12. Milczenie


12. Milczenie 

 

 

Winda zatrzymała się na ósmym piętrze. Wszyscy wyszli z niej.

– Usiądź sobie i poczekaj, zaraz wrócę i wszystko zrobimy. – powiedział Henryk.

Waldek tylko skinął głową. Posłusznie usiadł. Z pokoju pielęgniarek wyszła pani Lenka.

– Dzień dobry. – Waldek skłonił się.

– Dzień dobry. – odpowiedziała. – Pan na zdjęcie szwów?

– Tak. – odpowiedział.

– Proszę za mną.

– Doktor Szklarski kazał czekać. – cicho powiedział pacjent.

– Doktor Szklarski dzisiaj ma wolne i ja tu dzisiaj rządzę. – uśmiechnęła się. – Pan idzie, przygotuję pana. Niech sobie zdejmuje, jak tak chce? Nikt mu nie broni.

Weszli do pokoju zabiegowego.

– Najpierw kręgosłup, później głowa. – poinformowała. – I jak samopoczucie?

– Powiem krótko, dobrze. – poinformował pacjent.

– Zawroty głowy są? – zapytała.

– Nie, a powinny być? – uśmiechnął się.

– No skąd. – nie zrozumiała go. – Robił fachowiec. Obchodził się z panem, jak z jajkiem. Oby tak dalej.

– Dlatego wciąż powtarzam, że jest moim ukochanym lekarzem.

Na korytarzu rozległy się kroki.

– Na czyj temat plotkujecie? – zapytał.

– Doktora Szklarskiego. – powiedział pacjent.

– Ja nie plotkowałam. – uprzedziła pielęgniarka. – Wykonuję tylko swoje czynności służbowe.

Lekarz usiadł na krześle za pacjentem, spojrzał na szew.

– Pięknie zagojone. – pochwalił.

– W końcu robił to fachowiec. – pochwaliła pielęgniarka.

Lekarz zdjął szwy. Pielęgniarka przemyła ranę.

– Kleimy? – zapytała.

– Tak. Nie ma co oglądać. – oświadczył.

Nakleiła plaster.

– Teraz zamienimy się miejscami. Pan usiądzie, ja będę stał. – powiedział lekarz.

I tak zrobili. Chwilę trwało milczenie. Pacjent czekał na opinię. Ale nikt nic nie mówił.

– Czy ze szwem coś nie tak? – zapytał.

– Wszystko w porządku. – odpowiedział spokojnie lekarz. – Przy twojej ilości włosów, to nie problem. Nie będziesz tylko szalał z grzebieniem.

– Oj, włosy odrosną, zakryją wszystko. – uspakajała pielęgniarka.

– Czyli coś nie tak? – dedukował pacjent.

Lekarz wyciągnął z pudełeczka rękawiczkę.

– Włóż rękę. – rozciągnął ją.

Pacjent włożył dłoń. Lekarz wziął jego palec i położył na szwie.

– Tylko delikatnie. Czujesz? – pokręcił nim.

– Szew, jak szew? – dziwnym głosem powiedział pacjent. – Nie widzę, nie wiem, czy dobrze, czy źle? Nie ma się czym przejmować, to tylko szew. – zakończył.

– I taki tok myślenia u pacjentów podoba mi się. – powiedziała zadowolona pielęgniarka. – Przemywamy? – zapytała lekarza.

– Tak. Lepiej nie będzie.

Pielęgniarka wzięła się za swe czynności zawodowe.

Na korytarzu rozległy się kroki. Do gabinetu wszedł doktor Podgórski. Pacjenta wprowadziło to w śmieszny nastrój.

– Proszę, mój ulubiony lekarz. – powiedział na przywitanie. – Dzień dobry doktorze. – dodał ze śmiechem.

– Dzień dobry. – odpowiedział lekarz.

– Dzisiaj pan sobie nie pożartuje. – pacjent śmiał się. – Po pierwsze, wiem, że doktor Szklarski dzisiaj jest cały i zdrów, po drugie, wiem, że doktor Szklarski nie jeździ na motorze.

Doktor Podgórski zrobił skwaszoną minę, więc pacjent chciał przypomnieć.

– Tylko niech pan nie udaje, że pan nie wie, o co chodzi? – zdziwił się pacjent.

– Bo nie wiem? – uparł się lekarz.

– Po mojej pierwszej operacji, był pan takim żartownisiem, miał pan tyle humoru, że doktor Szklarski nie żyje, bo miał wypadek...

– Proszę sobie nie kpić ze swego lekarza. – ostrzegł doktor Szklarski.

– Przepraszam, nie śmiałbym sobie kpić z pana, doktorze. – uprzejmie powiedział pacjent. – Ja kpię sobie z tego pana. – i wskazał doktora Podgórskiego.

– Właśnie. To jest pański lekarz prowadzący. – wyjaśnił doktor Szklarski.

Pacjenta zatkało.

– Słucham?? – zdziwił się. – Ten pan był moim lekarzem prowadzącym??

– Tak. – przytaknęła pielęgniarka.

Ale pacjent wlepiał oczy w doktora Szklarskiego.

– Tak, doktor Podgórski jest pańskim lekarzem prowadzącym. – wyjaśnił lekarz

Pacjent najpierw patrzył na doktora Szklarskiego osłupiałymi oczami, potem spojrzał na doktora Podgórskiego i zaczął się śmiać.

– A to się pan natyrał przy mnie, co niemiara. Do dzisiaj nie znałem pańskiego nazwiska. A przyznam, że nie pamiętam pana przy swoim łóżku, nawet przez sekundę. No, ale musiał być pan ogromnie zajęty, naśmiewaniem się z innych lekarzy.

– Czy już pan skończył? – z głupią miną zapytał lekarz. – Jeśli tak, to tu jest pański wypis. – i podał mu. – Tu karta, opis choroby... czy pan jest pracujący? Czy potrzebne panu zwolnienie poszpitalne? Nie mam NIP-u pańskiego zakładu pracy.

– Dziękuję, ale to akurat niepotrzebne. – pacjent uśmiechnął się.

– Życzę dużo zdrówka. – lekarz uznał za koniec spotkania.

– Chwileczkę. – powstrzymał go pacjent. – Skoro pan był... – nie wytrzymał i roześmiał się. – ...moim lekarzem, chyba mam prawo do chwili rozmowy?

– Słucham pana. – lekarz zawrócił.

– Gdy po pierwszej operacji zdejmował mi pan szwy, powiedział pan...

– Jest pan nudny. Przepraszam, nie mam czasu. – i lekarz odwrócił się.

– Chwileczkę, to dla pana ważne, proszę. Nawet bardzo ważne. – zawołał za nim.

Dla świętego spokoju lekarz zatrzymał się.

– Powiedział pan, że doktor Szklarski zginął na motorze. Może ten pokój ma coś w sobie, ale wtedy omal doktor Szklarski zginąłby, ale od motoru. To pan jeździ motocyklem, chciał pan jego śmierci, ale to niech pan uważa na motocykl.

– Przepraszam, pański czas skończył się. Do widzenia. – powiedział doktor Podgórski.

– Niech pan zaczeka, nie będę biegł za panem. – powiedział pacjent.

– Jakub, proszę cię, zaczekaj. – powiedział spokojnie Henryk.

I Jakub zaczekał.

– Wie pan, że chcąc być dobrym neurochirurgiem trzeba mieć sprawne palce. – powiedział pacjent.

– Przepraszam, ale nie znam... nie pamiętam pańskiego imienia, ale drogi panie, era proroków dawno minęła. – zakpił sobie doktor Podgórski.

– Nawet nie wiesz, co mówisz? Nie wiesz, co idzie ku tobie? Będę się streszczał. Czy jesteś dobrym kierowcą motocykla? Mówi się, cyklistą, tak? Podejrzewam, że na szóstkę?

– Tak dobrym. Na pewno na szóstkę. – przyznał lekarz.

– Sześć przejazdów. Pamiętaj. Pamiętaj, ulica Grójecka.

– Doktor mieszka na ulicy Grójeckiej. – prawie zawołała Lenka.

– O matko. – roześmiał się pacjent. – A to pech?! – uśmiechnął się szyderczo. – Pamiętaj, jak będziesz padał, upadaj na twarz, na nogi, na bok, chroń paluszki. Chroń ręce. To twój zawód. – pacjent uśmiechnął się. – Do widzenia, mój prowadzący doktorze. – i pacjent zarechotał śmiechem.

– Hola, hola. – powstrzymał go Henryk. – Twój pociąg za szybko przyspiesza. Uważaj na skręty.

I pacjent opanował się. Spojrzał na lewo, na prawo i dłońmi zakrył twarz. Zaczął płakać.

– Boże, kolejny dzień, gdzie znów komuś zepsułem humor. Czy ja muszę być taki wredny? Przecież nie jestem pępkiem świata?

Doktor Szklarski poklepał go po karku.

– Spokojnie Waldek, chyba cię rozumiem. – położył dłonie na jego karku i zaczął uciskać mięśni. – Chyba już wiem, co to są te twoje dobre uczynki? – po chwili poklepał go znów po karku. – Dobra kolego, wracamy do swego domu.

 

 

W windzie byli sami.

– Dlaczego tak nienawidzisz Podgórskiego? – zapytał Henryk.

– Ja? – zdziwił się Waldek. – Jest mi zupełnie obojętny. Zdziwiło mnie tylko, że był moim lekarzem prowadzącym. Nie pamiętam go przy swoim łóżku, nawet przez sekundę.

– Gdy drugi raz chciałeś mi zejść... chciałeś nam zejść, czuwał przy tobie. Może nie całą noc, ale poświęcił ci sporo swego czasu. – przypomniał Henryk.

– Twoi wrogowie są moimi wrogami. – powiedział Waldek.

– Ja nie mam wrogów. – Henryk spojrzał mu w oczy.

– Czy to znaczy, że wybaczyłeś mu? Czy chciałbyś mu wybaczyć? Wybacz mu, a wtedy ja wybaczę też. – i palcem dotknął jego serca.

– Co mam zrobić, abyś mu wybaczył. – zapytał Henryk.

– Kiedyś dałem ci kilka św. Krzysztofów, daj mu jednego.

Henryk wcisnął „Stop” i wcisnął piętro ósme.

– Ale pamiętaj, ma to być z głębi serca, z czystego serca. – ostrzegł Waldek.

Henryk spoglądał na kolegę.

– Zaczekasz przy windzie. – powiedział Henryk. – Zaraz wrócę.

Pośpiesznie poszedł do swego gabinetu. Po chwili wyszedł i poszedł do gabinetu doktora Podgórskiego.

– Panowie, proszę wyjdźcie na chwilę. – powiedział do reszty lekarzy.

– O? Wielki pan neurochirurg? – szyderczo uśmiechnął się Jakub. – Co pana sprowadza, w moje niskie progi?

– Jakub, zatrzymaj dla siebie te głupie docinki. Posłuchaj...

– Jaśnie wielmożny pan przemawia ludzkim głosem. – nadal nabijał się Jakub.

– Zamilcz!! – zdenerwował się Henryk. – Posłuchaj, zanim cokolwiek znów powiesz. – i już spokojnie mówił dalej. – Waldek przed wypadkiem nie był taki.

– Nie mogłem sobie przypomnieć jego imienia?

– Albo wypadek, albo uderzenie, albo coś podczas operacji zostało naruszone.

