1. Kaleka
Uwaga... szukam sponsora, który pomoże mi w wydaniu tej ksiażki.
Waldek pokuśtykał do kantorka „Kierownika zmiany”. Ledwie wszedł, a Piotr od razu na niego skoczył z wymówkami.
– O! Już, już... – spojrzał na niego i odwrócił twarz do ekranu komputera.
– Piotr. – zaczął z jękiem. – Chciałbym o dwunastej zejść do domu.
– Nie ma takiej opcji. Chyba, że przyjdziesz jednak jutro... to cię puszczę. – przekomarzał się.
– Ja nie wiem, co będzie jutro? Może jutro będę w szpitalu?
Piotr popatrzył na niego.
– To może lepiej cię dobijemy? Po co masz się męczyć?
– Dzięki, jesteś bardzo miły. – już chciał wyjść, gdy z Piotra zrobił się człowiek.
– Co ci jest?
– Cały marzec boli mnie kręgosłup, ale ostatnie dni to makabra.
– No przecież rehabilitujesz się?
– Wychodzi na to, że zamiast lepiej, jest mi gorzej.
– No to przerwij rehabilitacje.
– Dzisiaj jest piątek. Co to da? Ale chyba masz rację, dzisiaj nie pójdę.
– No dobrze. Idź do domu, ale jutro widzę cię w robocie. Ok?
– Powiedziałem ci rano, że... nie. Jeśli nie, to nie. Jak myślisz, że dzisiaj mnie boli, a jutro przestanie, bo będzie kilka maszyn i zajmę się pracą??
Piotr rozłożył ręce.
– Ok, do poniedziałku. – powiedział Waldek wychodząc.
– Część. – usłyszał za sobą.
Przechodził obok Jarka, gdy ten zapytał.
– No i co? Puścił cię?
– Pieprzę go z jego puszczeniem. Puści mnie dzisiaj dwie godziny, jak jutro przyjdę do roboty. – zdenerwował się Waldek. – Pieprzę go. Jakoś wytrzymam, a jak nie wytrzymam, to wezwę karetkę i tak zakończy się dzień.
– No to przyjdź mu jutro i będziesz miał spokój. – wyjaśnił mu Jarek.
– Jarek, czy ty udajesz głupka, czy ze mnie chcesz zrobić głupiego?? Jak jedna maszyna, to on rozmawia z tobą, jak kilka, to on idzie do mnie, bo ty nie chcesz? Bo głupi Waldek zgodzi się, tak? Bo na Waldku zawsze można polegać. Walcie się wszyscy i ty też. – Waldek zdenerwował się.
Jarek speszył się.
– Oj, tak tylko powiedziałem. – głupio uśmiechnął się spod wąsa.
– Tak jest, Jarek nie da sobie rady z trzema maszynami, a Waldek da. – narzekał dalej Waldek.
– A czy ja powiedziałem, że nie dam sobie rady?? Ale ja nie mogę. – tłumaczył się Jarek.
– Nie ty, ale twój kolega z palarni. Powiedział, że ty sobie nie dasz rady, bo dla ciebie trzy, to za dużo.
– Teraz tak powiedział?
– Nie. Rano jak rozmawiał ze mną.
Jarek zaklął.
– Dlaczego nie powiedziałeś mi tego rano? – Jarek wyglądał na wkurzonego.
– Bo nie pytałeś.
Zadudniło na podeście, to Piotr biegiem zmierzał w kierunku magazynu. Na chwilę zatrzymał się obok linii Waldka.
– Zaraz... – przez chwilę zastanowił się. – Przecież miałeś być w domu... co się stało?
– Wiesz co Piotr?! – zdenerwowany i obolały Waldek naskoczył na kierownika. – Nie rób mi łaski. Za dwie godziny dzisiaj, chcesz, abym męczył się jutro osiem?? – już chciał pokazać mu palca, ale cofnął go. – I to tylko dlatego, że Jarek nie chce? Sam sobie jutro przyjdziesz.
– Jak chcesz... – Piotr wzruszył ramionami.
Już nieco wolniej poszedł w swoim kierunku. Nie dał jednak za wygraną... wyjął telefon i udawał, że szuka numeru, a ukradkiem zerkał, co tak naprawdę dolega temu „leserowi”?
Waldek zrobił kilka przysiadów przy „ubieraniu” palet i zajęczał. Stanął przy pulpicie i szukał pozycji, w jakiej znów mógłby jeszcze chwilę pracować. I skrzywiony, jak pałąk, chodził znów przez chwilę. Wreszcie nie wytrzymał i rzucił to wszystko, i usiadł.
– Co właściwie ciebie boli? – usłyszał za sobą.
Odwrócił głowę... kierownik stał obok niego.
– Kręgosłup... Piotrze. – odpowiedział z jękiem. – Kręgosłup lędźwiowy.
– No przecież rehabilitujesz go? Oni zamiast reperować, to psują ci go. – stwierdził.
– Może i psują, może reperują. Nie wiem. Wiem, że już dalej nie mogę wytrzymać. – na twarzy Waldka widać było okropny ból.
– Dobra. Idź do domu. Jarek jakoś poradzi sobie. Przyślę mu kogoś do pomocy. – stwierdził Piotr.
– Kolego, nie mam zamiaru być ci, ani dłużny jakichkolwiek godzin, ani też wdzięczny za litość. Zostało już tak niewiele czasu, wytrzymam.
– Padniesz mi tu.
– Będziemy mogli napisać, „Wypadek przy pracy”.
– Dobrze... nie wygłupiaj się... idź.
– Muszę, dopóki jest jeszcze wcześnie, wypisać urlop, na sanatorium, od dwudziestego dziewiątego.
– Jaki urlop? Nic nie wiem? – zdziwił się Piotr.
– Wiesz, wiesz. Twój mądry kalendarz wie. W styczniu zamawiałem urlop. Od dwudziestego dziewiątego kwietnia.
I poszli do biura. Waldek wypełnił wniosek.
– Ja myślałem, że ty mnie cały czas wkręcasz? Że to wszystko na „Prima aprilis”? Dzisiaj jest pierwszy kwiecień. – usprawiedliwiał się Piotr.
– Chciałbym, żeby to był „Prima aprilis”, już mam dosyć tego bólu. – zajęczał Waldek.
Piotr podał mu dłoń na pożegnanie.
Waldek przechodził obok Jarka, gdy ten zaczął się śmiać.
– Gdybyś ty widział, jak on biedny skradał się, żeby ciebie podejrzeć. – Jarek krzywił swego wąsa w uśmiechu. Poprawił okulary. – Albo, jak ściemniał z telefonem, bo chciał zobaczyć, co się z tobą dzieje.
– Nie śmieszy mnie to dzisiaj. – Waldek nie chciał nawet rozmawiać.
– Ty! No to idź do domu, zostało kilkanaście minut. Ja też jeszcze chwila i idę kąpać się. Reszta zostanie dla drugiej zmiany. Roboty nikt nigdy nie przerobił i my też nie przerobimy.
– Wytrzymałem do tej pory, wytrzymam jeszcze i te kilkanaście minut. Nie mam ochoty być wdzięcznym, za kilka sekund. Wytrzymam, a jak nie, to padnę. – Waldek zgrywał twardziela.
Co chwilę robił „kocie grzbieciki”, bo pomagały mu. Przynosiły ulgę.
Zosia weszła do domu i ze zdziwieniem dodała.
– Mój mąż nie wita mnie w progu?? Co się stało? – zdziwiła się.
– Twój mąż ledwie żyje. – usłyszała zza ściany.
Zostawiła torby i weszła do pokoju.
– Co jest? Ciężki dzień, czy „Prima aprilis”? – popatrzyła na swą „kalekę”.
Waldek zwlókł się z kanapy.
– Nie! Będziesz żył. – zawołała prawie z radości.
Przywitali się serdecznie.
– Co, ciężki dzionek? Wytrzymaj kilka dni, niedługo sanatorium, odpoczniemy, zrelaksujemy się. Wszystko będzie dobrze. – pocieszyła męża.
– Powiem ci tak... czekam z utęsknieniem. Kilka dni bez roboty. Jak ja czekam tych wolnych od pracy dni. Jak ja je strasznie kocham. Jak ja mam już dość roboty.
– Co ty gadasz? Jeszcze tyle lat przed tobą... przed nami. Nawet nie myśl tak.
– Dla mnie to wszystko mogłoby zakończyć się już dzisiaj. Od dzisiaj mam już dość roboty.
– Postaw torby w kuchni. Przemyje z lekka nogi, twarz... albo wezmę lekki prysznic. – skierowała się do łazienki.
Waldek nie mógł dźwignąć toreb. Ciągnął je.
– Waldek! Nie ciągnij, porwiesz torby. – uprzedziła go.
– Sorry, ale nie daję rady. – zostawił je.
Powoli wnosił pojedynczo artykuły.
Po chwili Zosia weszła w szlafroku do kuchni.
– Co ci jest? – zdziwiła się. Usiadła do kolacji. – Nie przestraszaj mnie tylko?
– Lędźwie. – jęknął. – Kręgosłup lędźwiowy daje mi dzisiaj tak popalić, że chyba nie wytrzymam.
– Może na rehabilitacjach przeforsowałeś się?? Nie szalałeś?
– Przestań, Sonia? – uspokoił ją. – Nawet nie ćwiczyłem dzisiaj. Bałem się, że się połamię.
– Później cię posmaruje „Butapirazolem”.
– Wyobraź sobie, że Piotr chciał, abym jutro przyszedł do pracy. – z kwaśną miną przepełniona bólem powiedział Waldek.
– A dlaczego ty? – zdziwiła się.
– Bo pracować będą na trzech maszynach i Jarek może nie dać sobie rady. Ja dam. Ja muszę. On nie.
– Trzeba było go wyśmiać.
– Prawie to zrobiłem. Byłem zbytnio obolały, aby kpić sobie z niego.
– No tak, jak w tamtą sobotę robili na jednej maszynie, to był Jarek... rozumiem. Zarąbiście. – roześmiała się Zosia.
– Chyba zacznę palić. Spotykają się na palarni, wcześniej uzgadniają, kto, kiedy i dlaczego? Wcześniej wiedzą, kiedy pracują i kto pracuje? Ale spoko... dajmy spokój mojej pracy, co u ciebie?
– U mnie? – Zosia skończyła jedzenie. – Remanent wyszedł nam źle. Pół dnia szukałam dzisiaj faktur. Okazuje się, że owszem faktury są, tylko towar zapomniał do nas dotrzeć. Wyobrażasz sobie?
Waldek patrzył zdziwiony na Zosię.
– Jak to dobrze prowadzić swój rejestr. Trochę czasu może i tracę nad swoim zeszytem, ale kilka tysięcy zostało nam w kieszenie. – wyjaśniła. – Nie wiem, jak to się stało, ale ktoś podpiął nam faktury. Przyjechała dostawa, powiedzmy sobie, na pięć palet towaru, a ktoś podpiął fakturę pod spód i wyszło, że miałam dwie dostawy po pięć palet.
