6. 19 kwietnia


6. 19 kwietnia  

 

Waldek ubrał buty i sięgnął po kluczyki.

– Kochanie, schodzę z Ksawerym do samochodu. – powiedział do Zosi.

– Dobrze, ale zaraz przyjdźcie. Już wstawiam obiad. – upomniała Zosia.

I wyszli. W windzie Ksawery zagadał do ojca.

– Dlaczego nie kupisz sobie czegoś nowszego? – sięgnął po papierosy. – Rozumiem sentyment sentymentem, ale to jest już stary rupieć.

– Ja też jestem stary i co, też mnie wyrzucić, bo jestem stary? – wyszli przed blok. – Zakochałem się w nim. Dla mnie wystarczy. – upierał się Waldek. – Tak, mam sentyment do niego. Wiem, że kiedyś musimy kupić coś młodszego, ale... „to są moje podpaski”. – poklepał po masce. – Ja rozumiem jego, on rozumie mnie. Gdy trzeba, to i młodziaków mija.

– Popatrz, zrobiłem ci, jak umiałem najlepiej. – roześmiał się. – Pamiętałem o tym, jaki sentyment masz do niego.

– Widzisz?? – Waldek ciągnął ręką po karoserii. – Odnowiony... i znów będzie szkoda... znów będzie serce boleć, gdy pomyślę, że można kupić coś nowszego, coś młodszego.

– Tato, popatrz tylko, że to złom. Pokazać ci? Zajrzyj pod maskę... zajrzyj pod spód... gdzie byś tylko nie dotknął się, sypie się próchno.

Waldek jeszcze raz pieszczotliwie poklepał go po masce.

– Dobrze. Cieszę się, że go odpacykowałeś. Nie robiłeś silnika, wiec nie ma co sprawdzać. Wizualnie jestem zadowolony. – ujął syna za rękę i poprowadził na górę.

Zosia już prawie kończyła gotować obiad.

– Skarbeńku, posłuchaj no naszego syna. On uważa, że wszystko, co stare, trzeba wyrzucić, bo musi być nowe. Czy ty rozumiesz go?

– Zaznacz, że mowa o samochodach. – zauważył Ksawery, wszedł do łazienki umyć ręce do obiadu. – Mamo, czy wy nigdy nie myśleliście o zmianie samochodu?

– O tym rozmawiaj z ojcem, nie ze mną. – Zosia chciała odsunąć od siebie problem. – Ja już dawno mówiłam, zmień go, ale on zakochał się w nim.

– Jeśli zaczniemy wszystko, co stare, wyrzucać, to nas też trzeba. To po co ratowaliście mnie? – Waldek wycierał umyte ręce.

– A kto cię ratował? – roześmiał się Ksawery. – Sam chciałeś iść na operację.

– Dlatego, wysyłam autko na operację upiększającą i jedziemy dalej.

Usiedli do stołu.

– Przemów mu synku do rozumu. Może ciebie posłucha? – powiedziała wreszcie Zosia.

Waldek popatrzył na żonę.

– Może powiedzmy sobie tak, chciałabyś zmienić samochód na nowszy... na młodszy? – zapytał Zosię.

– Właśnie, zaznacz, na młodszy. Kiedyś musimy. Ten nam do starości nie wystarczy. – wyjaśniła Zosia.

– Dobrze. – Waldek na chwilę przerwał konsumpcje. – Jak zjemy, usiądę do komputera i poszukam. Ty mi w tym pomożesz. – wskazał syna. – Znasz się lepiej na samochodach niż ja.

– Pomogę. – Ksawery potaknął głową.

Po obiedzie Waldek dotrzymał słowa. Odpalił kompa i zaczął z Ksawerym szukać coś ładnego, coś młodego i z przystępną ceną.

– Popatrz. – wreszcie wskazał na Toyotę. – Jak ci się widzi? – zapytał Zosię. – Cena przystępna, rocznik odpowiedni, w środku?.. tu, to mogą nas oszukać, bo na zdjęciach, to różnie wygląda?

– Ładny. – swoją opinie powiedziała Zosia. – O stan, pytaj syna.

– O stan, nie syna, a skąd ja mogę wiedzieć? Stan, to trzeba zobaczyć. – odpowiedział Ksawery.

Waldek był konsekwentny.

– A więc, bierzemy za telefon... – i wziął. – Wykręcamy numer. – i wystukał numer do klienta. – I za chwilę wszystkiego się dowiemy.

I po chwili w słuchawce odezwał się mężczyzna.

– Dzień dobry. – powiedział Waldek.

– Dzień dobry panu. – odpowiedział klient.

– Pan ma samochód, ja mam pieniądze. Czy moglibyśmy dokonać zamiany? – powiedział Waldek.

Mężczyzna w telefonie roześmiał się.

– Podoba mi się takie załatwianie spraw. – powiedział wesoło.

– Tylko dla pewności kilka pytań. – powstrzymał go Waldek. – Co to jest za kolor, tak dokładnie?

– Grafit, ciemny granat? Szczerze? Nigdy nie zastanawiałem się nad tym? – wyjaśnił rozmówca.

– Dobrze, dobrze. Rocznik dwa tysiące sześć?

– Zgadza się.

– Przebieg sto czterdzieści? Jest pan taksówkarzem?

– No skąd? Proszę pana? Miałby wtedy, co najmniej dwieście. Silnik jeden, trzy. Yaris.

Waldkowi wszystko pasowało.

– No dobrze, proszę pana, gdzie możemy obejrzeć ten pojazd?

– A kiedy chciałby pan przyjechać?

– Proszę pana, ja jestem w gorącej wodzie kąpany. Albo dzisiaj, albo wcale?

– Dobrze. To może dzisiaj? A skąd pan jest?

– Proszę podać adres. Znajdę w komputerze i powiem panu, za ile będziemy?

– Jest mały problem. – zaniepokoił się rozmówca. – W tej chwili jestem u kolegi, w Rybie, ale chwileczkę... – i rozmówca nie zasłonił dobrze słuchawki. – Czy mogliby tutaj przyjechać? – zapytał kogoś.

– Oczywiście. Jeśli tylko chcą. – odpowiedział inny głos.

– Halo! Jest pan tam?

– Tak.

– Jestem w tej chwili u kolegi, ale pozwolił mi, aby pana zaprosić do niego. Ja jestem z Grójca, wie pan, kawałek drogi.

– Jaki adres? – zapytał Waldek.

– Rybie, dziewiętnastego kwietnia.

Waldek zapisywał adres.

– A numer? Aha, rozumiem. – zapisał. – Zaraz znajdę w komputerze trasę i powiem panu, za ile będziemy?

– Rybie? – zdziwił się Ksawery. – To kawałek za Raszynem. Dwadzieścia minut.

– Tu syn podpowiada mi, że to około dwadzieścia minut. Powiedzmy, że będziemy za trzydzieści. Ok?

– Dobrze. Będziemy czekać. Do zobaczenia. – ucieszył się klient.

Waldek spojrzał na Zosię.

– Sonia? Kupujemy auto. – powiedział to strasznie wesoło. – Ubieramy się. Aha! – zauważył. – Muszę zobaczyć trasę.

Wklepał w kompa adres swój i adres klienta.

– O! Ja pitolę?

Szybko podłączył drukarkę.

– Waldek? Ty chcesz, abym ja pojechała z tobą? – Zosia była zdziwiona.

– No tak, a jak nie spodoba się tobie? Sonia, ty też będziesz nim jeździć. – wyjaśnił Waldek.

Uzbrojeni w świeżą mapę zeszli wszyscy na dół.

– Panie Malarczyk, życzę ci dobrego zakupu. – cieszył się Waldek.

– Ksawery, jedź z nami. A jak on później wróci do domu. – zastanawiała się Zosia. – Dwoma naraz, nie da rady.

– Ja też zostanę z dwoma. – nie rozumiał Ksawery.

– Pojedziesz po jakiegoś kolegę. On sam to się zapłacze. – upierała się Zosia.

I pojechali.

 

 

Ksawery zostawił samochód pod sklepem. Poszedł kupić sobie papierosy. Waldek z Zosią kilka numerów dalej znaleźli dom i swój wymarzony samochód.

Waldek zatrzymał na dużym podjeździe. Wysiedli z samochodu i już skierował się do samochodu, który przypominał tego z Internetu. Na podwórku było kilka osób. Waldek popatrzył na autko i serce mu podskoczyło do góry. Był nim zachwycony. Ogromny uśmiech zawitał na jego twarzy.

Osoby na podwórku odwróciły się w ich stronę i Waldek oniemiał. Jedną z tych osób był nie kto inny tylko sam doktor Henryk Szklarski. Doktor też dopiero w tej chwili poznał pacjenta. Chwilę popatrzył i odwrócił wzrok.

Waldek wziął Zosie za rękę i podeszli do stojących.

– Dzień dobry państwu. – już z daleka Waldek powiedział pierwszy.

Potem już dzieńdoberki posypały się po kolei.

– Będziesz się witać? – zapytał Zosię. – Ja będę chciał i to z każdym.

Szarpnęła go za rękę.

– Który z panów sprzedaje samochód? – zapytał Waldek.

– Ja. – powiedział właściciel wozu.

– Rozumiem. – Waldek uśmiechnął się. – Czyli, że pan doktor, to gospodarz tego domu. Rozumiem.

– To państwo się znacie? – zdziwił się.

– No cóż, jakoś tak wyszło? – Waldek przyjmował sytuacje na wesoło. – Możemy się już przywitać. – chciał zacząć, ale Zosia go uprzedziła.

– Pozwól, kobieta pierwsza wita się. – i Zosia podeszła do gospodyni.

– Rozumiem, że pani jest żoną... doktora? Czy tego pana? – zapytał Waldek jedyną w tym gronie kobietę.

– Doktora. – z ogromnym uśmiechem odpowiedziała pani.

– Witam panią. – Zosia podała rękę gospodyni. – Jestem Zosia.

– Witam, a ja Grażyna. – odwzajemniła uścisk dłoni.

– Witam doktorze. – Zosia już podawała dłoń lekarzowi.

– Witam panią. Jestem Waldek. – wziął jej dłoń w swoje obie dłonie. Czule trzymał ją.

– Jestem Grażyna.

– Miło mi. Tak bardzo chciałem poznać żonę swego ukochanego lekarza, ale nie było mi do tej pory dane, albo nie pozwolono mi. Aż dzisiaj moje marzenie spełniło się. Czy mogę panią ucałować. – Waldek nie odrywał oczu od gospodyni.

– Czy to nie przesada? Przy pierwszym spotkaniu i już całusy. A jak mąż będzie zazdrosny? – jakoś zalotnie powiedziała Grażyna.

Waldek zerknął na lekarza. Akurat całował dłoń Zosi.

– Witam panią. – powiedział skromnie doktor.

Grażyna uśmiechnęła się, ale zaraz dodał.

– Skoro musisz, całuj waść, wstydu waść oszczędź.