– Nie chcesz powiedzieć uszkodzone?

– Uszkodzone nie jest. On teraz... jakby to powiedzieć, wyczuwa, zna, poznaje rzeczy, których nie zna nikt inny. Mógłbym ci dać kilka przykładów, ale możesz nie zrozumieć. Albo i nie chcę o nich mówić. Powiedział, że gdy ci wybaczę... – wziął go za rękę i włożył w nią breloczek świętego Krzysztofa. – Powiem ci tak, przyjedź do mnie... do nas, w sobotę. Pogadamy, pogadasz sobie z nim.

– Ty naprawdę?... – i Jakub zamilkł.

– Od Waldka nauczyłem się, że łatwo jest wybaczać innym, najtrudniej sobie samemu. Wybaczmy sobie, aby nie było za późno. Abyśmy później nie mieli do siebie pretensji, że jednak można było?...

– Dobrze, pomyślę. – zerknął w dłoń. – I ty uważasz, że on mnie ustrzeże?? – rozbawiło go.

– Jak to mawia Waldek... wszystko jest kwestią wiary.

Jakub stał chwilę ze spuszczoną głową. Wreszcie zrobił krok, objął Henryka.

– Heniuś... – chciał coś powiedzieć, ale zatrzymał się. – Tak bardzo bałem się, aby ci nie zrobić nic złego, że sam dziwie się sobie, że... – i puścił go. – Albo już nic nie powiem.

– Kuba, gdy operuję kogokolwiek, nie myślę, czy to go będzie bolało, myślę, czy zrobiłem wszystko, aby był zdrowym. Ból minie, kalectwo zostaje. Zapomnijmy, czekamy cię w sobotę.

Jakub znów objął Henryka.

– Heniuś, z wielką radością przyjadę.

 

 

Znów weszli do windy. Henryk był bardzo radosny, za to Waldek milczący. Henryk, co chwila spoglądał na niego.

– No, rozchmurz się. – co chwila dawał mu kuksańca.

– Przecież jestem pogodny.

Jechali już do domu, gdy Henryk znienacka powiedział.

– Dałbym ci pół królestwa, gdybym mógł poznać twoje myśli?

I Waldek zaczął się radośnie śmiać.

– Oczywiście, najpierw musisz mieć to królestwo. Ale dobrze, zdobądź je, a ja zdradzę ci swe myśli? Ok?

Dojechali do domu, wysiedli przed garażem.

– Waldek, popatrz, to jest moje królestwo. Dałem ci już jego połowę, całości ci nie dam.

Waldek znów zaczął się śmiać.

– Czy teraz mam powiedzieć ci swe myśli, czy w domu?

Henryk spoglądał na niego z niedowierzaniem.

– Powiesz?

– Kiedyś będę musiał.

– To może jednak wejdźmy do środka.

Waldek długo zwlekał, aby usiąść obok Henryka. Ale wreszcie nadszedł taki moment.

– Powiedz mi, czy z lekarskiego punktu widzenia, to jest normalne to, co dzieje się ze mną?

– A co dzieje się z tobą? – zdziwił się Henio.

– Nie udawaj, że nie widzisz? Darek? Teraz znów Podgórski? Co się ze mną dzieje? Heniuś? – Waldek wziął jego dłoń w swe dłonie.

– Nie przestraszaj mnie? Waldek, ty mnie nie strasz?

– Heniuś, czasem boję się. Czasem mam ochotę, abyś zawiózł mnie do lekarza, ale nie chciałbym, aby jakiś lekarz uznał mnie wariatem. Nie zniósłbym tego.

– Przestań tak myśleć.

– A jeśli to prawda? A jeśli kiedyś wyrządzę ci krzywdę?

– Przestań. Proszę cię, przestań. Nawet tak nie myśl.

Chwilę milczeli.

– Czy myślałeś już kiedyś o tym?

– O czym?

– Aby wyrządzić mi krzywdę?

– Nie, Heniuś, nigdy. Przysięgam. Teraz jakoś tak pomyślałem. Boże, co ja robię? Co ja mówię? – ujął się za głowę.

Waldek zamilkł i już nie wydusił z siebie słowa. Długo tak siedzieli zanim Henryk powiedział.

– Mów coś, taka cisza denerwuje mnie. – zaczął Henio.

– Kurcze, kiedyś, gdy była tu Halinka, wszystko zdawało się inne, zawsze ktoś coś powiedział. I ja byłem rozmowniejszy.

Henryk zaczął się śmiać.

– Waldek, ale mamusi nie ma dopiero kilka godzin.

Waldek podniósł wzrok na kolegę.

– Kurde, a mnie zdaje się, że to kilka tygodni.

– Chodź. – Henryk wyciągnął ku niemu ręce. – Niech cię uściskam.

Ale Waldek położył się na sofie i głowę oparł o jego kolana.

– Tak czasem myślę, jak ja bym tęsknił w tych Babicach? Tęskniłbym do rodziny, do dzieci, do wnuków, za tobą... i nikogo nie miałbym. A tak, chociaż mam ciebie. Jestem ci tak bardzo wdzięczny, że zabrałeś mnie. Jak ja cię kocham za to. – otarł ukradkiem łzę.

– Będzie nam ciężko jakiś czas. Ja niestety pracuję.

– Chyba muszę wstać, muszę dokończyć swoją książkę. Muszę się spieszyć.

– Nic nie musisz. – zauważył Henio. – Powinieneś odpoczywać, jak najwięcej odpoczywać.

– Będę odpoczywał, jak napiszę.

Waldek podniósł się. Wziął Heńka za rękę, najpierw ją ścisnął, a potem podniósł i ucałował.

– Bardzo cię proszę, nie całuj mnie po ręku. Nie rób tego nigdy więcej.

Waldek spuścił wzrok.

– Przepraszam, ale tylko w ten sposób mogę pokazać, jak bardzo szanuję cię, jak bardzo jestem ci wdzięczny.

– Proszę cię, rób to w inny sposób, nie w taki. Przepraszam.

Waldek kiwnął kilka razy głową.

– Dobrze Heniuś, przepraszam.

– Długo chcesz tam siedzieć?

Waldek chwilę pomyślał.

– Myślę, że jeszcze gdzieś dwa rozdziały mi zostały. Kilka dni. Tam jest mi najwygodniej... i biurko, i krzesło. Chyba, że przyniesiesz je do salonu. Wtedy będziemy razem.

I Henryk przeniósł stolik z krzesłem do salonu.

 

 

Zaczął się wtorek, nowe siły nowe zapały. Waldek kontynuował swe pisanie, gdy zaśpiewał domofon. Podszedł do drzwi. Przy furtce stał Jarek z rowerem i jakimiś torbami. Otworzył furtkę, otworzył drzwi.

– Witam! – zawołał już na odległość. – Co pana sprowadza w nasze skromne progi. Doktora nie ma. – wyjaśnił Waldek.

– Dzień dobry, panie Walduś. – postawił rower obok schodów, zabrał torby i wszedł na górę. – Nie szkodzi, że nie ma doktora. Już wyjaśnię. – i ściszając głos zaczął. – Mój szwagier w niedzielę stuknął zwierza. Potem bał się, że policja go wyśledzi, przywlókł to wszystko do nas. Panie Walduś, ja sam tego nie ogarnę. Darek i Jadzia wpadli na taki pomysł, aby podzielić się z panami. Dlatego jestem.

Waldek zaczął się uśmiechać.

– Panie Jarku, wczoraj Halinka pojechała do siebie, do Pabianic. My? My same chłopy. Kurde, nie wiem, czy ogarniemy to?

– Waldusiu kochany, toć to samo dobro. To piękne młode. Dałem do badania, zdrowe. W paniereczce, na grillu, albo sosik, ziemniaczki... rarytasik.

– Panie Jarku, wiem, darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. My możemy tylko to zepsuć. Nie znam zdolności kulinarnych doktora? No dobrze. – zgodził się. – Bardzo panu serdecznie dziękuję.

– Panie Waldusiu, gdyby były jakieś problemy, Jadzia chętnie wpadnie i pomoże zrobić to, wystarczy tylko powiedzieć.

Jarek wyłożył to na blat kuchenny.

– Dobrze, ja lecę i życzę smacznego. – wyciągnął dłoń do kolegi.

– Dziękuję w imieniu swoim i doktora. – uściskał dłoń darczyńcy. – Bardzo dziękuję.

– Aha, jest piękne poroże, gdyby doktor reflektował, chętnie oddam.

Jarek poleciał, a Waldkowi został problem.

Upchnął mięso w lodówce. Ubrał się i poszedł do sklepu.

Trochę zdziwił się, bo pod sklepem nie zastał Bogdana, ale nie o to mu w tej chwili chodziło. Wszedł do sklepu i zaczął rozglądać się za przyprawami do dziczyzny.

– Dzień dobry, panie Waldku. – usłyszał.

– Dzień dobry. – odpowiedział mechanicznie.

I teraz dopiero za ladą spostrzegł nową twarz. Nie była to Agnieszka, tylko mężczyzna. Szykowny, dystyngowany, stworzony tylko do tego miejsca.

– Szukam przyprawy do dziczyzny. – powiedział, aby nie patrzeć na sprzedawcę.

– Przepraszam, ale do jakiej dziczyzny, panie Waldemarze?

Waldek wlepił oczy w sprzedawcę.

– Przepraszam, a skąd pan zna moje imię?

Sprzedawca uśmiechnął się.

– Już się sobie przedstawialiśmy. – i sprzedawca wyciągnął dłoń na przywitanie.

Waldek przyglądał się chwilę.

– Bogdan?? – zdziwił się.

Bogdan uśmiechnął się.

– Jak to się stało?

– Długa, ale piękna historia. Kiedyś panu opowiem.

– Przestań z tym „panu”. – upomniał go Waldek.

– Dobrze, kiedyś ci opowiem. – poprawił się Bogdan.

Waldek w zdumieniu, już zapomniał, po co przyszedł?

– Daj mi każdej przyprawy po jednej sztuce. Pamiętam, jak żona robiła kiedyś coś takiego, było zarąbiste.

Waldek podał Bogdanowi kartę.

– Wolisz kartę, czy pieniądze. – zapytał nowicjusza.

– Jest mi to zupełnie obojętne. To sprawa klienta.

I faktycznie obszedł się z kartą, jak gdyby robił to, od zawsze.

– Zadziwiasz mnie? – pochwalił go.

Bogdan uśmiechnął się.

– Handel to moje życie. – powiedział i nie czekał, aż Waldek zapyta. – Przez kilka lat pracowałem w Jankach. To długa i przykra historia.

– Nie chcę jej znać. – przerwał mu Waldek.

– Kiedyś ci opowiem.

– Boguś, nie zwierzaj się nikomu. Nawet najlepszemu kumplowi. Nie wierz ludziom. – ostrzegł go Waldek.

– Nawet tobie? – zdziwił się Boguś.

Waldek spuścił wzrok, zaczął się uśmiechać.

– Ktoś, kiedyś, powiedział mi, brat, jaki się urodzi, taki musi być, przyjaciół dobieramy sobie według własnego gustu.

Bogdan wyciągnął do Waldka dłoń.

– Walduś, jestem ci ogromnie wdzięczny, że pierwszy wyciągnąłeś do mnie dłoń. Będę ci pamiętam to, do końca swoich dni.