– Ktoś ze sklepu? – zapytał Waldek.
– Myślę, że nie. Przyklejone taśmą samoprzylepną, że gdy w razie co, to „o Sorry”!? Ale faktura wystawiona na moją „Biedronkę” i to na trzy dni wcześniej.
– Aha?
– Nie, wszystko OK. Tylko towar z tej faktury do dzisiaj nie doszedł do nas. Wciąż czekamy na niego.
– Złodziejstwo. Kantują człowieka na każdym kroku.
Już posprzątali po kolacji, gdy Zosia zapytała.
– Waldek, a jak będzie jutro z adoracją?
– Normalnie.
– To znaczy?
– Normalnie, jedziemy.
– Dasz radę? Ja nie wiem, jak ciebie boli, dlatego pytam?
– Jeśli do pracy jadę i jakoś wytrzymuję, tym bardziej do kościoła. To nie podlega żadnej dyskusji.
– No, zastanów się. Nic nie stanie się, jak raz nie pojedziemy. Zauważyłam, że cały marzec nie klękasz do komunii. To mówi samo za siebie.
– Sonia, dopóki daję radę, dopóty będziemy jeździć. Jak już padnę, wtedy trudno, zostanę w domu.
– Może warto się wcześniej zastanowić, może lepiej nie czekać, aż padniesz?
– Sonia, nie jestem jeszcze kaleką.
– Nie mów tak. – wystraszyła się. – Bardzo cię proszę, nie mów tak.
I nie było aż tak źle. Nadeszła sobota, większość dnia Waldek przeleżał, nie mógł podnosić się z łóżka. Po prostu relaksował się.
Przyszedł wieczór i tu zaczęły się „schody”.
– Zostajemy w domu. – powiedziała Zosia.
– Nie, kochanie. – zaprzeczył stanowczo Waldek.
– Waldek, ja nie puszczę cię za kierownicę. Ja nie wsiądę do tego samochodu. Zabijesz siebie i mnie.
– Dlaczego nie mówisz tak, gdy jeżdżę do roboty? Przecież to też kawałek drogi i mogę zabić siebie, po drodze innych?
Zosia tylko spoglądała bezradna na męża.
– Sonia? Przecież w poniedziałek będę musiał jechać do pracy. Będę musiał pracować całe osiem godzin... no chyba, że padnę... – uspakajał ją.
– No nie jestem do końca przekonana, czy masz rację.
– Soniu, jeśli zapomnę o Bogu, to Bóg zapomni o mnie. – objął żonę i mocno przycisnął. – Z Łukasińskiego do Pruszkowa, to kawał drogi, ale z Łukasińskiego na Wolę, to zaledwie kawałeczek. Czy zgodzisz się?
Ale Zosię ciężko było przekonać. Po prostu bała się.
– Pojedziemy. – zdecydował. – Jak będę się źle czuł, wrócimy. Wrócimy, o byle której godzinie. Ok?
Nadeszła pora i zaczęli się szykować. Co chwila Waldek syczał z bólu, ale za chwilę już wszystko było w porządku. Najgorzej szło mu ubieranie butów, ale i z tym poradził sobie.
Tym razem zabrali ze sobą koc, dla ogrzania się. Waldek stwierdził, że zimna ławka stwarza większy ból lędźwi.
Gdy już usadowili się na ławkach, Waldek zerknął na ścienny zegar. Był jeszcze czas, rozłożył swoje kartki i pokazał palcem Zosi, ale Zosia zatopiła się w modlitwie.
– Szukałem miłości wśród ludzi... – zaczął śpiewać Waldek.
W pustym prawie kościele echo niosło śpiew. W refrenie Zosia już pomagała Waldkowi.
– Na zbolałe twe ramiona, położyłem własny krzyż... – śpiewali już w duecie.
Gdy skończyli, Waldek znów zerknął na zegar. Światło jeszcze paliło się w ”Zakrystii”, więc Waldek doszedł do wniosku, że może zaśpiewać jeszcze coś i szybko podsunął kartkę.
– On szedł w spiekocie dnia... – zaczął, a Zosia pociągnęła za nim.
Gdy już śpiewali trzecią zwrotkę, w „Zakrystii” zgasło światło.
Skręcili już na Połczyńską. Waldek jeszcze nucił ostatnią pieśń.
– No widzisz, jak miło było? – przerwał nucenie pieśni i uśmiechnął się do Zosi.
– Wiesz? Przeraża mnie to, co dzieje się z tobą. – smutnie dodała Zosia.
– Oj, przestań. Pojedziemy do sanatorium, wykuruję się. Jeszcze tylko cztery tygodnie. Odpocznę trochę. – cieszył się Waldek.
– Źle to widzę. – Zosia spoglądała smutnym wzrokiem na męża.
– Zajedziemy do domu... nasmarujesz mnie... założę „barana” na lędźwie... rozgrzeję trochę i będzie OK. – pocieszał żonę.
– Nie jestem tego taka pewna. Ale skoro mąż mówi, musze uwierzyć. Przeraża mnie, że na stojąc przyjmujesz komunię. Czy ty naprawdę nie możesz uklęknąć? – pełna przerażenia spoglądała na męża.
– Soniu. Gdybym mógł, to bym klękał. Skoro nie klękam, chyba nie mogę. – i pieszczotliwie potarmosił ją za kolano. – Widzisz, jak szybko zleciał czas. Jeszcze chwilka i już w domu.
Ale w domu nie było tak dobrze. Nie umiał się rozebrać. Pomagała mu Zosia. Delikatnie nasmarowała mu lędźwie, założył na nie swego „barana”. Nie chcąc przestraszać żony cicho położył się spać.
Nadszedł niedzielny wieczór. Zosia miała ochotę położyć się do łóżka, ale spoglądała na męża.
– O której wyjeżdżamy? – zapytał zdziwioną żonę.
– Waldek, daj spokój. – lamentowała Zosia. – W sobotę byliśmy na adoracji, dzisiaj byliśmy na sumie... daj spokój. Odpocznij. Przecież widzę, jak cierpisz?
– Zosiu, gdy miała się narodzić Wiolcia, podjęliśmy decyzję, że będziemy jeździli i na rozpoczęcie adoracji i na zakończenie. Teraz muszę się modlić jeszcze i o swoje zdrowie. Powinnaś powiedzieć wcześniej, że nie pojedziemy, ktoś przyszedłby na nasze miejsce, a tak godzina będzie pusta. Nie. Tak nie można. Teraz, to tylko godzina. Na rozpoczęciu wytrzymaliśmy dwie, ale teraz tylko godzina.
– Waldek, ja wiem, że nie wytrzymasz. – narzekała Zosia. – Szkoda mi cię.
– Wytrzymam. – uspokoił ją. – Ale OK, powiemy księdzu, że od następnego miesiąca przyjeżdżamy tylko na rozpoczęcie.
Zosia kręciła głową, ale to nic nie dało. Widać było lekkie zdenerwowanie u Zosi. Wreszcie zaczęła go poganiać. Waldek guzdrał się z ubieraniem, nie szło mu coś. Nie mógł założyć butów. Wreszcie wyszedł z rozpiętymi butami na klatkę schodową. Postawił nogę na schodach, ale też nie mógł sięgnąć.
– Co jest? – zapytała Zosia.
– Do cholery jasnej, żeby nie można się schylić... – już chciał zabluźnić, ale opamiętał się. – Proszę cię, zapnij mi buty. Nie mogę się schylić. – ze skwaszoną miną poprosił żonę.
– Chodź się wrócimy, proszę, dopóki jest jeszcze czas. – prosiła Zosia.
– Zosiu, rodziny przywożą do kościoła kaleki na wózku, a ja jestem zdrowy, coś mnie tylko za bardzo boli kręgosłup. To minie. Nie jestem przecież kaleką.
– No to nie strasz mnie. – odburknęła mu Zosia.
Zosia zawiązała mu buty. Zjechali na dół windą. Schodził delikatnie po schodach, gdy nagle rzuciło nim na ścianę.
– O Boże!! – zawył z bólu. – O matuchno... – łapał głębokie oddechy.
– Waldek, wracamy. – rozkazała Zosia. – Ty mnie przestraszasz.
Waldek chwilę odsapnął.
– Zosiu, jutro o szóstej, będę musiał... – podkreślił. – ...stanąć przy maszynie. Skoro będę musiał stanąć przy maszynie, to tym bardziej teraz muszę... – podkreślił. – ...pojechać do kościoła. W takiej chwili nie mogę odwrócić się od Boga, bo Bóg odwróci się ode mnie.
– Przecież widzę, że nie dajesz rady. – zganiła go. – A rób sobie co chcesz... no to dawaj, szybko do samochodu i nie stękaj. – pogoniła go.
– Powolutku dojdziemy wszędzie. – Waldek próbował zamieniać swe niedołęstwo w żart.
Zosia z boku spoglądała na karkołomne wyczyny męża.
– Jak dokuśtykam do samochodu, to jak już bym był w kościele.
I doszedł. Odpoczął chwilę. Ruszył i dojechał do kościoła.
Już był rozebrany, gdy wpadł na genialny pomysł.
– Zawsze po kąpieli stawało mi się lepiej. Może wziąłbym szybki prysznic, gorący prysznic, może by mi pomogło? – zauważył.
– Jak chcesz, zostało ci pięć godzin snu. Rób, co uważasz. Ja na twoim miejscu położyłabym się i wyspała.
Jak powiedziała kochana żonka, tak Waldek zrobił.
Rano zadzwonił telefon na pobudkę. Waldek obudził się i od razu zajęczał. Po chwili Zosia zapytała.
– Dlaczego nie wstajesz?
– A jak myślisz, czy ja nadaje się do pracy? Kto zawiąże mi buty w robocie? Robię setki przysiadów. Nikt nie będzie się nade mną litował, tak jak żonka w domu.
– Weźmiesz urlop, czy pójdziesz do lekarza?
– Sam nie wiem? Chyba do lekarza. Tak dalej być nie może.
– No to śpij.
– Ustawię tylko telefon na szóstą. Muszę zadzwonić do pracy.
– Masz nadzieję, że uśniesz, bo ja nie.
Spojrzał na nią.
– Nawet oka nie zmrużyłam. – wargi jej zaczęły skakać. – Usnąłeś za chwilę, jak tylko położyłeś się, a ja nawet oka nie zmrużyłam. – odwróciła się do ściany i zaczęła płakać.
– Dlaczego płaczesz?
– Cały czas myślałam, jak ty pójdziesz do pracy? Jak ty będziesz pracował? A jak ci się coś stanie? Ty jesteś taki głupi na tą robotę. Oni kiwną palcem, a ty lecisz. Kalekę z siebie możesz zrobić, ale tylko praca i praca.
– Ale to normalne? – zdziwił się. – No, a jak ma być? Mam rzucić pracę? Przecież z czegoś musimy żyć?
– Ale nie za cenę zdrowia?
– Jak tak słucham, to mam wrażenie, jak gdybyś chciała powiedzieć, że jestem pracoholikiem?
– A nie? Wystarczy, że w nocy zadzwonią, a pędzisz na złamanie karku, bo zadzwonili. Wystarczy, że poproszą, zostań na dwanaście, a zostajesz. Gdybyś mógł, to zostawałbyś i na czternaście, ale dzięki Bogu, że wam nie chcą za tyle płacić.
– Ale o co ci chodzi? – zdziwił się Waldek. – Bo jak na razie, to nie rozumiem?
– Wkurzona jestem, na siebie, na ciebie i na twoje bóle. – wydusiła z siebie.
– Aha. Ale nie będziesz bić? – zażartował.
– Która jest godzina? Dzwoń do swojego zakładu.
– Przestań. Dopiero szósta. Tam o tej godzinie jeszcze nie ma żywego ducha.
Ale Waldek posłuchał się swej żonki i wykręcił numer i o dziwo odebrał... Waldek poznał głos Janusza.
– Witam. Waldek z tej strony. Chciałem tylko powiedzieć, że nie mogę dzisiaj przyjść do pracy. Boli mnie okropnie kręgosłup, jak na razie, to nie mogę zwlec się z łóżka.
– To co, dzień na telefon? – zapytał kierownik.
– Jak na razie wpisz mi dzień na telefon. Jak będzie wolne miejsce u lekarza, pójdę do lekarza. Jeśli nie dzisiaj to jutro.
– Więc dzień na telefon, czy zwolnienie?
– Do lekarza i tak musze iść. Lekarz musi zobaczyć, co mi jest? Tak jak teraz, jeszcze nie bolał mnie nigdy kręgosłup.
– A co to tak nagle cię rozbolał?
– Jak to nagle? Gdybyś był na moich zmianach, to byś wiedział, że boli mnie już cały marzec.
– Ja pierwsze słyszę?
– Janusz, proszę wpisz mi trzy dni na telefon, a ja w ciągu tych trzech dni postaram się odwiedzić lekarza. OK?
– To czemu tak późno zadzwoniłeś?
– Słucham?? Jest trzy po szóstej i mówisz, że późno?? To o której miałem dzwonić, za dwie szósta?
– O piątej. O czwartej. Skoro cię bolało już.
– Nie mam telefonu do ciebie do domu, zadzwoniłbym o pierwszej.
– Też mogłeś. Ale do pracy masz. Pracujemy całą noc. A teraz, kogo ja wezmę na twoje miejsce?
– Janusz??? Mam ci podpowiadać? Cofnij tego, kto był na nocy. Chyba proste? Chyba, że puściłeś go o czwartej? Mnie tak nie puszczałeś. Dobra Janusz, do usłyszenia.
I rozłączył się. Zosia zaczęła się śmiać.
– Który to? I o co chodziło?
Waldek najpierw odsapnął.
– No jestem nieodpowiedzialnym pracownikiem. Dezorganizuję im pracę. Mogłem zadzwonić przecież w nocy, że mnie boli.
– Który to?
– Janusz.
– No aż mi się ciśnie brzydkie słowo do ust. Jak ty możesz z nimi wytrzymać? Jak nie ma kogo postawić, sam niech stanie.
Przed ósmą Zosia zadzwoniła do „Przychodni” i o dziwo, znalazła miejsce do lekarza rodzinnego dla Waldka.
– Na jedenastą trzydzieści, żebyś pamiętał. – pomachała kartką. – Ty kolego jesteś na dzisiaj zapisany też do ortopedy! Mam nadzieję, że nie zapomnisz?
– Też mam taką nadzieję. – westchnął cicho.
– Teraz zadzwoń na „Rehabilitacje”, że nie będziesz, bo ja nie widzę cię dzisiaj na rehabilitacjach. – pokręciła głową. – Czy mam zadzwonić do Hani, aby zawiozła cię do lekarza?
– Jeśli wejdę do niej do samochodu, to tak samo wejdę do siebie, do samochodu. Nie widzę powodu. Pedałami mogę pracować, najgorzej jest dojść do samochodu i potem do „Przychodni”.
– No ja będę w pracy. Ja ci nie pomogę.
– A szkoda... – uśmiechnął się Waldek.
I ciężko mu było dojść do auta. Szedł drobnymi kroczkami, ciałem balansował dla zmniejszenia bólu. Na ławce zauważył kolegę z sąsiedniego bloku. Kiwnął mu ręką na powitanie.
– A co sąsiad tobie? – zdziwił się Jureczek.
– A wiesz, pomyślałem, że będzie tobie raźniej, jak ja też trochę tak pochodzę. – kwaśno uśmiechnął się, ale zrozumiał głupotę swego dowcipu i zaraz dodał. – No widzisz, jak połamało mnie? Cały marzec walczyłem jak lew, a widzisz nadszedł czas i ginę, jak mrówka.
– Ale co? Kręgosłup? – ze skwaszona miną zapytał Jureczek.
– Tak. Lędźwiowy. – dodał z jękiem. – Tak mnie rąbie, że nie wiem, czy dojadę.
– Ktoś powinien cię zawieść. – zawołał Jureczek.
– To nic nie daje. Jak już dojdę do auta, to w porządku. Najgorsza droga.
Doszedł do auta i musiał chwilę posiedzieć, zanim ruszył dalej.
Przy „Przychodni” szedł opierając się o płoty. Aż wreszcie doszedł na miejsce.
Po kilku minutach wracał tą samą drogą. Od poręczy do poręczy, od płotka do auta. Wreszcie usiadł. Wyjął telefon i wykręcił numer do kierownika.
– Witam, Waldek z tej strony. Wyszedłem od lekarza. Mam dziesięć dni zwolnienia. To tyle, bo ledwie żyję. Zwolnienie wyślę listem. Może później będę miał trochę siły, to zadzwonię. Na razie, jestem wykończony, do usłyszenia.
Ktoś z tamtej strony coś mówił, ale rozłączył się. Posiedział chwilę i ruszył do domu.
Po drodze zajechał jeszcze do „Apteki”. Wykupił lekarstwa.
W domu legł i odpoczywał.
Po południu pilnował godziny wizyty u ortopedy. I znów ta sama historia. Drobienie kroczków. Chwytanie wszystkiego, co pomogłoby w spacerze.
Już prawie wizyta dobiegała końca, gdy Waldek powiedział...
– Pani doktor, widzę, że wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie i nam. Wykupiliśmy od dwudziestego dziewiątego kwietnia sanatorium w Inowrocławiu. – lamentował.
– No to dobrze. – wpadła mu w słowo. – Trochę się państwo zregenerujecie. To bardzo dobrze.
Popatrzył na nią z litością.
– Czy to mi minie do tego czasu? Przecież ktoś musi targać walizkę.
– Minie, minie. Rwa kulszowa nie trzyma wiecznie. Co panu przepisał internista?
– A już nie pamiętam. Wykupiłem receptę... co pamiętam to tylko... Mydocalm. Jakieś prochy na dziesięć dni.
– Mydocalm?! W żadnym wypadku! Przy pana schorzeniu tego leku nie bierze się. Proszę pana, ten lek nie powinien być w ogóle dopuszczony do obiegu. Niech pan sobie poczyta w Internecie. Jego już wycofują. Dam panu zupełnie coś innego... Sirdalud. Jedna tabletka na noc. Mydocalmu nie ma pan prawa brać. Chyba, że na swoją odpowiedzialność.
– Dobrze, pani doktor. Zwrócę w aptece... jeśli oczywiście przyjmą.
– Po dziesięciu dniach, proszę zapisać się do mnie. Chcę pana zobaczyć.
– Oczywiście, jeśli będą wolne miejsca?
– Proszę powiedzieć paniom w „Recepcji”, że niech zapiszą, ja pana przyjmę, nawet i gdy już będzie komplet.
– Aha, jeszcze jedno, pani doktor, ja przerwałem rehabilitacje bieżące. Nie daję rady jeździć.
– No trudno. Są sprawy ważne i ważniejsze.
Pani w aptece zgodziła się wymienić Mydocalm. Waldek załatwił sprawy i gdy wrócił do domu padł. Po prostu padł.
Gdy Zosia wróciła z pracy miała tysiące pytań.
– No to opowiadaj. – powiedziała, gdy usiedli do kolacji. – Co powiedziała ci internistka? – wpatrzyła się w męża i czekała na informacje.
– Ona patrzyła na mnie, jak na symulanta. – ze smutkiem na twarzy opowiadał Waldek. – Dlaczego lekarze nie wierzą pacjentom? Kazała mi robić setki różnych gestów. Jak mam udowodnić im, że mnie to boli?
– Bólu kręgosłupa nie da się udowodnić, no bo jak? – zauważyła Zosia.
– Powiedziałem jej, że może do szpitala, tam zrobiliby mi serię badań. Może coś by wynaleźli. Olała to. Udała, że nie słyszy.
– Może naprawdę nie usłyszała? – usprawiedliwiała lekarkę Zosia.
– Czy mój głos można nie usłyszeć?
– Oj... daj spokój.
– Dała mi... właśnie, co mi dała? Powiedziałem do ortopedki, że pamiętam tylko Mydocalm. Myślałem, że mnie zje. Kazała wyrzucić ten lek. Dała mi coś innego. Tylko na noc. Też nie pamiętam. Coś nowego.
Zosia wstała i obejrzała leki.
– Sirdalud? Od czego to? – zdziwiła się.
– Cudowny lek na noc. Nie będę czuł bólu. – wyjaśnił Waldek. – Wszystko to, to tylko demonstracja swojej władzy. Jeden lekarz przez drugiego i pokazywanie pacjentowi, że to właśnie on ma rację. – pokręcił głową. – A pacjent, jak cierpiał, tak cierpi.
Skończyli kolację i Waldek usiadł do laptopa.
– Poszukam, co ma jeden lek, a czego nie ma ten drugi. Czym różnią się i czy naprawdę ten Sirdalud jest takim cudem?
– Rozmawiałam dzisiaj na rehabilitacjach, z panią Ewą, powiedziała to samo, co internista, że to może być rwa kulszowa.
– No właśnie... – kliknął w klawiaturę. – Co to jest rwa kulszowa?
I zaczął Zosi czytać, co to jest rwa kulszowa?
– Po miesiącu mija... to tak jak katar, nie leczony mija po tygodniu, a leczony po siedmiu dniach. Mam... posłuchaj, co mówią o rwie kulszowej w Internecie... Rwa kulszowa to silny, ostry i przeszywający ból okolicy lędźwiowej promieniujący wzdłuż kończyny dolnej. Ból rozpoczyna się zwykle w okolicy lędźwiowej i promieniuje wzdłuż nerwu kulszowego przez pośladek w kierunku uda i podudzia czasem aż do stopy. – popatrzył na Zosię. – Nie. No moje objawy są zupełnie inne. Boli mnie lędźwie, ale po za tym nic więcej. – wzruszył ramionami. – Wychodzi, że to korzonki. A co mówią o korzonkach? – i zaczął czytać. – Co?? Ale zawile napisane... prawie nic nie rozumiem. Ale posłuchaj, co napisali o objawach... Dolegliwości bólowe... uszkodzenie korzeni nerwowych może powodować niedowłady i porażenia mięśni unerwianych przez tworzony przez nie nerw rdzeniowy lub ból i zaburzenia czucia w unerwianym obszarze. Częstą przyczyną uszkodzeń korzeni nerwowych są zmiany chorobowe w obrębie kręgosłupa, np. wypadnięcie jądra miażdżystego, gruźlica kręgosłupa, nowotwory, procesy zapalne, wiąd rdzenia. Korzeniowe zespoły bólowe, określane potocznie jako zapalenie korzonków nerwowych, mają charakter rwy kulszowej. Jedną z częstszych dolegliwości spowodowanych uszkodzeniem korzeni nerwowych jest zespół korzeniowy, potocznie noszący nazwę „korzonków”. Poza dolegliwościami bólowymi, towarzyszą mu neurologiczne objawy ubytkowe. Zazwyczaj dysfunkcja wywołana jest mechanicznym uciskiem na korzeń nerwowy lub porażeniem, może dotyczyć zarówno korzeni kończyn dolnych jak i górnych.
Przestał czytać i popatrzył na Zosię.
– Czy rozumiesz coś z tego?
Zosia wzruszyła ramionami.
– I tak i siak, to nazywa się rwa kulszowa. A więc wracamy do rwy kulszowej...
Przyczyny... najczęstszą przyczyną schorzenia jest dyskopatia tej okolicy kręgosłupa, ale może być ono również spowodowane każdą inną przyczyną drażniącą nerwy na ich przebiegu, najczęściej są to lokalne stany zapalne, czasem choroby zakaźne, cukrzyca, zmiany nowotworowe.
Objawy... nagły ból okolicy lędźwiowej, promieniujący do pośladka, tylnej powierzchni uda lub do łydki albo stopy. Zwykle towarzyszy mu uczucie osłabienia siły mięśniowej i drętwienia powyższych okolic ciała. Czasem bóle są tak silne, że chory zmuszony jest do przyjęcia pozycji leżącej. Mogą występować parestezje i drętwienia, zaburzenia czucia w różnych miejscach kończyn dolnych.
Wzmożone napięcie mięśni przykręgosłupowych powoduje bólowe ograniczenie ruchomości tego odcinka oraz pojawienie się odruchowego skrzywienia kręgosłupa w odcinku lędźwiowym. Może wystąpić niedowład mięśni prostujących stopę i paluch (korzeń L5), opadanie stopy, pacjent chodząc zaczepia stopą o podłoże. Brak odruchu skokowego świadczy o ucisku krążka międzykręgowego na korzeń S1. Zaburzenia funkcji zwieraczy pęcherza moczowego i/lub odbytu, zaburzenia czynności mikcji i defekacji.
Charakterystycznym objawem rwy kulszowej jest narastający ból podczas podnoszenia kończyny dolnej w czasie leżenia na plecach (objaw Lasègue’a) oraz przy pochylaniu. Może być jednostronny lub obustronny, a także „skrzyżowany” - gdy przy unoszeniu jednej kończyny, objawy pojawiają się w drugiej.
Narastanie deficytów neurologicznych (niedowładów lub porażeń), nasilenie dolegliwości bólów, brak poprawy w ciągu 6 tygodni jest wskazaniem do konsultacji neurochirurgicznej w celu rozważenia leczenia operacyjnego rwy kulszowej.
Waldek przerwał czytanie.
– Teraz jestem bardziej głupi niż przed czytaniem. To ani korzonki, ani rwa kulszowa?
– A jeszcze coś tak było o jakiejś...? Przeczytaj jeszcze raz przyczyny.
I Waldek powrócił.
– Przyczyny... najczęstszą przyczyną schorzenia jest dyskopatia tej okolicy kręgosłupa...
– A co to jest dyskopatia? – zapytała.
– Dyskopatia - schorzenia krążka międzykręgowego. Termin dyskopatia odnosi się także do potocznej nazwy przepuchliny jądra miażdżystego. Polega na uwypukleniu jądra miażdżystego, które powoduje ucisk korzeni nerwowych rdzenia kręgowego lub innych struktur kanału kręgowego. Dolegliwość bólowe powodowane są przez ucisk mechaniczny oraz przez niskie pH jądra miażdżystego spowodowane ubogą w tlen przemianę materii.
– Ja nic takiego nie mam. Mnie po prostu boli. Sorry. Niepotrzebnie zacząłem szperanie. Internet jednak ogłupia. – zakończył i wygasił stronę.
Wziął do ręki Sirdalud.
– Cudowny lek. A myślałem, że cudowne leki nie istnieją.
– Może niepotrzebnie wziąłeś zwolnienie lekarskie, jutro wstaniesz i do roboty? – i Waldek wyczuł w głosie Zosi „szpilę”.
– Sonia?? Gdy ciebie coś boli, czy ja się z ciebie nabijam? – użalił się nad sobą.
– Czy ja się nabijam z ciebie? Dobrze wiesz, jak działa na ciebie Pyralgina? – przypomniała mu.
– Nie będę zaprzeczał. Tak, tak na mnie działa... – Waldek utkwił w niej wzrok.
– A co ci powiedziała pani doktor? Możesz chodzić, leżeć?
– Mam jak najwięcej leżeć i to w najwygodniejszej pozycji.
– No to laptop myk i do łóżeczka. – uśmiechnęła się.
– Ty jesteś gorsza niż terrorysta.
I Waldek posłusznie wyłączył laptopa i położył się wygodnie na sofie.
– Aha, jutro idę na ósmą na rehabilitacje, wpadam na chwilę do domu i do pracy. Co będziesz jadł, nie wiem? Dla ciebie, to będzie zbawienne, lepiej dla kręgosłupa.
Następnego dnia, nie zrywała Waldka. Gdy wróciła z rehabilitacji, leżał jeszcze. Jęczał.
– Rozmawiałam dzisiaj znów z panią Ewą. Powinieneś jak najwięcej chodzić. Powinieneś rozchodzić ból. Ale zrobisz jak zechcesz? – pouczyła go. Rozebrała się, zmieniała ciuchy.
Waldek posłusznie wstał. Zaczął maszerować wokół dywanu. Potem do kuchni, znów wokół dywanu. Gdy nagle coś mu strzeliło w kręgosłupie i rzuciło nim na stół. Opadł dupskiem na krzesło. Zaczął przy tym jęczeć, okropnie jęczeć, wreszcie zaczął płakać.
Zosia stanęła osłupiała. Nie wiedziała, czy on tak udaje, czy dzieje się to naprawdę. Ale okropny płacz dał o sobie znać. Zrozumiała, to nie udawanie, to real.
– Waldek, co ci jest? – stała wryta w swoje miejsce.
– Nie wiem, coś mi pękło. Usłyszałem zgrzyt. – zajęczał.
– Nie słyszałam nic. Jak ci mogę pomóc?
– Nie wiem.
– Może połóż się. Pomogę ci?
– Kobieto... Ja ważę dziewięćdziesiąt kilo. Załamię cię. Przy twoim kręgosłupie??
– Jakoś muszę ci pomóc? – stanęła obok.
– Nie. Daj sobie spokój. – spojrzał na pokój. – Tylko nie wchodź mi w drogę. – płakał jak małe dziecko. I wspierając się na rękach na stole kuśtykał w kierunku sypialni. Każdy krok akcentował ogromnym krzykiem.
– Wesprzyj się na mnie! – Zosia samoczynnie zaczęła płakać.
– Nie. Chociaż jedno musi być sprawne.
Droga do sypialni wydała się Waldkowi drogą przez mękę i odległa jak na drugi koniec świata. W sypialni, aby skrócić sobie cierpienie rzucił się na łóżko, bo nie widział innej możliwości.
Zosia szła za nim jak dobry duszek, ale nic nie mogła mu pomóc.
Ale i w pozycji leżącej Waldek krzyczał w niebogłosy. Przekręcał się z boku na bok, szukał pozycji, w której ból ustąpi. Ale ból był mściwy i nie chciał odejść od niego. Pokochał go, jak najlepszego kumpla.
Zosia stała i zasłoniła sobie twarz. Zacisnęła mocno dłońmi usta, aby nie płakać razem z Waldkiem.
– Waldek, powiedz, że to nie moja wina? – usiłowała nadać głosowi naturalny dźwięk, ale chyba nie wyszło jej to?
– No z jakiej racji twoja? Kobieto? – zajęczał.
– Bo to ja kazałam ci chodzić?
– Przestań.
Długo Waldek turlał się z boku na bok zanim znalazł pozycje zerową. Ból zaczął ustępować, ale wystarczyło maleńkie wahnięcie ciałem i zaczynało boleć od nowa.
Zadzwonił telefon.
– Proszę cię, tylko nie strasz dzieci. Jeśli to któreś z nich? – zawołał Waldek.
Zosia wyszła do dużego pokoju, po skończonej rozmowie przyszła znów.
– Niech zgadnę? – zaczął Waldek.
– Nie zgaduj, Hania... chciałam ukryć, ale poznała po głosie, że coś nie w porządku. Co miałam ukrywać, że ojciec chory? Gdyby coś się stało, potem dzieci nie wybaczyłyby mi. Powiedziałam.
Waldek wciąż kręcił się na łóżku, szukał pozycji, dla której ciało nie bolałoby.
– No dobrze. Może i lepiej? Potem wszyscy będą zdziwieni, jak pogorszy się. Ale jak ktoś przyjedzie, niech dadzą mi spokój. Chcę być sam.
– Waldek, nie rób tak, proszę cię. – Zosia zaczęła płakać.
– Sonia, chyba lata mojej świetności już minęły. – zaczął płakać. – Myślałem, ze starość wejdzie na mnie poprzez garb, albo wypadanie włosów, a nie poprzez kalectwo.
Zosia wzięła telefon i zaczęła wklepywać numer.
– Gdzie dzwonisz? – zapytał.
– Do pracy. Przecież nie zostawię cię samego.
– Sonia, ja nie umieram, ja tylko jęczę.
– Mam tyle dni do odbioru, że jak wezmę jeden wolny dzień, świat nie zawali się. – i połączyła się. – Dorotka, mój mąż zaniemógł i to bardzo, nie mogę zostawić go w takim stanie w domu samego. Wystaw kogoś odpowiedzialnego na zamknięcie. Ja przed zamknięciem wpadnę na kilka minut. Ok? – odczekała chwilę. – Dzięki Dorotko.
W przedpokoju zapiszczał domofon.
– Ktokolwiek to jest, niech nie wchodzą do sypialni. – poprosił Waldek.
– Waldek, nie rób dzieciom tego? Proszę cię. – płaczliwym głosem poprosiła Zosia.
Po chwili weszli do mieszkania. Zosia zaprosiła ich do dużego pokoju. wstawiła wodę na kawę. Coś szeptali do siebie... do Waldka nie dochodziły głosy rozmowy, ale usłyszał szloch Zosi.
Po chwili do pokoju zapukała Hania. Z uśmiechem zapytała...
– Można do chorowitka? – i cicho weszła dalej.
– Można córciu, ale ja nie daję rady... – poprzez łzy odpowiedział ojciec.
Hania nawet już nie witała się z ojcem.
– To aż tak? – od razu głos jej spoważniał. Stała wpatrzona w ojca.
Waldek przekręcał się.
– Może nie przekręcaj się. Leż spokojnie.
– Skoro ja nie mogę leżeć spokojnie. Szukam pozycji „zerowej”.
– Co to znaczy?
– Szukam pozycji, w której czuję ulgę. Ale ciężko ją znaleźć, a jak znajdę, to po chwili mi ucieka.
– To na co ty czekasz? Dlaczego nie zgłosisz się do szpitala?
– Byłem wczoraj u internisty, u ortopedy, wspominałem o szpitalu, to każda z nich udała, że nie słyszy. Wiesz, nie jestem jeszcze umierający. Odniosłem wrażenie, jak gdyby chciały mi dać do zrozumienia, że to symulaństwo. I że one z symulantami dają sobie radę.
– Tato, ale to samemu możesz zadecydować. Jak chcesz mogę cię zawieść do szpitala?
– Córcia, a kto mnie wyniesie z domu? Ja sam nie dam rady. Ja nie mogę pójść do kibla. Nie mogę wstać do jedzenia.
Hania wyszła do pokoju. Na jej miejsce weszła Stasia.
– Można, dziadziuś? – przykucnęła na łóżku.
– Można, wnusiu, można. – wyciągnął ku niej rękę.
Stasia pochyliła się i ucałowała dziadka.
– Ja kręcę się cały czas. Ale spróbuje się posunąć troszeczkę.
Stasia położył głowę na poduszce.
– Może nie ulżę ci w bólu, ale pocieszę cię troszeczkę. – zaczęła gładzić włosy dziadka.
– Dziękuję ci. Pociechą jest dla mnie to, że odwiedziłaś mnie. Już czuję ulgę. – próbował uśmiechnąć się.
Stasia znów uśmiechnęła się do dziadka.
– Zawsze zazdrościłam ci twoich włosów. I uważam, że to jest niesprawiedliwe, ty masz takie piękne włosy, a ja?
– Dbaj o nie, a wszystko będzie OK.
– E tam prawda??... tata dba i co? Łysieje...
– Wnusiu, nie ważny jest wygląd, ale wnętrze człowieka. Ale nadejdzie czas i ty też będziesz miała piękne włosy. Nie od razu. Jeszcze jesteś młoda, masz zaledwie piętnaście lat.
Nie przestawała w swym gładzeniu włosów dziadka. Przytuliła się do Waldka.
– Kochany dziadziu, tak bym chciała, żebyś wyzdrowiał.
Waldek spojrzał na nią. Stasia broniła się, aby nie rozpłakać się.
– Kochana wnusiu, wszystko będzie dobrze. Tylko potrzeba czasu. Dopiero jedna doba, jak biorę leki. – ucałował wnusię. – Wszystko będzie dobrze.
Stasia podniosła się i poszła do kobiet. Po chwili weszła Hania. Przykucnęła przy łóżku.
– Co się stało? – zapytała bardzo cicho.
Waldek spojrzał na nią zdziwiony.
– A co się miało stać?
– No bo Stasia weszła do nas, pełne oczy łez? – zadziwiła się.
– Oj... rozczuliła się nad dziadkiem.
– Aha. – Hania podniosła się.
Waldek próbował podnieść się.
– Nie wstawaj, leż. – powstrzymała go.
– Chciałbym pójść do was. Ileż można leżeć w samotności.
Hania poszła, bo nie chciała patrzeć, jak on jęczy.
– Witaj tatku. – odezwała się Hania. – Wydzwaniam do Sońki, ale nikt nie odbiera??
– Zosia jest w pracy. – Waldek poprawił sobie słuchawkę.
– Ty jesteś sam?
– No tak.
– Wybieram się na targ do Piastowa i tak pomyślałam, jak będę wracała zajadę do was. Ale skoro jesteś sam...
– Możesz zajechać. Jestem co prawda sam, ale jak masz klucz, to wejdziesz sobie. Jeszcze nic nie jadłem. Coś mi naszykujesz.
– O to chodzi, że gdzieś zawieruszyłam wasz klucz.
– Oj dobrze, przez godzinę jakoś ci otworzę.
– Kupić ci coś?
– Gdybyś od Zbyszka wzięła trochę kaszanki, to chętnie. On ma wspaniałe wyroby. Już dawno nie jadłem jego kaszanki.
– A myślisz, że ja wiem, kto to jest, Zbyszek?
– Pierwsze stoisko, jak tylko wejdziesz na halę.
– No dobrze. Pamiętaj, otwórz drzwi.
– Zrobić ją na ciepło? – Hania krzątała się przy kuchni.
– A jak chce reszta? Stasia? Jacek? Ela?
– Tato, oni są przy komputerze.
– To poproszę na ciepło. Stasia, pomóż mamie! – zawołał Waldek.
– Tato? O czym ty mówisz? – roześmiała się Hania.
– Wnuczki! Mam po pięć dych dla was! – zawołał Waldek.
Rozległo się tupotanie i stanęli obok Waldka.
– Pomóżcie mamie, jedno niech przyniesie chleb, drugie sztuczce i talerzyki, trzecie niech pokroi cebulę.
– Dziadek?? Ale ty jesteś nudny... – odezwał się Jacek.
– I wstawcie wodę na herbatę.
– Dziadek... – Eli to się nie spodobało. – To było poniżej pasa. Tak nie robi się z wnukami. Z kochanymi wnukami.
– Ale ty jesteś pyskata. Ja słowo, a ty dziesięć. Uprzątnij stół.
– Ciebie powinno się udusić. – i dla żartów położyła mu dłonie na szyi.
– Przyzwyczajaj się, bo u mnie kalectwo może już tak zostać. Coraz częściej będziecie mi usługiwać. – też zażartował Waldek.
– Ta?? – najpierw Ela zdziwiła się, a potem rozpłakała. – Mamo! – pobiegła do kuchni. – Dziadek powiedział, że już zostanie kaleką.
– Do cholery, Elka, przestań. – krzyknęła na nią Hania. – Tato, nie żartuj sobie z nimi na takie tematy, oni wczoraj zrobili mi kilka scen. Mam już ich dosyć.
Po chwili podano do stołu. Waldek leniwie podniósł się. Usiadł do stołu. Jedli chwilę w milczeniu.
– To co tam było wczoraj? – Waldek nie wytrzymał.
– Powiecie dziadkowi? – zapytała Hania. – Czy ja mam powiedzieć? – ale żadne nie chciało rozpocząć tematu. – Ubzdurali sobie wczoraj, że dziadek umrze. Do dwudziestej trzeciej trwała walka.
Stasia spuściła głowę, wargi jej dziwnie latały.
– To nie ja. – od razu usprawiedliwiła się Elka.
Jacek, jak największy skarżypyta palcem wskazał na Stasię.
– Bo w klasie, koleżanka powiedziała, że jej dziadek przewrócił się, złamał sobie jakąś kość i po miesiącu zmarł. – odsunęła talerz.
– I wy baliście się, że ja umrę? – Waldek popatrzył na swe wnuczęta. – To miło słyszeć, że aż tak kochacie swego dziadka. Ja też was kocham, ale to nie powód, żeby robić mamie piekło. Znając was wiem, że tam musiało być i ostro, i gorąco.
Stasia wstała i podeszła do dziadka. Objęła go za szyje.
– Powiedz, że nie będziesz kaleką? – w oczach miała łzy. – Proszę...
– Nie umiem powiedzieć. Nie wiem. – dziadek poklepał ją po dłoni.
– Tato! – skarciła ojca Hania.
– Lekarka mówi, że wydobrzeję... – Waldek spojrzał w oczy wnusi. – Ale ja nie wierzę w to. Już tyle dni, a ja wciąż gorzej. Biorę cudowne leki i nic. Jak bolało tak boli.
Stasia gwałtownie puściła dziadka i szybko wyszła do innego pokoju.
– Tato? Proszę cię. Nie rób mi tego. One mi potem zrobią piekło w domu. – prosiła Hania.
– Córciu... biorę cudowny lek. Lekarka obiecała mi, że stanę na nogi, że do dwudziestego dziewiątego wszystko będzie dobrze... dni biegną, a ja jak kaleka, tak kaleka.
Ela utkwiła wzrok w dziadku.
– Jak chory, tak chory. – poprawił się Waldek.
– Elu... – Hania chciała usprawiedliwić ojca. – ...dziadek tylko źle nazywa swój stan chorobowy. – spojrzała na ojca i pokręciła głową.
– Córcia, czasami to zdaje mi się, że lekarze nie poznali się na mojej chorobie. Popatrz, ile to już dni biorę leki, żeby chociaż ociupinkę było mi lżej? Ale to nic, jeszcze gorzej. – Waldek spuścił wzroki wargi zaczęły mu skakać. – Czasami boję się, że nie trafili mi z lekiem i pogorszą tylko mój stan. A później, co mi z ich powiedzenia, że przykro im, albo ich przeprosin. – po policzku płynęły mu łzy.
Elunia patrzyła na dziadka i po chwili rozpłakała się. Wstała i poszła za siostrą.
– Tak bardzo chciałbym wyjechać z Sonią pod koniec kwietnia do tego sanatorium... ona też chce odpocząć... ale jakoś źle to widzę. – Waldkowi odeszła chęć do jedzenia.
– Tato? Dopiero kilka dni bierzesz lek, nie wymagaj od siebie cudów. – pocieszała go Hania.
– Mój organizm dotychczas bardzo szybko reagował na środki przeciwbólowe, a teraz żadnej reakcji. Jak bolało, tak boli, a może i gorzej.
– Nie prawda. Twój organizm reaguje tylko szybko na „Pyralginę”, na inne nie musi. Tato, nie załamuj siebie i nas. Nie katuj nas, proszę cię. – Hania spuściła wzrok i zapewne rozpłakałaby się, ale zadzwonił domofon.
– O? – zdziwił się Waldek. – Domownik, bo zna kod. Czyżby Sonia? Ale tak wcześnie?
I Zosia przyszła. Zostawiła zakupy w kuchni i weszła do pokoju.
– A co wy macie takie grobowe miny? – uśmiechnęła się przy przywitaniu. – A dziewczynki? – zapytała Jacka.
Wnuczek pokazał głową pokój. Weszła do dziewczynek.
– O co chodzi? – zdziwiła się. – O co chodzi? – zapytała gdy wróciła do pokoju.
Ale nikt nie odpowiadał jej. Popatrzyła po zebranych.
– Czy mógłbyś swoją chorobą nie zatruwać życia rodzinie? – Zosia naskoczyła na Waldka.
Ten popatrzył smutnie na żonę. Pokiwał głową.
– Mógłbym. – i podniósł się.
– O! Bardzo dobrze. – zauważyła Zosia. – Idź do sypialni, połóż się, odpocznij.
– Mamo! – skarciła ją Hania.
– Jego choroba mnie już do szału doprowadza. Teraz nic, tylko jego choroba. Książe chory i wszyscy na baczność. Wszyscy płakać, bo pan hrabia zachorował. Na rwę kulszową nie umiera się. Czytał mi któregoś dnia, co to jest rwa kulszowa. To nic strasznego, poboli i puści.
Waldek nie słuchał więcej narzekań żony. Pokuśtykał do sypialni i zamknął drzwi.
Za ścianą zrobiło się dziwnie cicho.
– Mamo, nie możesz tak. – Hania ściszyła głos. – Ojca boli. Czy ty tego nie widzisz?
– Widzę córciu. – Zosia posmutniała. – I bardzo mu współczuje. Ale nie można nikogo zadręczać swoją choroba. – jak mogła tak ściszała głos. – Nie można nikogo terroryzować swoją chorobą.
– A więc nie dokuczaj mu.
– A dlaczego jestem tak wcześnie z pracy? Gdyby nie obchodziła mnie jego choroba, siedziałabym jeszcze w sklepie. – odwróciła twarz w drugą stronę. – Tak bardzo chciałabym, aby znów był twardzielem, jak kiedyś. Ale ta choroba go rozkleja. Całymi nocami płacze, nie wiem, co robi w dzień, bo mnie nie ma. Ja nie wysypiam się, a do pracy muszę iść.
Hania sięgnęła jej dłoni.
– Mamo, ja widzę, że to nad tobą trzeba się litować, a nie nad nim.
Zosia otarła nos. Do pokoju weszły dziewczynki. Stasia objęła babcie za szyję.
– Babciu, tak bardzo cię kocham. – uściskała babcie.
Do babci podeszła też i Ela.
– Dziewczyny, dajcie spokój. Dajcie porozmawiać. – przerwała im Hania.
– Mogę iść do dziadka? – zapytała Stasia.
– Daj mu spokój, niech odpocznie chwilę. Jemu teraz nie można wisieć na szyi. Czy ty tego nie rozumiesz? Jego boli kręgosłup. – pouczała córkę Hania.
– Chciałam porozmawiać z nim. – nalegała Stasia.
– Jak wyzdrowieje będziesz rozmawiać z nim, ile tylko będziesz chciała. – Hanka była nieugięta.
Stasia usiadła z akcentem.
– Dobra, dziewczyny, jedziemy do domu. – zarządziła Hanka.
– Hej, młoda. – przerwała jej Zosia. – No co ty? Zostańcie jeszcze chwilę.
– Mamo, jest sobota, ja nie mam nic posprzątane. Dziewczyny muszą wziąć się za robotę... i ty też. – wskazała palcem synka.
– Ja chcę zostać u babci. – Jacek wcisnął się w krzesło.
– Dzisiaj nie ma żadnej babci. – ponagliła ich Hanka.
Z oporami, ale wnuki musiały ubrać się. Gdy wyszli Zosia cicho weszła do sypialni.
– Śpisz, żabko? – zapytała cicho.
– Już nie, ale chwilę się zdrzemnąłem.
– Nie powinieneś spać w dzień, bo potem w nocy nie możesz spać. – przykucnęła przy łóżku. – Staraj się nie spać. Dlaczego nie odwrócisz się do mnie?
– Mam teraz znalezione swoje „zero”, punkt w którym mnie nie boli. Chociaż chwilę chciałbym odpocząć od bólu.
– Mogę położyć się obok ciebie?
– Możesz, skarbeńku.
Już kładła się, gdy zajęczał.
– Dobrze, posiedzę. – usiadła na brzegu łóżka. – Przepraszam skarbie. Nie powinnam tak skakać po tobie. Ja rozumiem kochanie, że cię boli... ale weszłam, a tu wszyscy grobowe miny.
– Jakaś koleżanka w Stasi klasie powiedziała, że jej dziadek upadł gdzieś, na coś i złamał sobie kość i po miesiącu umarł. I cała historia.
– Nie rozumiem?
– Stasia bała się, że i ja umrę. Wczoraj Hance zrobili awanti, do jedenastej w nocy była dyskusja.
– Przepraszam, nie wiedziałam. Przecież można było mi powiedzieć...
– Można.
Zosia podniosła się.
– Poleż sobie, ja idę sprzątać.
– Idę do tamtego pokoju, muszę nogi podwiesić.
Zadzwonił domofon. Waldek podniósł głowę.
– Czy spodziewamy się kogoś? – zapytał Zosię.
– Waldek? Przestań. Od kiedy to zapraszasz swoje dzieci? – upomniała go Zosia. – Mają ochotę to przyjeżdżają, nie mają ochoty, to siedzą w domu.
– Ja pójdę do sypialni. – Waldek chciał wstać.
– Waldek, proszę cię, nie rób tego dzieciom. Błagam cię. – Zosia spoglądała na niego błagalnym wzrokiem.
– Dzisiaj jest niedziela, a ja w pidżamie, a druga sprawa, znów będą się ze mnie nabijać.
– Nie będą. Delikatnie dam im do zrozumienia. Proszę cię.
I Waldek został... ot tak, dla świętego spokoju.
Wchodzili i wchodzili. Waldek uśmiechnął się.
– Już was więcej matka nie miała? – odchylił głowę do tyłu.
– Miała, miała... – roześmiała się Hanka. – Nie zmieścili się wszyscy do windy. Reszta idzie schodami.
Waldek odchylał głowę, aby zobaczyć, kto już jest, a kogo nie ma?
– Zmówiliście się na jedną godzinę? – zdziwił się Waldek.
– Nie. – wyjaśnił Jurek. – Spotkaliśmy się zupełnie przypadkiem. Cześć. – przywitał się z teściem. – My prosto z kościoła. – wyjaśnił. – Z tego, co wiem, Danuśka też... Ksawery?... nie wiem? Stał, jak podjechaliśmy.
– Ale dosłownie kilka sekund. – wyjaśnił Ksawery.
– Oj, chyba muszę się podnieść? – Waldek powoli spuszczał nogi z łóżka.
– Tato! Nie! – zawołała Hanka. – Leż! Wcale nie jesteś nam potrzebny, jako chodzący. Damy sobie radę i bez twego chodzenia. Jeszcze sobie zaszkodzisz.
– Tylko się przywitam. – wyjaśnił Waldek.
– A co to za przemeblowanie? – zdziwił się Ksawery pokazując łóżko i krzesło na nim.
Zamieszaniu nie było końca. Ale wreszcie i to ustało.
– To? Synku? – zdziwił się Waldek. – To, jest mój lek. – uśmiechnął się. – Ale i on już zawodzi. Sonia była na rehabilitacjach i zasięgnęła języka w mojej sprawie. Taka tam pani, powiedziała jej, że gdy będę trzymał nogi w górze, w pozycji krzesełkowej, będzie mi lepiej. Chwytam się każdej rady. Byleby ulżyć sobie w bólu.
– A co właściwie z tobą jest? – zdziwił się Ksawery. – Przecież kręgosłup rehabilitujesz od kilku lat i co zamiast lepiej, to masz gorzej?
– No widzisz. Ten typ tak ma.
Sonia zaczęła podawać herbatę i kawę, i rozmowy na chwilę przycichły.
– No ale nadal nie wiem, co ci jest? – domagał się Ksawery.
– Powiem krótko... rwa kulszowa. – wyjaśnił Waldek. – Masz telefon, masz Internet? Wchodzisz i czytasz sobie, i rozumujesz na swój sposób.
– A tak twoimi słowami? – zapytał Ksawery.
– Rwa kulszowa, to, to samo, co korzonki. Rwa kulszowa trzyma miesiąc i ponoć puszcza. Jak katar...
– Od kiedy to masz?
– Od trzeciego.
– No to jeszcze kilka dni ci zostało?
– Chyba, że zaliczymy marzec, to już powinno mnie puszczać, a to dopiero mi się rozwija. Na razie jestem na prochach tydzień. Cudowne proszki, to opinia lekarza. Ale dajcie mi spokój. Dlaczego ty sam? – zapytał Ksawerego.
– Byłem z klientem w pobliżu, słyszałem, że niedomagasz, to wpadłem.
– A jak synowa?
– No brzuszek rośnie. Coraz bliżej terminu. W zasadzie to już na dniach.
– A co u ciebie Mikołaj? – Waldek uśmiechnął się do najmłodszego syna.
– Niecierpliwie czekam. Ale u nas jeszcze miesiąc. Jeszcze poczekasz chwilę. – uśmiechnął się do ojca. – Ono czeka na twoje wyzdrowienie.
– A powiecie nam w końcu, co to ma być? – Waldek spoważniał.
– Dzieciątko. – roześmiał się Mikołaj.
– Oj, tylko nie mów, że Julka nie robiła USG i że lekarz nie powiedział jej, co urodzi? – Hanka poszła na ratunek ojcu.
– Powiedział. Dziecko. – roześmiał się Mikołaj. – No dobrze. Będzie syn.
No i posypały się gratulacje.
– A prosiłam. Nie mów. – Julka była w niesmaku. – To cały mój mąż. Cały teściu. Tylko powierzyć mu tajemnicę.
– No, ale żadna to tajemnica. – usprawiedliwił go Waldek.
– No jakże by to mogło być inaczej? Jakżeby to tatuś nie poszedł za synkiem? – zauważyła Hanka.
Zosia przechodziła obok Waldka, zaczepił ją i Zosia usiadła na chwilę obok niego.
– Widzisz babciu, Waldek nie może leżeć i chorować, Waldek musi wstawać i zarabiać pieniążki. Nam potrzebna kasa. – uśmiechnął się do Zosi.
– No to wstawaj. Na co leżysz? – tym samym tonem odpowiedziała mu Zosia.
– I co ja poradzę, jak to boli... – Waldek próbował żartować ze swej sytuacji.
– A właściwie, to co cię boli, gdzie cię boli i jak cię boli? – nie rozumiał Ksawery.
– Oj synu... – przerwała mu Zosia.
– Jak mnie boli?? – westchnął Waldek. – Jak jasna cholera.
– Synu, on w nocy to wyje. On płacze jak dzieciak. – ciągnęła Zosia.
– Dokładnie. – przyznał Waldek. – Ja płaczę jak małe dziecko. Dziwne, bo zaczyna się wieczór i u mnie nasila się ból. Wstaje dzień i ból mija. Ja wiem, że to zwykły przypadek, ale boję się nocy. Być może biorę leki za późno przed wieczorem, i za późno z rana.
– Tatuś... – wtrąciła się Julka. – ...wiadoma sprawa, że wieczorem mięsni inaczej pracują, w dzień inaczej i dlatego zaczyna cię boleć. Rano budzisz się, mięśni są zastałe i bolą.
– Sam już nie wiem, o co chodzi? Jak przebudzę się o trzeciej i wezmę prochy, ranek mam jako taki. Ale brałem już i o trzeciej... – Waldek machnął ręką.
– No dobrze, daj spokój, tylko ty i twoja choroba. Ciągle mówię, więcej ruchu. – przerwała mu Zosia.
I wszyscy jak na komendę przerwali rozmowy. Zajęli się stołem.
Waldek ułożył się wygodnie na łóżku.
– Skoro mamuśka tak skutecznie uciszyła tatuśka, to teraz ja wam coś powiem. – ciszę przerwała Danusia.
– Jesteś w ciąży? – wtrącił się Waldek.
– No z tym, to tak bym oficjalnie się nie ogłaszała. – uśmiechnęła się Danusia. – Razem z moim małżonkiem... – Danusia wyciągnęła ku niemu swą rękę. – ...postanowiliśmy, że dwudziestego drugiego maja, będziemy chrzcić naszą córcię. Akurat to pierwsza rocznica urodzin, ale... będzie dwa w jednym.
– I mała Wiolcia, nie będzie już Żydówką. – roześmiała się Zosia. Wzięła Wiolcię na ręce i zakręciła się z nią.
– No to ślicznie. – ucieszył się Waldek.
– Mamy nadzieję, że dziadek do tego czasu przestanie chorować, weźmie się w garść i pójdzie do pracy? – zauważył Konrad.
– Ja na to czekam. – dla usprawiedliwienia się powiedział Waldek.
– No, ale nam popsujecie uroczystość. – smutnie dodał Mikołaj.
– A to niby dlaczego? – zdziwił się Konrad.
– Julka ma termin na dwudziestego pierwszego. – wyjaśnił Mikołaj.
– Przestań, z czwartym to różnie bywa. Może być dwa tygodnie w jedną i w drugą. – uspokoiła go Hania. – Wiem coś na ten temat. Co prawda mam tylko trójkę, ale terminy szalały.
– Ojciec... – Ksawery wziął papierosy w rękę. – ...jak widzę, to ty nie lenistwo, tylko wstawaj i do drugiej pracy zapylaj. Nie chciałbym siedzieć w twojej kieszeni, bo tam będzie pusto. – roześmiał się. – Tą sprawę proponuję przepalić. Już nie będę mówił, że u mnie chrzciny czekają.
– Nie załamujcie dziadka. – Hanka wstała i poszła za bratem.
Waldek leżał wpatrzony w sufit.
– Co taki smutny leżysz? – Zosia usiadła obok i zaczęła gładzić włosy Waldka. – Dlaczego nie odzywasz się? – pochyliła się nad nim. – Waldek? Co ci jest? Czasami przestraszasz mnie.
– Leżę tak i myślę. – leniwie odpowiedział jej.
– Co ci znów nie pasuje?
– Wiolcia rośnie... nie mogę jej brać na ręce, bo mnie kręgosłup boli. Zaczyna stawiać pierwsze kroczki, a ja musze leżeć. Tak bardzo chciałem prowadzać ją, brać ją na ręce.
– Waldek, na wszystko przyjdzie czas.
– Cały marzec, nie brałem ją na ręce, bo bolał mnie kręgosłup. Cały luty nie brałem ją na ręce, bo miałem zapalenie płuc, więc było... Waldek ostrożnie, nie zaraź wnuczki.
– I do kogo ty masz pretensje?
– Przedtem, Waldek nie bierz dziecka na ręce. Jesteś przemęczony, tyrasz po dwanaście, upuścisz...
– Ale o co ci chodzi??
– Bo jasna cholera mnie bierze!! – zdenerwował się. – Nasze wnuki dorastają, rosną, a ja zawsze z boku. Zawsze ktoś, albo coś mnie od nich odciąga? A później wszyscy dziwią się, dlaczego te wnuki nie kochają cię? Dlaczego nie lgną do ciebie?
– Przestań! Nie grzesz. – przerwała mu Zosia. – Co ty chcesz od swoich wnuków? I które z wnuków nie kocha cię? Pokaż... wskaż mi palcem chociaż jedno. Starsze lgną do ciebie, bo coś zawsze od ciebie chcą. Młodsze... młodsze... przecież to maleństwo nie powie ci, dziadek weź mnie na ręce, ale mam nadzieję, że jest rozumne i wie, że skoro leżysz, nie możesz brać ją na ręce i nie możesz bawić się z nią. Ale widzisz przychodzi do ciebie, zaczepia cię. Czego ty znowu chcesz od tych wnuków? Gdyby one to słyszały?? Powiedziałyby ci, czy kochają cię, czy nie?
– Szlak mnie trafia! Leżę i tylko patrzę się w sufit.
– Dobrze powiedziane. Za dużo leżenia. Jak teraz będziesz u lekarza, poproś o coś na nerwy, albo na mózg. – i od razu spojrzała, czy to nie ubodło Waldka.
– W środę będę u pani doktor, poproszę ją o coś mocniejszego. Ja już chciałbym wstać. Leżenie, to nie dla mnie. Boże, jak pomyślę, że są ludzie, którzy leżą latami... nie umiem sobie tego wyobrazić.
– Właśnie. – przyznała Zosia. – A ty dopiero tydzień i już masz dosyć.
– Chciałbym wyleżeć to i za trzy tygodnie do Inowrocławia.
W poniedziałek po południu zadzwonił Ksawery.
– Możesz mi pogratulować! – zawołał do słuchawki. – Zostałem ojcem. Po raz czwarty ojcem.
– No gratuluję. – powiedział Waldek. – Mam się cieszyć, czy tylko gratulować babce? – roześmiał się.
– Jesteś tylko mężem babki! – zawołał Ksawery.
– No dobrze, ale to też wnuk. I niech zdrowo rośnie!
– Waldek, jak wyjdziesz od lekarza, zadzwoń do mnie. Chciałabym wiedzieć, co z tobą dalej? – Zosia popatrzyła na męża. – Jak ty nie będziesz mógł, ja mam to wszystko w nosie... ja jadę sama. Ja nie będę dwa lata tyrać bez urlopu. W tamtym roku nie, w tym roku nie. Ty odpoczywasz, a ja zapieprzam.
– Zosiu, jak chcesz to nawet dzisiaj jedz. Przecież ja cię nie trzymam. – lamentował Waldek.
– Ale czy to nie prawda? W lutym odpocząłeś od pracy. Siedziałeś na zwolnieniu, a ja? A ja zapieprzałam. Teraz ty na zwolnieniu, a ja zapieprzam.
– Soniu... daj spokój. – Waldkowi ręce opadły. – I co ty nazywasz odpoczynkiem? W lutym zapalenie płuc, omal płuc nie wyplułem... nie widzę tu żadnego relaksu. Teraz?? Za potrzebą idę dziesięć minut i ty nazywasz to odpoczynkiem? Padam na łóżko, jak zdechły, to nie jest odpoczynek, kochanie, to męczarnia. Zimno mi w nogi, zimno mi w lędźwie... dla mnie nie jest to, ani Egipt, ani Turcja. Ale tak jak prosisz, gdy wyjdę od lekarza zadzwonię i powiem ci, czym uraczyła mnie pani doktor?
– Całe dnie leżysz i odpoczywasz, a inni muszą pracować.
– Oj... już teraz widzę, że sobie jaja ze mnie robisz... – Waldek szukał jej wzrokiem.
– Czuję się strasznie zmęczona. Na ósmą na rehabilitacje. Przylecę... jakieś śniadanie, chwila z tobą i do pracy. Wracam z pracy, jest prawie noc.
– To po co tyle godzin siedzisz w pracy. Wszyscy po ośmiu idą do domu, a ty? Roboty nigdy nie przerobisz, pamiętaj o tym. Choćbyś pracowała i dwanaście, zawsze coś zostanie na jutro. Chociaż teraz robiłabyś, jak trzeba, po osiem.
– Dobrze kochanie, ja już lecę do pracy. Ty też już wstawaj. Na dwunastą do lekarza. – popatrzyła na męża. – Zakuśtykasz, czy siądziesz w samochód.
– Samochód, zawsze to krótsza droga.
Pani doktor w swej łaskawości i przy narzekaniu pacjenta zmieniła kurację. Proszki zamieniła na zastrzyki. Na narzekanie pacjenta, że...
– Pani doktor, my z żoną wykupiliśmy od dwudziestego dziewiątego pobyt w sanatorium w Inowrocławiu. Czy ja do tego czasu wydobrzeję? – lamentował pacjent.
– No pewnie. – lekarka nie miała żadnych obiekcji.
– Muszę powiedzieć to... ja prosiłem przy tamtej wizycie, aby pani wysłała mnie do szpitala. Tam zrobiliby mi w ciągu jednego dnia wszystkie potrzebne badania. Zawsze szpital, to szpital. Ale pani chyba niedosłyszała...
– Słyszałam, słyszałam... rwa kulszowa, proszę pana nie wymaga hospitalizacji. Przy rwie kulszowej wystarczą domowe warunki. Odpoczynek, trochę ciepła. Może pan za ciężko pracuje?
Pacjent zrobił stosowną do sytuacji minę.
– Dziesięć zastrzyków postawi pana na nogi. – popatrzyła na kalendarz. – Aha. – mruknęła. – Żeby pan nie musiał na jeden, czy dwa dnia wracać do pracy, dam panu zwolnienie do dwudziestego ósmego? – i spojrzała na pacjenta. – Tych kilka dni odpocznie pan od zastrzyków i przygotuje się i fizycznie i psychicznie do sanatorium. Rozumiem, że państwo jedziecie tam prywatnie?
– Tak. – przyznał pacjent.
Wypisała następne dni zwolnienia L4.
– Gdy państwo tam zajedziecie, proszę wspomnieć na wizycie u lekarza, że miał pan bóle rwy kulszowej i niech poprosi pan o zabiegi pod tym kierunkiem. Zresztą, gdy pan wspomni o rwie kulszowej, lekarz będzie wiedział, jakie zabiegi panu przypisać.
Już prawie wychodził, gdy pani doktor dorzuciła...
– Jeśli pan nie będzie miał siły przyjść na zastrzyk, proszę dzwonić, pani pielęgniarka podejdzie do pana. Pan w takim stanie wcale nie musi przychodzić do „Przychodni”.
– Dobrze. Dziękuję bardzo. Miejmy nadzieję, że ból chociaż na pół godziny dziennie, będzie opuszczał mnie.
Lekarka posłała pacjentowi bardzo serdeczny uśmiech.
Waldek zaczął nowy okres swej choroby. Dni pełne nadziei, że już teraz z zastrzykami ból odstąpi od niego, jak diabeł od święconej wody. Ale dni mijały, ciało wchłaniało zastrzyki, a ból jak siedział, tak siedzi.
Przyszła sobota. Do Waldka w odwiedziny przyjechał Mikołaj z Julką i Jarkiem. Waldek ucieszył się ogromnie z wizyty, ale po kilku godzinach rozmowy znów zeszły na temat jego choroby.
Mikołaj zaczął budować z Jarkiem jakieś zamki z klocków.
– Coraz bardziej ubolewam nad naszym wyjazdem do sanatorium. – lamentował Waldek.
– Trzeba być dobrej myśli. – pocieszała Julka.
– Tak, ale nie widzę możliwości wyzdrowienia. Nic nie dzieje się cudownie. – stan jego zdrowia przytłaczał go.
– Tato, daj spokój, pojedziesz tam i tam cię podleczą. – uspakajała go Julka.
– Córcia, ale ktoś musi targać walizkę? – wyjaśnił Waldek. – Jak sobie wyobrażasz wyjazd bez walizki?
– Masz żonę. – z uśmiechem podpowiedział Mikołaj.
– Synku, ona mało co lepsza ode mnie? I miałbyś sumienie dać jej walizę?
– Oj, przecież żartuję? – uspokoił go Mikołaj. – No to może ktoś odwiezie was? Do Inowrocławia nie jest tak daleko?
– Myśleliśmy i o tym, ale... – Waldek tylko odsapnął. – Każdy coś ma? Każdy ma swoje prywatne życie. Jak nie będzie można inaczej, będziemy kogoś z was czworga prosić o pomoc.
Po chwili przyjechała Danusia z Robertem i z małą Wiolą. Jarek podjął się roli gospodarza, wstawił czajnik i naszykował herbatę.
– Dobrze córciu, że jesteś dzisiaj. No i że jeszcze nie ma mamy, będę miał do ciebie prośbę... – Waldek uśmiechał się jak tylko umiał najmilej. – Jutro jedziesz do kościoła?
– No pewnie, że jadę. – też z takim samym uśmiechem odpowiedziała ojcu. – No chyba, żeby mi córcia powiedziała „stop matka”. Ale na to już nie mam wpływu.
– Danusia, zajedziesz do nas i zabierzesz nas. Nie wiem, jak Sonia jutro ma? Pracuje, czy nie?.. ale ja chciałbym pojechać do kościoła. – wyjaśnił Waldek.
– Tylko musisz być gotowy. – zakpiła sobie z ojca. – Wiesz, jak ja bardzo nie lubię czekać?
Waldek chyba nie zauważył kpiny w jej głosie.
– Dziękuję ci córciu. – powiedział zadowolony.
Zadzwonił domofon.
– No to obstawiamy... Duchnice, czy mamita? – uśmiechnęła się Danuśka.
– Na Sonię to za wcześnie. – wyjaśnił Waldek. – Obstawiam Duchnice.
Ale jednak Sonia wróciła z pracy. Zakrzątała się wokół obiadu. Po dłuższej chwili podała danie na stół.
– Wstaniesz? Czy podać ci do łóżka? – zapytała Waldka.
– Spróbuję wstać. – Waldek z prędkością gazeli wysokogórskiej podnosił się. – Polej chłopakom po kieliszku. – zaproponował Waldek.
– Ale to rola mężczyzny, a nie kobiety? – zauważyła Zosia.
– Zanim ja dojdę do butelki, to oni zjedzą obiad. Mikołaj... – Waldek wskazał mu głową. – ...weź no zarządź coś. Na sucho może wam zaszkodzić.
– Tato, ale kto będzie pił? – zdziwił się Mikołaj.
– Jak to, kto? Robert, Sonia, ty?
– Dajcie spokój. – odezwał się Robert. – Jeden obiad może być bez kieliszka. Jak wyzdrowiejesz napijemy się.
Chwilę jedli w milczeniu.
– Moje dziewczę, jak ma jutro, wolne, idzie do pracy? – zapytał Waldek.
– Mówiłam ci, że mam wolne. – przypomniała Sonia.
– No to dobrze, bo właśnie rozmawiałem z Danusią. Jutro zajedzie do nas i pojedziemy do kościoła. – poinformował Waldek.
– Ale tak, jak ci powiedziałam, masz być gotowy już o dziewiątej i czekać pod blokiem. Wiesz, że ja nie lubię czekać?
I teraz Waldek dosłyszał kpinę w jej głosie. Patrzył chwilę na nią i nie wierzył własnym uszom? Nie wierzył, że tak mogła powiedzieć, jego własna córka?
– Przecież kilka minut temu mówiłaś, że...
– Tatuś... – przerwała mu. – ...ty nie możesz utrzymać się na nogach. Ty nie możesz dojść do toalety, do kuchni. Przy stole ci ciężko usiedzieć, a chcesz, abym zawiozła cię do kościoła, na dwie godziny? Z podróżą trzy? – Danusia nie rozumiała ojca.
– Córcia daj spokój, on nie wie, co mówi? – uspokoiła ich Zosia.
– Nie wierzę? I ty przeciwko mnie? – Waldek spojrzał na Zosię.
– Nie przeciwko tobie? Tylko przeciwko twojej głupocie.
Waldek odłożył sztuczce, wstał i powoli wyszedł.
– Nie przyjedziesz, źle. Przyjedziesz, jeszcze gorzej. – Danusia poczuła się nieswojo.
Po chwili z pokoju Waldka słychać było głośny płacz. Danusi zrobiło się ogromnie przykro.
– Nie! No zabić się własną ręką. – wargi jej zaczęły dziwnie podskakiwać. – I wyjdzie na to, że jestem najgorszą córką?
– Oj... – Zosia machnęła ręką. – ...córcia i czym ty się przejmujesz?
– Bo to mój ojciec. – Danusia podniosła się.
Wyszła do pokoju Waldka.
– Tatuś... – zaczęła Danusia.
– Nie córcia, to nie przez ciebie. – szybko wyjaśnił Waldek. – Źle się położyłem. Coś mi tak gruchnęło. Nie wyrabiam już. – Waldek na siłę hamował płacz. – Tak jest prawie każdego dnia. – chwilę posapał. – Niepotrzebnie się podnoszę.
Danusia postała chwilę i wyszła. Przy stole Zosia zaczęła chlipać nosem.
– Ja mu współczuję, ale co ja mogę mu poradzić? Czasem jestem bezradna. – wytarła oczy. – Gdyby to człowiek wiedział, dlaczego go boli, pomógłby. Ale nie wiem, jak mu pomóc? W nocy chodzi od łóżka do łóżka, szuka dobrej pozycji. A najgorsze, jak płacze...
– Dlaczego nikt nie zawiezie go do szpitala? – zdziwił się Mikołaj.
– Synku, chodzi do lekarzy. Zawsze mówią mu, że to minie. Ale nie mija. Lekarze twierdzą, że wszystko w porządku. Nawet zastrzyki nie pomagają. – Zosia spuściła wzrok.
– Mamo, jemu trzeba pomóc. – nalegał Mikołaj.
– Synku, ale jak? Jest na wizycie u lekarza, lekarz obiecuje, że już po tych lekach, to na pewno pomoże... ale i po cudownych lekarz cierpi i płacze. Jeszcze mamy taką nadzieję, że jak pojedziemy do tego Inowrocławia na dwa tygodnie, że tam coś mu poradzą, że odżyje... sama już nie wiem? – popatrzyła na dzieci. – To jeszcze całe dwa tygodnie. Na czwartek zapisany jest do ortopedy. Kazała mu przyjść. Dla mnie, te dni to mają, po... co najmniej sześćdziesiąt godzin dziennie. Te dni, tak wloką się.
Danusia nastawiła uszu.
– Cicho. – uspokoiła resztę. – To on tak chrapie?
– Tak córcia. – Zosia nawet nie słuchała.
– Ze skrajności w skrajność? – dziwiła się Danusia.
– No widzisz? Pośpi pół godziny, godzinkę, a potem znów jęczy, albo płacze?
– Mamo, może organizm jest już przesiąknięty lekami? – zauważyła Julka. – Może na niego nic już nie działa?
– Córciu, on nie bierze aż tak dużo tego. Tylko leki na nadciśnienie. Przeciwbólowych zero.
Zaparkował samochód na wolnym miejscu. Wolno wychodził z niego, aby sobie nie zrobić krzywdy. Zerknął na drzwi, były daleko. Stanął w wygodnej dla siebie postawie, złapał kilka oddechów i ruszył w kierunku „Przychodni”. Balansował ciałem na tyle, na ile mógł, aby ulżyć sobie w bólu.
Drzwi były bardzo daleko. Ale z otwarciem było jeszcze gorzej, miały silną sprężynę.
– Pan pozwoli, ja otworze. – usłyszał za sobą.
– Bardzo proszę. – zerknął na pomocnika. – O!? Pani doktor? – ucieszył się. – Dzień dobry.
– Dzień dobry. – odpowiedziała mu. – To pan tak chodzi? – zdziwiła się. – Proszę, jak tylko pan doczłapie na górę, zaraz do mnie. Tak dłużej nie może być. Od razu kieruję pana do szpitala.
Pani ortopeda, przepuściła pacjenta przodem. Pacjent wszedł do środka. Przy „Rejestracji” zaczekał na windę.
Lekarka wzięła klucz z recepcji.
– Jak tylko pan wjedzie na górę, proszę od razu do gabinetu. – powiedziała i poszła schodami.
Winda „pędziła” na górę z „zawrotną prędkością”. Waldek położył na dużym stole kurtkę. Skierował się do gabinetu.
– Pan wchodzi, pan wchodzi! – zawołała lekarka.
Waldek skokami gazeli wysokogórskiej „wpadł” do gabinetu.
– Jeśli pan może, niech pan usiądzie, jeśli nie niech pan postoi. – oświadczyła. – Tak dłużej być nie może. Pan musi i to natychmiast, znaleźć się w szpitalu. Bo my tym domowym sposobem, zrobimy z pana kalekę.
Zaczęła wypełniać „Skierowanie”.
– Coś tak czuję, że z tego naszego sanatorium, to wyjdą nici. – stwierdził smutnie.
– Do Inowrocławia pojedziecie państwo najwyżej w innym terminie? A kiedy to? Ach pamiętam, dwudziesty dziewiąty? Proszę pana, szpital nie trzyma miesiącami. – wręczyła „Skierowanie”. – I niech pan jak najszybciej wraca do zdrowia. W „Rejestracji” proszę zapisać się na dwudziestego siódmego. Będę chciała pana obejrzeć.
Waldek zdziwił się.
– Myśli pani, że już będę w domu?
– Proszę pana, szpital potrafi czasami uczynić cuda.
– Do widzenia. – Waldek odebrał „Skierowanie” i wyszedł.
|