Waldek ucałował ją w policzek z jednej i z drugiej strony, potem jeszcze poprawił z trzeciej.

– Jest mi bardzo miło. Jestem szczęśliwy, że panią wreszcie poznałem. – i na domiar dobrego ucałował jej dłoń.

Grażyna była rozpromieniona, wniebowzięta ze szczęścia. Podszedł do lekarza.

– Witam pana, panie doktorze.

– Witam. – Henryk uściskał dłoń Waldkowi.

– Witam swego ukochanego lekarza, swego cudotwórcę. – skinął przed nim głową.

– Bez przesady. – zmieszał się nieco Henryk.

Waldek podszedł do sprzedawcy.

– Tak jak powiedziałem... pan ma samochód, a ja pieniądze. Chciałbym zamienić się. Pan da mi samochód, a ja panu kasę. Może tak być?

– Po to państwo tutaj przyjechaliście. – powiedziała Grażyna.

– Gdy spojrzałem na niego, od razu zakochałem się w nim... ale powiem tak, to wszystko kwestia ceny. Patrzyłem w Internecie i doszedłem do wniosku, że cena nieco zawyżona. Ale to potem. Chciałbym teraz przejechać się nim. Czy można?

– To nawet wskazane. – za sprzedawcę powiedział Henryk.

Sprzedawca coś kalkulował, dedukował.

– Bardzo proszę. – powiedział od niechcenia. – Kluczyki są w stacyjce.

Do rozmawiających podszedł Ksawery.

– To nasz syn. Pojedzie ze mną. – powiedział Waldek.

Pochylił się do Zosi.

– Podoba mi się i kupię go. Potargujemy się. Zawiozę cię gdzieś do sklepu, kup flaszkę. Trzeba będzie go opić.

Ksawery ruszył do samochodu.

– Przepraszam, gdzie tu jest jakiś większy sklep? – zapytał Grażynę. – Pytam gospodynię, bo ona powinna wiedzieć? – uśmiechnął się. – Lekarz ciągle przebywa w szpitalu. – machnął ręką w kierunku Henryka.

– Zależy, co chcecie kupić? – zdziwiła się Grażyna.

– Samochód mi się podoba, więc normalka, oblać trzeba. – uśmiechnął się w kierunku sprzedawcy. – Mam nadzieję, że próbna jazda nic nie zmieni?

– To trochę skomplikowane. – uśmiechnęła się gospodyni. – Ale ja przejadę się z wami, przy okazji coś kupię?

– Grażyna... – upomniał ją Henryk.

– No co? W domu nie ma kilku rzeczy. – pobiegła do domu.

Waldek sięgnął po swoją torebeczkę do swego samochodu.

– Znasz człowieka, może mnie nie porwie? – Grażyna ucałowała męża. – W razie czego, to szykuj okup.

Wsiedli i pojechali.

– Rany Julek, cała Grażyna. – Henryk poddał się woli kobiety. Spojrzał na kolegę z Grójca. – Jakie bez niej życie byłoby smutne. – zatrzymał wzrok na gościu.

Odpalił swoją bielutką Leganzę i wprowadził do garażu. Wychodząc przetarł numery WPR 02399. Wrócił do gościa.

– Jak dobrze znacie tych państwa, co chcą kupić samochód? – z dziwną mina zapytał przybysz.

– To zależy, co rozumiesz kolego przez „dobrze”? – zaciekawiło Henryka.

Przybysz spoglądał z dziwną miną na bramę.

– No, bo powiedział, że jesteś jego ukochanym lekarzem?

Henryk uśmiechnął się. Wziął go za ramię i skierował za dom.

– Na pewno chwilę pojeździ. Pójdźmy na taras.

Ale przybysz stał twardo na swoim miejscu.

– Dla mnie operacja to chleb powszedni. To tak jak dla was zbiór jabłek. Dla moich pacjentów, to coś wielkiego. Oni inaczej patrzą na moją pracę. Uważają, że czynię cuda, bo kogoś wyrywam z kalectwa, et cetera. Jedną z takich osób jest właśnie Waldek. Uważa, że jestem cudotwórcą, a ja zrobiłem najzwyklejszą operację, jedną z tysiąca.

Henryk na chwilę przestał. Przybysz nadal dziwnie zachowywał się.

– Panie Januszu? Czy coś się stało? – zapytał zaniepokojony.

– Nie, nie, wszystko w porządku. – w gościu narastał niepokój.

– Czy z samochodem jest coś nie tak? – zaniepokoił się Henryk.

– Nie, wszystko w porządku. – Janusz skierował się ku bramie.

– Człowieku! – zawołał Henryk. – Tam jest moja żona!

– Spokojnie. – Janusz odwrócił się. – Jeżdżę nim kilka lat i nie zabiłem się.

– Więc o co chodzi!?

– Ostatnio cienko przędę. Potrzebuję kasy. – zaczął wyjaśniać Janusz. – Chcę opchnąć go. Ale jak powiedział, że jest pan jego ukochanym lekarzem, sumienie mi drgnęło.

– Czy wrócą cali i zdrowi?

– Mam taką nadzieję.

– Jeśli zobaczę choć jedno draśniecie na ich ciele, wołam policję.

Janusz oparł się o bramę i z niecierpliwością oczekiwał widoku pojazdu. Henryk przemierzał odległość od domu ku bramie. Czas mijał.

Wreszcie z wielką ulgą Janusz odszedł od bramy. Henryk zatrzymał się w pół drogi.

Pojazd zatrzymał się na podjeździe przed bramą. Pasażerowie opuszczali auto z dziwnymi minami. Waldek podszedł do Janusza.

– I co ma pan mi do powiedzenia?

– Ten samochód nie jest na sprzedaż. – spokojnie odpowiedział właściciel. – Przepraszam za zamieszanie. – skinął głową gospodarzowi.

Henryk odsapnął. Wyciągnął rękę ku żonie.

– Jesteście cali? – ścisnął jej dłoń.

– O co chodzi? – nie rozumiała zachowania, ani tych, z którymi wróciła, ani męża.

– Później. – powiedział krótko Henryk.

Janusz wsiadł do samochodu i odjechał. Zosia pożegnała się krótko z Ksawerym, ten powiedział wszystkim ogólne...

– Do widzenie. – i też odjechał.

Waldek podszedł do Henryka.

– Przepraszam za zamieszanie. Samochód miał wadę ukrytą. Gdybyśmy nie wyjechali na obwodnicę, nigdy byśmy tego nie zauważyli. – wyjaśnił.

– Ale wszystko w porządku? – zapytał Henryk.

– O mały włos byśmy się byli zabili z synem. Dobrze, że było pusto.

– Dobrze, że wam nic nie jest. – zauważył Henryk.

– Przepraszam za zamieszanie, ale będziemy się powoli żegnać... – uprzejmie zaczął Waldek.

– Zaraz, chwileczkę. – powstrzymała ich Grażyna. – Heniu? To twoi znajomi, chociaż już teraz i moi, ale nie pozwól im tak odjechać?

Henryk spojrzał zdziwiony na żonę.

– Nakupiłam tego jak szalona? Pan Waldek powiedział, że jest w aucie zakochany, że je kupi? No trudno? Transakcja nie udana, ale kawa, drink, grill... wy rozpalcie grilla, a my z panią Zosią coś przygotujemy.

– Przepraszamy, ale nie chcielibyśmy stwarzać problemów. – wtrąciła się Zosia.

– Skoro poznaliśmy się, jakoś to zakończmy? – Grażyna posłała znajomej uśmiech. – We dwie zrobimy to szybciej, a mężowie sobie pogadają przy rozpalaniu ognia.

Henryk z uśmiechem spojrzał na Waldka.

– Czy zgodzicie się państwo skorzystać z naszej gościnności? Serdecznie zapraszam do współpracy. – Henryk wskazał na altankę.

Waldek powstrzymał go poprzez lekkie dotkniecie jego dłoni.

– Przepraszam, ale nie chcielibyśmy stwarzać problemu.

– To żaden problem. A jak pamiętam, chciałeś takiego spotkania? – Henryk wziął go za rękę i poprowadził na drugą cześć podwórka.

Henryk zaczął szykować grilla, Waldek raczej tylko stał i przyglądał się.

– Dziwny zbieg okoliczności. – zaczął Waldek. – I pomyśleć, że ja od maja marzyłem o takim spotkaniu.

– Możemy sobie mówić po imieniu? – zapytał Henryk.

– Oczywiście. O niczym więcej nie marzyłem. – Waldek stał wpatrzony w Henryka. – Tak stoję i patrzę na swego ukochanego lekarza...

Henryk tylko z uśmiechem pokręcił głową.

– Czy drażni cię to powiedzenie? – zapytał Waldek.

– To dobre było raz, ale potem nudzi człowieka.

– Heniu, nawet nie wiesz, jak bardzo kochany jesteś przeze mnie. Nie zrozumie mnie ten, kto tego nie doświadczył. Wiesz dobrze, że groziło mi kalectwo, ty zrobiłeś ze mnie zdrowego człowieka.

– To była tylko zwykła operacja. Nic nadzwyczajnego. Dla mnie to chleb powszedni.

– Czy jesteś wierzącym?

– Dlaczego pytasz?

– Okey, nie ważne. Ja jestem wierzącym, praktykującym... mało wierzącym, ja jestem fanatykiem Boga. Może to, co ci powiem, będzie dla ciebie bzdetem, ale ja uważam, że Bóg postawił ciebie na mojej drodze. Że Bóg wybrał ciebie, abyś mnie uzdrowił.

Heniek zaczął się uśmiechać.

– Lekka przesada.

– Być może Bóg ma jakieś plany, co do mojej osoby i nie chciał, abym był kaleką.

– Waldek, a ja myślałem, że jesteś facetem nowoczesnym...

– Jestem, ale jestem nowoczesnym i wierzącym. Co stoi ci na drodze, abyśmy się stali przyjaciółmi?

– Widzisz Waldek... wśród przyjaciół, jak kto mówisz, nie powinno być niedomówień. Musiałbyś o czymś wiedzieć. Dopóki o tym nie wiesz, chcesz abyśmy byli przyjaciółmi, jak ci powiem, znienawidzisz mnie.

– Nie chcę nic wiedzieć. Umówmy się, że zapominamy wszystko, co działo się do dzisiaj, robimy grubą krechę i od dzisiaj zostajemy przyjaciółmi.

– Waldek, to nie takie proste.

– Heniu, ja wiem, najciężej jest wybaczyć samemu sobie. Ja ciebie przed sobą usprawiedliwiałem i usprawiedliwiam, każdego dnia, gdy wracałem ze szpitala. Nie chciałeś ofiarować mi pięciu minut rozmowy, gdy wracałem do domu, sam przed sobą usprawiedliwiałem cię. – wyjaśniał. – Ja rozumiem ciebie. Jesteś lekarzem, nie chcesz kumplować się z byle kim. Ja to rozumiem.

– Przestań, proszę cię. – Heniek już nie wyrabiał. – Dobrze, powiem ci...