 

 

Skończyli już konsumpcje, gdy Waldek zaczął.

– Muszę ci coś powiedzieć, bo radość rozpiera mi piersi.

– To uważaj, żeby żebra wytrzymały. – zakpił sobie Henio.

– Bogdan dostał pracę. Zgadnij gdzie? – ale Henio tylko pokręcił głową. – Helenka zatrudniła go w naszym osiedlowym sklepie.

– Popatrz no? – zdziwił się Henio. – No to pożytku wielkiego z niego mieć nie będą?

– I tu się mylisz. Bogdan kilka lat pracował w Jankach. A tam pracują naprawdę dobrzy. Chciał mi powiedzieć, dlaczego go wyrzucili, ale nie interesuje mnie to.

– Krótko mówiąc, miałeś nosa. Gratulacje. – ucieszył się Henio.

– Rób dobre uczynki, a wrócą do ciebie, ze zdwojoną siłą. – przypomniał Waldek stare mądre powiedzenie.

Chciał już wstać.

– Zapomniałbym, był dzisiaj u nas Jarek, ojciec Darka. Przyniósł nam dziczyznę. Sarna, łoś? Nie wiem? Mamy problem. Ja w kuchni... raczej noga.

Henryk chwilę dedukował.

– Zaprosiłem na sobotę doktora Podgórskiego. Wiesz? Zrobimy coś pysznego? – ucieszył się.

– Ja tylko mogę pomóc, pomysły to nie moja branża. Ale Jarek powiedział, że jak poprosimy, Jadzia zrobi nam pyszne dania.

– OK. to poprosimy. – z uśmiechem zgodził się Henio.

 

 

Waldek całe dnie i przedpołudnia spędzał przed laptopem. Uparł się, że musi skończyć książkę. Ale w sobotę, dał sobie na luz. Przed południem poszedł do sklepu. Chciał dla chłopaków przynieść kilka piw, świeże pieczywko do grilla i takie tam rzeczy.

Gdy spakował wszystko do plecaka, podał Bogdanowi kartę.

– Walduś, niech idzie to na mój rachunek. – położył swoją dłoń na jego dłoni i na karcie. – Uznajmy, że nie było zakupów. – dodał ściszonym głosem.

– Boguś, czy ty wiesz, co ty chcesz zrobić? – zaniepokoił się Waldek.

– Może źle powiedziałem... uznajmy, że spłacam dług. – poklepał go po dłoni. – Czy tak lepiej?

– Nie Boguś. Mnie te kilkadziesiąt złotych nie wzbogaci, a tobie może zaszkodzić.

– Waldek? – upierał się Bogdan.

– Boguś, a skąd wiesz, że szefowa nie sprawdza cię. O nie. I druga sprawa... – na zapleczu, daleko, Waldek zauważył postać kobiecą. – ...gdy pojawi się szefowa, masz powiedzieć jej, co chciałeś zrobić. – pochylił się do niego. – Ona musi mieć zaufanie do ciebie. To są pieniądze.

I Bogdan skasował Waldkowi kartę.

– Nie rób tak nigdy, rozumiesz? – szepnął mu Waldek.

– Waldek, ja potrąciłbym sobie to z pensji.

 

 

Siedzieli w altance, dookoła roznosił się zapach grillowanego mięsa. Lekarze żartowali, śmiali się.

Waldek w pewnej chwili wstał od komputera i podszedł do biesiadujących.

– Witam, doktorze. – przywitał się z doktorem Podgórskim.

Lekarz przywitał się mile. Przedstawił swoja żonę.

– Jak to? Bez piwka? – zdziwił się Waldek. – Czy nie ma kto przynieść? Piwa u nas jest w brud.

I Waldek poszedł do lodówki. Przyniósł piwko.

– Jak to, nie pijący? – lekarz nie wiedział, jak zwracać się do pacjenta.

– Doktorze, zakopaliśmy topór wojenny. – wyciągnął dłoń. – Mówmy sobie po imieniu. Chyba, że stopień lekarza nie pozwala na to?

Parsknęli śmiechem.

– Dobrze, ale mów do mnie Kuba, nie lubię Jakub.

– W porzo. – zgodził się Waldek.

– No to gdzie masz piwo?

– Ja jeszcze nie mogę. Za młody jestem. Ale przyjdzie czas i na mnie.

– No to twoje zdrowie. – Kuba wzniósł toast.

– Wiesz, że po piwie musisz odczekać trzy godziny, żeby móc jechać? – ostrzegł go.

– Waldek, powiedziałeś, że topór zakopany. – ostrzegł go Henio.

– Ja nie w tym temacie. Skoro pije, tylko przypominam. Piwo, to mandat. – pouczył Waldek.

– Dogadałem się z Heniem, motocykl zostaje u was. Jutro odbiorę. – ucieszył się Kuba.

– Mądra decyzja. – pochwalił Waldek. – Gdybym miał więcej siły wstawiłbym go do garażu, ale jestem za słaby.

– Spoko, dam radę. – uspokoił go Kuba.

– Mój syn jest taksówkarzem, mogę zadzwonić, przyjedzie po was?

– Mądra decyzja. Zgoda. – ucieszył się Kuba.

Waldek nie chciał przeszkadzać dłużej, chciał iść do swego laptopa, ale skręcił i poszedł do motocykla. Chodził wokół niego. Kątem oka widział, jak nabijają się z niego, a zwłaszcza Kuba.

Wsiadł na motocykl. Dość długo siedział na nim. Potem zszedł i znów krążył wokół maszyny.

Sporo czasu minęło, zanim znów podszedł do lekarzy. Zaszedł Kubę od tyłu. Położył palce na jego karku i zaczął masować.

– O? – zdziwił się Jakub. – A czym to sobie zasłużyłem, na tyle dobrego? Dziękuję. – powiedział gdy Waldek skończył.

Waldek usiadł obok Kuby. Chwilę spoglądał na niego.

– Topór zakopany, grzechy wybaczone, przyjaźń odzyskana... przyszłość naprawiona. – z uśmiechem spoglądał na kolegę. – Pilnuj tej przyjaźni.

Henryk z ciekawością spoglądał na Waldka.

– Heniuś, chciałbym z tobą porozmawiać wieczorem. Przypomnisz mi. – poprosił Waldek.

– OK. – Henio skinął głową. – Nie chcesz posiedzieć z nami?

– Aha, Heniu, zrobiłem kolejny dobry uczynek. – oświadczył Waldek. – Myślałem, że jeszcze popiszę trochę, ale chyba nie dam rady.

– Waldek? Ty dobrze się czujesz? – zniecierpliwił się Henio.

– Myślałem, że tak, ale chyba jednak nie.

Waldek odszedł od kolegów.

– Wiem, że każdy człowiek ma swoją osobowość i każda jest inna, ale on zdaje mi się jakiś dziwny? Tobie nie? – zaciekawił się Kuba.

Henryk nic nie odpowiadał. Patrzył za odchodzącym. Wreszcie dotarły do niego słowa Kuby.

– Jak? Jak? On? – wtrącił nie wiadomo co. – Zaskakuje mnie ostatnio. Muszę chyba któregoś dnia zabrać go na badania. Chyba potrzebny jest mu rezonans głowy. Boję się, że tam coś się tworzy. – popatrzył w blat stołu. – Albo jakieś cholerstwo gdzieś zostało? Wyczyściłem wszystko bardzo dokładnie. – spojrzał na kolegę. – Jak myślisz, mogło coś zostać?

– Ale jak to się objawia? Po za tym, co widziałem? – zdziwił się Kuba.

– Odgaduje rzeczy, których nikt nie odgadnie. Czuje dobro w ludziach... – zaczął wyjaśniać Henryk.

– Chcesz powiedzieć, że prorokuje?? – Kuba zaczął się uśmiechać. – Przestań, takie rzeczy były modne, dwa tysiące lat temu.

– Najgorsze to, że potem źle się czuje. – Henryk posmutniał.

 

 

Siedział jeszcze przy laptopie. Henryk już przebrał się w pidżamę.

– Ty nie masz zamiaru kłaść się? – zdziwiło go.

– Jeszcze chwila. – cieszył się Waldek. – Zostanie mi jeden rozdział. Mam nadzieję, że zmieszczę to w jednym rozdziale? – przeciągnął się. – Panie Henryku i książka będzie gotowa do druku.

Henryk uśmiechał się radośnie.

– Cieszę się. Ale czy zastanawiasz się nad sobą?

– Nie wiem, o czym mówisz?

– Czy nie widzisz, że przemęczasz się?

– Heniuś, ja muszę zdążyć.

Henryk ukląkł przed Waldkiem.

– Walduś, nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale chciałbym zabrać cię na badania do Kliniki.

– Dobrze. Kiedy?

Henryk położył głowę na jego kolanach.

– Kuźwa, dla ciebie wszystko jest takie proste.

Waldek położył dłoń na jego głowie. Pogładził go po włosach.

– Heniuś, nie powinieneś klęczeć przede mną. Nie zasługuję na to. Tyle razy cię proszę. Chciałbym, chociaż raz uklęknąć u twych stóp, położyć głowę na twoich kolanach, posiedzieć tak i posiedzieć. Zawsze mnie uprzedzasz.

– Dobrze, zamieńmy się miejscami. – zgodził się Henryk.

I zamienili się miejscami. Henryk usiadł na sofie, Waldek przykucnął u jego stóp. Położył głowę na jego kolanach, tak jak chciał.

– Heniuś? Dzisiaj zrobiłem kolejny dobry uczynek. Obiecałem, że już nie będę ich robił, ale gdy patrzyłem, jak dobrze wam razem, jak śmiejecie się, jak wam radośnie... ujęło mnie to. Zmieniłem jego przeznaczenie.

– Czyje?

– Kuby. Siadłem na motocykl i pojechałem tam na miejsce wypadku.

– Waldek, ty nigdzie nie byłeś. Ty nigdzie nie jechałeś.

Ale Waldek gestem ręki uciszył go.

– Najpierw jechaliśmy razem kilka razy, potem stałem i obserwowałem. Chciałem zrozumieć, dlaczego to się dzieje? Nie umiałem, nie mogłem nic zrobić. Ale za odpowiednią cenę, udało mi się. Człowiek, który wpadnie na niego, ruszał za wcześnie. Wtedy zrobiłem to, co jest niemożliwe. Zbiłem nad jego samochodem światło. I zatrzymał się na chwilę. Zmieniłem przyszłość Kuby. Nie będzie miał wypadku. W rzeczywistości może spali się akurat żarówka, może na rozpaloną żarówkę kapnie woda, żarówka pęknie. Spadnie na przednią klapę. Kierowca na chwilę zatrzyma się. Ale Kuba musi spojrzeć tam w bok, zobaczy tego, który miał pozbawić go zawodu. Czy zobaczy tam też i mnie, tego nie wiem? Będę w innym wymiarze, w innej przestrzeni. Musiałem zapłacić za to ogromną cenę, ale mam nadzieję, że warto było? Dla ciebie zrobiłbym wszystko, dla ciebie i twoich przyjaciół.

– Waldek, nie wiem, o czym mówisz? – powiedział cicho Henryk.

– Powiedz Kubie, że zmieniłem jego przyszłość. W tym dniu, będziesz potrzebował jego pomocy. Chyba, dlatego zrobiłem to?

Henryk wystraszył się słów Waldka. Z niedowierzaniem z góry spoglądał na głowę Waldka. Delikatnie położył dłoń na jego włosach.

– O czym ty mówisz, nie rozumiem? – gładził jego bujne włosy.

– Słyszysz? – zapytał Waldek. – Czujesz? Wredna suka odmierza czas. Cyk, cyk, cyk. Od kilku nocy śni mi się prawie codziennie. Chcę wyjść tymi drzwiami, ale gdy je otwieram, wybucha. Wiem, że jeśli przejdę, nic mi się nie stanie. Więc idę, ale zapiera mi dech, dusi mnie. Chcę zapamiętać ten sen i gdy zaczyna się śnić innego dnia, przypominam go sobie, wiem, co mam robić. Chcę dobrze, ale nie umiem powstrzymać wybuchu. Wiem, że muszę iść, więc idę, ale brakuje mi tchu i duszę się. Gdybym mógł założyć maskę, przeszedłbym. A tak to padam. Już na czystym polu, ale padam. Gdy się budzę jestem zmęczony i zlany potem. I wtedy zaczynam się bać. – Waldek zaczął pociągać nosem, chlipał, aż się rozpłakał na dobre. – Wtedy wstaję i modlę się. Modlę się za ciebie, bo mnie już nic nie pomoże. Szkoda mi tylko tego pięknego domu, wybuch niszczy go.

Henryk chyba chlipnął nosem, albo naszedł go atak kataru.

– Walduś, w poniedziałek, porozmawiam z lekarzami. Zawiozę cię na badania. Wiem chyba, o czym mówisz. Zrobimy ci rezonans. Chyba wiem, dlaczego to wszystko spotyka cię. Coś zrobimy. Jesteśmy w końcu lekarzami.

– Mógłbym tak siedzieć godzinami u twych stóp. Jestem taki szczęśliwy. Jest mi tak bardzo dobrze.

– Dobrze, siedź. – powiedział dziwnym głosem. I znów pogładził go kilka razy po głowie.

 

 

W kieszeni Henryka zadzwonił telefon. Zerknął na ekran. Dzwonił Andrzej Zawiślak. Odebrał.

– Słucham Andrzejku?

– Witaj Heniu. Co robisz w tą sobotę? Chciałbym zaprosić cię na grilla. Będzie kilka osób, albo i mniej. – rzucił propozycję.

– Przykro mi Andrzejku. Przez kilka dni jestem uziemiony. Z Waldkiem jest coraz gorzej. Nie mamy miejsca, aby zrobić mu operację, bez operacji... byłeś przy badaniu, wiesz, jak to wygląda.

– Heniuś, w takim razie zabiorę flaszeczki i kiełbaski, i wpadniemy do ciebie.

– W porzo, zapraszam. – ucieszył się Henryk.

– Ale nie będziemy przeszkadzać?

– Broń Boże.

– Heniuś, a co do operacji tego małolata? Dałoby radę za dwa tygodnie? – zapytał.

– Zaczekaj. – Henryk rzucił okiem na grafik. – Mam okienko, za dwa tygodnie w środę. Czy będzie pasować?

– Idealnie. Powiadomię rodzinę. OK. Będziemy w sobotę około czternastej.

– Do zobaczyska.

 

 

Waldek uparcie siedział przed swoim laptopem w salonie. Andrzej spojrzał raz w kierunku werandy, potem drugi.

– Czy jego nie interesuje świat i ludzie? – popatrzył na Henia.

– Można powiedzieć, że nie. Pisze teraz książkę i powiedział, że dopóki nie skończy, nie wdaje się w żadne hulanki. Znałem go, jako rozrywkowego faceta. Widzisz, co choroba robi z człowieka? W sumie to, co operacja robi z człowieka?

– Czy on chociaż świadom jest swojego stanu? – Andrzej drążył dalej temat.

– Gdy jechaliśmy na rezonans, powiedział mi, badajcie mnie ile chcecie, ale nie chcę znać wyników. Uszanowałem jego prośbę. Jako lekarz, czuwam nad jego bezpieczeństwem, a jako domownik, boję się, że kiedyś wyjdę do pracy i nie zdążę. Szukam opiekunki na kilka dni. Kiedyś musimy go zoperować. Teraz, boję się, że może nie wytrzymać operacji. Jedna po drugiej. Zbyt krótki czas.

– Guz jest niewielki. – zauważył Andrzej. – To jeszcze nic pilnego.

– Tak, tylko dla niego, to walka z czasem. Opowiadał mi swój sen. Chce wyjść z domu i w drzwiach wybucha bomba. Chce mimo wszystko przejść poprzez wybuch, gdy przechodzi na czyste powietrze, upada. Dusi się. Najpierw nie rozumiałem, o czym mówi, ale teraz wiem, że w drzwiach rozleje mu się to. Udusi go. Chciałbym zdążyć na czas z terminem operacji.

– Czyli, że żyje, świadomie czekając na śmierć. – zauważył Andrzej.

– Rozmawiałem z naszymi lekarzami... – Henryk odetchnął głęboko, wzrok utkwił w oknach salonu. – Każdy jest zdania, że zoperowanie go teraz, stwarza takie samo zagrożenie dla niego, jak i czekanie. Dlatego czekamy.

 

 

Henryk wystroił Waldka w bielutką koszulę. Nawet wyprasował mu spodnie od swego garnituru, w którym już od kilku lat nie chodził. Niedziela była cieplutka, nie stroił go w marynarkę, aby nie zagrzać go.

Wyczyścił mu swoje stare, ale jakże dobrze utrzymane buty. Tak eleganckiego Waldka, wyprowadził na spacer do kościoła.

Na posesji kościelnej stało kilka grupek ludzi. Nie kwapili się jeszcze do wejścia. W jednej z nich, stali państwo Polkowscy. Pani Jadzia z daleka wypatrzyła idących. Z ogromnie serdecznym uśmiechem zawołała wprost w ich kierunku.

– Dzień dobry szanownym panom.

– Dzień dobry. – odpowiedzieli prawie jednocześnie.

– Pan Waldek, jaki szykowny dzisiaj? – ucieszyła się.

– To wszystko zasługa pana Henia. Mojego ukochanego lekarza. – dodał Waldek.

– Waldek. – upomniał go kolega.

Do Waldka podszedł Darek.

– Czy wejdzie pan ze mną na chór? – zapytał nieśmiało.

– Daruś, z wielką radością, ale nie będę śpiewał. To nie moje tony. Ale wejdę, jeśli będziesz śpiewał, będę chciał cię posłuchać. Posłuchać z bliska.

Już chciał iść za Darkiem, gdy Henryk powstrzymał go.

– Waldek, chciałbym cię mieć na oku. – powiedział.

– Heniuś, tam będzie sporo osób. Chyba nic mi się nie stanie? – pocieszył go.

Henryk skinął kilka razy głową. W kieszeni zadzwonił telefon.

– Przepraszam tylko odbiorę. – i Henryk odszedł kilka kroków dalej. – Słucham?

– Heniu tu Kuba, operacja ze środy odpadła nam. Pani źle się poczuła i poprosiła o przełożenie. Masz wolne.

– Kuba, chwila, zadzwoń do Andrzeja Zawiślaka na „D” i powiedz, że przekładamy małolata na tą środę. OK?

– Dobrze, nie chcesz wolnego dnia?

– Nie chcę. On prosił o szybki termin. Nara.

Podszedł do państwa Polkowskich.

– Szpital. Jak człowiek nie wyłączy telefonu, wszędzie znajdą.

– Chciałam powiedzieć, ale pan doktor odszedł, jak to miło popatrzeć, jak pan troszczy się o pana Waldka. – była tak ucieszona.

– Drodzy państwo... wprawdzie nie jesteście rodziną, tylko przyjaciółmi dla Waldka, ale dobrze pomińmy to... Waldek ma guza, który mu rośnie. Boję się o niego.

– O Boże! – zawołała Jadzia i zasłoniła dłonią usta.

– Oź ty. – chciał zakląć Jarek.

– Drodzy państwo, ja do środy muszę być w pracy, od czwartku biorę urlop, muszę zająć się kolegą, ale gdyby mógł ktoś zaglądać dwa, trzy razy dziennie do niego. Wynajdźcie, jaki chcecie pretekst, aby zajrzeć do niego.

– Panie Heniusiu, jak tylko będziemy mogli, oczywiście, że tak. – zaoferowała się Jadzia.

Jadzia skierowała się w kierunku kościoła.

– Dzisiaj będę się modliła tylko za niego.

 

 Uwaga... jest już wydana książka "Ogrody wdzięczności", dlatego kilka rozdziałów zniknie ze stron Internetu 

Waldek nie mógł stać, podali mu krzesło i usiadł. Nadszedł moment, że Darek stanął przy balustradzie. Organista grał akordy. Wreszcie Darek zaczął.

– Zdrowaś Maryja. Z Tobą Pan...

Waldek zamknął oczy, unosił się ponad wszystkim i ponad wszystkimi. Frunął gdzieś, gdzie mogą frunąć tylko marzenia. Wirował ponad przestrzenią, ponad chmurami, ponad wszystkim, co znał.

Gdy Darek uspokoił swój bas, zrobiło się nagle tak cicho. Waldek jeszcze raz chlipnął nosem. Otarł oczy, sięgnął po chusteczkę. Zanim otarł oczy spoglądał i spoglądał na tego wspaniałego chłopaka.

Wreszcie otarł policzki. Wszyscy uklękli, a Waldek siedział i tkwił wzrokiem w postaci chłopaka.

W pewnej chwili chciał się poprawić na krześle i zauważył, że lewa ręka opada mu. Spojrzał na nią i nie wierzył. Chciał ją podnieść i nie mógł. Poprawił ją prawą ręką, ale ona za chwilę znów zsuwała mu się. Wyprężył tułów i postanowił, że podniesie ją. Sprężył myśli i ręka poszła za jego wolą.

Postanowił, że zejdzie do Henryka. Chciał wstać i potknął się. Podtrzymał go Darek.

– Pomóż mi zejść. – szepnął do niego.

Darek kiwnął głową. Byli na kolejnym schodku, gdy Waldek zagadał do Darka.

– Nie mów o tym doktorowi. Niepotrzebnie będzie denerwował się. On ma tyle zmartwień. – poprosił.

Darek kiwnął znów głową.

Dopiero, gdy byli prawie na dole, Waldek zauważył, że ludzie już wychodzą. Do niego podszedł Henryk. W milczeniu wziął go za rękę. Waldek delikatnie powłóczył lewą nogą. Starał się, ale nie umiał tego ukryć.

Pod kościołem już czekała na nich Jadzia.

– Szanowni panowie, dzisiaj ja zapraszam panów na obiadek do nas. Serdecznie zapraszam. – wzięła i jednego, i drugiego pod ręce. – I żadne wymówki nie wchodzą w rachubę.

Henryk spojrzał na Waldka.

– Walduś? – zapytał.

– Nie czuję się na siłach. Chciałbym się położyć.

– Jarek rozłoży najlepsze łóżeczko, ja poduszeczkami wyścielę je. Będzie panu wygodnie, jak w beciku. – wprost błagała Jadzia.

– Heniuś? – teraz Waldek zapytał. – Nie róbmy im przykrości, co?

– I o to chodziło. – ucieszyła się Jadzia.

 

 

W domu Jadzia zajęła się kuchnią. Darek uprzedził ojca i pościelił Waldkowi w swoim pokoju. Waldek nie chciał zbyt wiele, dał mu tylko poduszkę pod głowę. Po kilku minutach przyszedł do pokoju Henio, przykucnął obok Waldka.

– Walduś? Jak się czujesz? – zapytał zatroskany.

– Chyba wstanę. Chce mi się leżeć, ale gdy leżę, czuję się gorzej. – i Waldek usiadł.

– Walduś? Muszę ci powiedzieć. Musisz być świadom swego stanu. Wykryliśmy u ciebie guza. – i położył głowę na jego kolanach. Po chwili ją podniósł. – Skurwiel rośnie. Ale to nie jest rak. To skrzepy krwi. Podejrzewam, że te twoje, tak zwane „dobre uczynki” podnoszą ciśnienie. Krew nie może nadążyć i gdzieś uchodzi. Chciałem cię operować, ale wszyscy lekarze mówią, że na razie nie można, mówią, że to byłoby dla ciebie zabójstwem. Czekamy, ale wiesz sam, że to wyścig z czasem.

Waldek patrzył na niego swymi spokojnymi oczami.

– Mój ukochany lekarz. – objął jego policzki i trzymał w swych dłoniach.

Do pokoju wszedł Jarek.

– I co panowie? – zapytał radośnie. Usiał obok Waldka. – Co się dzieje?

– I jak tu nie kochać takiego lekarza? – dokończył Waldek.

Heniek poprawił się na klęczkach.

– Powiedziałem Waldkowi wszystko, co wiem o jego chorobie. Kiedyś nie chciał, ale to mój obowiązek. On musi wiedzieć o swym stanie.

– Ale chyba nie jest aż tak źle? – zagadał Jarek.

– Wkrótce będzie operowany, chciałbym jeszcze w tym tygodniu. Obyśmy tylko zdążyli? Chciałbym wygrać wyścig z czasem.

Waldek odwrócił się do Jarka.

– Źle się czuję leżąc. Przejdę się.

Obok drzwi przechodził Darek.

– Daruś, ciebie i tak to towarzystwo nie interesuje, chodź przejdziemy się. – zaproponował.

– Oczywiście. – Darek zatrzymał się. – Z panem zawsze.

Waldek podniósł się i wyszli.

– Kiedyś, pozycja w pionie stwarzała mi problemy, teraz na odwrót. – zagadał Waldek, ale Darek i tak nie rozumiał tych spraw, więc milczał. – Ściągnąłeś sobie program muzyczny? – zaraz roześmiał się. – Muzyczny?? Źle powiedziałem, program do nauki śpiewu. Kapriczio... chyba pisze się przez „C”.

I tu Darek już rozweselił się. Poczuł swój żywioł.

– Tak. Capriccio. Już mam kilka plików swoich. – zaczął uśmiechać się. – Już zaczynam wkurzać starych. – i od razu wyjaśnił. – Mój ojciec nie przepada za śpiewem. Zawsze mówi, dlaczego moje rodzeństwo jest normalne, a ja taki, jaki jestem... no i tu nazywa mnie inaczej.

– Ty masz rodzeństwo? – zdziwił się Waldek.

– Tak. Trzy siostry. Młodsze, ale one większość życia spędzają w Raszynie, u swoich dziadków. U naszych dziadków.

– Myślałem, że jesteś jedynakiem? – zaskoczyło to Waldka.

– Gdybym był jedynakiem, to chyba nie skąpiliby tak grosza dla jedynaka?

W kieszeni Darka zadźwięczał telefon. Odebrał.

– Musimy wracać. Obiad już czeka. – oświadczył.

I zawrócili. Darek wciąż trzymał aparat w dłoni.

– Jestem panu tak bardzo wdzięczny. – podniósł aparat. – To był z pańskiej strony piękny gest. Przyznam, wiedziałem, że chce pan kupić mi lapka, ale o telefonie nawet nie marzyłem. Wtedy omal popłakałem się. Będę pamiętał to, do końca swoich dni.

Waldek zaczął się uśmiechać.

– Daruś, pieniądz, to rzecz nabyta. Tego do grobu nie zabierzesz ze sobą.

– Podobają mi się pańskie powiedzonka. Tak bardzo lubię przebywać w pańskim towarzystwie. Od pierwszego dnia, pan w naszej rodzinie wprowadza tyle ciepła.

Waldek utkwił wzrok w chodniku.

– Daruś, to niedługo skończy się. Chciałbym jeszcze kiedyś usłyszeć twój piękny śpiew...

Waldek zamilkł.

– Kiedy pan tylko chce? W każdą niedzielę...

I Waldek powstrzymał go.

– Daruś, jesteś już dużym chłopcem.

– ...będę czekał przy kościele...

– Daruś, ja umieram.

Darek chciał jeszcze coś powiedzieć, ale dotarło do niego sedno słów.

– Słucham? – stanął zdziwiony.

– Doktor Szklarski zawiózł mnie na badania. Mam w głowie guza, który rośnie.

Darek zatkał usta. Oczy wlepił w rozmówcę. Stał i patrzył.

– Nie jest to rak, nie. Ćiśnieniak, ćiśniak? Nie wiem, jak to się nazywa? Przy dużym stresie, ciśnieniu, cała krew nie przedostaje się dalej, jej część zatrzymuje się i tworzy guz. Nie wyobraź sobie, że to litry krwi, to małe, maciupeńkie kropelki. Noszę w głowie bombę, kiedyś ona wybuchnie...

– Nie! To nie prawda! Niech pan powie, że pan to zmyśla!

– Gdy ona wybuchnie, gdy to się rozleje, albo będę roślinką, albo trupem.

– Nie wierzę panu! Zapytam o to doktora. Nie wierzę panu! – i Darek ruszył w kierunku domu.

– Daruś, zaczekaj. Proszę cię, nie psuj dzisiaj niedzieli. Proszę cię. To już kolejna niedziela, gdzie psuję humor swemu doktorowi. Błagam cię.

Darek stanął, odwrócił się i objął Waldka. Płakał. Waldek czekał, aż uspokoi się.

– Doktor Szklarski zasługuje na... chociaż jedną, jedyną, spokojną niedzielę. Cały tydzień ciężko pracuje. Błagam cię.

Darek przytaknął głową.

– Twoi rodzice dzisiaj dowiedzieli się. Dlatego zaprosili nas na pożegnalny obiad.

– Jak to pożegnalny?? – Darek nie rozumiał.

– Widzisz, dzisiaj czuję się w miarę dobrze, a co będzie jutro Pan Bóg to wie? Ja tak rozumiem.

– Czy lekarze powiedzieli panu, ile życia panu zostało?

– Nie, nie chciałem żadnych wyjaśnień. Nie chcę tego wiedzieć. Gdy kładę się spać, dziękuję Panu Bogu, że pozwolił mi przeżyć dzień, gdy wstaję rano, dziękuje Panu Bogu, że pozwolił mi obudzić się. I tak dziękuję Panu Bogu za wszystko. I modlę się o swego ukochanego lekarza.

Byli już pod domem, gdy z drzwi wyjrzała Jadzia.

– No chodźcie szybciej! Wszystko stygnie! – machnęła ręką.

Przyspieszyli kroku.

– Błagam cię, nie mów tego doktorowi.

Ale Darek nie powiedział nic.

Usiedli. W mieszkaniu wszyscy nagle zamilkli.

– Co taka grobowa cisza? – zdziwiła się Jadzia.

Darek spoglądał po kolei na wszystkich, domowników i na gości.

– A tobie co? – zapytała Jadzia patrząc na ciekawskie spojrzenie jego.

– Kiedy zamierzaliście mi powiedzieć, co!? Za tydzień, za miesiąc, za rok? Co!? – broda dziwnie mu skakała.

– A tobie, o co chodzi? – zdziwił się Jarek.

– Daruś, prosiłem cię. – upomniał go Waldek.

– Waldek umiera, a wy...? dowiedziałbym się kiedykolwiek? – chciał wstać, ale dał spokój.

Henryk utkwił wzrok w koledze.

– W czasie rozmowy, wyszło jakoś tak. Zdanie po zdaniu... przepraszam, kolejna niedziela... Daruś i prosiłem, doktor ciężko pracuje cały tydzień, w niedzielę chciałby odpocząć, psychicznie odpocząć. Ale ty musiałeś.

– Waldek, tu nie chodzi o mnie. – wyjaśnił Henryk.

– Heniuś, chciałem, aby ta niedziela była inna, niż pozostałe, aby była cudowna, przepraszam. Myślałem Darku, że jesteś dorosłym facetem. – pokiwał głową. – Zepsułem kolejną niedzielę.

– Oj tam zaraz zepsułem? – zagaiła wszystko Jadzia.

– Zjem trochę, może mi się humor poprawi. – Waldek podstawił talerz. Nałożył sobie ociupinkę. Spojrzał na posępne miny mężczyzn. – Wypijcie sobie po kieliszeczku, może wam się humor poprawi.

I gospodarz polał, po kolejnym kieliszku.

– Darek, przyjdziesz jutro do mnie, skopiuję ci swoje pliki. Nauczysz się jednej pieśni. Jeśli w razie nie przeżyję, pamiętaj, masz zaśpiewać ją na moim pogrzebie, „Pamiętaj, jak prędko mija czas”.

– Waldek, opanuj się. Proszę. – upomniał go Henio. – Za ostro galopujesz.

– Co prawda, to prawda. – przyznał rację Jarek.

– Panie Walduś, a gdzież to się pan wybiera? Na tamten świat? Za daleko, a i pora nie taka. Nie strasz pan dzieciaka. To jeszcze mało rozumie. – łagodziła sprawę Jadzia.

– Panowie, chociaż wy nie bądźcie dziećmi. Człowiek rodzi się, aby kiedyś umrzeć. Nikt nie żyje wiecznie. – Waldek zaczął konsumpcję.

– Co prawda, to prawda. – znów przyznał rację Jarek.

 

 

Usiedli do kawy. Henryk dziwnie obserwował kolegę, ale Waldek radośnie zaczął rozmowę.

– Wyobraź sobie, że wczoraj skończyłem swoją książkę. Chyba już nie będę nic dopisywał. Jeśli przyjdzie mi coś do głowy, to dopiszę, ale zostawię w lapku. – był rozpromieniony.

– No to świetnie. – ucieszył się Henryk. – I co teraz będziesz robił?

– Będę szukał wierszy. Tematu do wierszy. Może jakieś opowiadania? Nowelki?

Po chwili skończyli kawę. Henryk wziął telefon Waldka.

– Na wszelki wypadek, ustawię ci swój numer pod literą „A Henryk”, drugi... pod „A Pogotowie”, to są nasi, z Kliniki. Gdybyś potrzebował „A Sekretariat” i „A Henryk gabinet”.

– Dziękuję ci. – Waldek uśmiechnął się. – Dzisiaj muszę zadzwonić do wydawnictwa. Na pewno będą chcieli, abym zawiózł im tekst?

– Jeśli będą tak chcieli, to zaczekasz i pojedziemy, jak wrócę, dobrze?

Po chwili Henryk zebrał swe rzeczy i był gotów do wyjścia.

– Heniuś, mieszkamy razem, jesteśmy domownikami. Traktuję cię jak rodzinę, jak syna lub brata, czy mogę na pożegnanie całować cię w policzek?

– Waldek, pocałunek, nawet w policzek, jest czymś intymnym. Przytul się, jeśli ci tego potrzeba, uściskaj mnie, ale bez pocałunków, dobrze?

I Waldek przytulił się do niego.

– Miłej pracy ci życzę. Miłych pacjentów. – i nagle odsunął się od niego. – Przepraszam, nie miałem nic złego na myśli.

Henryk jeszcze posłał mu uśmiech.

Waldek stał w drzwiach i spoglądał na wyjeżdżającą białą Leganzę. Henryk mrugnął mu światłami, wystawił rękę i pomachał. Stał jeszcze chwilę w drzwiach, samochód już dawno zniknął za rogiem. Waldek nacisnął przycisk i brama zamknęła się.

 

 

Spojrzał na zegar, dochodziła dziesiąta. Założył jak umiał buty, zabrał kartę, włożył ją do woreczka na szyi i wyszedł z domu. Po chwili doszedł do sklepu. Wszedł z głośnym...

– Dzień dobry. – i zaraz ucichł.

– Dzień dobry. – odpowiedziała Agnieszka.

Przez chwilę zastanawiał się. Podszedł do niej bliżej.

– Niech mi pani powie, tylko szczerą prawdę... zwolniła go, co? Wyrzuciła? – czekał niecierpliwie na odpowiedź.

– Ale kogo? O kim pan mówi? – nie rozumiała go.

– Bogdan? W tamtym tygodniu jeszcze tu był? – pochylił się, aby wszystko usłyszeć.

Agnieszka machnęła ręką.

– Co pan opowiada? – i pochyliła się ku niemu. – Przeszedł do Przemysłowego. – wskazała palcem.

Waldek odsapnął.

– O Boże?! Myślałem, że już go wyrzuciła?

– Co pan? Takiego fachowca? Awansował na kierownika, ale Przemysłowego.

– Już zapomniałem, co miałem kupić? Idę go zobaczyć.

I przeszedł do drugiego sklepu.

Bogdan opowiadał o lodówce swemu klientowi. Gdy zauważył Waldka skinął mu ręką. Waldek zaczekał. Klient po chwili zapłacił, postanowił, że przewiezie własnym transportem. Wyszedł po pojazd.

– Witam nowego kierownika. – Waldek wyciągnął ku niemu dłoń.

– Witam. – z uśmiechem przywitał go Bogdan.

– Przyszedłem się przywitać, ale tak naprawdę, to przyszedłem się z tobą pożegnać.

– A gdzie wyjeżdżasz? Wrócisz przecież?

– Boguś, ja umieram.

– Przestań! – krzyknął na niego. – Jaja sobie robisz!?

– Boguś, ja mam w głowie guza. Skurwiel rośnie. Henio powiedział, że mnie będzie operował, ale wiem, że to już koniec. Porządkuję swoje życie.

– Przestań, nie wierzę w to.

Waldek podszedł do Bogdana i przytulił się do niego.

– Cieszę się, że poznałem cię.

– Ty poważnie?...

– Coraz gorzej mi chodzić. Chwilami lewa strona... – wskazał i machnął ręką. – Czuję, że to koniec.

Stali chwilę wpatrzeni w siebie.

– Walduś, nawet długu ci nie spłaciłem?

– Boguś, gdy będzie po wszystkim, zapal mi świeczkę, będę wiedział, co to?

Teraz Bogdan przytulił go.

– Dlaczego tacy wspaniali ludzie muszą odejść?

– Każdy kiedyś musi.

– Waldek tu masz mój telefon, dzwoń, każde zakupy ci przyniosę. – i włożył mu wizytówkę do kieszeni.

– Dziękuję, ale Henio powiedział, że będzie robił zakupy.

 

 

Chwilę czekał na połączenie.

– Dzień dobry. Moje nazwisko Waldemar Malarczyk. Dzwoniłem kilka dni temu. Mam już gotową książkę.

– O! Super! – ucieszył się pan. – Proszę nam dostarczyć jak najszybciej tekst. Mamy teraz lekki przestój, wydrukujemy ją dość szybko.

– Panie Jacku, bo myślę, że z panem rozmawiam?

– Tak.

– Jestem przykuty do krzesła. Idę za kilka dni na operację, ale wiem, że jej nie przeżyję. Chciałbym, aby kurier przyjechał, albo ja zamówię kuriera, czy tak można?

– Skoro nie widzi pan innego wyjścia?

– I jeszcze jedna sprawa, najważniejsza. Chciałbym całe honorarium przelać... to znaczy, abyście państwo przeleli na konto mojego lekarza, doktora Henryka Szklarskiego. Proszę, aby kurier przywiózł mi stosowne dokumenty. Ja chciałbym sprzedać mu autorstwo. Rozumie pan? Po mojej śmierci będziecie chcieli może wznowić nakład? Chciałbym go zabezpieczyć.

– Czy pan nie ma rodziny?

– Mam, ale w tej chwili mieszkam... jestem pod jego opieką.

– Czy to jest pod naciskiem?

Waldek uśmiechnął się.

– Nie panie Jacku. To z wdzięczności. Jemu jest też dedykowana książka.

– Dobrze, panie Waldemarze. Pańskie życzenia uszanujemy.

– Dziękuję serdecznie.

Rozłączył się i szybko wyszukał nowego numeru.

– Witaj córeńko. – powiedział wdzięcznie.

– Witaj tatusiu. – Hanka chlipnęła nosem. – Przepraszam, zaskoczyłeś mnie. – wyraźnie płakała.

– Powiedz mi, dlaczego odesłałaś mi pieniądze? Posłuchaj mnie i nie przerywaj mi. Zaraz siądę do laptopa i wyślę ci je. Ja nie potrzebuję już pieniędzy. Córciu kochana, ja umieram. Mam guza. Będę operowany, ale czuję, że nie przeżyję tego. To ogromny wyścig z czasem, ja przegram. Wiem to.

Czekał na jakiś dźwięk, ale Hanka rozłączyła się.

Po chwili zadzwonił telefon.

– Tatusiu kochany, powiedz gdzie jesteś. Zaraz będziemy tam. Tylko powiedz.

– Nie córciu. Ostatnie dni chcę spędzić w spokoju i ciszy. Zrozum to. Zostało mi już tak niewiele dni. Wybacz mi. Czekam na miejsce na Banacha. Doktor Szklarski robi, co może? Wiem, że jak zechcecie, to znajdziecie mnie, ale ja chciałbym ostatnie chwile odpocząć, czy rozumiesz to? Pochowaj mnie obok Zosi. Obok mojej ukochanej Zosi. Zrób tak, jak cię proszę.

W słuchawce długo słychać było płacz, potem połączenie rozłączyło się.

Chciał jeszcze zadzwonić gdzieś, ale zaśpiewał domofon. Podszedł i otworzył. Po chwili w drzwiach pojawiła się pani Jadzia.

– Dzień dobry panie Waldeczku. – jak zwykle uśmiechała się aż nadto.

– Dzień dobry. – Waldek zdziwił się.

– Przepraszam, że się ośmieliłam tak, ale jakoś tak za dużo zrobiłam tego obiadka. My tego nie zjemy sami. A u panów nie ma kto gotować. – postawiła na blacie kuchennym pojemniczki z jedzeniem. – Chyba nie pogniewa się pan?

– To miłe z pani strony, ale po co ten zachód? Po co aż tyle troski o obcych?

– Już teraz to nie obcy. Już teraz jesteśmy przyjaciółmi. A to nie to samo.

– Dziękuję bardzo.

– Tylko pan podgrzeje, jak wróci pan doktor...

– Pani Jadziu... – przerwał jej Waldek. – Jak to miło i dobrze, że pani przyszła. Mam małą, maleńka prośbę. Z dnia na dzień coraz gorzej się czuję, a nie chciałbym martwić tym doktora, czy mógłby ktoś do mnie zajrzeć, ze dwa, trzy razy dziennie.

Jadzia rozpromieniła się.

– Panie Waldeczku, toć doktor już prosił nas o to samo.

Waldek zdumiał się.

– Jak to?

– O Boże, jak doktor troszczy się o pana. On prosił nas, abyśmy zaglądali kilka razy dziennie.

– I jak tu nie kochać takiego lekarza? – zauważył Waldek. – Pani Jadziu, bardzo bym prosił, niech pani weźmie od nas trochę mięsa z zamrażarki. Zrobi pani na jutro pyszny obiadzik i dla siebie, i dla nas. Mamy tego tyle, że pułk wojska najadłby się.

– A czy pan doktor nie zdenerwuje się?

– Pan doktor nie zje zmrożonego. A jak sama pani powiedziała, w tym domu nie ma kto gotować. Nie ustoję przy kuchni.

Pani Jadzia myślała, ale ostatecznie zgodziła się.

– Pani Jadziu, chciałbym się pani czymś pochwalić. – poprosił ją do salonu. – Tylko odpalę lapka.

Po chwili włączył swoją stronę.

– Niech pani usiądzie. – kliknął i objaśnił. – Właśnie kilka minut temu załatwiłem z drukarnią. Napisałem dla doktora książkę. Proszę, a to jest dedykacja.

Jadzia usiadła i zaczęła czytać, i własnym oczom nie wierzyła.

– Pan pisze książki? – zdziwiła się. – To już wszystko rozumiem? To dlatego pan Bogdan w sklepie sprzedaje te wiersze.

– Byłem wczoraj i nie zauważyłem?

– Już od kilku dni. Jak tylko go przyjęli. Jaka ja durna? Nie skojarzyłam pana? – po chwili dodała. – Jaka śliczna dedykacja. – i ukradkiem otarła oko. – Przepraszam, ale ja sobie już pójdę. Wzruszyłam się. Boże? Że ludzie tak potrafią się szanować? – zabrała torbę. – Panie Walduś, jutro przyniosę coś pysznego. Coś wymyślę. Mam drugie zmiany. Po południu zajrzy tu Darek.

– Dziękuję. Niech tylko zadzwoni domofonem.

I Jadzia znikła.

 

 

Zaśpiewał automat otwierający bramę. Waldek podniósł się i wstawił jeden pojemniczek do mikrofali. Po chwili do mieszkania wszedł Henryk.

– Witam! – zawołał wesoło.

– Witam i o zdrowie pytam. – zawołał Waldek. – Chodź pomożesz, bo sam nie dam rady.

– Co to za zapachy? – Henryk przemył ręce.

– Jak widzisz, potrafię jeszcze czymś zaskoczyć? Ale tu rola moja skończyła się. Dalej nie dam rady. Przykro mi, potrzebuję pomocy.

– Dobrze. Resztę zrobię sam. – powiedział Henryk i zrobił.

Podał do stołu. Usiedli. Waldek wlepił wzrok w kolegę. Henryk zauważył to.

– Co się dzieje?

– Odwiedziła mnie nasza sąsiadka. To od niej. Ale w rozmowie, poprosiłem ją, aby ktoś zajrzał do mnie kilka razy. Wtedy powiedziała mi, że mój ukochany lekarz zadbał już o to.

– Wystraszyłeś mnie wczoraj. Raczej, Darek mnie wystraszył. Czy to źle, że troszczę się o ciebie? Po to zabrałem cię do siebie. Jutro i w środę mam operacje, ale od czwartku biorę wolne, tylko zastanawiam się, tydzień, czy dwa.

– To bardzo miłe z twojej strony. Widzisz, teraz dopiero przydałaby się nam Halinka, a ty wywiozłeś ją.

– Od czwartku będę w domu, jak zechcesz możemy pojechać do Pabianic. Jak zechcesz zabierzemy ją do nas, jak zechcesz?

– To jest twoja matka. Nie mam prawa stawiać wymagań, bo możesz powiedzieć mi, ty też masz córki i synowe.

– Waldek! Proszę cię, nie mów tak nigdy więcej. Zabrałem cię do siebie i stałeś się częścią tego domu. Chcę opiekować się tobą tak, jak ty opiekowałeś się mną. To jest mój ogród wdzięczności.

Waldek zawiesił na nim wzrok.

– Skoro jesteśmy przy ogrodzie wdzięczności... dzwoniłem dzisiaj do drukarni. Przysłali kuriera i stosowne dokumenty. Podpisałem je. Upoważniłem ciebie do wszystkiego. Podałem twój numer konta. – Henryk wsłuchiwał się w jego słowa. – Odesłałem pieniądze na konto córki. Zadzwoniłem do każdego dziecka.

Henryk odłożył sztućce.

– I dokąd ty się wybierasz?

Waldek kończył swe danie.

– Heniuś, od jakiegoś czasu zauważyłem, że coś dzieje się z moją lewą stroną. Lewą nogą, lewą ręką...

– Waldek, ja na czwartek umówiłem operację. Wiem, że Pabianice odsuną się w czasie. Ja nie mogę dłużej zwlekać. My nie możemy dłużej zwlekać. Ty już nie masz czasu.

Chwilę siedzieli w milczeniu.

– Jak ja się cieszę, że mam ciebie. Jak ja się cieszę, że Bóg postawił cię na mojej drodze. Jednak Bóg wiedział, co robi? Dzieci strasznie chciały wiedzieć, gdzie jestem? Powiedziałem im, że kilka dni chciałbym zostać w ciszy i spokoju. Ale wiem, że są różne aplikacje, że odnajdą mnie. Powiedziałem im, że doktor Szklarski robi wszystko, co może. Na pewno skontaktują się kiedyś z tobą. Pamiętaj, ja chcę teraz spokoju i ciszy.

– Uszanuję twoją prośbę. – z uśmiechem powiedział Henryk.

– Gdy wychodzisz do pracy, modlę się i proszę Boga, abym mógł cię jeszcze po południu zobaczyć. Gdy kładę się spać, dziękuję Panu Bogu, za przeżyty dzionek i proszę, abym mógł cię rano zobaczyć. Gdy wstaję rano, dziękuję Panu Bogu za to, że się obudziłem i proszę o szczęśliwy dzionek. Przy tym, nie zapominam o modlitwie, w intencji swego ukochanego lekarza. Gdy budzę się nad ranem z horrorystycznego snu, siadam na łóżku i modlę się. I tak upływa mi życie na modlitwie.

– Jeszcze śnią ci się horrory? – zdziwił się Henio.

– Cały czas. Różnią się od siebie, ale każdy jest horrorem. Raz wybucha bomba przed domem, innym razem terroryści zabierają mnie. Chyba muzułmanie, obcinają mi głowę. Nie zawsze uda im się, ale wtedy jestem już innym człowiekiem. Żyję, ale jako ktoś inny. Wtedy szukam swoich. I tak dalej, i tak dalej.

Henryk przyglądał się koledze.

– Waldek, zdążymy. Uwierz mi, zdążymy. Wiem, że sny mają swój przekaz. Moja mamusia zawsze opowiadała nam o snach. Sny mają swój przekaz, ale nie wierz snom. – uspakajał go.

– Czy mogę już posprzątać. – zapytał Waldek.

– Daj spokój. Zrobiłeś obiad, ja sprzątnę. – wyręczył go Henio. – Jutro mam ciężką operację. Nie wiem, o której wrócę. W środę znów znajomy Andrzeja Zawiślaka. Niby coś podobnego do twojej pierwszej, ale potrwa, co najmniej do dwunastej. W środę, będę na obiedzie normalnie.

 

 

Henryk był gotów do wyjścia. Waldek podszedł do niego.

– Heniuś, tak bardzo chcę się przytulić do ciebie. – i objął kolegę. – Weź całą pozytywna energię ode mnie. I niech Bóg będzie przy tobie. – dotknął policzkiem do jego ciała. – Będę się modlił, aby Bóg pomógł ci, aby był przy tobie podczas operacji.

– Dziękuję ci. – poklepał jego plecy. – Dziękuję, ale dzisiaj muszę być wcześniej.

– Niech Bóg będzie z tobą. – Waldek wypuścił Henia. – Wierzę, że się uda.

– I tak trzymaj. – Heniek przyłożył żółwika do jego piersi.

Waldek stanął w drzwiach i spoglądał za wyjeżdżającym. Henio znów pomrugał mu światłami. Już dawno zniknął za ogrodzeniem, a Waldek jeszcze stał. Po chwili wcisnął przycisk i brama zamknęła się.

 

 

Zaśpiewał automat bramy. Waldek podniósł się i wstawił pojemnik do mikrofali.

– Witam cię. – powiedział zmęczony.

– Witam. Serdecznie witam. I ustępuję miejsca. – wesoło dodał Waldek.

Henryk po chwili wyszedł z łazienki.

– Modliłeś się? – zapytał.

– Oczywiście. – szybko odpowiedział Waldek.

– To chyba pomogły twoje modły. Operacja poszła wręcz wspaniale. Pomogłem Kubie przy jego operacji. Zaliczyłem dzisiaj dwie.

– Mój ty Hymenie. Klinika powinna być dumna, że zatrudniła cię u siebie.

– I jest. Dzisiaj doceniono mnie w pracy. Ale o tym, potem.

I usiedli do stołu.

– No powiedz, bo pali mnie ciekawość. Awans, podwyżka? – Waldek nawet nie chciał nakładać na talerz.

– Chciałem czwartkową operację sponsorować z własnych pieniędzy, ale dzisiaj profesor sam wyszedł z propozycją, że wciągną to, pod koszty firmy.

– Czyli NFZ?

– Zrobimy to, jako operację planowaną. Jest już umówiony zespół.

Waldek z uśmiechem wlepiał oczy w kolegę.

– Cieszysz się, czy jesteś zasmucony? – zapytał Henryk.

– Cieszę. Wygrać z przeznaczeniem. – odsunął swój talerz. Zamyślił się.

 

 

Henryk wziął swoją torbę.

– Cześć Waldek. Dzisiaj będę wcześniej. – powiedział wesoło.

– Zaczekaj! – zawołał za nim.

Henryk zatrzymał się już przed drzwiami. Waldek podszedł do niego i objął go, i przytulił się.

– Wybacz mi. – powiedział.

– Waldek, co się dzieje? – zdziwił się Henryk.

– Wybacz mi. – Waldkowi drżała szczęka. – Wybacz, ale muszę cię ucałować. – i przycisnął usta do jego policzka.

– Waldek? Co się dzieje? – wciąż był zdziwiony.

– Wybacz mi, ale poczułem taką potrzebę. – i otarł policzek pod okiem.

– Zaskakujesz mnie. – Henryk już chciał odejść, gdy przytrzymał go za ramiona.

– Moja mama mawiała, gdy chcesz pożegnać kochaną osobę, zrób znak krzyża na jego czole, będzie go chronił. – i Waldek kciukiem zrobił znak krzyża na czole Henryka.

– Codziennie czymś mnie zaskakujesz? – uśmiechnął się do Waldka. – Czy już mogę iść?

– Niech cię Bóg prowadzi. – i jeszcze raz przytulił się do jego piersi.

I wyprostował się dumnie. Stał tak w drzwiach i patrzył za odchodzącym kolegą. Henryk przed bramą zamrugał mu światłami. Znikł dawno za ogrodzeniem, a Waldek stał jeszcze na progu. Już chciał wcisnąć przycisk, ale zostawił otwartą bramę.

Podszedł i usiadł do laptopa. Coś musiał robić?

Wszedł na swoją grę. Ale po jakimś czasie znudziła go.

Otworzył swoje dokumenty. Otworzył nowy plik i zaczął pisać. Napisał jeden wiersz, przeczytał go, spodobał się mu. Zapisał go. Zaczął pisać następny. Po chwili stracił wenę. Zerknął na czas. Komputer wskazywał zaledwie jedenastą trzydzieści.

– Co tu robić do piętnastej? – dziwił się sam sobie.

Wszedł na fejsa. Zaczął zaglądać do znajomych. W zaproszeniach znalazł zaproszenie od Darii Kowalczyk. Kliknął na nią.

Zaczął czytać o niej. Przypomniał sobie, co mówił Henryk zaraz po wypadku.

– To Daria uratowała ci życie.

Przyjął jej zaproszenie. Sięgnął dłonią do woreczka na szyi. Halinka sprezentowała mu go, aby mógł przy sobie nosić swój dowód osobisty i kartę bankomatową. Do tegoż woreczka włożył też wizytówkę Henryka.

Zaczął uśmiechać się do samych myśli.

Zaczął przeglądać oś czasu siostry Darii. W pewnej chwili natknął się na film. Znów przypomniał sobie słowa Henryka.

– Siostra Daria przesłała mi film. Dlatego wiem, co stało się z tobą.

Ciekawość wzięła górę. Kliknął na niego. Z ogromnym zaciekawieniem oglądał tych kilka minut, które pokazywał film. Gdy film skończył się, odsapnął ciężko. Nie wierzył własnym oczom.

Zastanawiał się, czy obejrzeć go jeszcze raz? Czy nie? Kliknął i zaczął oglądać go po raz drugi. Tym razem inne drobiazgi zauważył na filmie. Nadal nie wierzył własnym oczom. Kliknął go po raz kolejny.

Czuł jak adrenalina buzuje mu. Pamiętał wypadek całkiem inaczej. Pamiętał go, z innej perspektywy. Pamiętał go, z innego punktu widzenie.

Poczuł, że coś ciśnie go w piersi. Zaczął zastanawiać się.

– W piersi może cisnąć, gdy jest spadek potasu, przy zawale, przy...

Wstał i sięgnął po telefon. Ból w piersi nasilał się, dochodził do tego ból głowy. Wcisnął „A Pogotowie”. Gdy tylko miał sygnał zaczął.

– Moje nazwisko Waldemar Malarczyk, od kilku chwil coś się ze mną dzieje. Boli mnie w klatce, boli mnie głowa, boli mnie coraz mocniej. Mój adres Rybie 19 kwietnia 73.

– Dziękuję. Proszę wyjść na powietrze. Już ktoś jedzie.

– Wasnie wyodze. – Waldek zaczął bełkotać.

Skierował się ku drzwiom, ale były okropnie daleko. Wcisnął numer do sekretariatu. Mówił coś, ale nie był pewien, czy jest rozumiany.

– Po... móżcie... my. – powiedział na koniec.

Doszedł wreszcie do drzwi, przekręcił zamek, z całych sił pchnął je, ale zauważył, że przewraca się. Sunął się po futrynie. Chciał za wszelką cenę ochronić telefon. Drzwi odbiły się od futryny i uderzyły go w głowę. Już na ziemi wcisnął numer „A Henryk”. Położył go na ziemi i czołgał się ku wyjściu. Usłyszał coś, może to był sygnał, może nie?

Bełkotliwym głosem zaczął nawoływać Henryka. Co chwila odsuwał telefon od siebie i sunął się, jak mógł najdalej od drzwi. Tylko prawą ręką mógł cośkolwiek robić, lewa odmawiał mu posłuszeństwa. Uniósł głowę na chwilę. Spostrzegł obok siebie kałużę krwi.

– Heniuś pomóż mi. – wciąż nawoływał Henryka.

 

 

Darek stał przed sklepem. Bawił się telefonem, gdy usłyszał głos syreny Pogotowia. Zaczął nasłuchiwać, ale głos syreny był coraz wyraźniejszy. Odszedł kilka kroków od sklepu. Wreszcie zauważył karetkę. Wóz skręcił na posesję Szklarskich. Darek wystraszył się. Stał i nie wierzył własnym oczom.

Wreszcie rzucił się biegiem w kierunku posesji Szklarskich.

Zdziwiła go otwarta brama. Na posesji lekarze już wkładali Waldka na nosze. Po głowie ciekła mu krew.

– Waldek!! – zawołał od bramy. – Waldek! – odsunąć chciał lekarza, ale ten powstrzymał go. – Co mu jest!?? Kto go pobił!?

– Znasz go? – zapytał lekarz, który zastąpił mu drogę.

– Tak! Na szyi ma swoje dokumenty.

Lekarz puścił go. Waldek wyciągnął ku nie mu swą dłoń.

– Przepraszam, ale dla niego każda sekunda to ryzyko. Zajmij się domem. – i lekarz odsunął chłopak od pacjenta.

Po chwili przeraźliwy sygnał zagłuszył wszystko.

 

 

Pochyleni nad pacjentem rozmawiali o niczym.

– Jeszcze chwila i kończymy. – powiedział doktor Szklarski. – Już mnie plecy bolą. Muszę rozprostować je. – i wyprężył się i przechylił do tyłu. – Gdyby ktoś usłyszał mój telefon, proszę odebrać. – powiedział raczej dla informacji.

– Właśnie dzwonił przed kilkoma minutami. – powiedziała pielęgniarka.

– Może ktoś sprawdzić, kto to? – poprosił. – Czekam na ważny telefon. Wcale nie musi go być. – dodał.

Pielęgniarka znikła za drzwiami. Po chwili wróciła, zakładała nową rękawicę.

– Sekretariat. – poinformowała.

– Co takiego? – zdziwił się. – Przecież wiedzą, że operuję.

– Czasami Ewelina nie wie, kto jest gdzie i dlaczego? Zdarza się to najlepszym.

– Jeszcze kilka minut i szyjemy. – powiedział lekarz.

Nagle drzwi rozwarły się i do sali wszedł doktor Podgórski.

– A co ty Kuba?? – zdziwił się doktor Szklarski. – Nudzi ci się w domu?

– Może pomóc? – chciał wejść na wesoło.

– Za chwilę szyjemy. – oznajmił Henryk.

– Dzwoniła do mnie Ewelina. Mam cię zastąpić. – powiedział i stanął obok Henryka.

– Bez jaj. – powiedział Henryk.

– Tego nie odpinam, nawet przy operacji. Ja dokończę, idź do niej.

Szklarski dokończył osuszanie.

– Powyciągaj i szwy. – powiedział.

– Sorry, byłbym wcześniej, ale na Grójeckiej był wypadek. Latarnia spadła na samochód. Być może będzie trochę roboty?

Szklarski spojrzał na Podgórskiego. Przypomniały mu się słowa...

– Niech spojrzy w bok, zobaczy tego, który miał pozbawić go zawodu.

Wyszedł. Szybko przebierał się. Osuszył ręce. Wykręcił Waldka.

– Tu mieszkanie państwa Szklarskich. Darek Polkowski... – usłyszał.

– Darek? To ty? – zapytał. – Gdzie Waldek?

– Doktorze, chyba był napad. Pogotowie zabrało Waldka, był cały we krwi.

– Dlaczego myślisz, że napad?

– Bo wszystko jest pootwierane.

– Daruś zostań na posesji jakiś czas.

– Doktorze, choćby do nocy. – zawołał chłopa.

Wykręcił Sekretariat.

– Ewelinko, o co chodzi z Podgórskim? – zapytał.

– Jest już? – zapytała. – Jesteś przebrany?

– Tak.

– Na blok „D” przywieźli Malarczyka.

Ale Henryk już nie słuchał. Pędził korytarzami w kierunku bloku „D”.

– Przywieźli Malarczyka, gdzie jest!?? – zapytał na dyżurce.

Nie czekał na odpowiedz, tylko pędził dalej na OJOM.

– Co z nim? – wpadł do sali.

Andrzej akurat pobudzał go defibrylatorem. Pielęgniarka podała mu fartuch i pomagała się ubrać.

– Uratujcie go. Błagam, uratujcie go. – doktor rozklejał się.

– Heniuś, robimy wszystko, co możemy. – pomiędzy strzałami powiedział Andrzej.

Drugi strzał poruszył aparat.

– Jest nasz. – ucieszył się Andrzej.

– Utrzymajcie go przy życiu dziesięć minut. Chyba pamiętasz to? – prosił Henryk. – Dziesięć minut.

Podszedł do Waldka. Pacjent otworzył oczy.

– Heniuś. – powiedział bardzo ciepło. – Zdążyłeś? – wyciągnął ku niemu dłoń.

Henryk pochwycił jego dłoń w swoje dłonie.

– Wszystko będzie dobrze. – Henryk mówił szybko, jak gdyby bał się, że nie zdąży powiedzieć wszystkiego. – Wytrzymaj tylko dziesięć minut. Wszystko będzie dobrze. – ale Henryk rozkleił się na dobre. Już nie był to ten twardy lekarz, ten neurochirurg, był to już zwykły człowiek, prawdziwy kolega, prawdziwy kumpel. – Wszystko będzie dobrze.

– Heniuś. – powtarzał pacjent. – Heniuś. – uśmiechał się do kolegi.

Jego uścisk stawał się lżejszy. Aparatura zaczęła wariować.

– Heniuś, nie pomagasz nam, to chociaż nie przeszkadzaj. – zawołał Andrzej.

– Heniuś. – pacjent wciąż uśmiechał się do swego ukochanego lekarza. Jeszcze chciał go ścisnąć za dłoń.

Doktor Zawiślak szybko założył maskę na twarz pacjenta.

– Heniuś, co oni robią, Heniuś. – mamrotał pacjent i jego ręka wysunęła się z dłoni lekarza.

Aparatura wariowała i nagle wszystko uspokoiło się. Henryk zakrył dłońmi twarz. Nie ukrywał swego wzruszenia.

 

 

Waldek usłyszał sygnał. Nie zastanawiał się, tylko zsunął nogi z posłania. Postawił je na podłodze. Wstał. Przed nim wisiała firanka z bielusieńkiego tiulu. Rozsunął ją. Za nią był piękny ogród. Zrobił kilka kroków, cudowne drzewka kołysały gałązkami na niewyczuwalnym wietrzyku. Jak gdyby żyły, jak gdyby zapraszały do siebie.

– Już znalazłem swój „Ogród wdzięczności”

I na gałązce serduszko zawieszę,

Lecz nie pytaj mnie drzewko, „Dlaczego?”,

„Może jego smutne serce pocieszę”.

Gdy drugie zawieszę, odpowiem gałązce,

„A to za życie”, następne „Za skromność”.

„Za dar istnienia”, „Za przyjaźń dozgonną”,

„Że mogłem kochać i być kochanym”.

Ozdobię drzewko sercami wdzięczności.

Na każdym imię jeszcze dodam.

Na jednym, „Dla Zosi”, na innym „Dla córki”,

no i dla tego, kto mnie tak ratował.

Kto mnie z kaleki przestawił w siłacza,

Kto na me barki ogrom zdrowia wtaczał,

Kto nie chciał słuchać moich słów wdzięczności,

Tylko przytłaczał mnie ogromem radości.

Już odnalazłem swój „Ogród wdzięczności”

Na jego polu drzewka posadzę.

Ozdobię drzewka sercami wdzięczności,

Bo czuję w piersi niedosyt miłości,

Dla tych, co wdzięczność należy nieść w darze.

Chodził od gałązki do gałązki i zawieszał coś, co wyskakiwało mu z piersi, jak piłeczka wyrzucana z maszyny. Popatrzył na swe dzieło. Spojrzał na bieluteńką firankę. Podszedł do niej i rozchylił ją lekko.

Za firanką, jakże pięknie ubarwiona sala, a w niej krzątający się ludzie. Chciał już zasłonić, gdy poznał swego ukochanego lekarza. Tam, gdzie był wszystko było piękne, bieluteńkie. Tam, gdzie był jego lekarz, wszystko było barwne, kolorowe.

– Tylko pożegnam się z tobą. Byłeś moim ukochanym lekarzem. – i rozchylił bieluteńkie firanki.

Wszedł do sali. Jego doktor płakał. Zrobiło mu się przykro i żal lekarza. Podszedł do Henryka.

– Heniuś, czy mogę cię uściskać? – zapytał. – Wiem, ty nigdy nie chciałeś, abym cię ściskał, abym przytulał się do ciebie. Jeden jedyny raz? Proszę?

Ale Henryk nie zważał na niego. Waldek chciał go objąć, ale doktor poruszał się. Pielęgniarka uspakajała go.

– Doktorze, proszę. To już po wszystkim. – trzymała go za ramiona. – Jesteś lekarzem, wiesz, że już nic nie można?

Waldek chciał dotknąć jego policzka, ale lekarz był w ciągłym ruchu. Wreszcie dojrzał łóżko... przyjrzał się osobie na nim. Twarz pacjenta była zalana krwią, ale poznał twarz, to był on. Spojrzał jeszcze raz na doktora Szklarskiego. Zrobiło mu się smutno. Zrobiło mu się żal doktora.

Doktor Szklarski podszedł do łóżka. Wyciągnął dłoń i dotknął twarzy leżącego i zaczął recytować jego wiersz.

– Na ustach twych zostanie już milczenie.

Już usta nie wypowiedzą więcej słów.

W sercu mym żal i wielkie poruszenie,

Bo miałeś tyle wypowiedzieć mi słów.

Chciałeś powiedzieć mi o zmarnowanym życiu,

Chciałeś powiedzieć mi o marzeniach swych,

O tym, że chciałem, abyś był mym kumplem,

Lecz nie umiałem wyjaśnić tego Ci.

Robiłem wszystko, aby zadać ranę,

Aby codziennie z życia sobie kpić,

Bo nie wiedziałem wtedy jeszcze,

Że z kolegów najważniejszym byłeś ty.

Ty w moim sercu będziesz tkwił na wieki,

Bo nie umiałem zapomnieć czynów twych.

Ty z maleńkiego, zrobiłeś mnie wielkim

I tego ja nigdy nie zapomnę ci.

Druhu i kumplu, przyjacielu mój,

Za tobą tęsknił będę wiele lat.

Wiem, że kiedyś twój obraz w pamięci zatrze się,

Ale w sercu na zawsze pozostanie ślad.

Do doktora Szklarskiego podeszła pielęgniarka. Wzięła go za ramię.

– Doktorze, jesteś lekarzem... – powiedziała cicho i próbowała odciągnąć go. – ...wiesz dobrze, że to już koniec.

 

 

 

Tom 1

 

 

Koniec

 

 

 
 
Przycisk Facebook "Lubię to"
 
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja