Waldek, ale chory milczał. – Już teraz rozumiem, dlaczego nie odbierałeś telefonów... a co stało się z Grażyną?? Bo ona też nie odbiera telefonów. Tylko nie mów, że... – wystraszył się Waldek.
– Nie. – przerwał mu Henryk. Odwrócił twarz... włożył rękę pod głowę, aby zakryć się.
– Henryk, co się stało? – nalegał.
– Nic. – powiedział jakoś dziwnie.
Waldek wyciągnął mu rękę spod głowy. Położył swą głowę prawie na jego piersi.
– Henryk... ja myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi?
Heniek położył swą rękę na jego głowie.
– Widzisz?... czasem życie się tak popieprzy.
– Wiem, że miałeś wypadek. Co z Grażyną?
– Nic.
– Byłeś sam?
Heniek kiwnął tylko głową.
– Jak zniosła to Grażyna?
Ale Heniek tylko dziwnie uśmiechnął się. Spojrzał mu prosto w oczy.
– O co chodzi? – zapytał Waldek.
Heniek objął go za szyję i przycisnął jak umiał najmocniej. Ucałował Waldka w policzek i znów milczał.
– Dowiem się, o co chodzi?
– Grażyna w czwartek wyleciała do Stanów. Jej szef załatwił jej kontrakt na trzy lata. Jeszcze nie dzwoniłem.
– Ja pitolę... – Waldek aż wyprostował się. – A Mateusz?
– Wyjechał na dwa miesiące, na spóźnione wakacje... – roześmiał się, ale to był szyderczy śmiech. – Opiekun szkoły przetrwania. Bez radia, telefonu i telewizji.
Waldek zaniemówił. Po policzku Henryka spłynęła łza.
– Życie, to jest taka wredna kurwa. – ulżył sobie Henryk.
– Henryku... doktorze... nie poznaję cię? Ty używasz tak wulgarnych słów? – chciał zażartować Waldek, ale po chwili spoważniał i objął kumpla. – Wszystko będzie w porządku... tylko bez emocji. Spokojnie. – wziął go za rękę i ścisnął ją w swoich dłoniach. – Wszystko będzie dobrze. – przytulił kompana.
– Nic już nie będzie dobrze. – odpowiedział mu Heniek.
– Powiesz mi w końcu, co stało ci się?
– To długa historia, a ty spieszysz się do domu. – widać było, że nie chce opowiadać.
– Nigdzie się nie spieszę i ty dobrze o tym wiesz. Jestem już wolny od pracy. Ale skoro nie chcesz mi opowiedzieć, trudno. A kiedy cię operowali?
– A skąd wiesz, że mnie operowali? – Henryk udał zdziwionego.
– Gdyby cię nie operowali, nie byłoby cię tutaj. Chyba jasne?
– W piątek.
– Czyli już byłeś pionizowany? Nas pionizowaliście drugiego dnia.
Ale Henryk odwrócił twarz.
– Co jest grane? – zdziwił się Waldek.
Henryk wziął Waldka dłoń w swoje dłonie. Bawił się nią.
– Nie sądzisz, że już czas na ciebie? Czas do domu? Żona czeka... dzieci... wnuki? – chciał panować nad swoimi emocjami.
– Heniu??... – Waldek wlepił w niego wzrok. – O co chodzi?
– To nie takie proste... – Henryk uśmiechnął się i poklepał Waldka po dłoni. – Jak ja teraz rozumiem ciebie z tamtych dni. Już teraz rozumiem, dlaczego wtedy płakałeś. Człowiek jest taki bezradny, pomimo, że był takim kozakiem.
– Wszystko będzie dobrze Heniu, wszystko będzie dobrze. – Waldek gładził jego dłoń w swej dłoni.
– Nie Waldek, nic już nie będzie dobrze. – w oczach Henia pojawiło się coś, co szkliło mu oczy. – Jak dobrze mieć takiego kumpla... – i po policzku pociekła mu łezka. Nawet nie próbował jej wytrzeć.
– Odbiegasz od tematu. – ostrzegł go Waldek.
– Dla ciebie operacja stała się lepszym życiem. Nie pracujesz, jesteś wolny, masz emeryturę wcześniejszą. Dla mnie to klęska. – odwrócił twarz. – Gówniarz zniszczył mi życie. Zniszczył mi karierę. Już nigdy nie będę mógł operować. Moje życie legło w gruzach.
– Mógłbyś mówić po ludzku? Jesteś lekarzem, ty to rozumiesz... dla mnie to czarna magia. Jeszcze raz i po ludzku.
– Już nie będę mógł być lekarzem. Już nie będę mógł być neurochirurgiem. – wyjaśnił. – Nawet zwykłym lekarzem.
Waldek zakrył sobie dłońmi twarz.
– Matko Boża... – wyszeptał. – To jaki ty wypadek miałeś?? Co ci się stało? – wlepił wzrok w kolegę.
– Nawet nie mam ochoty wspominać i wracać do tego. – Henio próbował się uspokoić.
Waldek objął jego dłoń.
– Biedaku. – jęknął. – Jak ja ciebie rozumiem. Mój świat też zawalił się wtedy, czwartego kwietnia. Ale rodzina pomogła mi dźwignąć się.
– Rodzina... – westchnął Heniek.
– Masz kochającą cię rodzinę. Zdążyłem ich poznać. Bynajmniej takie odniosłem wrażenie.
– Rodzina... – Heniek odwrócił wzrok. – O czym ty mówisz??
– Heniu... – chciał coś powiedzieć, ale Heniek przerwał mu.
– Waldek, czy na ciebie nie czas już?? Masz żonę, dzieci, wnuki...
– Heniu, nie wyganiaj mnie, błagam cię. Ja dobrze wiem, co to znaczy szpital, co to znaczy leżeć, co to znaczy być po operacji. Błagam cię, nie wyganiaj mnie. Chyba, że jesteś zmęczony, dam ci odpocząć.
Heniek odwrócił się do Waldka. Popatrzył na kolegę.
– Waldek, ty płaczesz? – zdziwił się.
– Nie Heniu. Tylko myślę nad tym, jak ci pomóc? – Waldek ukradkiem otarł oko.
– Mnie nie można pomóc. Mnie już nie można pomóc. – zdobył się na chwilę odwagi Henio.
– Co? – zdziwił się Waldek. – Jak to... nie można pomóc??
Heniek popatrzył chwilę na kolegę.
– Widzę, że nikt ci nic nie powiedział i dobrze, bo nikogo nie upoważniłem do informacji na swój temat.
– Czy czegoś nie wiem?? – zdziwił się Waldek.
– Ty nic nie wiesz. – Heniek westchnął głęboko. – Operował mnie... – i Heniek przerwał, bo do sali wszedł doktor Podgórski.
Podszedł do łóżka pacjenta. Zerknął na kartę, chwilę patrzył na pacjenta.
– Jak dzisiaj samopoczucie? – zrobił przy tym dziwną minę.
– Będę żył. – odpowiedział Henio. – Jako kaleka, ale będę żył... doktorze. – i to zdało się być szydercze.
Waldek utkwił wzrok w podłodze. Chwilę zastanawiał się i zakrył twarz dłońmi.
– Czy odwiedziny nie przeciągają się zbytnio?? – zapytał jeszcze dziwniejszym głosem.
– Jeśli panu przeszkadzam, wyjdę na chwilę, ale nie ma jeszcze dwudziestej drugiej? – odpowiedział Waldek.
– Chodzi mi o dobro pacjenta... – jak gdyby usprawiedliwiał się lekarz.
– Jeszcze chwila i zakończę. Mam w domu sporo roboty. – wyjaśnił Waldek.
Lekarz kiwnął głową.
– Jak będzie coś potrzeba, proszę wołać. – skierował do pacjenta i wyszedł.
Chwilę trwała cisza.
– Nawet nie wiem, o co zapytać? – zaczął Waldek. – Nawet nie wiem, czy jest sens zadawać jakiekolwiek pytanie? – zakrył znów twarz dłońmi.
Heniek odwrócił wzrok.
– A co chciałbyś wiedzieć?
– Kto operował cię?
– Pan doktor neurochirurg Jakub Podgórski. Coś jeszcze?
– Co się stało?
– Panu doktorowi drgnęła ręka i uszkodził mi nerw, ale nie nieodwracalnie. Bynajmniej taka jest jego opinia.
Waldek pokiwał chwilę głową. Wzrok utkwił w podłodze.
– Powiem tylko tyle... Heniu, nie martw się... wszystko będzie dobrze. – wymamrotał.
Heniek uśmiechnął się głośno udawanym śmiechem.
– Heniu, chciałbym na chwilę wyjść... chciałbym potem wrócić, ale nie znam kodu, a nie wiem, czy jeszcze raz wpuszczą mnie? – uściskał dłoń kolegi.
– Po co chcesz wrócić? – Heniek spojrzał koledze w oczy.
– Chcę zadać lekarzom... Podgórskiemu kilka pytań... potem wrócić. Chyba, że ty mi odpowiesz?
– Nie chcę opowiadać o swojej chorobie.
– Nie to chcę wiedzieć. Skoro Grażyna wyjechała, syna nie ma w domu, kto zaopiekuje się tobą? Kiedy chcą cię wypisać?
– I po co ci to?
– Potrzebne. Czy zgodzisz się, abym zaopiekował się tobą?
– Nie. – Heniek zaczął się śmiać. – „Kiedyś znajdę swój ogród wdzięczności”... – zaczął deklamować.
– Tak. Zgadłeś. – poprzez skwaszoną minę uśmiechnął się Waldek.
Heniek utkwił wzrok w suficie.
– Czy ty nigdy nie odpuszczasz?
Ale Waldek milczał.
– Dwadzieścia jeden, zero osiem, sześćdziesiąt dziewięć. – powiedział Henio. – Data moich urodzin.
Waldek poklepał go po dłoni.
– Dziękuję. Za jakiś czas wrócę. Prześpij się.
– Tylko nie rozrabiaj. Pamiętaj, ja tu zostaje. – ale Waldek już wyszedł.
Lekarza znalazł w swoim gabinecie.
– Czy może mi pan poświęcić kilka minut swego cennego czasu? – zaczął urzędowo.
– Kilka minut mogę, ale nie za długo. Słucham pana? – lekarz nawet nie ukrywał swego niezadowolenia.
– Ja rozumiem, że obowiązuje tajemnica lekarska, ale czy może pan ujawnić rąbka tajemnicy... – zaczął Waldek.
– Skoro pan wie, że nie można, bo to tajemnica lekarska, dlaczego pan zadaje głupie pytania? – przerwał mu lekarz.
Waldek chwilkę spoglądał na lekarza.
– Zawsze był pan taki dowcipas, żartowniś, a dzisiaj??... – Waldek z lekka uśmiechnął się.
Lekarz spojrzał na niego.
– Pamiętam, gdy pan ściągał mi szwy po mojej operacji... powiedział pan, cytuję... „doktor Szklarski jechał motorem, miał wypadek, nie żyje”.
– Co to ma do rzeczy? – zdziwił się lekarz.
– Jestem dobrym obserwatorem, mam ochotę zacząć pisać kryminały... dlaczego pan nienawidzi doktora Szklarskiego? – Waldek mówił bardzo spokojnie.
– Słucham?! – nerwowo zapytał lekarz.
– Doktor Szklarski był wspaniałym fachowcem, przeszkadzało to panu. Trafił się moment, pan z tego skorzystał.
– Słucham?! – prawie zawołał lekarz. – Pański czas się skończył. Proszę wyjść.
– Wie pan, że mogę rozdmuchać tę sprawę? Wie pan, że może zostać pan odsunięty od wykonywania zawodu? – kontynuował Waldek.
– To szantaż? – lekarz wyjął telefon.
– Jeśli pan chce, może pan mnie nagrywać. Nie mam nic do ukrycia.
Lekarz wcisnął przycisk w telefonie i położył telefon na blacie biurka.
– Chciałbym, żeby mi pan pomógł, a to chyba pan może? Pytałem podczas rozmowy doktora Szklarskiego, kto go operował? Powiedział, że pan. Spartolił pan robotę. Ze zdrowego człowieka, zrobił pan kalekę. On ze mnie kaleki zrobił zdrowego człowieka. Jest chyba jakaś różnica? Prawda? Ale nie o tym chciałem z panem porozmawiać. Zanim mnie pan wyrzuci z gabinetu... doktor Szklarski nie ma w tej chwili gdzie podziać się. Szpital chyba nie będzie go trzymał tu aż do wyzdrowienia. Chciałbym, aby pan pomógł mi zaopiekować się nim. Niech pan mnie źle nie zrozumie. Jest pan tak bardzo zajęty nagrywaniem mnie. Chciałbym, aby pan pomógł mi załatwić dokumenty, abym mógł zabrać go ze szpitala. – Waldek czekał chwilę, aż lekarz coś powie, ale lekarz milczał. – Co i gdzie musiałbym podpisać, aby szpital zgodził się, żebym mógł zabrać doktora Szklarskiego do swego domu? Oczywiście, jak pojawi się rodzina, zabiorą go sobie.
– Widzę, że zmienił pan ton. – lekarz uśmiechnął się.
– Dlaczego? – Waldek uśmiechnął się. – Ja nadal czekam na pańską odpowiedz, na moje pytanie... Dlaczego tak bardzo pan nienawidzi doktora Szklarskiego?
– Jest pan żałosny. – wycedził doktor Podgórski.
– Nie, doktorze. Gdy ściągał mi pan szwy, zapytałem, dlaczego nie ma doktora Szklarskiego? Pan zakpił sobie... doktor Szklarski jechał motorem, miał wypadek i nie żyje. Tak nie mówi się o kimś, kogo się lubi. Gdy wyszedłem na korytarz chciałem iść do dyrektora i złożyć na pana skargę, ale córka powstrzymała mnie. Powiedziała, że może kiedyś od pana będę potrzebował łaski... – Waldek roześmiał się. – Od pana łaski?... chyba przejścia na tamten świat? Aha... żeby wszystko było jasne... – uchylił bluzę. – Gdy wchodziłem do pańskiego gabinetu włączyłem dyktafon. Mówię to, bo pan zrobił to samo. – Waldek znów uśmiechnął się szyderczo. – Świadczy o tym, że nie ufam panu doktorze, a lekarzom powinno się ufać. Czy pomoże mi pan?
Doktor Podgórski pochylił głowę, zamknął oczy.
– Ja nie wiem, co trzeba podpisać i gdzie udać się. Pan jest lekarzem.
– O tym proszę porozmawiać z doktorem Szklarskim. – lekarz sięgnął po telefon. – On panu wszystko powie.
Waldek skrzywił wargi.
– Dobrze... skoro pan tak mówi.
Waldek wszedł cicho na salę. Spojrzał na Henia. Spał. Cicho usiadł na taborecie, ale taboret zaskrzypiał. Heniek otworzył oczy.
– Przepraszam. – od razu usprawiedliwił się Waldek. – Chciałem jak najciszej.
– Nie szkodzi. – Heniek otarł oczy. – Nie powinienem spać w dzień, bo w nocy nie mogę. A nie mogę zbyt wiele prochów łykać. To niezdrowe.
– Chciałem porozmawiać z doktorem Podgórskim, ale... – Waldek spuścił głowę.
– Powiedz, że nic nie nawywijałeś?... ja tu pracuję. – niecierpliwił się Heniek.
– Spokojnie i bez emocji. – uspokoił go Waldek. – Póki co, to pracowałeś...
– Tak. Pracowałem. – poprawił się Henryk.
– Zaczął mnie nagrywać na telefon. Menda. – spuścił głowę.
– Wsadzasz nos nie do swoich spraw. To jest moje życie. Czy to rozumiesz? – Henryk nie był zadowolony.
– Spokojnie. Bez emocji. – Waldek odsapnął. – Chciałem go poprosić o pomoc. Tak. Zapytałem go, dlaczego tak bardzo cię nienawidzi?
– O czym ty mówisz? – zdziwił się Henryk.
– Nie wiem, czy mówiłem ci o tym, gdy w tamtym roku zdejmował mi szwy, zapytałem, dlaczego nie ma ciebie w szpitalu? Szyderczo odpowiedział, że jechałeś motorem, miałeś wypadek i nie żyjesz. Gdy wyszedłem od niego, chciałem iść i złożyć skargę na niego, ale córka zatrzymała mnie. Powiedziała mi, że nic nie wiadomo, może jeszcze kiedyś będę potrzebował od niego jakiejś łaski. Prosiła, abym nie palił za sobą mostów. Dzisiaj powiedział, że jestem żałosny. Gdy tak patrzyłem, jak nagrywa mnie wpadłem na pomysł, aby powiedzieć, że przed drzwiami włączyłem dyktafon... i o dziwo, zmiękł.
– A co w ogóle chciałeś od niego? – zaciekawiło chorego.
– Chciałem, aby mi pomógł załatwić dokumenty, abym mógł zabrać ciebie do siebie, do domu.
– Nic z tego. Nigdzie nie ruszam się.
– Heniu... nie bądź dzieckiem? Szpital nie trzyma teraz miesiącami. Kilka dni i wypiszą cię. Sam dobrze wiesz. Skoro nie ma nikogo u ciebie...
– Powiedziałem, nie. – Henryk był stanowczy.
Waldek spuścił wzrok, oparł głowę o ręce kolegi.
– Jesteś jak dziecko...
– Jestem. – upierał się Henryk.
– Pojadę do domu i porozmawiam z żoną. Ale wiem, że na pewno zgodzi się. Jesteś w końcu moim ukochanym lekarzem.
– Jesteś uparty, jak dzieciak.
– Jestem. Jesteśmy ulepieni z podobnej gliny. Czy potrzebujesz coś?
– Nie.
Waldek uśmiechnął się.
– A jakby że inaczej, oczywiście, że nic ci nie potrzeba. Byłem nieprzygotowany na dzisiejszą wizytę. Ale zadzwonić mogłeś. – sięgnął do szafki. – Mogę? Gdzie masz telefon? Widzisz nawet telefon mamy podobny, ja mam pięćset pięć, a ty masz sześćset pięć. Zauważyłeś to? Dalej, to samo...
– Tak, zauważyłem.
– Jesteśmy tak bardzo podobni do siebie. Dlatego musimy sobie pomagać. – Waldek odnalazł telefon.
– Nie mam ładowarki. Rozładowany.
– Dobrze, o wszystko zadbamy, tylko potrzebujemy czasu.
Wychodził już ze szpitala, gdy zadzwonił telefon. Wyciągnął bilet i wrzucił go do automatu. Otworzył telefon. Zosia dzwoniła.
– Słucham. – powiedział krótko do słuchawki.
– Gdzie jesteś, bo słyszę jakieś dziwne odgłosy? – zdziwiła się Zosia.
Waldek wrzucił monety do automatu.
– W szpitalu na Banacha. Właśnie wychodzę. – wyjaśniał.
– A jednak musiałeś? Nie dałeś za wygrane? – uśmiechała się Zosia. – Waldek, przecież oni są dorosłymi ludźmi, skoro tak zdecydowali, ich sprawa.
Waldek nie chciał jej przerywać.
– Soniu... – mówił powoli. – Henryk w piątek miał wypadek. Był operowany. Resztę opowiem ci w domu. Wróć wcześniej z pracy, dobrze?
W słuchawce trwało chwilę milczenie.
– Waldek? A możesz coś niecoś powiedzieć? – cicho powiedziała Zosia.
– Sonia, ty masz do czynienia z pieniędzmi. Proszę cię. Porozmawiamy wieczorem. To dłuższy temat. – wyjaśnił.
– Waldek?! Proszę cię.
– Dobrze. – odsapnął. – Jest obawa o jego sprawność. Dodatkowo lekarz spieprzył robotę.
– O Boże?! Nie wierzę. O Boże!?
– Zgadnij kto?
– Ja nie znam tamtych lekarzy?
– Dobrze, w domu powiem ci wszystko, bo tu ludzie słuchają.
– Waldek, ja przepraszam za wczorajszy dzień. Myślałam, że po prostu... dobrze porozmawiamy w domu.
Zosia weszła do mieszkania. Waldek wyszedł i przywitał się z nią. Zosia zawisła i wisiała na jego szyi.
– Waldek tak mi przykro. – spojrzała na niego. Z oczu zaczęły jej płynąć łzy. – Rozumiem, czasami oceniamy kogoś nie tak, jak należałoby. Ja to rozumiem.
– Rozbierz się. Usiądziemy, pogadamy. – zaproponował Waldek.
Zosia umyła się, Waldek zrobił kolacje. Zjedli ją prawie w milczeniu. Zosia, co chwila ocierała nos. Waldek czekał na sposobną chwilę. Posprzątał po kolacji.
– Chcesz herbatę? Ja wezmę sobie piwo. – zaproponował Waldek.
– Może zrób po drinku, bo bez drinka, chyba nie będzie można rozmawiać. – rzuciła propozycję Zosia.
Waldek wstawił wodę, ale naszykował też szklanki do drinków. Gdy podał drinki, Zosia zaczęła.
– No to powiedz wreszcie, co temu Heńkowi stało się?
– Nie znam przyczyn wypadku, ale musiał mieć operację.
Zosia zatkała usta.
– Ale dlaczego?
Waldek tylko wzruszył ramionami.
– Heniek był bardzo małomówny... mówił mi, ale uwierz mi, nie o tym, o co pytałem. W pewnej chwili przyszedł Podgórski. Wtedy Henio stał się wylewny w słowach i powiedział mniej więcej coś, takiego... będę żył, jako kaleka, ale będę żył. Wtedy odniosłem wrażenie, że ma do niego ogromy żal. Podgórski, to ten, co zdejmował mi szwy, co powiedział, że Szklarski jechał motorem i zabił się.
Długo siedzieli i rozmawiali.
– Chcesz jeszcze jednego drinka? – zapytał po jakimś czasie. – Ja nie chcę już więcej. Jutro zamierzam jeździć. – wyjaśnił.
– A gdzie chcesz jeździć? – zdziwiła się Zosia.
– Sonia? Musimy porozmawiać i podjąć wspólnie decyzję. – zaczął.
– Mów. – Zosia chciała posłuchać.
– Heńka wkrótce wypiszą ze szpitala. Jego żona, Grażyna, wyjechała do Stanów.
– Słucham?? – Zosię ogarnęło zdziwienie.
– Kiedyś Heniek na grillu wspominał, że Grażyna stara się o kontrakt w Ameryce. We czwartek odwiózł ją na lotnisko. Właśnie, jak wracał miał wypadek. Ponoć dzwonił do niej, ale nie odbiera telefonów.
– Kuźwa! – zaklęła. – Nie rozumiem?
– Sonia, ja mówię ci to, co powiedział mi on. Możemy w to wierzyć, albo nie wierzyć? Ale z Grażyną nie ma kontaktu. Jego syn pojechał na „Szkołę przetrwania”. Jako wychowawca. Nie mają telefonów, radia, ani telewizji. Przez dwa miesiące nie ma z nim kontaktu. Ale o co chodzi? Gdy będą go wypisywać ze szpitala, nie ma gdzie się podziać. Spoko, spoko... wiem. Ma swój dom, ale w domu nikogo.
– Nie? Chyba nie wpadłeś na ten genialny pomysł? – zaczęła się uśmiechać.
– Soniu? Ja chciałbym się nim zaopiekować. Jestem na emeryturze...
– Na zasiłku przedemerytalnym. A to ogromna różnica? – wyjaśniła mu.
Waldek spuścił głowę.
– Soniu?? – zaczął, ale mu przerwała.
– Waldek? Ja rozumiem wszystko, ale nawet dla Heńka, nie porzucę pracy. Zostało mi kilka lat, ja tego nie zmarnuję.
– Soniu?
– Waldek, teraz ty mnie posłuchaj. Wiem, pieniądze nie grają tu roli. Ale czy zdajesz sobie sprawę, że jeśli zostanie przykuty do wózka, jego trzeba nakarmić, umyć, ubrać, dupę podetrzeć... czy ty zdajesz sobie sprawę, ile roboty jest przy kimś takim?
– Soniu?..
– Boże?! Na jaki głupi pomysł ty wpadłeś.
– Soniu, nikt nie każe ci się zwalniać z roboty. Jestem w domu. Całe dnie siedzę przed komputerem... Soniu, ja jestem mu ogromnie wdzięczny, za to, co zrobił dla mnie. Ja jestem gotów poświęcić się dla niego.
Zosia zawiesiła wzrok na mężu. Chwilę spoglądał na Waldka.
– Czy ty wiesz, co ty mówisz?
– Soniu, czym byłoby moje życie, gdyby nie on? Kim byłbym ja, gdyby na mojej drodze Bóg nie postawił Szklarskiego? Chcesz wiedzieć? Dzisiaj byłbym już kaleką. Dzisiaj być może musiałabyś zwolnić się z pracy, bo może nie stać byłoby nas na jakąś pomoc dla mnie. Ja byłbym kaleką, a dobrze wiesz, jak wtedy, w szpitalu w Pruszkowie bałem się zostać kaleką. Ja wtedy, dla każdego, zrobiłbym wszystko, byleby tylko ktoś uzdrowił mnie. Bóg przysłał go do mnie. Ja wierzę w to. Bóg chciał, aby on uzdrowił mnie. Ja wierzę w to. Nie wiem, czy ty wierzysz w to, ale ja tak.
– To jakieś brednie? – Zosia nie wierzyła własnym uszom.
– Soniu? Ja proszę cię. Ja cię błagam, weźmy go do siebie. Kiedyś wróci jego żona? Kiedyś wróci jego syn? Ja rozumiem go. Ja byłem kaleką.
Zosia wpatrzyła się w miejsce na ścianie. Milczała. Wreszcie wzięła telefon do ręki, spojrzała na Waldka.
– Bierz. Dzwoń do Ksawerego. Twój samochód jest za mały, aby przywieźć go. – miała minę ogromnie poważną.
Waldek ukląkł przy nogach Zosi.
– Kochana jesteś. On ci będzie dozgonnie wdzięczny.
– Akurat nie oczekuję od niego wdzięczności. Może zdziwisz się, ale robię to tylko dla ciebie. Żeby oderwać cię od komputera.
Waldek wziął telefon.
– Teraz dopiero potrzebuję drinka. – Zosia chciała się uśmiechnąć, ale była zbyt wzruszona, zszokowana.
– Ksawciu? Co robisz jutro? – zaczął Waldek. – Albo zaczekaj. Powiem inaczej. Bo ja tak naprawdę, to nie wiem, czy to będzie jutro, czy po jutrze? – uśmiechnął się. – Chodzi o to, że trzeba przywieźć z Banacha chorego. Być może, że z wózkiem inwalidzkim, nie wiem, czy mu tam go dadzą? Krótko... czy jak zadzwonię, to nie odmówisz? – znów uśmiechnął się. – No dobrze. Dam ci czas pół godziny, albo i dłużej? OK. dzięki.
Waldek wpatrzył się w oblicze swej żonki. Ona spoglądała na niego.
– Pamiętaj, że ja ci w tym nie pomogę. Ja pracuję. Ja przychodzę z roboty urąbana. A ty, skoro czujesz się na tyle dobrze, że możesz dźwigać?.. on nie waży wcale mniej od ciebie? – z politowaniem Zosia spoglądała na Waldka.
– Mam nadzieję, że dam radę? – uśmiechnął się Waldek. – To jak? Chcesz jeszcze drinka?
– Boję się, że wpadnę w nałóg? Ale zrób. Ja i tak nie zasnę dzisiaj.
Starał się zachowywać cicho. Spojrzał na łóżko. Heniek odwrócił się.
– Dlaczego tak się skradasz? – zdziwił się.
– Nie wiedziałem, śpisz, nie? – podał mu dłoń. – Cześć.
– Witaj. – Henryk wyciągnął swą dłoń. – A co to? Nuda doskwiera? – próbował uśmiechnąć się.
– Raczej ciekawość, jak się czujesz? A jak się czujesz? – i Waldek uśmiechnął się.
Heniek odsapnął ciężko.
– A mógłbyś nie pytać? – powiedział Heniek i zaraz poprawił się. – Nie... – potarmosił rękę Waldka. – Bo jeszcze obrazisz się?
Waldek podłączył do ładowarki telefon Henryka.
– Co powiedział twój kochany pan doktor? – zakpił sobie Waldek.
– Mój kochany pan doktor?? – kpinę podtrzymał Henio. – Życzę panu dużo zdrówka. Postaram się wpaść, jak będzie pan wychodził. – naśladował swego lekarza.
– Chcę nacieszyć oczy pańskim widokiem. – dodał Waldek.
– Nie, tego nie powiedział. – usprawiedliwił go Henio.
Chwilę trwali w radosnej atmosferze.
– Na którą będziesz miał wypis? – zapytał Waldek.
Heniek chwilę wahał się. Wreszcie spojrzał na Waldka.
– A jednak uparłeś się. – niedowierzał.
– Pół godziny wcześniej muszę dać sygnał Ksaweremu. – wyjaśnił.
– Jak ty sobie to wyobrażasz? – zapytał Heniek. – Czy w ogóle zdajesz sobie sprawę, na co się porywasz?
Waldek usiadł obok Henia.
– Mianowicie? – zapytał Waldek.
Heniek krążył wzrokiem, chyba wstydził się spojrzeć koledze w oczy.
– Czy udajesz, czy naprawdę nie zdajesz sobie sprawy z mojego stanu? – Henryk chyba się zdenerwował. – Mam podnieść kołdrę, czy powiedzieć ci, co i jak?
Waldek położył dłoń na jego piersi.
– Powiedz, tylko bez emocji.
– Waldek, czy wiesz, co to jest amobilność? – zapytał Heniek.
Waldek spojrzał w podłogę. Odsapnął głęboko.
– Nie, Heniu. Ja nie jestem lekarzem. Ja nie kończyłem studiów medycznych. – powiedział prawie ze wstydem. – Przepraszam.
– To nie o to chodzi.
– Przepraszam, myślałem, że to takie proste. Teraz zastanawiam się, czy podołam temu? Tak bardzo chciałem się zaopiekować tobą. Sorry. – Waldkowi zrobiło się przykro.
– Waldek, nie rozumiesz mnie. To ja przepraszam. Amobilność, to brak możliwości samodzielnego funkcjonowania. Ja nie umyję się sam, ja nie ubiorę się sam, ja nie załatwię się sam, ja sam nic nie zrobię. We wszystkim potrzebuję pomocy.
Waldek położył głowę na jego piersi i zaczął się śmiać.
– O kurcze, ale żeś mnie wystraszył? Ja myślałem, że to nazwa choroby, a że nie słyszałem o takiej chorobie...
– Dla mnie to jest choroba. To ciężka choroba. Dlatego mówię, nie. Nie chcę obarczać cię takim ciężarem. To nie twoja sprawa i nie twoja rola. – uświadomił kolegę.
– Heniu, ale co ci jest, tylko tak ludzkim językiem?
– Mam uszkodzony nerw, który odpowiedzialny jest za trzymanie ciała w pozycji pionowej, za przeplatanie nogami, w przód i w tył. Czy teraz jasne? – zapytał.
– Tak Heniu. Jeśli tylko szpital zgodzi się i ty pozwolisz... – Waldek odczekał chwilkę. – Heniu, ja z największą przyjemnością, zaopiekuję się tobą.
– Czy nie słyszałeś, co mówiłem...
– Słyszałem. Ja pomogę ci się ubrać, ja cię ubiorę. Ja pomogę ci w jedzeniu, ja cię nakarmię. Ja pomogę ci w myciu się, ja cię umyję. Podejrzewam, że jako nie chodzący masz cewnik. Ja zmienię worek, ale nowego cewnika nie założę ci. Ale wezwiemy pielęgniarkę. Pampersa zmienię ci.
– Nie! – warknął Heniek.
– Heniu, ty się boisz, że nie podołam, czy się wstydzisz?
– Powiedziałem, nie. – upierał się.
– A więc wstydzisz się?
Waldek zaczął szukać, jaką wymówkę może mieć. Heniek odwrócił głowę.
– Wstydzisz się, bo jesteś młodszy? – dedukował Waldek. – Heniu, ty jesteś facetem i ja też. Ty masz jaja, ja mam jaja. Ty masz fiuta, ja mam fiuta. Pampers...
– Mówię, nie!
– O to chodzi? Myślisz, że tylko ty robisz śmierdzące kupy? Założę maseczkę, podetrę cię, przemyję... to samo robi pielęgniarz tu w szpitalu.
– Waldek, nie.
– Wstydzisz się? – opuścił wzrok. – Może i ja będę się wstydził pierwszy raz? Ale potem wejdzie nam w rutynę? Jak jesteś u kogoś wstydzisz się puścić bąka, bo się wstydzimy, ale z biegiem czasu przywykniemy do siebie?
Heniek spoglądał po za głowę Waldka.
– Widzisz, chciałem ci kiedyś, o czymś powiedzieć, nie chciałeś. Dzisiaj wstyd mi i dlatego nie chcę.
Waldek oparł głowę o jego pierś.
– Heniu? Powiedziałem ci wtedy, robimy grubą krechę. Zapominamy o przykrościach. – spojrzał mu w oczy. – Czy teraz do końca życia będziesz gnębił siebie, o jakieś głupoty? Ja rozumiem, nie miałeś dla mnie czasu. Ja rozumiem to.
– To nie tak było.
– Heniuś, ja nie chcę tego wiedzieć. To prawda, przyjeżdżałem dość często, może za często. Ale chociaż dobrze poznałem drogę do szpitala. Miałeś swój powód, dla którego nie chciałeś mnie przyjąć, nie chcę go teraz znać. Będziemy dwadzieścia cztery na dobę ze sobą, będziesz miał czas mi powiedzieć.
Heniek objął Waldka. Ściskał go i ściskał.
– Chciałbym, aby wszyscy moi kumple byli tacy, jak ty.
– Ok. ja też cię kocham.
– Nie powiedziałem tego.
– Ale ty jesteś moim ukochanym lekarzem i ja tego nie wstydzę się.
Do sali wszedł profesor. Popatrzył na mężczyzn.
– Dzień dobry. – powiedział.
– Dzień dobry panu. – odpowiedział mu Waldek.
– Pan jest?... – profesor zawiesił palec na osobie gościa.
– Waldemar Malarczyk. – pospieszył z wyjaśnieniem.
– Właśnie. Jak już panowie nacieszycie się sobą, zapraszam pana do siebie. – oznajmił.
– Mogę teraz? – zapytał Waldek.
– Czy znaczy, że już nacieszyliście się sobą? – uśmiechnął się profesor.
Waldek podniósł się.
– Pan doktor staje okoniem. – Waldek popatrzył na kolegę. – Na wszystko mówi nie, ale wiem, że chce powiedzieć tak.
Panowie opuścili salę.
Henryk sięgnął po telefon. Odszukał numer do Graźki. Wcisnął i czekał, ale po chwili odezwał się głos i usłyszał znaną już sobie formułkę.
– Abonent ma wyłączony telefon lub jest po za zasięgiem.
Popatrzył jeszcze przez chwilę na zdjęcie żony. Po chwili utkwił wzrok w suficie. Znów otworzył telefon. Tym razem wykręcił numer do syna. I znów usłyszał tą samą formułkę.
– Abonent ma wyłączony telefon lub jest po za zasięgiem.
Minęło kilkanaście minut zanim w sali pojawił się Waldek. Usiadł na taborecie obok łóżka. Patrzyli na siebie przez chwilę.
– Domyślam się, że nie powiesz mi, co chciał od ciebie profesor? – zaczął Henryk.
– Właśnie, że nie. Właśnie, że powiem. – uśmiechnął się Waldek. Sięgnął po jego dłoń i schował ją w swoich dłoniach. – Żebym mógł cię zabrać do siebie do domu, musimy jakiś czas zaczekać. Będą ci robić różne badania... mówił jakie, ale ja nie jestem lekarzem, nic z tego nie rozumiem. Dopiero, gdy badania będą dobre, pozwoli mi zabrać ciebie do swego domu. Inaczej mógłbym ci zrobić krzywdę. Powiedział, że te badania musisz zrobić. I oni zrobią ci je tutaj. To potrwa kilka dni. Dałem mu swój numer telefonu, gdy będziesz gotowy, powiadomi mnie.
Chwilę milczeli.
– Nie podołasz temu wszystkiemu. Rzucasz się na głęboką wodę. – smutnie powiedział Henryk.
– Zawsze mówiłem, że chciałbym znaleźć swój ogród wdzięczności. Właśnie znalazłem go. Będę zawieszał na nim swe serduszka wdzięczności. Zawsze pięknie stroiłem choinkę, może i tym razem uda mi się.
– Wdzięczność, nie polega na braniu na swój grzbiet rzeczy, które cię przerastają. Masz jeszcze czas na odwołanie tego. Ja nie pogniewam się. Ja rozumiem i wiem, że to ponad twoje siły. Ja rozumiem to. – nie stawiał już oporu Henryk.
– Zawsze mówiłem, że jesteś moim ukochanym lekarzem. Zawsze mówiłem, że to Bóg postawił cię na mojej drodze, teraz jest czas na to, aby sprawdzić, czy to prawda? Jeśli Bóg tego chciał, to Bóg pomoże mi, pomoże nam, pomoże tobie. – poprzez smutną minę Waldek uśmiechał się. – Zawsze mówiłem, że jestem rozkochany w tobie, rozkochany w pozytywnym słowa znaczeniu, nadszedł czas sprawdzianu. Będę chciał go zdać na szóstkę.
Trzymał dłoń Henryka w swoich dłoniach. Popatrzył jeszcze chwilę i odłożył jego rękę.
– Na mnie chyba już czas. Miałem wpaść tylko na chwilę... co prawda, nie mam nic innego do roboty. – poklepał go po dłoni. – Ale moja ukochana Zosia czeka na mnie. Jutro przyjadę do ciebie. I pojutrze, i po pojutrzu.
Henryk wyciągnął ręce na pożegnanie. Waldek pozwolił się uściskać. Henryk ściskał go i ściskał.
– Jak to dobrze mieć takich przyjaciół. Teraz dopiero to rozumiem. – powiedział Henryk.
– Ja też się cieszę. – powiedział Waldek.
– Dobra, jedz już, bo mało mi brakuje, aby się rozpłakać. – i wypuścił Waldka z objęć.
– Pamiętaj, że łzy nie są oznaką słabości, to oznaka wewnętrznej przemiany. – Waldek podał mu dłoń na pożegnanie. Henryk chwycił kolegi dłoń i żaden z nich nie chciał otworzyć uścisku.
Waldek skończył już „przemeblowywanie” i podszedł do wózka z Heniem.
– Na pewno chcesz się położyć? – zapytał onieśmielonego kolegę. – Bardzo cię proszę, czuj się jak u siebie w domu. – wziął go za rękę. – Przez jakiś czas, będzie to twój dom.
Henryk spuścił wzrok.
– Dziękuję ci. Bardzo ci dziękuję. – chyba wstydził się podnieść wzrok, a może myślał nad czymś. – Jednak wolałbym w swoim domu. – dodał.
– Heniuś, jak tylko syn się odezwie i będzie w domu, przyrzekam, że odwiozę cię. To nie jest niewola, to nie jest porwanie. Nie czuj się jak więzień, proszę cię. Gdzie chciałbyś się położyć? W małym pokoju, czy tu w salonie? Tam będziesz sam...
– Nie chciałbym wam przeszkadzać. – ośmielił się powiedzieć.
– Przestań. Jakie znowu, przeszkadzać? Tu będziesz miał telewizję, Internet... Ksawery, pomóż mi. – poprosił syna.
– A jak to zrobisz, jak ja odjadę? – zapytał syn.
– Muszę opracować jakieś ruchy, które będą mi pomagały przy przenoszeniu go z fotela na łóżko i odwrotnie. – powiedział Waldek.
Chwilę stali kombinując.
– Musisz być silny w ręku. – pouczył kolegę. – Chwyć mnie za szyję. Wtedy podniosę cię i przekręcę się, i usiądziesz na sofie. Tylko, czy nie jesteś za wcześnie po operacji?? Czy szew wytrzyma?
I znów kombinowali.
– Dobrze, że nie ważysz tak jak ja, sto kilo. Będę musiał trochę więcej trenować swój kręgosłup. – zauważył Waldek.
– Walduś... – zaczął Henryk. – Dopóki jest jeszcze czas, wycofaj się z tego, co robisz. Jest jeszcze samochód, jeszcze dzisiaj przyjmą mnie do szpitala. – prosił wprost Henryk.
Ale Waldek był uparty. Chciał tylko fachowej informacji, czy takie ruchy, jakie planuje nie skrzywdzą go. Jeśli nie skrzywdzą, nie chciał nawet słyszeć o porzuceniu kolegi na pastwę szpitala.
Najtrudniej było pierwszy i drugi raz. Nie znali chwytów. Trzeba było opracowywać chwyty, aby szybko, sprytnie, zwinnie i z nakładem jak najmniejszego wysiłku zrobić to, co zamierzali. Potem Waldek kładł się na dywanie i trenował swój kręgosłup. Wzmacniał siebie... po jakimś czasie doszedł do wniosku, że musi wzmacniać i rozruszać mięśni koledze.
Pamiętał zalecenia profesora. Gdy miał go na łóżku, masował i rozciągał mięśni swemu pacjentowi. A że miał czasu bardzo wiele do poświęcenia, to robił to prawie, co godzina.
– Dzisiaj mamy wizytę u pani doktor rehabilitant. – przypomniał Waldek.
– Dasz radę, czy poprosisz kogoś? – zapytał Henryk.
– Jest ciepło. – Waldek wyjrzał przez okno. – Do przychodni mamy piękną drogę. Załadujemy cię na wózek i spacerkiem pojedziemy. Tam jest winda. Potem spacerek z powrotem i popołudnie minie.
Jak powiedzieli, tak zrobili.
W przychodni byli nieco wcześniej. Nie było tłoku. W pewnej chwili pani doktor wyszła z gabinetu. Zmierzała na dół, do rejestracji.
– Dzień dobry, pani doktor. – Waldek przywitał się.
– Dzień dobry. Pan do mnie? – zdziwiła się.
– Tym razem z towarzyszem. – i Waldek wskazał na Henryka w wózku.
– A jak pana nazwisko? – zapytała.
– Henryk Szklarski. Doktor Henryk Szklarski. – powiedział za kolegę Waldek.
– Ach!? To pan? – lekarka wyciągnęła ku pacjentowi dłoń. – Miło mi, Karina Godlewska. Biegnę na dół, zaraz wracam i pan wejdzie.
I potruchtała.
– Nie róbmy zamieszania. – powiedział Henryk. – Przed nami tylko jedna osoba.
– Jak sobie życzysz? – powiedział Waldek.
Ale z dołu już truchtała lekarka.
– Pan pozwoli do mnie. – wskazała na Henryka.
– Pani doktor, może nie róbmy zamieszania? Przed nami tylko jedna osoba? – powiedział Henryk.
– Ale ja nie robię żadnych wyjątków? Pan jest lekarzem i ma pan pierwszeństwo. Służba zdrowia. – otworzyła drzwi. – Zapraszam.
Waldek wjechał wózkiem do środka. I pani doktor zabrała się za swe prace. Stukała w komputer, co chwila rzucała pytanie i tak dalej. Wreszcie zapytała swego pacjenta...
– W jaki sposób pan się tego nabawił? – podeszła do pacjenta. – Przecież takie rzeczy nie powstają samoczynnie?
Henryk spuścił głowę. Waldek wstał.
– Przepraszam, to ja na chwilę wyjdę. – i już chciał wyjść.
– Pan dokąd? Panie Waldku? – zdziwiła się lekarka. – Pan opiekuje się tym panem? – wskazała na pacjenta.
– Tak, ja. – Waldek zatrzymał się.
– Więc gdzie pan idzie? Zaraz zacznę pana uczyć, jak obchodzić się z tym panem? – uśmiechnęła się, pokazując swoje bielusieńkie ząbki. – A pan zwiewa mi stąd? – jeszcze raz uśmiechnęła się. – Pan siada. – powiedziała już spokojnie, ale z uśmiechem.
Henryk spoglądał w dół.
– To był głupi wypadek. – zaczął. – Beznadziejnie głupi. – i już trema prysła. Henryk podniósł wzrok. – Odwoziłem żonę na lotnisko. Zauważyłem, że w pilocie od bramy wyczerpała się bateria. Już wcześniej miałem ją wymienić. Ale zawsze... człowiek nigdy nie ma czasu. Ciągle tylko praca i praca. Wziąłem zapasowe kluczyki. Ale w nich też siadła bateria. Miałem w drodze powrotnej kupić baterię. Obok domu mam sklep. Ale już podjechałem pod bramę. Wcisnąłem kilka razy pilota. – Henryk zasłonił twarz. – Zostało mi tylko, otworzyć bramę ręcznie. Wysiadłem, szedłem do bramy. – podniósł głowę i wzrok utkwił w suficie. – Gówniarz. Przeklęty gówniarz.
Zaciekawiła opowieść lekarkę, bo siedziała i wsłuchiwała się w słowa pacjenta.
– Pędził na złamanie karku. Sieknął mnie kierownikiem w kręgosłup. Ja padłem, on też. Chyba to był złodziej motocykli, bo zerwał się i uciekł.
– Niekoniecznie. – powiedziała cicho lekarka.
– Miałem na tyle siły, że zadzwoniłem po karetkę.
– To dobrze. – przytaknęła doktor Godlewska.
– Po karetkę, dla tego gówniarza, ale medycy nie znaleźli go. Rezonans ma pani przed sobą.
– Rozumiem, że lekarze w szpitalu zoperowali pana. – pociągnęła dalej wątek.
Henryk spuścił wzrok. Pokiwał głową.
– Nie tak było? – zdziwiła się.
– Dokładnie tak. – opowiadał dalej Henryk. – Operował mnie... – i Henryk zaciął się. Spojrzał na Waldka, ale ten miał twarz zasłoniętą dłońmi. – Operował mnie mój kumpel. – i próbował uśmiechnąć się. – Błąd w sztuce. – rozłożył ręce. – Po prostu, błąd w sztuce.
– E, tam. – lekarka nie wierzyła w to. – Panie doktorze, w medycynie nie ma pojęcia, błąd w sztuce. Jest pan lekarzem i wierzy pan w tak bzdurne pojęcia. Co się stało naprawdę?
Henryk znów spuścił wzrok.
– Był tak zestresowany, że operuje mnie, że ręka mu drgnęła.
Doktor Godlewska pokręciła tylko głową.
– Z rezonansu widać, że wszystko było do naprawienia.
Henryk znów spuścił głowę.
– Było. – powiedział. – Dobrze pani powiedziała.
– Panie Heniu, głowa do góry. Nie z takich tarapatów wychodzili ludzie. – i zaczęła się uśmiechać dla podtrzymania humoru. – Pan najlepiej powinien wiedzieć. Przykładem jest pan Waldek. Jak on biedny narzekał, robił z siebie kalekę i niech pan spojrzy, co pan z niego zrobił? Głowa do góry. Doprowadzimy pana do sprawności. Rehabilitacje tu w przychodni, w domu ćwiczenia i po kilku tygodniach stanie pan na nogi.
Henryk zaczął się powoli uśmiechać.
– Waldek opowiadał mi o pani. – uśmiechnął się. – Czuję się, jak gdybym znał panią od dawna. Dziękuję za ten optymizm.
– Zaraz pan Waldek zostanie przeszkolony przeze mnie, jak pana podnosić, jak pana przekręcać, jak opiekować się panem, bo samo karmienie, to nie wszystko. – skomentowała.
Wreszcie nadszedł czas, że zaczął odwiedzać ich rehabilitant.
Waldek podglądał ruchy rehabilitanta i zastanawiał się, czy robił właśnie tak, czy gorzej? Podpytywał o każdy szczegół. Marcin, rehabilitant, dawał chętnie swoje rady. Podpowiadał, jakie zabiegi mogą wykonywać sami, w czasie dnia.
Po dwóch tygodniach przejście Henryka z wózka na łóżko, nie było już takim kosmosem, jak pierwszego dnia.
W miesiąc po operacji, Waldek zaczął zawozić Henryka do przychodni. Zaczęły się profesjonalne zabiegi.
Waldek skończył kosmetykę swego „pacjenta”. Założył mu świeżego pampersa. Zaciągnął na ciało świeżą pidżamę. Już sprzątał, gdy Henryk ze wstydem powiedział.
– Waldek, ja przepraszam... – spuścił wzrok.
– Heniuś... – Waldek wskoczył mu w słowo. – ...ty nie masz za co przepraszać. Widocznie wczoraj coś zjadłeś, co przeczyściło cię. To nie twoja wina, to ja wczoraj coś podałem ci takiego, czego nie powinienem ci podać.
– Czuję się strasznie głupio. – ciągnął Henryk.
– Powtarzam ci, to nie twoja wina. Ale dobrze, że organizm oczyścił się. Może rehabilitacje dają o sobie znać? – przekonywał kolegę.
– Ile ty masz cierpliwości do mnie? – podziwiał go Henryk.
– Zaraz pojedziemy do salonu, tam cię umyję. – pociągnął go po policzkach. – Ogolisz się? – zapytał. – Tu otworzymy okna, przewietrzymy.
I pochylił się do kolegi. Henryk chwycił go za szyję i Waldek przeniósł go na wózek. Zostawił kolegę w salonie.
– Teraz chwilę posiedź sobie. – powiedział i poszedł do jego sypialni.
Zmienił prześcieradło i otworzył ono na oścież.
– To co Heniu, golimy cię? – zapytał kolegę.
– Jeśli masz ochotę? Czemu nie? – Henryk uśmiechnął się.
Waldek przyniósł małą miskę wody i przybory do golenia.
– Chcesz spróbować własnych sił. – zapytał go. – Potrzymam ci lustro.
– Dobrze byłoby, abym coś robił sam. – ucieszył się Henryk.
Waldek na kolanach położył mu deskę od półki, na tym przybory. Ściągnął lustro. Wózek nie dawał zbyt wiele wolności ruchów, ale Henrykowi szło dobrze. Waldek obserwował jego ruchy i z lekka uśmiechał się.
Gdy sprzątnął wszystko po goleniu, na ramionach zawiesił mu duży ręcznik. Przyniósł świeżej wody i na wzór pielęgniarek w szpitalu, na gąbce zaczepił cienki bawełniany ręcznik. Zamoczył go w wodzie. Pochylił nieco pacjenta i zaczął obmywać mu twarz, szyję i tors. Do sucha Henryk wytarł się sam.
– Piękny, czysty i ogolony. – pochwalił Waldek i wyniósł wszystko z salonu. – Jesteś głodny? Robimy śniadanie, czy chwila relaksu? – zapytał po powrocie.
– Jak chcesz? Nie jestem zbyt głodny. Może jeszcze chwila? – uspokoił go Henryk.
– Zgoda. A więc kładziemy się na łóżeczko i poćwiczę cię.
Zaśpiewał domofon, Waldek spojrzał na Henryka.
– Ktoś do nas? – zdziwił się. – Nie spodziewam się nikogo?
Odsunął od siebie laptopa. Wyniósł puste szklanki po herbacie.
Po chwili do mieszkania weszła Hanka z wielką torbą.
– Cześć. Przeprowadzasz się do nas? – uśmiechnął się Waldek.
Hanka ucałowała ojca.
– Tak. Powoli ściągam się.
Waldek zaprosił córkę do salonu.
– Witam, panie Heniu. – Hanka podała dłoń znajomemu.
– Witam. – Henryk lekko podniósł głowę.
Po chwili Waldek podał Hani kawę.
– Tato, ja wiem, to niezręczna sytuacja i dla mnie, i dla ciebie. Ale potrzebuję twojej pomocy. Siedzisz w domu, masz czas. – nakręcała temat.
– W czym rzecz? – zapytał ją.
– Byłam w sklepie i kupiłam sobie na święta nowe firanki. Potrzebuję je obrobić. – wyjaśniła.
– Nie ma sprawy. Tylko podaj wymiary. – Waldek był chętny.
I Hania wyciągnęła towar i karteczkę z wymiarami, nici i obciążnik. Wyjaśniła wszystko, co i jak?
– Wszystko jasne? – ucieszyła się. Napiła się jeszcze łyczka kawy. – Tatuś, ja mam sporo roboty w domu, będę lecieć. – ucałowała ojca. – Do widzenia. – podała Henrykowi dłoń.
– Do widzenia. – cicho odpowiedział Henryk. Gdy Hanka wyszła zapytał Waldka. – Czy ja dobrze rozumiem? Ty będziesz szył??
– Tak. – odpowiedział Waldek. – To jedna z moich czynności, po za stałą pracą. Szyję, krawaty wiążę i usuwam ciążę.
Ale Henryk czekał na poważną odpowiedz.
– Przy czworgu dzieciach, trzeba było podjąć decyzję, albo więcej zarabiać i kupować dzieciom ciuszki, albo nauczyć się szyć i mieć kłopot z głowy. Wybrałem to drugie. – wyjaśnił Waldek.
– Ale to nie bardzo męski zawód? – zauważył Henio.
– Nie widziałeś krawca męskiego? – Waldek uśmiechnął się.
– Niby masz rację. – przyznał Henio.
Waldek zabrał się do dzieła. Henryk z ogromną uwagą obserwował ruchy kolegi. Obserwował i podziwiał.
– Robisz to faktycznie, jak zawodowy krawiec? – powiedział w pewnej chwili. – Z ogromną satysfakcją obserwowałem i podziwiałem cię. – dodał, gdy Waldek zaczął składać firankę.
– W każdym człowieku drzemią jakieś zdolności, trzeba je tylko w odpowiednim czasie rozpocząć. A ty, jakie masz ukryte zdolności? – Waldek uśmiechnął się.
– Ja?? – Henryk zamyślił się. – Pochłonięty byłem pracą... od kiedy pamiętam, zawsze chciałem być lekarzem. Gdy nim zostałem, pochłonęła mnie praca... nie miałem czasu na inne zdolności. – Henrykowi zrobiło się przykro, posmutniał. – Żyłem pracą. Dla mnie szpital był domem. W Klinice mogłem spędzać i całe dnie. Nigdy nie miałem dosyć bycia w Klinice.
– Pracoholik?? – zdziwił się Waldek. – Chcąc być dobrym lekarzem, trzeba być wypoczętym lekarzem.
– Nigdy nie byłem zmęczony. Dla mnie priorytetem był pacjent. Nie umiałem zostawić pacjenta i iść do domu. Czasami myślałem, jak to dobrze, że jestem neurochirurgiem... – i uśmiechnął się do swoich myśli. – ...bo gdybym był internistą, chyba całe dnie siedziałbym w przychodni?
Waldek przez chwilę zastanowił się.
– Ale masz pewne zdolności. – zauważył.
– Ja?? – Heniek roześmiał się. – Po za byciem lekarzem, żadnych.
– Dlaczego nie kontynuowałeś swego tańca? Mogłeś być lekarzem, ale tańczącym lekarzem.
– Taniec?? – zdziwił się ze śmiechem Henio i zaraz posmutniał.
– Gdy na grillu tańczyłeś z Grażynką, nie mogłem od was oderwać oczu. Zachwyciłeś mnie. I to jest twoja zdolność, ukryta zdolność. Na twoim miejscu... – i Waldek pochwycił sedno słów. – Heniuś, ja rozumiem twoją sytuację... i obecną, i wiem, że jeszcze zatańczysz. Ja wierzę w to.
– Podziwiam twoją wiarę. – uśmiechnął się Henio.
– Pamiętaj, silna wiara czyni cuda. – pouczył go Waldek.
Podszedł do Henryka i wziął go za nogi. Zaczął go gimnastykować.
– Nie pozwolę, aby twoje mięśni zastygły. Będę je tak długo gimnastykował, aż ruszysz sam nogami. – powiedział Waldek.
– Też bym tego chciał. Uwierz mi, też bym tego chciał. – cieszył się Henio.
– Wiem, jak bardzo człowiek chciałby chodzić, gdy musi leżeć. A potem, gdy może chodzić, chciałby poleżeć. – zaczął się uśmiechać. – Należałem się. – westchnął Waldek. – Ja dodatkowo cierpiałem. Samo leżenie, byłoby pikuś, ja cierpiałem leżąc. Dlatego rozumiem ciebie.
– Może nigdy nie będę mógł już chodzić? – westchnął Henio.
– Nie mów tak. Ja każdego dnia modlę się w twojej intencji. Od chwili swej operacji zacząłem się modlić w twojej intencji i robię to dwa razy dziennie. Wierzę, że Bóg wysłucha mojej modlitwy, że kiedyś wysłucha i zlituje się.
– Jesteś wierzącym? To dobrze. – powiedział Henio ze smutkiem.
– Jeśli dojdziesz do wniosku, że nie chcesz odpowiedzieć, nie mów, ale kiedyś zadałem ci pytanie, czy jesteś wierzącym? Albo niedosłyszałeś, albo nie chciałeś odpowiedzieć? Wiem, że jesteś chrześcijaninem, bo na pewno rodzice ochrzcili cię i dopełnili wszystkich sakramentów. Czy jesteś wierzącym? – zapytał Waldek.
Henio chwilę zastanowił się.
– Jestem lekarzem... – powiedział, ale Waldek wszedł mu w słowo.
– Jeśli nie chcesz, nie musisz odpowiadać. To twoja prywatna sprawa. – uprzedził kolegę.
– Jestem chrześcijaninem. – powiedział. – Masz rację. Kiedyś nawet chodziłem do kościoła...
– Zaczekaj. – Waldek uciszył go dłonią. – Chcę ci wytłumaczyć, dlaczego pytam? Gdy jeździłem do szpitala, spotykałem lekarzy. Nie wiem, dlaczego, ale instynkt podpowiadał mi, aby zadać ci to pytanie. Dlaczego? Gdzieś w podświadomości, tkwi takie przekonanie, że kiedyś będę potrzebował pomocy... że tej pomocy udzieli mi doktor Kornas. Dlatego kiedyś pytałem cię, w czym specjalizuje się? Ale nie chciałbym być jemu tak wdzięczny, jak tobie. Dlaczego? Nie polubiłem go. Chciałem zadać tobie to pytanie, czy jesteś wierzący, bo... – odłożył jego nogi na miejsce i przykrył kocykiem. – Przypadki chodzą po ludziach. Nie wiem, dlaczego ta myśl krząta mi się po głowie? Ale jak gdybym miał przekonanie, że kiedyś w życiu będę nad przepaścią. Od ciebie zależy, czy otrzymam następną szansę, czy nie?
– Walduś, nie ma we mnie takiej wiary, jak w tobie. – Henryk sięgnął po jego dłoń.
– Jeżeli kiedyś, z własnej, nieprzymuszonej woli, przekroczysz próg kościoła, dasz mi szansę na drugie uzdrowienie. – powiedział Waldek.
Henryk odwrócił wzrok.
– Przepraszam, że to powiedziałem. Czułem wewnętrzną potrzebę powiedzenia tego. – nieśmiało dodał Waldek.
– Nie zawsze miałem diabła za skórą. – powiedział Henio. – Kiedyś byłem aktywnym chrześcijaninem.
– Nie jesteś wcale zły. – pochwalił go Waldek. – Jesteś dobrym człowiekiem. Gdyby było inaczej, Bóg nie postawiłby cię na mojej drodze. To Bóg wybrał ciebie, może dlatego, że jesteś lub byłeś dobrym człowiekiem?
Heniek zaczął się uśmiechać.
– Dodajesz mi sił, gdy tak demonstrujesz swoją wiarę. Słucham cię i podziwiam. Skąd się w tobie to wszystko bierze? Powiedz.
Teraz Waldek zaczął się śmiać.
– Myślisz, że to można w sobie wypracować?? Ja myślę, że to tkwi w człowieku? – skomentował Waldek.
Podniósł się.
– Czego napijesz się? Kawy? Herbaty? Mocnej czekolady? – zapytał Henia.
– Może czekolady? Trochę mnie zaciśnie? – postanowił Henio.
Waldek zrobił napój i po chwili znów wrócili do rozmowy.
– Ofiarowałem ci breloczek, który miał... bynajmniej taka była moja modlitwa... miał służyć ci, jako talizman. Miał chronić cię od wypadków. – z wielkim przekonaniem powiedział Waldek. – Widocznie moja modlitwa, była zbyt płytka?
– Myślę, że nie. Nie wiem dlaczego, ale tak jak chciałeś, zawiesiłem na nim kluczyki od auta. Nie masz pojęcia, z jakich opresji ja wychodziłem cało? Czasem wracałem tak zmęczony, że sam dziwiłem się sobie, że dojechałem cało do domu. To był naprawdę głupi wypadek. Siadły nam baterie w obu pilotach od bramy. Wystarczyło zajechać do sklepu, do kiosku i kupić tę głupią baterię. – Henryk zamyślił się na chwilę. – Ciągle pędzimy do przodu, spieszymy się gdzieś, a wystarczy zatrzymać się na chwilę i pomyśleć.
Waldek usiadł przy swoim laptopie.
– Dobrze Heniuś, odpocznij chwilę, a ja zrelaksuję się przy muzyce.
I włączył swój program. Zaczął chwilę słuchać muzyki, a po chwili ostrzegł Henia.
– Będziesz musiał wytrzymać chwilę ze mną. Muszę nauczyć się pewnych pieśni. Niektóre sobie przypomnieć... – schował się za laptopem. – Nie zawsze to może spodobać się tym, co nie są jak ja? Chyba, że dam ci słuchawki na uszy? – pocieszył kolegę.
– Spróbuję wytrzymać. – powiedział jakoś bez przekonania.
Waldek podkręcił nieco głos. Najpierw zaczął mruczeć, po czym zaczął trenować śpiew.
Henryk słuchał go najpierw, potem zaczął słuchać ze zdziwieniem, aż wreszcie nie wytrzymał i zapytał.
– Ty uczysz się śpiewu, czy tylko słuchasz tak?
– Uczę się pieśni, żeby później śpiewać w kościele. – wyjaśnił koledze.
– Czy robisz to zawodowo? – zdziwił się.
– Raczej amatorsko. – poinformował kolegę.
I znów Henryk słuchał jakiś czas i znów nie wytrzymał.
– Jakie jeszcze masz zdolności, poza pisaniem wierszy, szyciem i śpiewaniem?
Waldek zastanowił się.
– Nie wiem? Nie zastanawiałem się?
– I po co uczysz się śpiewać pieśni? – zapytał Henio.
– Żeby potem zaśpiewać w kościele.
– Dla kogo? Chce ktoś słuchać ciebie?
– Czy aż tak źle to wychodzi? – speszył się Waldek.
– Nie. – Henryk chwilę zastanowił się. – Gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że szykujesz się na koncert, ale wiem, że tego nie robisz...więc, dla kogo?
Waldek chwilę zastanowił się.
– Chyba dla Boga? – uśmiechnął się. – Kiedyś, ktoś powiedział, że śpiew to też modlitwa. Jedni modlą się, zatapiając się w modlitwie, ja modlę się, śpiewając. I mogę to robić tak, jak ja to czuję. Słyszałeś kiedykolwiek taką pieśń? – odnalazł melodię i włączył ją. Po chwili zaczął śpiewać. – Popatrz, jak prędko mija czas...
Wszedł do Henryka. Kolega był milczący. Waldek nie chciał zaczepiać go rozmową, ale w pewnej chwili już nie wytrzymał.
– Miałeś złe sny? – zapytał.
– Nie. Będę chciał z tobą porozmawiać. – powiedział tajemniczo.
– Żeby nie wystudzać cię, zaczekaj.
I Waldek pospieszył się z jego toaletą. Gdy już umył go i przebrał w świeżą pidżamę, nadstawił szyję, ale Heniek zatrzymał go.
– Usiądź chwilę na łóżku. – powiedział do Waldka.
– Nie chcesz pójść do salonu? – zdziwił się Waldek. – No dobrze. – i usiadł na brzegu łóżka.
Heniek poszukał jego ręki. Wziął ją w swoje dłonie.
– Walduś, od tamtego dnia nie mogę spać. Ciągle myślę o tym, co mi powiedziałeś... – zaczął i oczy mu zaczęły się szklić.
– Nie rozumiem? Rozmawiamy o tylu rzeczach? – zdziwił się Waldek.
– Walduś, ja jestem chrześcijaninem, ja jestem wierzącym... byłem. – poprawił się szybko. – Walduś, ja wiem, że wymagam od ciebie rzeczy niemożliwych... Walduś, zawieź mnie do kościoła. – Henryk spuścił wzrok na ich dłonie. – Walduś, ja czuję w sercu taką potrzebę, proszę cię.
Waldek pochwycił Henryka w ramiona. Ściskał go i ściskał.
– Heniuś, z największą przyjemnością. Kiedy tylko zechcesz? Powiedz, a stanie się wola twoja.
– Tyle nasłuchałem się od ciebie, tyle nasłuchałem się twego śpiewu, myślę nocami.
– Kiedy tylko zechcesz? Jestem do twojej dyspozycji. – Waldek wprost płonął z radości.
– Dobrze. Ty zadecyduj, kiedy, a ja zdam się na ciebie. A teraz weź mnie do salonu. Chciałbym posłuchać jeszcze twojego śpiewu. Chciałbym jeszcze posłuchać pieśni tych, których ty słuchasz. – ucieszył się.
Gdy zajechali już do salonu, Waldek chwilę pomyślał.
– Wiem, kiedy pojedziemy? – ucieszył się Waldek. – Zawiozę cię w czwartek, na nieszpory. Wcześniej, powiem ci o naszych zwyczajach.
Waldek postawił wózek z kolegą obok swej ławki. Byli dość wcześnie, można powiedzieć, byli bardzo wcześnie. Waldek sięgnął do swej torebeczki i wyjął swoje kartki. Zerknął ku górze, na chór. Nikt jeszcze nie siedział chyba za organami. Było cicho.
– Szukałem miłości wśród ludzi, lecz każdy odrzucał mnie z pogardą... – zaczął śpiewać Waldek.
W pustym kościele echo niosło głos. Henryk wsłuchał się w śpiew.
...Dla kogo śpiewasz? Chce ktoś słuchać ciebie? – przypomniał sobie swoje słowa. – Chyba dla Boga? – przypomniał sobie słowa Waldka.
Spojrzał na niego. Waldek utkwił wzrok w ołtarzu. Spojrzał na swe nogi.
– Na zbolałe Twe ramiona, położyłem własny krzyż, zapomniałem, że przez mękę trzeba iść. – śpiewał Waldek.
Henryk utkwił wzrok w balustradzie przed ołtarzem i zatopił się w zadumie.
... ty śpiewasz o mnie? – pomyślał. – Ach? Przecież ty też taki byłeś? – przypomniał sobie. – Jeszcze i ty zatańczysz, ja wierzę w to. Ruszysz sam nogami. – pamiętał słowa kolegi. – Waldek, ile w tobie jest wiary? – medytował.
Z zamyślenia wyrwał go śpiew księdza.
– Boże ku wspomożeniu memu wejrzyj. – zaśpiewał ksiądz.
Głos organów i śpiew ludzi zebranych w kościele, ocucił go z zamyślenia. Wsłuchiwał się w śpiew, bo nie znał tych słów.
Wszystko było tak rzewne, tak ściskające za gardło, że gdyby przyszło mu śpiewać, chyba nie wydusiłby z siebie żadnego słowa?
Czas śpiewu szybko minął. Ksiądz w pewnej chwili odłożył swój brewiarz i wszyscy zaczęli mówić...
– Spowiadam się...
...opowiem ci o naszych zwyczajach. Gdy ksiądz i wszyscy w kościele zaczną mówić, spowiadam się Panu Bogu... po chwili ksiądz powie, rachunek sumienia i nastąpi chwila, gdzie wszyscy spowiadają się ze swych grzechów. Jeśli chcesz dostąpić odkupienia grzechów, spowiadasz się, nie przed księdzem, ale przed Bogiem, którego masz gdzieś w swojej wyobraźni. Przed księdzem mógłbyś ze wstydu lub w obawie, przed czymś zataić świadomie lub nieświadomie jakiś grzech. Spowiadasz się w myślach, przed Bogiem, nie musisz zatajać żadnego grzechu, możesz śmiało powiedzieć wszystko, Bóg i tak zna twoje grzechy. – przypomniał sobie.
Pochylił nieco głowę i szukał w myślach swych grzechów. Wszystko, co uczynił z Grażynką, ale co? Syn? Przypomniał sobie zdarzenie...
Skręcił już w korytarz do pokoi lekarzy, gdy w głębi korytarza dostrzegł pacjenta z chodzikiem. Pacjent szedł w tamtą stronę. Szybko zawrócił. Nie lubię protekcji. Heniuś, ja nawet jej nie znam?
Przycisnął dłoń do piersi, zrobiło mu się przykro. Spojrzał w bok na Waldka. Klęczał z pochyloną głową. Wyciągnął ku niemu rękę.
Waldek zauważył gest kolegi. Wyciągnął też ku niemu dłoń i uścisnął ją. Henryk pochylił jeszcze bardziej głowę. Nawet nie zauważył, gdy Waldek pochylił się ku niemu i zapytał.
– Czy masz życzenie przystąpić do komunii?
Spojrzał na Waldka.
– Czy wybaczysz mi? – zapytał cichutko.
– Wszystko masz wybaczone. Bóg ci wybacza. – szepnął Waldek.
– Chciałbym. Zaprowadź mnie.
I Waldek wyszedł z ławki i poprowadził wózek Henia do ołtarza.
Henryk zaczął się modlić w swym skupieniu, jak umiał najlepiej.
Po chwili ludzie zaczęli wychodzić.
Waldek przysunął się do kolegi. Henryk spojrzał na niego.
– Walduś, zostaw mnie na chwilę samego. Na kilka minut. – sięgnął do jego dłoni i poklepał ją.
– Dobrze. – odpowiedział Waldek. – Zaczekam na dworze. Kiedy uznasz za stosowne, podjedz do drzwi, otworzę ci.
Heniuś kiwnął głową.
Waldek zostawił go i wyszedł.
Przed kościołem zwyczajem parafii zatrzymało się kilka osób. Waldek przywitał się ze znajomymi. Do stojących podszedł młody ksiądz.
– Bracie Waldemarze, a kogóż to brat raczył przyprowadzić ze sobą? – uśmiechnął się.
– Dziwna historia, bracie Dominiku. Najpierw ja byłem kaleką i on mnie doprowadził do takiego stanu, w jakim jestem teraz, a popatrz, teraz on jest na wózku. Opiekuję się nim. – wyjaśnił Waldek.
– A gdzież to go zgubiłeś? Zapomniałeś o nim? – zaczął się uśmiechać i wlepił wzrok w parafianina.
– Cicho. – Waldek położył palec na usta. – Poprosił o chwilę samotności. Niech pobędzie chwilę, sam na sam, z Bogiem.
Ale ksiądz Dominik odwrócił się i wszedł do kościoła.
– On prosił, żeby mu nie przeszkadzać. – powiedział Waldek, ale za księdzem zamknęły się już drzwi. – No i tyle może mieć człowiek prywatności w kościele.
Trwało chwilę, gdy otworzyły się drzwi i ksiądz wyprowadził wózek z Henrykiem na zewnątrz. Waldek podszedł do nich.
– Wybacz mu. – powiedział do Henryka. – Nawet chwili prywatności nie można mieć w kościele. Zaraz ci przeszkodzą.
– Wystarczyło mi. – Henryk uśmiechnął się. – Dziękuję. – Henryk spoglądał na kolegę. – Dziękuję ci. – złapał go za rękaw i przytulił go do swego policzka.
– Ja bardzo serdecznie przepraszam, ale z nim nie mogę tak długo stać na chłodzie. Może innym razem. – i skłonił głową w kierunku stojących.
Temperatura w domu podskoczyła. Kaloryfery dawały z siebie ogromne ciepło. Suche powietrze dawało o sobie znać. W gardłach zasychało. Waldek zrobił herbatę. Zalał wrzątkiem fusy. Wziął taboret, aby postawić go obok łóżka, blisko Henia.
Spod kocyka wystawała bosa stopa kolegi. Waldek przechodził i dla żartu połaskotał go po stopie. Stopa Heniowi drgnęła. Waldek poszedł dalej, ale po chwili cofnął się. Stanął z taboretem w ręce i niedowierzał.
– Heniu?? Czy mi się zdawało?? – Waldek patrzył i szukał odpowiednich słów.
– Co się stało? – rozbawiło to Henia. – Czy coś mi wystaje? – i poprawił ręką koc.
– Czy ty drgnąłeś? – mamrotał Waldek.
Postawił wolno taboret i wrócił na dawne miejsce. Przykląkł obok łóżka. Z niedowierzaniem jeszcze raz połaskotał jego stopę. Mięsni stopy drgnęły.
– Na miłość Boską! Heniu! Ty czujesz! – zawołał Waldek.
– Nie wiem, o czym mówisz? – dziwił się chory.
– Twoje mięśni drgają!! – radował się Waldek.
Waldek zaczął radować się jak dziecko. Oczy jego zaczęły się szklić. Położył głowę na kolanach kolegi i cieszył się.
– Waldek? – Henryk próbował podnieść głowę koledze. – Ale ja nic nie czuję?
Oczy Waldka były bardzo szkliste. Patrzył na kolegę i nie rozumiał. Przecież oczy go nie mylą. Zerknął na jego nogi, na niego i znów na nogi...
– Jesteś lekarzem, to ty powinieneś wyjaśniać mi, o co tu chodzi? – dziwił się Waldek.
– Ale ja nie czuję drgania nóg, drgania mięśni? – zastanawiał się lekarz.
– Kiedyś pytałem pewną panią doktor, ortopedę, jak działa blokada, którą mi wstrzyknęła. Powiedziała, że zablokuje mi dojście bólu do mózgu i nie będę czuł go pod kopułą. Nie będę czuł bólu, pomimo, że normalnie będzie mnie boleć. – wyjaśniał.
– Uważasz, że tu... – puknął skroń. – ...mam zablokowane? Nie rozumiem, dlaczego?
Waldek położył delikatnie dłoń na ręce chorego.
– Obawiasz się, że gdy wszystko będziesz czuł, wyrzucę cię z domu?? Nie chciałeś tu być. – Waldek obserwował jego spojrzenia.
– Wydziwiasz historyjki... – Henryk też zastanawiał się.
– Nie bój się. Chyba, że staniesz mocno na własnych nogach, zapewnisz mnie, że dasz sobie radę... wtedy dopiero pozwolę ci opuścić ten dom. W przeciwnym wypadku, nie masz co obawiać się? Stąd, nie zostaniesz wyrzucony. Chyba, że wyjdziesz dobrowolnie i na własnych nogach.
Waldek wziął telefon do ręki. Wykręcił numer.
– Panie Marcinie, nasz pacjent odzyskuje czucie w nogach. Właśnie dzisiaj zauważyłem po raz pierwszy drganie mięśni. – był radosny, jak dzieciak. – Panie Marcinie, zamawiam u pana dziesięć zabiegów... ale od dzisiaj. Resztę omówimy już tu, na miejscu. – i zamknął telefon.
Ukląkł obok kolegi, wzrok wlepił w niego.
– Heniuś, już teraz to z górki. – cieszył się. – Marcin, to profesjonalista, nie to, co ja? On będzie robił to profesjonalnie, tak jak robił to dotychczas. Heniuś, do wiosny staniesz na własnych nogach. Wiosnę przywitasz na spacerze. Tak bardzo się cieszę. Modliłem się codziennie w twojej intencji i zostałem wysłuchany. Mój ukochany lekarz znów stanie się lekarzem, znów będzie operował, znów będzie wielkim neurochirurgiem. – i Waldek nie wytrzymał i rozpłakał się. Położył głowę na jego kolanach i szlochał.
Henryk położył dłoń na głowie kolegi i gładził jego włosy.
– Walduś, jak ja bardzo jestem ci wdzięczny. – wziął jego dłoń. – Walduś, muszę ci coś powiedzieć.
– Heniuś, ja nic nie chcę wiedzieć. – przerwał mu.
– Waldek, musisz wiedzieć...
– Heniuś. – Waldek podniósł głowę. – Wtedy, w kościele...
– Tak, Walduś... chciałem, abyś mi wybaczył.
– I wybaczyłem ci. Wszystko ci wybaczyłem.
– Chciałbym, abyś wiedział...
– Ja nie chcę znać twoich grzechów. Ja nie jestem Panem Bogiem.
– Byłoby mi lżej. – nalegał.
– Ty jesteś już rozgrzeszony. Nawet Pan Bóg uznał, że twoja kara kończy się. Nie masz już grzechu. – cieszył się Waldek.
Henryk objął głowę Waldka, przycisnął ją go ust i mocno ucałował.
– Tak bardzo marzyłem, aby mieć takiego kumpla, jakim jesteś ty. – Henryk przycisnął go do siebie.
– Marcin powiedział mi, że ma drugą zmianę i że przed pracą wpadnie do nas. Mamy mało czasu. – Waldek podniósł się.
Rozmowę im przerwał śpiew domofonu. Waldek spojrzał na zegar, potem na Henryka.
– A któż to o tej porze? Już Marcin? A skąd on dojeżdża? – zastanowił się.
Poczekali chwilę i gdy winda zatrzymała się na piętrze, Waldek otworzył drzwi. Przed drzwiami stał listonosz.
– Dzień dobry. Do pana Szklarskiego. – poinformował.
– W tej chwili leży, ale chyba mogę odebrać. Chyba, że pan wejdzie. – powiedział Waldek.
– Wierzę, że pan mu odda. ZUS... – dodał listonosz.
– A to zabiorę i to siłą! – zawołał z głębi pokoju Henryk.
– Dziękujemy serdecznie. – Waldek podpisał i odebrał przesyłkę.
– A jak zdrówko? – zaciekawiło Tomka.
– Moje super, a pana Henia?... co dzień to lepiej. Będzie super. – ucieszył się Waldek.
Tomek kiwnął znacząco głową.
Szybko Henio rozerwał list. W środku było skierowanie do Konstancina, do szpitala, na rehabilitacje. Panowie ucieszyli się, ucieszyli i to ogromnie.
Waldek wziął do ręki telefon.
– Panie Marcinie, zaszły pewne komplikacje. Przed chwilą dostaliśmy list. Pan Henio ma się stawić za trzy dni w Konstancinie, w szpitalu. Na pewno zna pan jego profil. To szpital z rehabilitacjami. Ale po powrocie zamawiamy wizytę u pana. Wiem, na pewno oni coś pomogą, będzie miał pan mniej roboty, albo będzie pan robił, co innego. Ja po powrocie Henia odezwę się do pana.
Zadzwonił telefon. Henryk sięgnął po niego. Spojrzał na wyświetlacz. Oniemiał.
– Słucham kochanie. – powiedział cieplutko.
– Wiem, będziesz robił mi wymówki... – zaczęła Grażyna.
– Absolutnie. – powiedział Henryk.
– Tak?? Jednak jesteś kochany. – w tle zagłuszała ją muzyka. – Tak bardzo tęsknię.
– Ja też.
– Skarbeńku, zadzwonię innym razem. Jesteśmy z dziewczynami na lunchu. A ty, co robisz?
– Jestem w szpitalu.
Grażyna roześmiała się.
– No tak. Zadałam głupie pytanie. No bo gdzież byś mógł być? Szpital całym twoim życiem. Miałam kilka dni zablokowany telefon. Potem zgubiłam ładowarkę, to znaczy zawieruszyła mi się. Już teraz będziemy częściej ze sobą rozmawiać. Nie mogę już dłużej rozmawiać, pa kochanie. – i Grażyna rozłączyła się.
– Pa, kochanie. – powiedział, ale już po sygnale.
Patrzył jeszcze chwilę na wyświetlacz ekranu. Żałość ogarniała go.
Minęło kilka dni, gdy podczas sjesty zadzwonił telefon. Henryk leniwie sięgnął po aparat. Najpierw spojrzał na ekran.
– Witam cię skarbeńku. – powiedział, jak umiał najcieplej.
– No witam. – powiedziała Grażyna i zaraz dodała. – Słyszę po głosie, że jesteś zmęczony? Skarbeńku kochany, bardzo cię proszę oszczędzaj się. Chociaż trochę się oszczędzaj...
– Kochanie... – wszedł jej w słowo. – Ja naprawdę oszczędzam się, wypoczywam.
– Jestem pewna, że jeszcze siedzisz w szpitalu.
– Zgadłaś. Jeszcze jestem w szpitalu.
– Przecież szpital to nie wszystko. Ja rozumiem, masz teraz dużo wolnego czasu. Już nie musisz spieszyć się do domu, do żony, ale to nie znaczy, że całą dobę musisz siedzieć w szpitalu. Miej, chociaż trochę prywatności. Tobie też należy się odpoczynek.
– Ależ kochanie, ja odpoczywam. Uwierz mi, ja odpoczywam. A co u ciebie?
– Jedziemy właśnie na szkolenie. Firma załatwiła nam dwutygodniowe szkolenie, w jakiejś dziurze, oddalonej o dwieście kilometrów od nas. Nie wiem, czy tam będę miała zasięg. Pamiętaj odpoczywaj. Ja tęsknię za nocami z tobą... no wiesz?? Jak wrócę, nie daruję ci żadnej nocy.
– Trzymam cię za słowo. Też tego oczekuję.
– Jednak słyszę po głosie, że jesteś wypruty.
– Przed tobą nic się nie ukryje. Tak, jestem wymęczony. Dzisiaj miałem cztery zabiegi. Jestem padaka.
– Heniuś... na litość boską... przecież są też i inni lekarze. Czy tylko ty jesteś w tej Klinice??
Henryk zamilkł.
– Kochanie?? – odezwała się Grażyna.
– Słucham cię, słucham.
– Dobrze, dam ci już spokój. Wyśpij się, odpocznij. Nabierz trochę energii. Pa kochanie.
– Pa. – powiedział ze smutkiem i popatrzył na ekran.
Odłożył telefon i legł na podusi.
– Jak powiedzieć mam ci, że jestem kaleką?? – położył rękę na skroni.
Waldek cieszył się patrząc, jak Marcin sprytnie uwija się wokół swego pacjenta. Porównywał siebie do jego rąk, ale nie miał szans.
– Co panie Waldku? – zdziwił się Marcin. – Co pan taki zdziwiony?
– Nie zdziwiony, tylko cieszę się... ja robię to tak niezdarnie... pan śmiga jak gazela? – uśmiechał się. – I dziesięć dni minęło. – zauważył. – Kiedy teraz będzie można znów go rehabilitować? Chyba damy mu kilka dni, aby mięśni odpoczęły.
– Po tygodniu można zacząć następne zabiegi. Teraz dla pana Henia najważniejszy jest czas, im szybciej osiągnie sprawność, tym lepiej dla jego ciała. – powiedział Marcin. – Pan Henio jest lekarzem i lepiej wie ode mnie. – i po chwili Marcin zakończył zabieg. – Dziękuję bardzo. Okrywamy, trzeba się wygrzać i wypocząć.
Marcin poszedł umyć ręce. Henryk uniósł głowę.
– Walduś... – Henio poprosił i wskazał na portfel na stoliku.
– Spoko, spoko. – uspokoił go.
– Walduś. – Henryk poniósł głos.
Z łazienki, czym prędzej przybiegł Marcin.
– Co się dzieje?? – wystraszył się.
– Nie, nic. – uspokoił go Waldek.
– Walduś, proszę cię. – nalegał Henryk.
– Heniuś pozwól, że pan Marcin pójdzie już do pracy, a potem będziemy się kłócić, kto ma rację. – i wręczył Marcinowi jego kwotę.
– Dziękuję bardzo. – powiedział Marcin. – Czy reflektujecie panowie za tydzień, na kolejne dziesięć dni?
– Oczywiście. – zawołał Waldek. – Heniuś jest potrzebny ludzkości. Heniuś musi stanąć na nogi.
– Wymyślę inny zestaw ćwiczeń. Aha! W następnym tygodniu, daję panu Heniowi promocję. Dlatego, że jest lekarzem, dodatkowy tydzień gratis. Zgoda?
Waldek uczynił oczami zdziwienie. Spojrzał na Henryka.
– Cieszę się. – głowa Henrykowi opadła na poduszkę, uśmiech zakwitł na twarzy. – Bardzo się cieszę.
Marcin podał rękę domownikom. Już chciał wychodzić, gdy jeszcze dodał.
– Po trzech godzinach, można to wszystko z cała zmyć, te żele, maści i tak dalej.
– Wykąpię go. Dziękujemy. – poinformował Waldek.
Wyciągał Henryka z wanny i powiedział.
– Czy mnie się zdaje, czy ty jesteś coraz lżejszy?
Henryk zaczął się śmiać.
– Zauważyłem od kilu dni, że jesteś lżejszy. Co się z tobą dzieje? – zastanawiał się.
– Walduś, od kilku dni, zauważyłem, że pomagam ci w tym, co robisz. Kiedyś leżałem jak kłoda. Teraz samoczynnie robię jakieś ruchy. – Henryk zaczął się uśmiechać. – Chyba powraca wstydliwość, skrępowanie...
– Heniu? Ty wstydzisz się mnie? – zdziwił się.
– Nie o to chodzi... czasami chciałbym cię w czymś wyręczyć. – wyjaśniał.
– Od następnej kąpieli będziesz mi mówił, co mam robić? Może niepotrzebnie cię wycieram tu i tam.
– Oj, ty zaraz strzelasz focha? – zburzył się Henryk. – Nie jestem jeszcze w stanie, zrobić wszystko wokół siebie. Przepraszam. Niepotrzebnie powiedziałem niektóre zdanie.
– Więc wszystko wraca do normy, wszystko po staremu? – zapytał.
– W niektórych czynnościach chciałbym ci pomóc.
Waldek ubrał kolegę w świeżą pidżamę i podstawił chodzik. Przesunął go na siedzenie i zawiózł do łóżeczka. Waldek popatrzył na kolegę i zaczął się uśmiechać.
– Przez tydzień wypoczywaj, bo to, co ja robię, to pikuś, przy tym, co robi z tobą Marcin. – przykrył go kocykiem. – Coś na rozgrzewkę?
– Herbata z cytryną. Dużo cytryny.
Któregoś dnia siedzieli i Waldek zamyślił się. Po chwili powrócił do realnego świata.
– O czym myślałeś? – zapytał Henryk. – Przyglądałem ci się. Świetnie wyglądasz, jak zamyślisz się. Chciałem już powiedzieć, pół królestwa za twoje myśli, ale doszedłem do wniosku, że i tak nic nie mam.
– Zamyśliłem się... myślałem... Heniu, czy miałbyś ochotę na modlitwę?
– Walduś, już od dawna chciałem poprosić cię... bałem się, że odmówisz mi.
– Heniuś... w każdej chwili możemy jechać. Kiedy tylko zechcesz? Tak bardzo chciałem zabrać cię na ostatnią „Adoracje”, ale bałem się, że zmarzniesz, w kościele jest chłodno.
– Zawieź mnie kiedyś. – ucieszył się. – Będę ci ogromnie wdzięczny.
– Samochód mam mały... ale w tą niedzielę Sonia pracuje. Pojedziemy sami, dobrze?
– Bardzo się cieszę. – Henryk był ucieszony.
|