– Nie Heniu, ja nie chcę nic wiedzieć. Jest to jakaś twoja tajemnica, nie chcę jej znać. Rozumiem cię i wybaczam ci. Później znajdę jakieś wytłumaczenie dla ciebie i usprawiedliwię cię przed samym sobą.

– A więc już nie chcesz, abyśmy byli przyjaciółmi?

– Nie! Marzę dalej o tym. – szybko odpowiedział Waldek.

– Dobrze, przyjmuję twoją propozycję. – Heniek grzebał pogrzebaczem w węglach.

– Dziękuję ci. – ucieszył się Waldek. – Henryku Szklarski kocham cię. Kocham cię bardzo. – Waldek chciał podejść uściskać go, ale bał się jego reakcji. – Chciałbym cię uściskać, ale boję się, że opacznie to zrozumiesz. – Waldek ukląkł na kolana i uniósł ręce ku górze. – Niech imię Pańskie będzie błogosławione, odtąd i aż na wieki.

Heniek odwrócił się i zdziwił się.

– Co ty robisz? – zapytał zdziwiony.

– Dziękuję Bogu, że wreszcie wysłuchał mnie.

– Jesteś zabawnym facetem. – Heniek uśmiechnął się. – Napilibyśmy się na to konto, ale sam rozumiesz, jesteś autem?

Mężczyźni przerwali rozmowy, z werandy schodziły panie. Grażyna przyniosła tacki grillowe, Zosia zatrzymała się na werandzie.

– Panowie, co tu słychać? – zapytała z daleka.

– Wszystko OK. Grażynko. – zawołał Waldek.

– Nie mów do niej Grażynko, ona tego nienawidzi. Kojarzy się jej to z „Klanem”.

– A jak?

– Graźka.

– Wszystko OK. Graźka! A co u was? – poprawił się Waldek.

– Jesteśmy już gotowe. – ucieszyła się. – Nakryjemy na werandzie. Zamknie się „Markizy”? OK. panie doktorze? – uśmiechnęła się do męża.

– Bardzo dobrze. – ucieszył się Henryk i skradł żonie całuska.

– Nie chciałabym być niegrzeczna, ale swoje autko mógłbyś drogi gościu wepchnąć na posesje.

– Mówmy sobie jak cywilizowani ludzie po imieniu.

– Dobrze. Więc mów mi Grażyna, Grażka albo Graźka. Broń Boże Grażynko, nienawidzę tego. – ostrzegła.

– Nie ma sprawy. – zgodził się Waldek. – U mnie odmiana imienia jest dowolna. Przyjmuję każdą.

I Waldek skierował się do bramy. Spojrzał na Zosię, a gdy wzrok ich spotkał się, skinął ku niej głową. Poszła za nim.

– Henryk zaproponował mi po kieliszku... – powiedział Waldek.

– A samochód? – zdziwiła się.

– Zadzwonię do Ksawka. Weźmie kolegę i zaprowadzą nam wóz. – wyjaśnił. – Weźmiesz naszą połówkę do lodówki.

– Przestań, Grażyna już chłodzi.

– Wiesz, że do niej nie można mówić Grażynko?

– Wiem, powiedziała mi. Wiem nawet dlaczego?

Waldek wjechał na teren posesji, postawił samochód pod garażem.

 

 

Gdy tylko Waldek oddalił się, Grażyna zapytała Henryka.

– I jak wam przebiegały rozmowy?

– Jak to u mężczyzn. – uśmiechnął się Henryk.

– Zosia powiedziała mi i to chyba niechcący, że on ma „hopla” na twoim punkcie?

– Wiem. – bez entuzjazmu odpowiedział Henio. – Cały czas o tym rozmawialiśmy. Przystałem wreszcie na jego propozycje.

– Jaką propozycję?

– Od operacji chce się ze mną... Sorry, chcą się z nami zaprzyjaźnić.

– To dlaczego nigdy nic o tym nie wspominałeś?

– Kochanie? On męczył mnie, nie nas.

– Nic o tym nie wiedziałam?

– On pisze wiersze. Nawet jeden z tomików chce dedykować mi.

Grażyna słuchała i była coraz bardziej zdumiona.

– To dlaczego nic mi nie mówiłeś? Coś takiego bym chciała wiedzieć?

– Kochanie? Kiedyś ci to wytłumaczę. Dzisiaj dajmy już spokój. Wszystko jest na dobrej drodze.

 

 

Po chwili wrócili do gospodarzy. Zosia od razu poszła na werandę. Po chwili do niej dołączyła Grażyna.

– Heniu, napiję się z tobą, ale najpierw muszę wykonać telefon do syna. Mam rozładowany telefon, już mi pika. Mógłbyś na chwilkę pożyczyć mi swojego telefonu?

– Nie ma sprawy. Chodź, mam w domu, to zaraz weźmiemy po piwku.

Henryk użyczył mu swego telefonu. Waldek wykręcił numer. Zadzwonił gdzieś telefon.

– Co ty robisz? Ty do siebie dzwonisz? – upomniała go Zosia.

– Jak to? – Waldek był zdziwiony.

Waldek sięgnął do torebki po etui od okularów.

– Tu mam numery wszystkich dzieci. Tak na wszelki wypadek. – wystukał numer. – Ksawi, mam maleńką prośbę do ciebie. Pan Henio zaproponował nam grilla i po kieliszeczku, ale tylko i wyłącznie przy twojej pomocy. – uśmiechał się do siebie. – Jak już skończymy, zadzwonię i weźmiesz jakiegoś kolegę i zaprowadzisz samochód i ojca do domu? Ok? – nasłuchiwał. – Oj przestań. Do rana nie będziemy siedzieć. Ja mam wolne, ale pan Henio jutro operuje. No to dzięki. – zamknął telefon. – Panie Heniu, mój syn pozwolił mi się z tobą napić. – radośnie powiedział Waldek.

  Uwaga... jest już wydana książka "Ogrody wdzięczności", dlatego kilka rozdziałów zniknie ze stron Internetu 

 

Jechali chwilę i Ksawery zagadał do ojca.

– Pokaż no się. – i Waldek odwrócił twarz do syna. – Nie wyglądasz wcale na pijanego?

– Synku? – wtrąciła się Zosia. – A co oni wypili? Nawet jednej butelki nie skończyli.

Waldek roześmiał się.

– No to warto było smrodzić gardło? – roześmiał się Ksawek.

– Warto, warto. – uspakajał go Waldek. – Tu nie chodziło o nachlanie się. Od kilku miesięcy jeździłem, wymyślałem powody, aby spotkać się z nim, bo chciałem się z nim zakolegować. Chciałem się z nim zakumplować, chciałem się z nim zaprzyjaźnić. Zawsze wymyślał dziwne powody, a tu los sam zorganizował nam spotkanie.

– Nie mów tylko, że teraz będziecie spotykać się? – zdziwił się Ksawery.

– Umówili się na grilla u Hanki. – wyjaśniła Zosia. – Zaprosił ich na swoje urodziny.

– A dlaczego u Hanki, jak to ma być jego kumpel? – zdziwił się Ksawek.

– Nie bądź dzieciakiem. – wyjaśnił Waldek. – W bloku grilla nie zrobię?

– Aha?? – śmiał się Ksawek. – No to na urodzinach dwie osoby więcej? – zachichotał.

– Jeśli tylko będą mieli ochotę przyjechać? – bronił się Waldek.

– No to teraz nie wiadomo, jak się zachować? – ciągnął dalej Ksawek.

– Dlaczego? Co ci przeszkodzi? – nie rozumiał Waldek.

– No wiesz? Lekarz, to lekarz. Trzeba będzie „ą”, „ę”. – brnął Ksawek.

– Wcale tacy nie są. – Waldek zaczął bronić nowego kolegę. – Tak on, jak i ona, są w porzo.

– W porzo, mówisz? – uspokoił się Ksawek.

– Za tydzień, za dwa zorganizujemy grilla, jak będziesz chciał, możecie przyjechać? – ciągnął Waldek. – Nikogo nie zmuszamy. Jeśli nie przyjedziecie, będziesz obsługiwał nas, jako „Taxi”.

– To zapraszasz? – upewniał się Ksawek.

– Mówię, że będziemy chcieli zorganizować grilla, obecność dobrowolna. Nigdy, nikogo nie zmuszamy... do niczego. Całkowita dobrowolność.

– No dobrze. – zamyślił się Ksawek. – Zobaczymy, co tam u mojej małżonki?

– Waldek! – oburzyła się Zosia. – Albo mówisz mu o grillu i chcesz, aby przyjechał, albo nie drażnij nikogo?

– Sonia. – bronił się Waldek. – Wiesz jaki jest Ksawek. Wyskoczy mu jakaś dyskoteka i zechce zarobić więcej grosza, ja nic na to nie poradzę. Mówimy, że za tydzień lub za dwa, chcemy zorganizować grilla. Czy to mało? Kto ma ochotę, mile widziany. Tak zapraszam. – wyjął telefon. – Popatrz, za dwa tygodnie, ma być około dwadzieścia dwa stopnie. Wymarzona pogoda na grilla. Chętnie zobaczymy nasze wnuki. One też chyba chętnie zobaczą nas? Reszta zależy od rodziców? Wiem, że Mikołaj na pewno będzie. On, tak jak ja, jest pierwszy do wszystkiego.

– Dobrze, będziemy i my. – skromnie dodał Ksawek.

– Bardzo się cieszę. – ucieszył się Waldek.

– Takie wymuszone to zaproszenie. – upomniała go Zosia.

– Sonia, grilla będziemy robić pod Szklarskich. – wyjaśnił Waldek. – Jeśli w razie im albo jemu coś nie wypali, kasujemy grilla. To ma być grill konkretnie pod Szklarskich.

– Waldek? – zdziwiła się Zosia. – Mówiłeś, że telefon masz na wyczerpaniu?? Że już ci pika??

– Oj, Sonia?... – Waldek machnął ręką. – Pamiętasz, jak przed operacją powiedział, że telefon, to jego prywatna rzecz? Chciałem mieć jego numer.

– Wiesz, że to nieładnie?

– Gdy poszłyście za którymś razem do kuchni, wyjaśniłem mu. Roześmiał się, powiedział tylko, abym nie dawał numeru osobom postronnym. Nie chce, aby wszyscy znali jego numer.

 

 

Zaśpiewał domofon. Zosia podeszła do słuchawki.

– Proszę, proszę. – i nacisnęła klawisz.

Czekali chwilę w napięciu. Wreszcie winda zatrzymała się. Waldek uchylił drzwi.

– Zapraszamy w nasze skromne progi. – zrobił gest ręka.

Wyciągnął ręce ku przybyszom.

– Zaczekaj. – powstrzymała go Zosia. – Kobieta pierwsza. – i podeszłą do gości.

– No nie było cię. – Waldek speszył się.

Goście weszli do środka. Zosia przywitała się z Grażyną, potem z Henrykiem. W słusznej kolejności Waldek podszedł do Grażyny.

– Witam serdecznie. – ucałował panią w rękę. Patrzył jej zalotnie w oczy i pochylił się do jej policzka, Grażyna tym razem już nie stawiała oporów. Chętnie nadstawiała policzki.

– Też serdecznie witam. – powiedziała.

– Witaj doktorze w moich skromnych progach. – uścisnął mu dłoń.

– Witam. – lekarz odwzajemnił uścisk dłoni.

– Ale chciałbym ciebie też uściskać. Tak serdecznie. – i uściskał go.

– Tylko nie połam mi kości. – roześmiał się Henryk. – Niech jeszcze mi trochę posłużą.

– Tak na dobrą sprawę, to powinniśmy jechać do Duchnic. Oni tam już czekają na nas. – wyjaśniła Zosia.

– Zaczekaj. Niech sobie obejrzą, jak mieszkamy. – i Waldek wskazał na wnętrze. – Skromnie, ale u siebie. W bloku, ale u siebie. – poprawił się.

– Też zastanawialiśmy się, czy kupować to w Rybie, czy gdzieś w Warszawie, w blokach, ale Henio zdecydował, że chce mieć swoje, z podwórkiem. Trafiła się okazja, trzeba było zaciągnąć kredyt i mamy swoje. Ale teraz już nie oddałabym za nic i za żadne pieniądze. Przyzwyczailiśmy się. – wyjaśniła Grażyna.

– W bloku... – Henryk przytaknął kilka razy głową. – ...ale zrobione z gustem. Nie wiedziałem, że tak można urządzić mieszkanie w blokach. Zawsze myślałem, że to są jakieś standardy.

– Na tylu metrach, nie można zbytnio poszaleć. To nie sto czterdzieści, czy dwieście sześćdziesiąt metrów. Tu nie można tak poszaleć. – skromnie wyjaśnił Waldek.

– Kiedyś była czwórka dzieci, było ciasno. Teraz zostaliśmy sami i dla dwojga za dużo miejsca. Dzieci pouciekały z domu. – pospieszyła z wyjaśnieniem Zosia.

Po chwili wyjechali z Piastowa, z Łukasińskiego do Duchnic. Waldek prowadził swoim starym Citroenem.

Zaparkowali w cieniu, pod drzewami. Waldek podszedł do gości.

– Na jesieni pełno owoców, jabłka, grusze, śliwki, orzechy, tam za domem są winogrona, piękne miejsce. – radośnie objaśniał.

Po przywitaniach Waldek zapytał Jurka.

– Jeszcze chwilę na pewno musimy czekać, prawda?

– A co już głodny? – zdziwił się Jurek.

– Nie, chciałbym gościom pokazać ogród.

Hanka przyniosła półmiski z mięsem dla Jurka, postawiła je na stole.

– A nie czekamy na resztę? – zdziwił się Henryk.

Waldek spojrzał na Jurka i zrobił dziwną minę.

– A ktoś ma jeszcze być? – zapytał Jurka.

– Chyba wszyscy już są? – zdziwiła się Hanka.

– Nie zaprosiłeś Szafrańskiej? – Henryk przyglądał się Waldkowi.

– A kto to taki? Nie znam tego nazwiska? – zdziwił się Waldek. – Zaczekajcie chwilę, skoczę, przyniosę piwka.

I Waldek prawie pobiegł do domu.

– Czy chodzi panu o Basię Szafrańską? – wtrąciła się Hanka. – Tata nie zna Basi. Basia, to znajoma moich znajomych. – Hanka roześmiała się. – To nie są taty klimaty. Pracuję z dziewczyną, która jest jej koleżanką. Gdy tata szedł na operację, szukaliśmy ratunku wszędzie.

– A ty skąd znasz tą panią? – zaciekawiło Grażynę.

– Zakończmy ten temat. Wyjaśnię ci później. – Henrykowi zrobiło się nieswojo. – Bardzo proszę, niech Waldek nie wie o tym. Nie wiem, dlaczego palnąłem tak. Przepraszam. Myślałem, że nie umiem strzelać gaf, a jednak...

Z domu nadchodził Waldek. Niósł kilka piw. Hanka oddaliła się do domu.

– Heniu, możesz spokojnie pić piwko i alkohol. Ksawery wezwie kolegę i zaprowadzą wasz samochód do domku. – oświadczył Waldek.

– A on nie będzie pił? – zdziwił się Henryk.

– Ksawery? – zapytał Waldek. – Popatrz, ten drobiazg, to jego. Ktoś musi zająć się dziećmi. – uśmiechnął się Waldek. – Ktoś musi też te dzieci zawieść do domu. Nie, Ksawery dzisiaj nie pije. – Waldek wskazał na ogród. – Mogę oprowadzić was po ogrodzie, macie ochotę?

 I przeszli się.

– Przed wyjazdem narwiemy wam trochę owoców. Jabłka nie są jeszcze najlepsze, ale co dojrzalsze, da się zjeść. Śliwki są wspaniałe. Gruszki znakomite. Narwiecie sobie winogrona. – dyktował. – Albo powiem dziewczynom.

– Nic nie będziemy brać. – zaprzeczył Heniek.

– Ale dlaczego? – nie rozumiał Waldek.

– Nie przyjechaliśmy tu po owoce, tylko na grilla. – wyjaśnił Henryk.

– Ale my nauczeni jesteśmy obdarowywać odjeżdżających. – zrobiło się smutno Waldkowi.

– Zaczynam rozumieć, skąd ta mania dawania lekarzom prezentów. Takie wciskanie na siłę. – Henryk trochę się wyluzował.

Waldek uspokoił się.

– Przepraszam. – opanował się. – Jeśli nie będziecie chcieli, nikt wam na siłę wciskał nie będzie. Nie będzie gwałtów. – łyknął piwa. – Ale zawsze nam jest milej, gdy ktoś coś przyjmie.

– Przepraszam. – powiedział Henryk. – Waldek, bardzo przepraszam. Mam dzisiaj zły dzień.

– Chyba rozumiem. – Waldek znów łyknął piwa. – Chciałbym, abyśmy zostali wspaniałymi przyjaciółmi, bardzo dobrymi. Nie chciałbym, abyście się wstydzili nas. Przyzwyczajeni jesteśmy, że gdy ktoś coś chce, mówi i dostaje to. Popatrzcie sami, oni sami tego nie przejedzą. Nawet, gdy my im pomagamy, też dużo marnuje się. Zosia owoce przerabia. Mnóstwo tego zostaje na zimę. Jurka rodzice mieli tu ogromny ogród. Oddali im to, sami przenieśli się do Bronisz. Ten ogród potrzebuje mnóstwa rąk. Popatrzcie, mój pomysł. – wskazał na zewnętrzny prysznic. – Powiedziałem kiedyś do zięcia. Po upalnym dniu, potrzebne orzeźwienie. Słońce nagrzeje wodę w baniaku. Darmowy prysznic. Parawan dla facetów w sam raz, dla kobiet nieco za niski, ale tu nikt nikogo nie wstydzi się. Mam nadzieję, że z pobliskich domów, nikt nas nie podgląda?

Waldek wreszcie umilkł. Czekał na jakieś uwagi ze strony gości. Wracali z najdalszego zakątka ogrodu, gdy przed domem Waldek zauważył Stasię.

– Najstarsza ich córka. – uśmiechnął się. – Nie wiem, kto był pomysłodawcą, ale rodzice zrobili z niej boksera.

– Z dziewczyny? – zdziwiła się Grażyna.

Waldek zatrzymał się.

– Najpierw byłem tym zafascynowany. Byłem kilka razy na jej występach.

– Niesamowite? – zdziwił się Henryk. – Nie byłem nigdy na występach dziewczyn bokserów. – podniecał się.

– Byłem trzy razy i już nie chcę więcej.

– Nie chcesz oglądać wnuczki na ringu? – dziwił się Henryk.

– To nie jest bokser, to jest morderca. Byłem trzy razy i za każdym razem, w piątej sekundzie wali przeciwniczkę na deski.

– Niesamowite? – dziwił się Henryk.

– Najpierw byłem tym zafascynowany, ale po trzecim razie zrobiło mi się szkoda tej powalonej. Te dzieci mogą nigdy w życiu nie wyzdrowieć.

– Chciałbym obejrzeć taki występ. – Henryk był podniecony.

– Wątpię. Tam nie ma co oglądać. Idziesz, liczysz do pięciu i trzeba wychodzić. – widać było, że Waldek nie był dumny ze swej wnuczki. – Wyczekuje moment i wali przeciwnika pomiędzy oczy. Pięć sekund i po walce.

Waldek popatrzył na dziewczynę.

– Skoro tak lubisz boks, jak kiedyś będzie miała walkę, zadzwonię i pojedziemy. Szkoda mi tych dziewczynek. Są młodziutkie i takie głupie.

Podeszli do stołów.

– Stasiu. – radośnie powiedział Waldek. – Znalazłem ci sympatyka. Pan doktor, pan Henio uwielbia boks. Chyba uwielbia, bo powiedział, że chętnie obejrzałby twój występ.

Stasia radośnie uśmiechnęła się.

– Tak?? Za dwa tygodnie mam walkę. Jeszcze nie wiem gdzie, ale mam wejście do grupy. Muszę zakwalifikować się.

– Ile masz lat? – zapytał Henryk.

– Szesnaście.

– To gdzie ty walczysz?

– W Klubie sportowym, na Powiślu. Tam uczą się młodzi, od jedenastego roku, do siedemnastu lat.

– I co potem? – zaciekawiło Henryka.

– Zakwalifikuję się do grupy. Weźmie mnie jakiś klub i walki dla klubu.

– Ale w dalszej perspektywie? – ciekawiło go.

– Walka, walka i jeszcze raz walka.

– Panie Heniu. – Jurek nie wytrzymał. – Moja córka, ale jest zarąbista.

– Chciałbym kiedyś pojechać na walkę. – zadeklarował się Henryk.

– Morderczyni. – skomentował Waldek.

– Tata, albo ona, albo inna. W boksie wygrywa jedna strona. – usprawiedliwił ją Jurek.

Henryk postanowił, że nie będzie jednak pił więcej alkoholu.

Popołudnie mijało we wspaniałej atmosferze. Gdy spoglądał czasami na Waldka powracały wspomnienia.

... Wszyscy z rodziny już panu dziękowali, tylko ja jeszcze nie. – odwracał wtedy głowę w inna stronę. Ale gdy znów spoglądał na Waldka, znów powracały tamte obrazy. – Chciałbym panu podziękować w szczególny sposób. – znów spoglądał ponad jego głowę. – Kim dla niego jest Baśka?

W pewnej chwili podniósł się i odszedł na bok. Waldek ruszył za nim.

– Henryk, co się dzieje? – zapytał Waldek.

– Nie, nic. – odpowiedział.

– Obserwuję cię, coś gnębi cię? – Waldek wziął go za rękę.

– Kiedyś chciałem o tym z tobą porozmawiać, nie chciałeś. – wyjaśnił. – Dzisiaj... e to już nieważne.

– No i bardzo dobrze. – ucieszył się Waldek.

– Widzisz, nie jest to tak łatwo o tym zapomnieć, ale muszę się sam z tym uporać. – wyjaśnił Henryk.

– Olej to. Czy dlatego nie pijesz? – zapytał Waldek.

– Wiesz co Walduś, jednak weźmiemy trochę śliwek. – Henryk sprytnie zmienił temat. – Pomyślałem, skoro tak namawiałeś.

– Dobrze. Trzeba urwać dopóki jeszcze widno. – zerknął w stronę stołu.

Skinął ręką na Stasię i Zosię. Razem poszli do sadu.

 

 

Grażyna podśpiewywała sobie jeszcze. Była wesoła. Henryk obserwował ją chwilę. Wreszcie zapytał.

– Dałaś w palnik, co? – uśmiechnął się.

– Czy to widać? – zapytała zdziwiona.

– Trochę. – odpowiedział szczerze.

– Jak podobało ci się? – zapytała.

– Mogło być lepiej. – nie ukrywał.

– Myślałam, że to zwykłe buraki, a okazuje się, że to fajni ludzie. – pochwaliła gospodarzy imprezy. – Wiesz, że nawet jestem pod wrażeniem.

Henryk chwilę ważył słowa. Wreszcie z poważną miną dodał.

– Gdybym dał tak w palnik jak ty, na pewno mówiłbym tak samo...

Grażyna dotykała palcami jego policzka, potem przeszła palcami po uchu, po szyi, to znów po policzku.

– Mój ty tancerzu. – powiedziała wreszcie.

– O, właśnie. – roześmiał się Henio. – A kto to wpadł na pomysł z muzyką?

– Też pytałam, powiedzieli, że u nich to norma. Zawsze na grillu tańczą. Może nie tak jak ty... – roześmiała się.

Henryk z dumą spojrzał na żonkę.

– Oni myśleli chyba, że lekarze nie umieją tańczyć, że tylko skalpel i skalpel. – śmiała się Grażyna.

– Dlaczego tak myślisz? – zdziwił się Henryk.

– Waldek nie mógł od ciebie oderwać oczu. – śmiała się. – Bałam się, że wreszcie poprosi cię do tańca.

– Daj spokój. – ścisnął ją za kolano. – Nie drwij sobie z naszego kolegi. Chyba, że chcesz ze mnie?

– Dlaczego moi znajomi nie są tak zapatrzeni we mnie? – mina jej spoważniała.

– Waldek nie ukrywał i nie ukrywa tego, że jestem jego ukochanym lekarzem. Porozmawiamy o tym jutro, jak wytrzeźwiejesz. – uśmiechnął się.

– Zatrzymaj za szpitalem. – poprosiła.

– Tylko nie mów, że będziesz zwracać? – wystraszył się.

Zatrzymał auto na szpitalnym parkingu. Grażyna spoważniała.

– Czy wiesz, że wypiłam tylko jednego drinka? – z normalną miną zapytała go.

Popatrzył na nią. Była teraz faktycznie normalna.

– Widziałem, jak Hanka polewała ci i to polewała dość ostro. – usprawiedliwił się.

– Widzisz, gdy byłyśmy obie w domu, w kuchni, poprosiłam ją, aby zadbała o mój kieliszek... o moją szklankę. Ona pracuje w restauracji. Wyjęła z lodówki butelkę... butelka, jak butelka. Restauracyjny trik. Z tamtej butelki polewała nam, z innych gościom. Do schłodzonej wody dolewała nam soki, dlatego, co chwila piłam od ciebie, chciałam napić się czegoś konkretnego.

Henryk zaczął śmiać się.

– Myślałem, że chcesz zwalić się pod stół?

– Gdy zobaczyłam, że nie masz ochoty na picie, chciałam dotrzymać ci towarzystwa. – pochyliła się ku niemu.

Henryk ucałował ją.

– Jest ciepła noc, chodź przejdziemy się kawałek. – zaproponowała.

Henryk chętnie wyszedł z auta. Objęci poszli chodnikiem wzdłuż szpitala. W pewnej chwili Grażyna stanęła. Zaczęła całować męża.

– Kotku? – cicho szepnęła. – Mam ochotę na seks.

– No to jedziemy szybko do domu. – ponaglił ją Henryk.

– Ale taki spontaniczny. – wyginała się przed jego ciałem. – Teraz i tu.

– Kochanie, ja nie po to kupiłem taką chałupę, żeby teraz uprawiać seks na trawie. – upierał się Henryk.

– Kotku, teraz i tu. – zawiesiła się na jego szyi.

Henryk zaczął się śmiać.

– Raz, mrówka mogła mnie ugryźć, ale drugi raz, żadnej mrówce nie pozwolę kąsać moich klejnotów. – i prawie zaniósł ją do auta.

Ruszył, z radosną miną, co chwila zerkał na rozmarzoną niewiastę.

 

 

Samochód powoli wtaczał się na posesję. Waldek podszedł do kierowcy.

– Schowaj go tam, pod drzewem, w chłodzie, bo rozpuści ci się. – roześmiał się.

Henryk tylko uniósł dłoń.

– Spokojna twoja rozczochrana. – posłał uśmiech koledze.

I schował swoją Leganzę pod drzewkiem, jak proponował mu kolega. Przywitali się bardzo serdecznie. Waldek cały czas uśmiechał się, wyglądał na szczęśliwego.

– Za domem, na słońcu, rozłożony jest basen. Kto miałby ochotę schłodzić się, zapraszam. Kto ma słońca w nadmiarze, zapraszam do chłodu. – wyjaśnił.

Henryk spojrzał na niego. Waldek był w krótkich, białych, obcisłych spodenkach, pod kolanem związane nogawice.

– Chyba trochę niestosownie ubrałem się? – spojrzał na swoje zielone krótkie spodenki. – Będzie mi w nich gorąco.

– Tam prysznic, obok basen. Schładzasz się i już jest chłodniej. – wyjaśnił Waldek.

Podeszli w pobliże basenu.

– Dawajcie do wody. – zawołał Jurek.

Podszedł i przywitał się z gośćmi. Był tylko w bardzo krótkich spodenkach zewnętrznych.

– Jest tak gorąco, że chyba zaczekamy jeszcze godzinkę na rozpalenie grilla. – wyjaśnił gościom.

W wielkim basenie pluskały się dzieci.

– Heniu, najlepiej tak. – i Waldek podszedł do basenu i przewrócił się do wody.

– Woda prawie jak gotująca. – wyjaśnił Jurek.

Waldek ociekający woda wyszedł na zewnątrz.

– Już chłodniej. – dopiero teraz ściągnął t-shirt.

Henryk ściągnął spodenki i koszulkę.

– Chodź. – powiedział do Grażyny.

– Nie, mam makijaż. – odpowiedziała.

– Chodź. – wziął ja na ręce.

– Powtarzam, mam makijaż.

Ale Henryk był nieubłagany. Zatopili się oboje w głębi basenu.

Grażyna i tak zaraz wyszła na zewnątrz. Z domu wyszły kobiety.

– Prawda, że gorąco? – powiedziała Zosia.

– No szaleniec! Wrzucił mnie do wody. – usprawiedliwiała się Grażka. – Nie mam sukienki na przebranie się.

– Zaraz postawimy suszarkę, wszystko wyschnie. – powiedziała Danusia.

– Jurek! – zawołał Hanka. – Wynieś suszarkę. Ubrania muszą schnąć.

– Który to taki mądry? – zapytała Zosia.

– Mój. – Graźka chciała się zdenerwować, ale chyba nie wypadało. – Pan doktor taki dowcipas.

Henryk wyszedł z wody. Podszedł do pań i zaczął się witać.

– Czuję się, jak gdybym był nad prawdziwym jeziorem. – przywitał się kolejno z paniami.

Robert wyszedł z domu i niósł kilka butelek. Niby niechcący dotknął Henryka, ten skoczył.

– O!... jest różnica. – odebrał butelkę i przybił „piątkę”.

– Jurek, nie czekajcie aż będzie ciemno. Rozpalaj ogień. – zawołała Hania.

– Ale przy takiej temperaturze, to ugotujemy się, chyba, że reszta faktycznie chce? – skomentował. – Jesteście głodni??

– Rozpalaj, rozpalaj. – odezwał się Robert.

I Jurek poszedł do paleniska.

Wszyscy podeszli do altanki i na chwilę usiedli w chłodzie. Nawet chociażby dla samej temperatury piwa.

Po chwili w nozdrzach już było czuć dym i zapach palonego węgla.

Hanka podeszła do Graźki.

– Mogę dać jakiś stanik? – zaproponowała.

– Sam stanik to nie problem. To wyschnie. Ale nie róbmy sobie problemów. W końcu to środek lata. – poddała się Graźka.

– No właśnie. – i Hanka odwróciła się do reszty. – Nie wiem, czy wiecie, to grill spóźniony z okazji „Dnia dziecka”. Kto się czuje dzieckiem, to dla niego.

Zza domu wyszedł Ksawery z dziećmi. Przywitał się z gośćmi.

– Widziałem gdzieś koce? – zapytał Jurka.

– Na pewno na werandzie, albo w przedsionku.

Zaczęła się krzątanina przy ubieraniu stołu.

Dzieci biegały z wodą po ogrodzie. Oblewały się coraz to zimniejszą wodą. Hanka starsze i nie tylko swoje zagoniła do pomocy, co czyniły niezbyt chętnie. Mniejsze chciały pomóc, ale nie pozwolono im.

Minęło kilkanaście minut i już padła komenda do zajmowania miejsc.

I tak w przyjemnej atmosferze, mijała godzinka za godzinką.

Słońce nie miało litości, prażyło.

Zbliżała się godzina osiemnasta. Jurek z Waldkiem coś szeptali sobie. Jurek w pewnej chwili zadzwonił gdzieś.

– Jeszcze kilka minut. – powiedział do teścia.

– No to zakładamy ubranka. – Waldek powiedział dość głośno i nałożył swego t-sherta. Za nim zrobił to Jurek. Henryk, nie wiedząc, o co chodzi, też po chwili wdział swe ubranie. I reszta ubierała skąpe, ale wierzchnie ubranka.

Po kilkunastu minutach od bramy zajechał samochód. Jurek podskoczył do dostawcy. Odebrał przesyłkę. Hanka szybko przygotowała talerzyki.

Waldek stanął obok Zosi.

– Kochani goście. – zaczął Waldek. – Zupełnie niechcący i zupełnie przypadkiem, dowiedziałem się, że obchodzicie... – i teraz dopiero skierował się do Państwa Szklarskich. – ...moi kochani państwo Szklarscy srebrne wesele.

Jurek już podpalił race w torcie. I rozległo się gromkie „Sto lat”.

Grażyna stała zdumiona i zaskoczona, wpatrzona w równie zaskoczonego i zdumionego Henryka. Wreszcie zawisła na szyi męża. Gdy skończyli śpiewać, puściła go. Gdy odwróciła się do gości nie ukrywała mokrych policzków.

– Jak to dobrze, że w basenie zostawiłam swój makijaż. – i dla pewności otarła policzek. – Teraz byłabym rozmazana. – rozłożyła ręce. – Jakie to miłe z waszej strony?

Hanka z Jurkiem uwijali się przy torcie. Pierwszy kawałek oczywiście poszedł dla „srebrnej pary”. Gdy już rozdano tort, Grażyna nie wytrzymała.

– Powiedz, tylko bez wykrętów... – skierowała się do Henryka. – To miała być od ciebie niespodzianka, czy to ich niespodzianka?

Henryk jeszcze nie ochłonął z wrażenia.

– Kochanie, ja nic o niczym nie wiem. – i wcale nie ukrywał swego zdumienia i zaskoczenia. – Ja próbuję ochłonąć. Próbuję zrozumieć, co tu się dzieje?

– Jakoś nie wierzę ci? – nie dawała za wygraną Graźka.

– Uwierz mu. – Waldek zaczął bronić swego ukochanego lekarza. – O tym, że macie „srebrne wesele” dowiedziałem się od ciebie. – wskazał na Graźkę.

– Ja wypaplałam? – zdziwiła się.

– Kiedyś rozmawialiśmy o naszych wnukach i poskarżyłaś się, że tyle lat po ślubie i nie jesteście dziadkami. – wyjaśniał Waldek. – Henryk tylko wskazał nam datę. I tu zaznaczę, w tej samej rozmowie.

I wszystko wyjaśniło się.

– Kombinowaliśmy tylko z Sonią, jak to rozegrać? – Waldek był dumny ze swej niespodzianki.

Henryk zaczął się śmiać. I rechotał się dość długo.

– A tobie co tak wesoło? – zdziwiła się Graźka. – Że dwadzieścia pięć za tobą... za nami?

– Nie, że przy nich trzeba uważać na to, co się mówi? – powiedział Henryk. – Kiedyś użyczyłem Waldkowi telefonu, a ten od razu skopiował sobie numer...

– Ale powiedziałem od razu. – pospieszył z wyjaśnieniem. – Gdybyś powiedział, nie, wymazałbym.

Waldek ujął Zosię za rękę. Podeszli do „srebrnych” i złożyli im życzenia.

– Mamy w planach w „Boże Ciało” zrobić imprezkę. – Henryk objął swą panią. – Mam nadzieję, że zaszczycicie nas swą obecnością.

Waldek spojrzał na Zosię. Zosia skinęła głową.

– Mam nadzieję, że tak. Z największą przyjemnością. – stwierdził Waldek.

– Będzie nam bardzo miło. – dodała Graźka.

Potem już reszta biesiadników podchodziła i składali im życzenia.

Ksawery zakrzątał się przy kieliszkach. Wzniesiono toast, „za młodą parę”. Potem odśpiewali „Srebrne wesele”... ktoś krzyknął „gorzka wódka”. Państwo „młodzi” chętnie osłodzili. Posypały się przyśpiewki weselne.

I byli szczęśliwi. Grażyna wprost promieniała. Henryk był uniesiony. Ona patrzyła na niego jak małolata.

– Dzisiaj zgwałcę cię. – oparła głowę na jego ramieniu.

– OK. – Henryk uśmiechnął się rozpromieniony. Pogładził jej policzek. – Trzymam cię za słowo. – ucałował ją.

 

 

Towarzystwo bawiło się smętnie. Rozpoczęto dyskusję na tematy bardzo zawodowe. Lekarze zaczęli dzielić się na grupki i podgrupy. Henryk, co chwila zachęcał do toastu lub do konsumpcji.

Na podjeździe zatrzymał się samochód. Ze starego Citroena wysiadła pani i pan. Widać było, że chcą skierować się na posesję.

Henryk wstał, za nim Grażyna.

– Co to za burak? – zapytał któryś z lekarzy.

Henryk dosłyszał tą docinkę, pochylił się nad stołem i powiedział.

– Mój pacjent. – posłał przy tym szczery uśmiech. – Od jakiegoś czasu, kumpel... kumplostwo.

I Henryk poszedł za Grażyną w kierunku nowych gości.

Biesiadujący spoglądali na witających się. Doktor Podgórski w pewnej chwili powiedział dość głośno.

– Zupełnie przypadkiem, poznaję tego gościa. – pochylił się nad stołem i ściszył głos. – Henio operował mu kręgosłup. Tylko nie kojarzę czasu?

Nowi goście podeszli do biesiadujących.

– To nasi przyjaciele. – Henryk zatoczył ręka krąg wskazując biesiadujących przy stole. – Sami lekarze. – roześmiał się. – A to nasi nowi znajomi, nasze nowe kumplostwo. – wskazał nowych gości. – Zupełnie przypadkiem, mój pacjent. Poznajcie się państwo, jak tam chcecie, buźka, czy uścisk ręki.

I Henryk zakrzątał się za miejscem dla nowych gości.

Waldek i Zosia szli od osoby do osoby i witali się. Doszli do smutnego pana, który udał, że jest strasznie zajęty rozmową ze swą sąsiadką. Zbył ich swym powiedzonkiem.

– Proszę nie przeszkadzać, widzi pan, że jestem zajęty. – gburowato spojrzał na nadchodzącego pana.

Waldek od razu powstrzymał Zosię, ta spojrzała zza męża na smutnego pana i zawróciła do gospodarzy.

– Czy dalsi państwo życzą sobie, abym przywitał się dalej z nimi, czy też są zajęci? – zapytał Waldek.

– A ja chętnie przywitam się z panem. – powiedziała sąsiadka smutnego pana. – Mam na imię Katarzyna.

– Caryca. – wtrącił się smutny pan.

Ale Waldek nie zwracał na niego uwagi i przywitał się z panią.

– Ja Waldemar, moja żona Zosia. – Waldek uściskał dłoń Kasi.

Potem spojrzał po zebranych.

– O? Pan doktor? – Waldek skłonił głową. – Witam. – powiedział z daleka i podszedł, i podał mu rękę. – Witam. – jeszcze uśmiechnął się.

Doktor Podgórski skinął kilka razy głową.

– Witam. – powiedział do gościa.

Waldek skłonił się do reszty gości.

– Przepraszam, ogólne „Dzień dobry”. Faktycznie, robimy strasznie dużo zamieszania. Przepraszam.

Zosia stała i czekała na spojrzenie Waldka. Gdy ich spojrzenia spotkały się, skinęła głową. I poszli do samochodu. Po chwili szli do biesiadujących, z wielkim, ogromnym prezentem.

Henryk z Grażyną zrozumieli, że muszą być obok siebie. I tak stanęli.

– Kochani „srebrni małżonkowie”, doszliśmy razem do wniosku, że prowadzicie wystawne życie i że potrzebne są do tego pewne akcesoria... – wręczył Henrykowi pudło. – Jakość życia zobowiązuje. Wszystkiego najlepszego i zaproście nas na „złote gody”.

Po chwili zapytał zaskoczoną gospodynię.

– Jak to? Nie jesteś ciekawa?

I Grażyna rozerwała papier.

– Wow! – zawołała. – Piękna zastawa. – i jeszcze raz ucałowała Zosie, potem Waldka.

– Graźka, pokaż mi jedną sztukę. – Katarzyna wyciągnęła rękę. – O, faktycznie. – pochwaliła. – Piękna.

– Zapraszam do stołu. – Henryk już usadzał nowych gości.

Chyba zupełnie przypadkiem usadził ich naprzeciw swych miejsc.

Zosia coś szepnęła do ucha Grażynie i poszły razem w kierunku domu. Zosia jeszcze zajrzała do samochodu. Po kilku minutach obie z Grażyną przyniosły nowe półmiski.

Henryk polał do kieliszków.

– Zdrowie gości po raz pierwszy! – wzniósł toast.

– Jeśli chcesz, abym wypił, to ja muszę zadzwonić na komisariat i zapytać, czy będą stali dzisiaj na trasie. – wyjął telefon i odszedł kilka metrów. – Czy zastałem komisarza Ksawerego? – pomimo odległości i tak było słychać, co mówi. – Ksawciu, czy będziecie kontrolować dzisiaj trasę od Rybi do Piastowa? Aha? A mógłbyś przysłać jakiegoś młokosa, żeby zaprowadził nas bezpiecznie do Piastowa? Daj mu jakiś radiowóz, wrzuci nas do środka, a samochód ktoś zaprowadzi?

Odwrócił się... Henryk śmiał się z jego dowcipu. Kilka osób patrzyło na niego ze zadziwieniem. Patrzył na ich zaskoczone miny.

– Mój syn jest komendantem w Raszynie. – zaczął wyjaśniać. – Często tutaj patrolują te drogi. Powiedział, że dzisiaj będzie tutaj czuwał. Będą sprawdzać wszystkich na alkomat. – usiadł z poważną miną.

Zosi to nie spodobało się.

– Mąż żartuje. – uspokoiła gości.

Henryk zanosił się śmiechem.

– Tak, to prawda. Powiedział, że dadzą dzisiaj spokój tym z Warszawy. – poprawił się Waldek.

Henryk znów podniósł kieliszek. Wypili. Waldek podniósł się.

– Czy mogę o coś zapytać? – skierował się do gospodarzy.

 Henryk skinął głową. I Waldek zaczął śpiewne pytanie.

– Czy ten pan i ta pani, są w sobie zakochani? Czy ta pani, tego pana chce?

Co chwila Henryk potakiwał ze śmiechem.

– Chce, chce.

Zaśpiewał całą piosenkę i zapytał.

– A „sto lat” śpiewaliście młodej parze? – i poszło, jak po maśle, „sto lat”.

I nie byłoby wesela, gdyby ktoś nie zawołał, „gorzko”. I całusom nie było końca. Ktoś, coś, wynajdywał, a Grażyna chętna była do słodzenie. Henryk też był rad, że goście wreszcie zaczęli bawić się, jak przystało na „srebrne wesele”.

Po chwili Waldek zaczął przyśpiewki biesiadne. Katarzyna wstała ze swego miejsca, zabrała kieliszek i szklankę, i podeszła do nowych gości.

– Przepraszam, czy mogłabym usiąść obok państwa?

– Oczywiście. – ucieszyła się Zosia. – Jeśli tylko jest wolne miejsce?

Goście zaraz zsunęli się nieco. Katarzyna przyniosła swój talerzyk.

– Wiecie państwo, sama szkoła i stanowisko, nie świadczą o inteligencji człowieka? – powiedziała niezbyt cicho i kilka osób dosłyszało ten tekst.

Henryk właśnie szedł z butelką i rozlewał alkohol. Pan smutny zagadał coś do niego. Henryk pochylił się i odpowiedział mu kilka słów.

– Nie możliwe? – dość głośno powiedział smutny pan.

Henryk skończył kolejkę. Pan podniósł się.

– Chciałbym państwa przeprosić. – pochylił się nad stołem. – Mówię do nowych znajomych. Zachowałem się jak ostatni cham.

Zosia uniosła dłonie.

– Nie, nie. – pan smutny upierał się. – Gdy państwo tylko przyjechali, nazwałem państwa burakami, choć jeszcze nic o państwie nie wiedziałem. Tak, przyznaję, jestem cham i prostak. Pani Katarzyna ma słuszną rację. Nie wykształcenie i nie stanowisko świadczą o człowieka inteligencji, ale jego zachowanie. Panie Waldemarze, przepraszam pana i pańską małżonkę. Bardzo przepraszam.

– Myślałam, że nie zdobędzie się pan na tyle słów. – zakpiła sobie Katarzyna. – Ale pomimo skruchy, nie powrócę na krzesło obok pana, panie Januszu. Dzisiaj nie zasłużył pan na to.

Waldek spojrzał na Henryka, ten uśmiechał się. Ich spojrzenia spotkały się. Waldek zaczął śpiewać.

– Dobry Panie, dobry Boże nasz,

Dla nich dziś nastał piękny dzień.

Dziś ku Tobie wznoszą serca swe.

Szczęściu ich błogosław Panie nasz.

ref.

Jeśli pójdą drogą tam gdzie Bóg,

Na drodze tej ściel szczęście.

Jeśli będą szli w kierunku Twym,

Błogosław im każdy dzień.

 

Jeśli zbłądzą, Ty im drogę wskaż.

Gwiazdą im i drogowskazem bądź.

Podaj rękę, dobrą drogę wskaż.

Zawróć ich, zawróć z drogi złej.

ref.

Jeśli pójdą drogą tam gdzie Bóg...

 

Dwadzieścia pięć, obchodzi się raz.

Na to zważ wołam Panie mój.

Szczęście daj im, no i radość dnia,

Wołam wciąż, wołam Panie nasz.

ref.

Jeśli pójdą drogą tam gdzie Bóg...

 

Znak Przymierza na ich skroni złóż.

W sercu im zapal Boski żar.

Szczęście daj im, no i radość dnia.

Wołam wciąż, wołam Panie nasz.

ref.

Jeśli pójdą drogą tam gdzie Bóg... 

 

I posypały się zasłużone brawa.

– Słyszałem to już gdzieś? – wyskoczył z tekstem doktor Podgórski.

Waldek zaczął się śmiać.

– Jako tekst, to napisałem to na trzydziestą piątą rocznicę dla naszej córki, a jako piosenkę...? Być może, że tak? To piosenka Ałły Pugaczowej.

– Wiedziałem, że gdzieś słyszałem ją? – dodał Podgórski.

– Gdybym miał gitarę... – zaczął Waldek.

Goście zaczęli śpiewać. Katarzyna pięknie śpiewała.

Potem już posypały się piosenki biesiadne, co chwila przeplatali je gromkim, „gorzka wódka”, albo „sto lat”.

Towarzystwo zaczynało trzeźwieć.

– Heniu, ty polewaj częściej, my trzeźwiejemy. – upomniał się doktor Podbielski.

Henryk z pudła styropianowego wyjął lodowatą butelkę, do naczynia sypnął lodu.

– Panowie, bardzo proszę wyręczyć mnie i polewajcie, ja też chcę pić. – postawił cooler na brzegu stołu.

To samo zrobił z drugą butelką. Drugiego coolera postawił na drugim brzegu stołu.

– Sami mówicie, że dzisiaj jestem „panem młodym”.

I panowie zajmowali się polewaniem. Co chwila na grilla dokładali nowe asortymenty.

– Graźka, skąd masz dynię? – zapytała Katarzyna.

– W ogródku wyrosła. – ze śmiechem dodała Grażyna.

– Oj... wiem, że to nie twoje smaki? – nie dała za wygraną Kasia. – Ty nie robisz takich rzeczy.

Grażyna uśmiechnęła się.

– Dostałam od Malarczyków, dlatego tak późno wystawiłam.

– Malarczyków... – powtórzyła Katarzyna. – Malarczyk? – spojrzała na Waldka. – Waldemar Malarczyk? – patrzyła zdziwiona.

Waldek spojrzał na nią.

–Tak, Waldemar Malarczyk. – poświadczył.

– „Ogród wdzięczności”?? – zdziwiła się jeszcze bardziej.

Waldek uśmiechnął się.

– Zgadza się. – przytaknął. – Czytała pani?

– Dostałam wiersze od Henryka... jestem ich przyjaciółką... to prawda, że dał pan mu kilka książek z dedykacją dla ich przyjaciół?? – wciąż była zadziwiona.

– Tak. – Waldek uśmiechnął się. – Z dedykacją, dla najlepszych ich przyjaciół. – zaczął się śmiać. – Widzę, że otrzymała pani. Cieszę się.

– Przedstawiliśmy się sobie, mam na imię Katarzyna, Kasia... – jeszcze raz wyciągnęła dłoń.

Waldek uścisnął ją jeszcze raz.

– Jestem taka podniecona tym spotkaniem. Będę musiała Henryka ucałować za to. – wstała i podeszła do „pana młodego”. Uwiesiła się jego szyi i ściskała, długo ściskała.

Gdy go puściła, Henryk spojrzał na Waldka, ten tylko rozłożył ręce.

Panowie zadbali o kieliszki gości i wzniesiono toast i znów ktoś krzyknął „gorzka wódka”.

– No widzicie?? A sprzedawca obiecał, że jest znakomitej jakości?? – bronił się Henryk. – Jak to nie warto wierzyć ludziom?

 

 

Robiło się ciemno, gdy goście zaczęli znikać od stołu. Zostali tylko gospodarze i Malarczykowie. Zostali, bo poproszono ich o to. Grażyna z Henrykiem zaprosili ich do domu.

– Powiem szczerze, że sprawa z namiotem, to wspaniała rzecz. – pochwalił Waldek. – Na posesji nic nie zginie. Tylko jedzenie aby sprzątnąć?

Gospodarze przytaknęli.

– Zafundowaliście sobie namiot?

– Skąd? – zaprzeczył Henryk. – I w jakim, celu? Na jedną okazję? W Rybie jest gościu, który wynajmuje sprzęt. Namioty, stoły, zastawę et cetera. Bez problemów. – wyjaśnił Henryk.

– Kawa? Herbata? Drink? – zapytała Grażyna.

– Nie. – uspokoiła ją Zosia. – Wystarczy, chyba, że panowie chcą coś, to nie ma sprawy?

– Waldek, po kieliszeczku, na spokojnie? – zaproponował Henryk.

– Jeśli masz ochotę, z tobą zawsze. – zgodził się Waldek.

Henryk podszedł do żonki i namiętnie ucałował ją.

– „Pani młoda”, naszykuje coś na ząb. – i uśmiechnął się bardzo serdecznie.

Grażyna przytaknęła.

– Czy z ogrodu coś przynieść? – zapytał ją. – Oprócz alkoholu i napoju?

– Stamtąd chyba nic nie będzie się nadawać? – zauważyła Graźka. – No zobacz sam.

Henryk wyszedł, Waldek poszedł za nim.

– Pomogę ci, jeśli będzie przy czym?

Weszli na ogród.

– Heniuś, mam taką delikatną sprawę do ciebie.

– Mów. Pytaj, o co chcesz?

– Napisałem kilka krótkich opowiadań, kilka wierszy. Chcę to wydać pod jednym wspólnym tytułem, „Wspomnienia z ogrodu”. Chciałbym dedykować je z okazji waszej rocznicy, wam. Najpierw chciałem tobie, ale... wiesz, polubiłem Grażynę. I dzisiaj taka fajna impreza, fajna uroczystość.

– Dziękuję bardzo. – ucieszył się Henryk. – Czy jakiś problem?

– Nie, absolutnie...

– Waldek... – przerwał mu Henryk. – Ja rozumiem, że każdy człowiek to indywidualność. Nie gniewaj się na mnie.

– O czym ty mówisz?

– Ja wiem, że nie umiem tak wyrażać swoich uczuć, jak robisz to ty. Ty robisz to emocjonalnie. Mnie nauczono panować nad emocjami. Inaczej nie mógłbym być lekarzem. Ty wyrażasz swe uczucia i przyjaźń inaczej, ja inaczej. Ale pamiętaj, jesteśmy przyjaciółmi na pewno. Cieszę się, że zmusiłeś mnie do tego. Poznałem kilka wspaniałych osób. Poznałem inną wartość człowieka. Nie będę okazywał ci tak swej przyjaźni, jak robisz to ty, bo tego nie umiem, ale... kiedyś powiedziałeś, że to trzeba poczuć tu. – i wskazał na serce. – I to idzie stąd. Jeśli nauczę się tak okazywać, jak ty to robisz, przestanę być lekarzem, przestanę być neurochirurgiem. Uwierz mi, nie chciałbym tego. Ja kocham być neurochirurgiem, to moje życie, moja pasja. Dlatego odkładam emocje na bok. Ale moja przyjaźń idzie stąd. – i znów pokazał na serce.

Z domu wyszły panie i pospieszyły do pomocy.

– O, dobrze, że dołączysz do nas. – ucieszył się Waldek.

– Macie jakieś problemy? – zdziwiła się Graźka.

Waldek wyciągnął ku niej dłoń.

– Chodź, niech cię uścisnę. Dzisiaj mogę. – roześmiał się.

– Oprócz mego męża nikt nie ma prawa mnie ściskać. – uśmiechała się, podeszła do Henryka i objęła go. – Prawda kochanie??

– Oczywiście, ale posłuchaj go. – odwzajemnił całuska.

– Już powiedziałem Henrykowi... mam przygotowane do druku kilka opowiadań i kilkanaście wierszy, pod wspólnym tytułem „Wspomnienia z ogrodu”. – wyjaśniał Waldek. – Chciałem wam dedykować z okazji tak pięknego przyjęcia.

– Dlaczego nie pomyślałeś o swojej żonie? – zaciekawiło Grażynę.

– Dajcie mi spokój z jego pisaniem i jego dedykacjami. – Zosia załatwiła sprawę szybko.

– Nie chciałabyś, czy nie chcesz? – zdziwiła się Graźka.

– Mnie wkurza, to całe jego pisanie. – nie ukrywała Zosia.

Waldek czekał na stosowną chwilę.

– Już wszystko jasne. – powiedział w pewnej chwili.

I reszta uspokoiła się.

– I co proponujesz w związku z tym? – zapytał Henryk.

– Gdy patrzę na was, jak bardzo szczęśliwi jesteście, jak pięknie się całujecie... – Waldek wpadł w radosną euforię. – ...pomyślałem... czy moglibyśmy umówić się kiedyś na sesje zdjęciową?? Wziąłbym aparat. Utrwalił kilka waszych...

– Nie. – powiedział krótko i spokojnie Henryk.

Waldka radość znikła.

– Nie mam ochoty, aby ktoś, gdzieś, naśmiewał się ze mnie. – wyjaśniał Henryk.

– Heniuś, wasi znajomi będą zachwyceni, a po za waszymi znajomymi, kto wie, kim jesteście?

– Waldek, nie. – powtórzył Henryk. – Nasze pocałunki, to nasza intymna sprawa. – spojrzał na Grażynę i zbliżył usta do niej.

– Waldek. – uspokoiła go Zosia. – Uszanuj czyjąś prywatność i czyjeś zdanie. Chcesz ilustracje? W Internecie jest tysiące zdjęć.

– Wiem, ale nie są tak piękne, jak ich pocałunki.

Zosia sprzedała mu kuksańca.

– No co? – jęknął Waldek. – Ja nie mogę zaprzestać patrzeć na nich. – i odwrócił swój wzrok. – Boże, dlaczego ja nie mogę oderwać oczu od nich? – objął Zosię. – Są tacy piękni, gdy się obejmują. Czy my też??

Henryk roześmiał się.

– W ogóle wam nie pasuje to. – powiedział ze śmiechem. – To już nie te lata.

– Wiem. – ze smutkiem dodał Waldek. – Wy zaledwie dwadzieścia pięć, my czterdzieści, to mówi samo za siebie. Aha, skoro jesteśmy przy czterdziestce... mam nadzieję, że nie muszę wam przypominać, że trzeciego września nasza czterdziestka?? Chyba już mówiliśmy wam o tym? Ale dla świętego spokoju...

Grażyna roześmiała się.

– Ludzie, to jeszcze tyle czasu?? – machnęła ręką.

– Ale tak dla przypomnienia, zapraszamy was serdecznie na naszą imprezkę. Zamówiliśmy u pana Boga piękną pogodę, mnóstwo aniołów stróżów, aby nikomu nic nieoczekiwanego nie przydarzyło się... – Waldek spojrzał na Zosię. – Co jeszcze?

– Ja nie wiem? – Zosia wzruszyła ramionami. – Ty masz konszachty z panem Bogiem, ja to cicha myszka.

– Impreza zapowiada się przebojowo. – zakończył Waldek.

– To jeszcze wszystko zależeć będzie, jak ustawią go w grafiku. – Grażyna wskazała na Henryka. – W lipcu urlop trzy tygodnie, w sierpniu urlop dwa tygodnie, ale miejmy nadzieję, że będzie miał wolne?

– Dlatego mówimy tak bardzo wcześnie, aby sobie ułożyć pracę. – wyjaśnił Waldek.

 

 

Okres letni minął szybko. Urlopy, wyjazdy, skwary i opady deszczu sprawiły, że czas przeleciał, jak z bicza strzelił. W sierpniu rozesłane zostały zaproszenia. Potem został już tylko stres związany z imprezą.

A gdy nadszedł dzień, nerwy puściły. Trzeba było panować nad wszystkim, aby wszystko przebiegało zgodnie z planem.

Goście dopisali i to prawie wszyscy jednocześnie. Rozpoczęły się przywitania i jeszcze nie zdążyli przywitać się z wszystkimi, gdy nowi goście dołączali.

– Mam nadzieję, że dobrze obliczyliśmy wszystko? – zapytał w pewnej chwili Waldek Zosię.

– A coś nie gra? – zdziwiła się.

– Nie, no jak na razie to wszystko OK. – cieszył się Waldek.

Kelnerka już po raz drugi podchodziła do gospodarzy.

– Jeszcze chwila, jeszcze momencik. – uspakajał ją Waldek. – Jeszcze najważniejsi goście. – uśmiechnął się.

– Waldek, a jeśli im coś wypadło? – zaniepokoiła się Zosia.

– Zosieńko, jeszcze pięć minut i zaczniemy. – uspakajał ją Waldek.

Do rodziców podeszła Danusia.

– Nie to, żebym was popędzała, ale czekamy na coś lub na kogoś? – spoglądała na bawiącą się Wiolcię.

– Córciu, czekamy na Szklarskich. – wyjaśnił Waldek. – Pięć minut nas nie zbawi, a głupio byłoby nie zaczekać na nich.

– Spoko, spoko. – uspakajała ojca.

Waldek wyciągnął telefon i wyszedł na hol. Po kilku minutach wrócił ze skwaszoną miną. Podszedł do córek, rozmawiały z Zosią.

– Ani Henryk, ani Grażyna nie odbierają telefonów. – poinformował ich. – Jak uważacie?

– Mają już dwadzieścia minut spóźnienia. Prawie dwadzieścia minut będą podawać danie. Jeśli przyjadą, chyba zrozumieją, że są spóźnieni? – wyjaśniała Hanka.

– Dobrze. – Waldek podjął decyzję. – Zaczynamy. – poszukał wzrokiem kelnerkę i pokazał, że można podawać.

Goście zajmowali miejsca. Zosia obserwowała męża. To nie był ten Waldek, co zawsze. Widać było w każdym jego ruchu, w każdym jego geście napięcie i oczekiwanie. I to ciągłe zerkanie na telefon i na drzwi.

Po drugim daniu, Zosia pochyliła się.

– Zaproś mnie do tańca.

Waldek spojrzał na nią.

– Chyba czas rozpocząć tańce? Ktoś to musi zrobić? Wypada na nas. – Zosia nie była też sobą. Brak było na jej twarzy uśmiechu.

– Dobrze Zosieńko, ale uśmiechajmy się. – powiedział do niej.

– Jak sobie życzysz. – i Zosia uśmiechnęła się.

Wyszli na środek i zatańczyli. Jak przyszło na dobrych gości, nagrodzili ich brawami. I już teraz impreza poszła, jak gdyby ktoś pchnął wszystko z górki. Goście bawili się znakomicie.

Siedzieli przy stole, gdy Zosia powiedziała.

– Waldek, proszę cię, odpuść sobie Szklarskich. Widocznie coś bardziej pilnego wypadło im. Odpuść sobie.

– Dlaczego tak mówisz? – zdziwił się Waldek. – Przecież bawię się znakomicie? To jest w końcu nasza „czterdziestka”. – i poprosił ją do następnego tańca. – Składaliśmy sobie życzenia? – zamyślił się.

– Nie wiem? Ty jesteś mężczyzną. – powiedziała dla sprawdzenia jego pamięci.

Nie był pewien, więc zaczął, ale powstrzymała go.

– Waldek, co się z tobą dzieje? Już trzy razy składamy sobie życzenia. – popatrzyła mu w oczy.

Spuścił głowę.

– Przepraszam Zosieńko. – przycisnął ją mocniej. – On jest moim ukochanym lekarzem. Nie mogę pojąć, nie mogę zrozumieć, jak mógł mi coś takiego zrobić? Wciąż wierzę, że spóźnią się. Przecież byliśmy u nich na ich rocznicy. Rozmawialiśmy.

– Walduś, mogło wypaść coś nieoczekiwanego? – wyjaśniała Zosia.

Chwilę tańczyli i Zosia nie wytrzymała.

– Sprawdź, czy umiemy się całować? Chyba pamiętasz, jak oni całowali się? Czy umiemy się jeszcze całować?

I sprawdzili.

– Umiemy. Tego się nie zapomina. – i wreszcie Waldek uśmiechnął się.

– A kto mówił, że „gorzka wódka”?? – odezwała się obok Danusia z Robertem.

– Jak tak można bez hasła? – uśmiechnął się Robert.

– Po takim stażu nie trzeba haseł. – wybronił się Waldek. I szepnął Zosi do ucha. – Jeszcze sprawdzę jedną rzecz. – wziął ją za rękę. Poszukał wzrokiem Ksawerego. – Ksawciu, pozwól ze mną. – i wyszli na zewnątrz. – Jak sprawdzić, gdzie ktoś znajduje się?

– Poprzez aplikację. – wyjaśnił Ksawery.

– Zainstaluj mi ją. – podał mu telefon.

Po chwili Ksawery zapytał.

– Kogo chcesz znaleźć?

– Szklarskiego.

I Ksawek wklepał numer.

– Ma wyłączony telefon. Nie znajdziesz. – oddał aparat ojcu.

– Nie ma innych sposobów, aby znaleźć kogoś? – zdziwił się Waldek.

– Są. – powiedział syn. – Idź na policję, znajdą go na GPS-ie. Jeśli go ma?

Waldek poddał się, wrócili do zabawy. Długo tańczyli, zanim usiedli za stoły. Szli, gdy Zosia pociągnęła go za rękę. Wyszli na hol.

– Walduś, jak długo jeszcze będziesz myślał?

Ten zdziwił się.

– Nie mów tylko, że to aż tak widać?? – zdziwił się.

– Walduś, każde skrzypnięcie drzwi odwracasz się, co kilka minut spoglądasz na telefon... już tyle godzin?.. gdyby mieli przyjechać, już byliby. Daj sobie na luz. Daj sobie na wstrzymanie. Błagam cię... – głos jej załamał się. – ...nie psuj nam uroczystości. – przytuliła się do niego. – Zrozum go, może miał inną uroczystość? Może mu coś wypadło? Zrozum go, on jest lekarzem... a może po prostu nie chciał przyjechać? Nie zmuszaj nikogo do siebie?

Waldek przytulił ją.

– Dobrze, Zosieńko. – ucałował ją. – OK, czas na dalszy punkt programu. – wyjął chusteczki. – Wracamy do gości.

I wrócili. Waldek sięgnął pod stół i wyciągnął duże pudło. Zadzwonił widelcem w szklankę.

– Drodzy goście, droga rodzino, mam dla was niespodziankę. Wybaczcie zachowanie, ale wciąż mam nadzieję, że otworzą się drzwi i wejdzie tu on... – wyjął jeden egzemplarz książki. – Dla was to zwykły lekarz, dla mnie ukochany lekarz, dla mnie to cudotwórca. Mam wiele czasu i chciałem wykorzystać go, jak najlepiej umiałem. Napisałem książkę.

Posypały się brawa i gwizdy.

– Chciałem dedykować ją swojej żonie, ale ona powiedziała, że to bzdety. Dedykowałem ją swemu ukochanemu lekarzowi... może przeczytam... – i otworzył stronę i zaczął czytać. – Są to opowiadania i wiersze pod wspólnym tytułem, „Wspomnienia z ogrodów”. Każda rodzina dostanie egzemplarz. – wyszedł na środek i wręczał osobom z rodziny książkę. – Pierwsze opowiadania, wspomnienia widziane oczami małych dzieci, potem wspomnienia widziane oczami młodzieży, no i na końcu to, co pamiętamy sami i co robimy sami w ogrodach. Po przeczytaniu zastanówcie się, czy wasze dzieci nie spostrzegały czasem czegoś, z czego nie zawsze możecie być dumni? Miłego czytania.

Rodzina i goście oglądali swoją książkę, byli zaskoczeni.

– No tatku. – powiedział Mikołaj. – I tu nas zaskoczyłeś. Dziękujemy ci serdecznie, ale ja na przykład poprosiłbym później o autograf. Chyba można będzie?

Robert pospieszył z polaniem do kieliszków i wznieśli toast.

 

 
Przycisk Facebook "Lubię to"
 
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja