11. Dom spokojnej starości
Henryk położył swoją torebkę na półeczce.
– Cześć mamo! – zawołał. – Pięknie pachnie!
– Umyj ręce i chodź, już nakładam. – odezwała się mama.
Henryk przemył ręce. Podszedł do matki i ucałował ją w policzek.
– O? Widzę, że miły dzień miałeś dzisiaj? – ucieszyła się.
– A jak to odgadujesz? – usiadł.
– Jesteś cały rozpromieniony, radosny. Tak, jak gdyby słońce świeciło na ciebie? – wyjaśniła. Podała mu flaczarkę.
– To można różnie nazwać. – powąchał zawartość. – Uwielbiam twoje flaczki. – ucałował dłoń matki.
– W pracy dzisiaj wszystko w porządku? – ucieszyła się.
– Można powiedzieć, rożnie. Jak to w szpitalu?
Chwilę jedli w milczeniu.
– Zostajesz w domu na noc? – rzuciła od niechcenia.
– Tak, dzisiaj śpię całą noc. – oświadczył.
– Och, jak się cieszę. – uradowała się. – Już mi cię było szkoda?
– Nie żałuję czasu spędzonego w szpitalu. Codziennie w szpitalu umiera po kilka osób, ja uratowałem życie... uratowałem swego kumpla, mamusiu.
– Tak, ale jakim kosztem? Tyle nocy nie spałeś? – użalała się nad losem syna.
– Mamusiu, czasem żeby coś uratować, trzeba coś poświęcić.
– Jak tak mówisz, jestem taka dumna z ciebie. – popatrzyła na niego. – Mój synek... – westchnęła ciężko. Wlepiła w niego wzrok.
– Odpoczniemy chwilę? – zaproponował, bo matka tak wpatrywała się w niego.
– Nie, już mam wszystko gotowe. Zgadnij co?
– Mamuśka, trudno nie zgadnąć. Pierożki.
– Tak, twoje ulubione, z mięskiem i grzybkami. Z trociny.
– Jak odjedziesz kiedyś, będę tęsknił za twoim jedzeniem.
Halinka zbyła to milczeniem.
– Po obiadku pomożesz mi podjąć męską decyzję. – poprosił.
– My kobiety podejmujemy babskie decyzje. – roześmiała się. – Ale chętnie pomogę. A o co chodzi?
Starał się nie przeszkadzać w konsumpcji i opowiadał.
– Kolega, któremu poświęciłem tyle czasu w szpitalu, za kilka dni wychodzi.
– I dzięki Bogu. – użaliła się. – Czy chociaż wszystko w porządku? – zapytała.
– Mamusiu... toć w końcu ja go operowałem.
– Faktycznie. Głupio zapytałam.
– Wiem, o co chciałaś zapytać. Z nim wszystko dobrze. Ale nie w tym rzecz. Dużo z nim rozmawiam... – zgubił dalszy sens zdania. – On chętnie rozmawia ze mną. Z sensu rozmów wywnioskowałem, że nie chce wracać do rodziny.
– Ale dlaczego? Tylko w rodzinie...
– Mamuś. – przerwał jej.
– Ale w rodzinie czujemy się najlepiej.
– On ma wielki żal do rodziny, ogromny i ja go rozumiem.
– Dzwoniłam dzisiaj do Mateusza. W ogóle was nie rozumiem. – zmieniła temat.
– Mamusia, chcesz mnie posłuchać?
– Macie inne poglądy. To już nie to pokolenie, co nasze.
– Skoro chcesz wiedzieć kilka zdań o swoim wnuku Mateuszu... gdy byłem w potrzebie, dzwoniłem do niego... czy wiesz, co mi powiedział? Problemy ojca mnie nie interesują. Mną, kaleką, zajął się obcy człowiek. Człowiek, którego tylko operowałem. Własny syn powiedział mi po kilku miesiącach, gdy ty kochałeś się z matką, ja nie miałem prawa wchodzić do pokoju, a ty dzwonisz do mnie, jak ja kocham się ze swoją konkubiną. To był jego argument. Konkubina ważniejsza niż własny ojciec. Ale błagam cię, zostawmy Mateusza w spokoju. Jak sobie pościeli, tak się wyśpi. Wiem, źle wychowaliśmy go. Wiem i Grażyna też zrozumiała to, że obudziliśmy się z ręką w nocniku.
Halinka przerwał zmywanie. Objęła syna.
– Przepraszam. Nie tak miał wyglądać ten dzień.
– Więc nie rozmawiajmy o Mateuszu.
– Serce mnie boli, gdy myślę o swoim wnuku.
– Serce mnie boli, gdy pomyślę, że byłbym kaleką, bo nie było nikogo, kto by podał mi rękę. Serce mi się raduje, gdy przypomnę sobie, jak ten obcy człowiek starał się, abym mógł stanąć na nogi. Ile w nim było radości, gdy zobaczył, jak stawiam pierwsze niezdarne kroki. Serce mi się raduje, gdy przypomnę sobie, jak ten człowiek woził mnie od rehabilitanta do rehabilitanta, ile czasu włożył w to, abym mógł stać się od nowa lekarzem. Serce mi się raduje i dlatego dzisiaj jestem taki radosny. Czy już rozumiesz?
Matka znów bez słowa objęła syna. Tuliła go.
– Synku. Jestem szczęśliwa, że masz takich przyjaciół. Po prostu szczęśliwa. Ale żal mi, że masz takiego syna. Po prostu żal mi. – spojrzała radośniej na syna. – Napijemy się po kieliszeczku? Ale? Co ja mówię? To ty powinieneś zaproponować coś swojej matce?
Wziął ją pod rękę i weszli do salonu.
– Naleweczkę? Prawda?
Podał matce kieliszek. Halinka usiadła w fotelu.
– Coś zacząłeś, ale ci przerwałam... o czym mówiłeś?
– Chcę zabrać kumpla ze szpitala tu, do siebie. Doradź mi, w którym pokoju mam go ulokować?
– Synku, ty chcesz, czy ty go zabierasz? – zauważyła matka.
– Chcę.
– Nie rozmawiałeś z nim?
– Jeszcze nie.
– Synku, ile ty masz lat. Chyba najpierw powinieneś zapytać, czy zechce?
Heniek spuścił wzrok i zamyślił się.
– Mamo, komplikujesz. On nie ma gdzie jechać. Zaproponuję mu, gdy będę wiedział, że szykują go do wypisu. Oj, zgodzi się. – uśmiechnął się do swych myśli. – Tobie mogę opowiedzieć, nazywa mnie swym ukochanym lekarzem. – odstawił kieliszek. Podał rękę matce. – Chodź ze mną. Gdzie ulokowałabyś go, tu na dole, czy w tym pokoju na górze. – wskazał lokalizację.
Rozpromieniony, nie wiadomo, czy alkoholem, czy pomysłem pokazywał lokale.
– W zwyczajach utarło się, że gości lokuje się zawsze na górze. Ale dla wygody proponowałabym dół. Chyba nie jest gazelą? Zanim z góry zejdzie na dół, zmęczy się. Dół.
– Pięknie wybrałaś. Też tak chciałem. Blisko do kuchni, do ogrodu, na powietrze. – ucałował policzek matki. – Zmienimy pościel? – zapytał.
– Synku... – prawie zawołała. – Zostaw mi to. To akurat rola kobiety. Krwawił nie będzie?
– Nie. – ale zaraz odwołał to. – Ma ranę głowy. Różnie to może być.
– Dam mu piękną pościel.
Stali w pokoju na dole i patrzyli na wnętrze.
– Tu będzie mieszkał Waldek. – ucieszył się Henryk.
– Waldek? – zdziwiła się Halinka.
– Tak. Jak to? Nie znasz jego nazwiska? Nigdy nie wspominaliśmy z Grażyną, kto to? Waldemar Malarczyk. – wyjaśnił.
– Ten Malarczyk? – Halinka zdziwiła się.
– Nie wiem, o którym myślisz? Malarczyk, ten od „Ogrodów wdzięczności”.
– Napisał wiersze...
– „Ogrody wdzięczności”, dedykował mi je.
– O Boże. No właśnie, o nim myślałam. Na fejsie, mam wśród znajomych Waldemara Malarczyka. Może to on? Ale cukrzy, „lubi” każdy mój post. – uśmiechała się.
– Mamusia, ja idę spać. Po tym kieliszku padam. Zamulił mnie. – i ucałował matkę.
– Zostaw mi tylko na wierzchu „Ogrody wdzięczności”, poczytam sobie.
Lekarz wszedł do sali.
– Dzień dobry panowie. – powiedział i szybko podszedł do nowego pacjenta.
– Dzień dobry. – Waldek usiadł na łóżku. Wracał właśnie z łazienki.
– Dzień dobry doktorze. – odpowiedział nowy.
– Pana przywieźli w nocy? – zapytał lekarz.
– Tak. Tu jest cała dokumentacja. – pokazał na szafkę. – Przepraszam, nie mogę się podnosić. Lekarz, który mnie w nocy przyjmował powiedział, abym starał się nie ruszać, bo pogorszę sobie stan. Ale wie pan...
– Rozumiem. – odpowiedział lekarz. – I proszę stosować się do zaleceń lekarz. Za chwilę będzie obchód i dowie się pan wszystkiego. Prawdopodobnie za chwilę pojedzie pan na salę operacyjną. Co pana boli?
– Kręgosłup.
– Jak bardzo? Proszę określić w skali do dziesięciu?
– Panie doktorze, jesteśmy sami mężczyźni, powiem po męsku, kurewsko.
– To chyba już po za skalą? Prawda? – lekarz był poważny. – No dobrze. Proszę wytrzymać jeszcze chwilę. Proszę nie ruszać się. Obiecuję, wszystko będzie dobrze.
– Oj, panie doktorze, chciałbym. – ucieszył się pacjent.
– Wszystko za chwilę. – lekarz uniósł dłoń na znak spokoju. – A u pana? – uśmiechnął się do Waldka.
– Przeżyłem nockę. Pielęgniarka dała mi coś na sen, mało pamiętam. Rano umyła. Dziękuję. – ale lekarza już nie było.
Doktor wyszedł na korytarz.
– Tu jest doktor! – usłyszał głos pielęgniarki.
Od strony windy zawrócił lekarz. Zaczekał.
– Witam, nie wiem, czy kolega mnie pamięta. – zaczął przybysz, ale doktor Szklarski skinął głową na „tak”. – Jestem Andrzej Zawiślak...
– Wiem kim jesteś kolego, bo inaczej ja będę się musiał przedstawiać, a przecież już nas sobie przedstawiono. Zapraszam do mnie. Za chwilę mam operację. Co cię sprowadza do mnie?
– A to już wejdźmy do gabinetu. – Andrzej przyciszył głos.
Weszli do gabinetu. Usiedli.
– Ja rozumiem, droga służbowa, ale jest sprawa i to nagła. – wyjaśniał Andrzej.
– Rozumiem operacja? – wpadł mu w słowo Henryk.
– Tak. W tej chwili pacjent jest u nas na Oddziale. Nie chcę jakiegoś tam partacza. Chciałbym fachowca. Ciebie.
– Rozumiem, nie ma sprawy. – zaczął szukać wśród papierów. – Gdzieś tu Lenka zostawiła mi grafik. Mam, na przykład... – i na chwilę odbiegł od tematu. – Rozumiem, że opinia kardiologa...
– Nie, no człowiek kwalifikuje się do operacji. Oczywiście, wszystko na legalu. – uspokoił go.
– No to tak... następny tydzień wtorek lub środa...
– Nie aż tak szybko. Nie... gdzieś za miesiąc, albo co najmniej za miesiąc.
Henryk uśmiechnął się serdecznie.
– Spoko. – machnął ręką. – Tydzień wcześniej daj znać, no i dokumenty, chciałbym zapoznać się z nimi nieco wcześniej.
– Heniuś, oczywiście. Kiedyś spotkamy się na jakimś grilliku. – zaproponował Andrzej.
– Sorry, ale za chwilę mam operację. Niestety, muszę.
Szli korytarzem, gdy Andrzej zaczął opowiadać.
– To syn siostry mojej żony. Chcą, aby to było zrobione, tak jak należy, rozumiesz? Opowiadałem im kiedyś o tobie. Są tobą zachwyceni.
Henryk skromnie uśmiechnął się.
– Zawstydzasz mnie.
– Będziesz miał u mnie wielki dług wdzięczności. – prawie, że przyrzekł.
– Dobrze, będę trzymał cię za słowo. – Henryk przyjął obietnicę.
Waldek położył się.
– Czy on pana operował? – zapytał nowy.
– Tak i jestem bardzo szczęśliwy.
– Jak on się nazywa?
– Szklarski. Doktor Henryk Szklarski.
– Tak. To on ma mnie operować. Tak powiedział lekarz, który mnie przyjmował. Ja nazywam się Jacek Lewandowski. Tak się domyśliłem, że panu dała coś na sen, bo ruch był tu dość spory, a pan spał, jak zabity. – uśmiechnął się.
– Na imię mam Waldek. – przedstawił się.
– To kiedy była operacja? – zapytał Jacek.
Waldek zamilkł.
– Rozumiem. Przepraszam. – Jacek przestał.
– To nie tak. Zastanawiam się, jaki dzisiaj jest dzień. Ja jestem z tego wypadku w Raszynie. Kilka dni uciekło mi z życiorysu. Nie wiem, czy pan słyszał? Przepraszam, nie wiem czy słyszałeś, no bo przedstawiłeś mi się. Jedyny pieszy... – Waldek zaczął się śmiać.
– Dlaczego się śmiejesz? To takie wesołe? – Jacka to zdziwiło.
– Widzisz, dzisiaj jest to dla mnie śmieszne, ominął mnie jeden samochód, ominął mnie drugi samochód... kierowca tego drugiego wyszedł i spuścił mi w pierdziel.
– Ja też jestem z tej kraksy. – szybko dodał Jacek.
I już Waldkowi nie było tak wesoło.
– Dopiero dzisiaj? – zdziwił się.
– Zabrali mnie najpierw do szpitala, gdzie zrobili mi badania, potem rezonans. Wczoraj już nie było ratunku, w nocy przywlekli mnie tu. Z godziny na godzinę stan się pogarszał. Makabra.
Waldek już nie chciał rozmawiać. Tylko słuchał.
– Z której strony byłeś? – zapytał Waldek.
– Nie rozumiem? O jaką stronę ci chodzi? – zdziwił się Jacek.
– Jechałeś do stolicy, ze stolicy?
– Ach, o to? Z Warszawy. Nie mogliśmy zrozumieć, jak ten samochód uderzył w kościół? Skąd jechał, jak jechał?
– Nurkował z lewego pasa, przed skwerkiem.
Na korytarzu powstało poruszenie. Do sali weszli lekarze. Od razu podeszli do Jacka. Profesor od razu skierował się do pacjenta.
– Już wszystko wiemy. Szkoda, że tak późno trafił pan do nas, ale za kilka minut pan idzie na operację. A ogólnie jak pan?..
– Do wczoraj, z dnia na dzień, co raz gorzej, ale wczoraj, to z godziny na godzinę. – wyjaśnił pacjent.
I skierował się do lekarzy.
– Nie zatrzymujcie go, na stół.
Lekarze potakiwali pomiędzy sobą, coś mówili.
– U pana chyba lepiej? – zapytał Waldka.
– Muszę przyznać, że tak.
Profesor uśmiechnął się do pacjenta.
– Z tej samej kraksy. – wskazał Jacka. – Tylko pan miał więcej szczęścia. – i zniknął za drzwiami.
Po chwili już pielęgniarki przyjechały z łóżkiem.
– Da pan radę przejść? – powiedziała do Jacka.
– Powinienem. Mam nadzieję, że w kroplówce było coś przeciwbólowego? – Jacek leniwie podnosił się.
– Wszystko, co trzeba. – dodała pielęgniarka.
Jacek z grymasami twarzy, ale przeszedł na ich łóżko. Pielęgniarki już nieco ciszej mówiły, co ma zdjąć, co założyć...
– Szkoda, żeśmy sobie nie pogadali. Ale po operacji pogadamy. – dodał Jacek.
Waldek uśmiechnął się.
– Mówisz, że ten lekarz jest dobry? – zapytał już na wyjście.
– Szklarski?? Najlepszy. Lepiej trafić nie mogłeś. To anioł, nie lekarz.
– Do zobaczenia po operacji. – skinął ręką do Waldka.
– Szybko wracaj. – uśmiechnął się Waldek. – I uleczony.
Kończyli już posiłek, gdy Halinka zapytała.
– Markotny jakiś jesteś? – popatrzyła na Henryka. – Stało się coś w pracy?
Henryk popatrzył na matkę.
– Nic złego. Dzień, jak co dzień. Wczoraj przywieźli nam kolejną ofiarę kraksy w Raszynie. Tak myślę... Waldek miał jednak dużo szczęścia. Musiałem dzisiaj nareperować człowieka z tej samej kraksy. Gdyby przywieźli go do nas od razu wtedy, dzisiaj już wychodziłby ze szpitala. Rozwieźli ich po okolicznych szpitalach i szpitalikach. Trzymali go tam kilka dni, a my później w ostatniej chwili...
– Ale udało się wszystko? – zapytała.
– Mamuś. – położył swą dłoń na jej dłoni. – Ja jestem Szklarski. Oczywiście, że udało się.
– To dobrze. I dzięki Bogu, że dobrze. – popatrzyła na syna. – Jestem dumna i szczęśliwa. No i jeszcze jeden człowiek jest szczęśliwy dzięki tobie. To dobrze synku.
Patrzyła na syna. Był przygnębiony, ale jednak szczęśliwy.
– A twój kolega, kiedy wychodzi? – zapytała.
– Trochę zmęczyła mnie ta operacja i nie miałem nawet czasu... na nic nie miałem czasu. Nawet nie zajrzałem dzisiaj do niego. Tak myślę, może pojadę, to nie tak daleko, to tylko osiem minut?
– Synku, odpocznij. – użaliła się Halinka. – Jutro też jest dzień. Jest już późno. Posiedź trochę z matką.
Henryk popatrzył na matkę.
– Wiesz? Pomyślałam sobie... – uśmiechnęła się. – Miałam jechać do Pabianic, ale chcę zaczekać na twojego kolegę.
– Słucham? Mamo? To mój kolega. – zdziwił się Henryk.
– Ale pisze wiersze dla wszystkich. – uśmiechnęła się. – Wczoraj jak czytałam, tak spłakałam się... – i chusteczką otarła nos.
– Mamuś? – jeszcze bardziej zdziwił się Henryk.
– Te z dedykacją dla ciebie są przepiękne. I dlatego chciałabym zaczekać i poznać tego człowieka.
– Już chciałem wstać i jechać, ale to, co mówisz?.. to jest po prostu niebezpieczne.
– Czy wiesz, gdy go spotkam, porozmawiam, czy wiesz jak będą mi moje koleżanki i sąsiadki zazdrościć?? – zamyśliła się.
– Wy kobiety jesteście chore na punkcie facetów. – zauważył. – Powiem ci coś, tylko proszę, nie dokuczaj potem mi. – i zaczął swoją opowieść. – Zaraz po pierwszej jego operacji, Waldek chciał zakolegować się ze mną. Opowiedział mi to kiedyś... no i przyjeżdża kiedyś do mnie, miałem trochę roboty, czekał dość długo. Wreszcie znalazłem dla niego czas, i... podchodzę i jak zwykle... słucham, o co chodzi? Więc wylewnie mówi mi, że chciałby ze mną porozmawiać... jesteśmy na korytarzu, więc mówię... słucham... chcę zaprowadzić go do gabinetu... on, że wszyscy z rodziny dziękowali mi w jakiś sposób, jedynie tak wyszło, że on nie. Więc wyciągam rękę i mówię mu, dziękuj. Bo nic innego nie oczekuję, a on mi, że on chce podziękować w szczególny sposób... – Henryk zrobił smutną minę.
– Nie rozumiem, co w tym smutnego? – zauważyła Halinka.
– Mamusia, tylko proszę nie dokuczaj mi później, OK? – spoważniał.
– Na razie to nie wiem, o co chodzi? Nie mogę zrozumieć? – była zdziwiona.
– Dowiedziałem się kilka dni po operacji, że w czasie operacji mąciła na sali niejaka Basia.
– A kto to? – zdziwiła się Halinka.
– Jedna z sekretarek, Basia Szafrańska, sekretarka jednego z profesorów, który ma dość duże wpływy... a dzięki temu i ona. Kobieta, która wiele może, ale zaznaczyć muszę, że nie u nas, nie u mnie.
– Nic nie rozumiem? – Halinka nasłuchiwała.
– My, lekarze nie lubimy protekcji.
– Nadal nic nie rozumiem?
– Byłem w szpitalu w Pruszkowie, gdzie leżał Waldek, widziałem, jak jest załamany, jak przeżywał swoją chorobę. Widząc to, podjąłem się pomóc mu. Sam zaoferowałem się.
– No to dobrze. – ucieszyła się Halinka.
– Tak, ale gdy doszły mnie słuchy, że sięgał protekcji kobiety i to jeszcze takiej, która u nas mało może, a robi dużo szumu, zdenerwowałem się. – Henryk podniecał się niepotrzebnie.
– Synku... – Halinka pogładziła jego policzek.
– Powiedział tak dziwnie, chcę podziękować w szczególny sposób... chciałem mu pokazać, sam w tej chwili nie wiem co? Z jego żoną rozmawiałem jak należy. To była miła kobietka. Nie wiem, dlaczego ogarnęła mnie głupia mania, więc zaprowadziłem go do małej stołówki... tak, chciałem zobaczyć, jak wygląda ten szczególny sposób... ale chciałem, aby pokazać mu, jak postępuję z ludźmi z protekcją, a on wyciąga z kiszenie ten oto breloczek i... – zakrył dłońmi twarz. – Nawet nie masz pojęcia, jak mi było potem wstyd.
– Nie rozumiem, synku? – dziwiła się Halinka. – Nadal nie rozumiem?
– Chciałem pokazać mu, że nie dla wszystkich pacjentów jest mój gabinet, a zwłaszcza nie dla tych z protekcją. W taki dziwny sposób mówił o tym szczególnym dziękowaniu, że chciałem zobaczyć, jak wygląda to szczególne podziękowanie. Ale jak zaczął mówić mi, jak szczególne miejsce znalazłem sobie w jego sercu, zaczęło mi być wstyd. Chciałem, aby jak najszybciej skończył. Potem jeszcze powiedział, że pisze wiersze i że chciałby jeden tomik zadedykować mi. Ja wtedy chyba płonąłem ze wstydu.
– Czy ja dobrze rozumiem?
– A jak rozumiesz?
– Ty chciałeś pokazać mu swoją wyższość?
– Mamusia, przysięgam ci... – Henryk nie umiał znaleźć słów. – Co wtedy napadło mnie? Nie wiem?
– Nalej mi kieliszeczek i to czegoś mocnego, bo teraz to ja wstydzę się za ciebie. Niech alkohol rozpali mi policzki... czy mówiłeś mu o tym? Rozumiem, że tak.
– Ma... mo... li... to... ści.
– Nie powiedziałeś mu o tym?
Henryk spojrzał w podłogę. Chwilę sapał.
– I jak miałbym to zrobić? Kiedy?
– Jesteście przyjaciółmi.
– Tak, jesteśmy. Tak naprawdę, to chciałem, ale powiedział, że od tamtego dnia nic nie jest ważne. Kiedyś podczas rozmowy padło jej nazwisko, powiedział, że nie zna jej. Córka wyjaśniła swoje powiązanie z nią. Dałem spokój.
– Kumple nie mają przed sobą tajemnic. Może nie pij tego do końca. Siądź w samochód, jedź i dopóki jest szansa, wyjaśnij to z nim.
Henryk patrzy gdzieś po za twarz matki.
– Teraz, gdy jest znów w szpitalu, gdy go odwiedzam, bierze mnie za rękę, a ja boję się skłamać, boję się, bo się boję.
– Bierze cię za rękę, bo tylko wtedy pokazuje to, co czuje. Jest twoim najszczerszym kumplem.
Henryk patrzył na jej ręce, na jej dłonie.
– To jak wy zachowujecie się, jak jesteście razem.
– Normalnie. Już nigdy nie przyszło mi do głowy nic podobnie głupiego.
– Pokaż mi ten breloczek. – wyciągnęła dłoń. – Co tu jest?
– Powiedział, że jego kościół.
– Znam ten widok. – powiedziała ciekawie. – Pamiętam go z fejsa. To jest mój Waldek. To znaczy mój znajomy. – popatrzyła na syna i zaczęła się śmiać. – Skoro nie chcesz jechać dzisiaj, masz jutro załatwić to z nim. On musi poznać całą prawdę. Gdy dowie się kiedyś od kogoś innego, będzie mu przykro.
– Jak to, od kogoś innego? Nikt po za tobą o tym nie wie.
– I wiesz, że może mi się wymknąć w czasie rozmowy? Wiesz, jak dużo lubię mówić?
– Nie zrobisz tego własnemu synowi?
– Nie zrobisz tego własnemu kumplowi. Powiesz mu, ja w to wierzę. – popatrzyła na syna. – Ja go zapytam.
– Nie wierzę? Własna matka zdradzi własnego syna?
Do sali weszła kobieta i zaraz zatrzymała się.
– O? – zdziwiła się. – Męża zabrali gdzieś?
– Tak. Wczoraj w granicach kolacji zabrali go na salę obok. Z tego, co dowiedziałem się... obaj jesteśmy z tej samej kraksy. Ponoć lekarze bali się, że możemy za mocno wspominać kraksę i może zaszkodzić? Tylko nie wiem, Jackowi... to znaczy mężowi, czy mnie? Jacek świeżo po operacji, a ja dwa razy schodziłem im... ze stresu.
Kobieta słuchała z ogromnym zadziwieniem opowieści.
– Nikt nic pani nie powiedział?
– Ale o czym? – zapytała wystraszona.
– Wzięli go chyba na salę obok? Niech pani zapyta pielęgniarkę.
Ale pielęgniarka pojawiała się na korytarzu. Już chciała zapytać, ale z sali obok wychodził obchód.
– Pani do pana Lewandowskiego? Po obchodzie zapraszam do gabinetu. – powiedział doktor Podbielski.
Obchód wszedł do sali.
– Dzień dobry. – profesor spojrzał na kartę.
Posypały się przywitania... dzień dobry, dzień dobry.
– Pan dzisiaj ostatnie badania i szykuje się pan do wyjścia.
Skierował się do doktora Szklarskiego i szeptem coś tam sobie przekazywali.
– W porządku. – powiedział już głośniej do doktora, a do pacjenta dodał. – Jeśli badania wyjdą dobrze jutro do wypisu. – skrzywił się w lekkim uśmiechu.
– Dziękuję bardzo. – ucieszył się pacjent. – Panie profesorze, mam małą prośbę. Ja nie chcę wracać do rodziny, do dzieci...
– Spokojnie. – odpowiedział doktor Szklarski. – To nie jest problem. – odwrócił się do profesora.
– Wczoraj w Internecie znalazłem sobie „Dom spokojnej starości”...
Doktora Szklarskiego zamurowało.
– Mam jedną prośbę, czy szpital mógłby podarować mi transport. Przewozówkę. Nie chciałbym fatygować nikogo z rodziny.
– Zobaczę, co da się zrobić? Proszę o tym rozmawiać z doktorem Szklarskim. Będzie poinformowany.
Ale doktor Szklarski stał nieruchomo, jak zamurowany. Nie mogło dojść do niego to, co usłyszał. Skręcił tylko lekko głowę w kierunku pacjenta i nie mógł ruszyć się.
– Gdzie pan znalazł to miejsce? – zapytał profesor.
– Moje dzieci pracują. Nie będzie komu zajmować się mną. Na terenie takiego ośrodka są pielęgniarki.
– Wyrażam zgodę. Proszę kontaktować się z doktorem Szklarskim. Pokieruje pana.
Dopiero, gdy wszyscy wyszli, doktora odpuściło i ruszył za resztą.
Waldek patrzył za odchodzącym lekarzem. Zauważył jego reakcję, ale nie skojarzył jej od razu.
Przed obiadem Waldek znalazł chwilę wolnego czasu. Podniósł się i poczłapał do gabinetu doktora Szklarskiego. O dziwo, był w gabinecie.
– Ale bardzo proszę o zachowanie dyskrecji. – doktor rozmawiał jeszcze przez telefon. – Chciałbym, aby to pozostało między nami. Dziękuję bardzo. – zakończył rozmowę.
– Mogę na chwilę? – zapytał Waldek.
– Proszę, proszę. – wskazał mu miejsce. – Usiądziesz, czy wolisz stać?
– Strasznie daleko, jak na moje zdrowie. – oparł się o krzesło. – Ale tamtym razem zawaliłem sprawę, potem żałowałem pół roku, dlatego teraz już nie pozwolę sobie na to.
Waldek oparł się tylko delikatnie ręką o biurko.
– Może zacznę tak urzędowo... – wyciągnął rękę do lekarza. – Panie doktorze... kochany doktorze, jutro może znów coś zdarzyć się, tak jak pierwszym razem... chciałbym dzisiaj podziękować panu.
Lekarz wstał.
– Przecież dopiero jutro wychodzisz?? A jeśli badania nie będą najlepsze to i później. – zdziwił się lekarz.
– Ja rozumiem, ale tamtym razem przegapiłem sprawę i potem kilka miesięcy żałowałem. Kochany doktorze. – objął lekarza i przytulił się do niego. – Tamtym razem wierzyłem, że podejdziesz, że wiesz, że nie możemy chodzić, że chociaż przyjdziesz i powiesz „Do widzenia”, ale nic takiego się nie stało. Tym razem nie chcę, aby tak było. Tak bardzo pokochałem cię. Jesteś dla mnie cudotwórcą. Nie umiem nawet tego nazwać, nie umiem nawet się wysłowić, kim dla mnie jesteś? A kim będziesz?
– To było tamtym razem. Teraz będzie inaczej. – zdziwiony i zaszokowany lekarz próbował tłumaczyć pacjenta.
– Cokolwiek się stanie... czy wyjdę jutro, czy pojutrze... doktorze, pamiętaj, byłeś moim ukochanym lekarzem. Byłeś dla mnie aniołem życia i takim chciałbym ciebie pamiętać do końca swoich dni. I takim pamiętaj mnie.
– Jak to?? Pamiętaj mnie? – zdziwił się lekarz. – Nie zamierzasz kontynuować znajomości?
– To jest „Dom spokojnej starości”, a nie ranczo. Myślę, że nie będę miał czasu odwiedzać cię, a ty... wiem, że będziesz zajęty. Ja to rozumiem. – zaczął zagryzać wargi.
Henryk objął go.
– Waldek przestań. Jest jeszcze czas na pożegnania. – poklepał go. – Wszystko będzie dobrze. Po zakończonej pracy odwiedzę cię.
– Chciałbym podziękować ci za wszystko, za wszystko, co dobrego dla mnie zrobiłeś, a zrobiłeś ogrom wspaniałej pracy. Jestem szczęśliwy, że mogłem cię poznać bliżej, że mogłem się z tobą zaprzyjaźnić, jestem szczęśliwy, że byliśmy przyjaciółmi. Doktorze... – teraz Waldek objął go. – ...kocham cię. Kocham to, co robisz wspaniałego dla ludzi, dla pacjentów, co robisz i robiłeś dla mnie. Jestem szczęśliwy i obyś ty też był tak szczęśliwy, jak ja jestem.
Henryk odwzajemnił uścisk.
– Zjedz spokojnie obiad. Po obiadku odwiedzę cię. Pogadamy sobie. – uściskał go za ramiona. – Coś ci opowiem.
Waldek ucieszony wyszedł.
Urządzał sobie spacery po korytarzu. Przed salą spotkał Hankę z Jurkiem.
– No dobrze. – powiedział z uśmiechem. – Chodźcie do sali. – zaprosił po przywitaniu.
– A ty tatuś już po obiedzie? – zaciekawiło Hankę.
Waldek uśmiechnął się.
– Córeńko, ja prawie już na kolację czekam. A tak naprawdę, to już z godzinę po obiedzie. Siadajcie. – wskazał miejsce i sam usiadł. – Sprawy się nieco skomplikowały. Chciałbym was naprowadzić na trop. Wczoraj rozmawiałem z Notariuszem. Miał jutro przyjechać do mnie, ale ja ponoć jutro wychodzę. Nie zrobiliście porządku po śmierci matki, wiec teraz musicie pogodzić się z moją decyzją. Możecie mnie skarżyć do sądu, ale to i tak nic nie da. Dzisiaj rozdzieliłem swoje oszczędności. Każdemu po równo. Każde dziecko dla mnie jest takie samo. Mieszkanie zapisałem Mikołajowi...
Hanka zaczęła chlipać nosem. Wyciągnęła chusteczki.
– Konkretnie to Jarkowi Mikołaja. Każde z was jakoś urządziło się. Dzisiaj rano zadzwoniłem do Mikołaja i wyjaśniłem mu. Chciałbym, aby jak najszybciej wprowadził się do mieszkania. Dom bez gospodarza niszczeje. Zrobiłem to w pewnym celu, chciałbym, abyście byli blisko siebie.
– I co na to Mikołaj? – poprzez łzy zapytała Hanka.
– Nie mam zamiaru z nikim szarpać się. To jego sprawa.
– I to jest to twoje przebaczenie? – ocierała łzy.
– Przebaczyłem wam. Nawet Stasi. Szkoda, że nie chciała przyjechać, usłyszałaby to z moich ust.
Doktor zamknął drzwi i skierował się do sali Waldka. Był już obok, gdy usłyszał rozmowę. Podszedł bliżej i zatrzymał się.
– Chciała przyjechać, ale bała się. – płakała Hanka.
– Ona, mnie? To ja jej powinienem się bać. Wiem, najtrudniej jest wybaczyć samemu sobie, ale myślę, że ona jeszcze tego nie rozumie.
– Zamieszkasz oczywiście z nami? – Hanka chciała być pewna.
– Nie, córciu. Dzisiaj Heniek zaproponował mi...
Heniek przez chwile zastanowił się, czyżby czegoś nie pamiętał??
– Wolisz mieszkać z obcym niż z własnymi dziećmi?? – wybuchła Hanka.
– Żartowałem. – uspokoił ją Waldek. – Wczoraj znalazłem w Internecie „Dom spokojnej starości”, ale nie powiem wam adresu. Nie mam ochoty, abyście nachodzili mnie tam. Chcę tam spędzić naprawdę spokojnie swoje dni. Wiem, że jak zechcecie, to znajdziecie mnie. Takich domów nie ma zbyt wiele. Chcę tam spędzać spokojnie swoje dni. Wy też będziecie mieć wreszcie spokój.
Henryk może i postałby, ale pielęgniarka wyszła na korytarz. Wszedł do sali.
– Dzień dobry. – przywitał się. – Widzę, że nie w porę? Przepraszam, przyjdę później.
– Doktorze, niech pan zaczeka. Człowiek jedzie kawał drogi. Przyjeżdża się, jak do ojca, ale on potrafi tylko wkurzyć człowieka doszczętnie. – płakała. – Ale całe życie nas tylko wkurzał.
– Córciu, ale o co ci chodzi? Odebrałaś mi to, co w życiu miałem najcenniejsze, żonę. A ja ci wybaczyłem. A to, że ty sama nie umiesz sobie wybaczyć?.. to już nie ode mnie zależy. Ja ci wybaczyłem, teraz sama sobie wybacz.
– Do widzenia. – Hanka złapała za torebkę.
– Córcia! Nie odchodź ode mnie w gniewie! Proszę cię. Nie odchodź w gniewie. – wyciągnął ku niej obie ręce.
Hanka podeszła i uściskała ojca. Waldek uczynił znak krzyża na jej czole.
– Nie masz prawa gniewać się na mnie, bo znów tego sobie nie wybaczysz.
Henryk spoglądał na rodzinę.
– Jarkowi Mikołajowemu daję mieszkanie, bo kocham go teraz najbardziej z wnuków. On nigdy nie powiedział mi złego słowa. Reszta wnuków jest za mała. A Stasia, jak chce usłyszeć słowa wybaczenia... być może jutro pożegnam szpital. Ma czas. Jeśli tylko chce. I jeszcze jedno, jak będziesz mogła, dostarcz mi kartę bankomatową.
– Twoja karta skończyła ważność. Przysłali ci drugą, ale odesłałam. Mnie nie była potrzebna. Musisz zadzwonić do nich. Przyślą ci drugą.
Hanka uspokoiła się. Jeszcze raz pożegnała się z ojcem.
– Przekonałeś mnie. Bądź zdrów. – i wyszli.
Chwilę w sali trwała cisza.
– To piękne z twojej strony, co zrobiłeś? – powiedział cicho Henryk.
– Narwany charakter, tak jak mój. – Waldek spuścił głowę. – A gdy emocje opadają, pozostaje wielki żal. Tylko wtedy nie wiemy, do kogo ten żal?
– Przyszedłem poprawić ci humor. – zaczął Henryk.
– Heniuś, proszę, nie teraz. Chciałbym trochę pochodzić. Czuję, że w tym „Domu spokojnej starości” należę się. – zaczął szukać kapci.
– Właśnie o tym chciałbym porozmawiać. – powstrzymał go Henryk.
– Chodź pochodzimy. – Waldek spojrzał błagalnie na kolegę.
– No dobrze. – Henryk podniósł się. – Chcesz pospacerować na korytarzu? W sali? – ustąpił z drogi. – Na korytarzu bardzo rzucam się w oczy. Niby lekarz jest na „Oddziale”, a jednak lekarza nie ma.
– Dobrze. Policzę krokami szerokość i długość sali. Masz rację. Po co ma kłuć ludzkie oczy obecność lekarza. – próbował puszczać się poręczy łóżek.
Henryk podszedł do okna i oparł się o parapet.
– Wiesz Heniu, najpierw byłem wściekły, że jestem sam na sali, ale potem pomyślałem, tyle lat bezdomności byłem sam na ulicy. Doszedłem do wniosku, że chyba nie umiałbym rozmawiać z ludźmi.
– No przestań. Tego się nie zapomina. – uspokoił go Henryk.
– Wiem. – Waldek spojrzał na lekarza i skrzywił usta w grymasie smutku. – Dlatego tak kocham rozmowy z tobą. – spojrzał w sufit, aby nie rozmiękczyć się. – Kocham, przebywać w twoim towarzystwie. Dlatego z ogromnym smutkiem myślę o tym cholernym „Domku starców”.
– Wcale nie musisz tam jechać. – wspomniał Henryk.
– Nawet nie ma o czym mówić. Nie mam zamiaru obarczać swoich dzieci takim ciężarem.
Henryk chciał coś powiedzieć, ale Waldek ostro zareagował.
– Nie! – chwilę stał w bezruchu. – Nie i jeszcze raz, nie. Nie wytrzymałbym patrząc, jak okazują mi swą litość. Znam swoje dzieci. Moja psychika nie wytrzymałaby. Bardzo proszę, zmieńmy temat. – Waldek zawrócił kolejny raz. – Wiesz? Chciałbym ci opowiedzieć pewną zabawną historyjkę z mojej bezdomności. Tylko, czy ona jest naprawdę zabawna?? – zastanowił się.
– Waldek, zanim zaczniesz, chciałbym ci coś powiedzieć, bo to i tak nie minie mnie. – przerwał mu Heniek.
– Dobrze. Ja lubię twoje opowieści. – ucieszył się Waldek. – Tylko ma to być zabawne, pamiętaj.
Henryk spuścił wzrok, uśmiechnął się pod nosem.
– Nie wiem tylko, czy tobie się spodoba? – Henryk próbował podnieść nieśmiało wzrok.
– Bardzo lubię twoje opowiadania. Lubię cię słuchać. Ale, opowiadaj. – i Waldek zamilkł.
– Właśnie. – odsapnął. – Opowiadaj... ja bardziej lubię słuchać. To takie łatwe. No dobrze... pamiętasz? Po pierwszej operacji dobijałeś się do mnie?
Waldek serdecznie uśmiechnął się.
– No pewnie. Kto by tego nie pamiętał? – Waldek uśmiechał się serdecznie. – Nigdy nie miałeś dla mnie czasu. Nie mogłem cię dorwać, a jak już spotkałem, to byłeś zmęczony po operacji i ja to rozumiałem. Byłem cierpliwy. – kontynuował Waldek.
Henryk podszedł do drzwi i zamknął je.
– Ale to ja miałem opowiadać. – zauważył.
– Sorry. – Waldek zamknął się.
– Chodzi mi o nasze pierwsze spotkanie, pooperacyjne?
– Maj. – znów przerwał mu Waldek.
– Tak, maj. – Henryk spoglądał na rozbawionego kolegę.
– O Boże!? Jaki ja byłem wtedy szczęśliwy, że mogłem spotkać swego ukochanego lekarza, że mogłem powiedzieć mu to, co czułem, że mogłem mu osobiście podziękować, jak ja cię od tamtego czasu pokochałem... – Waldek wlepił oczy w swego idola.
Henryk chwilę wytrzymał jego spojrzenie, aż wreszcie odwrócił wzrok.
– Właśnie. – powiedział zagadkowo. – I dlatego, tym bardziej jest mi wstyd.
Waldek aż zatrzymał się na swej drodze. Spoglądał zagadkowo na lekarza.
– Wstyd? – zdziwił się. – Dlaczego?
Henryk spoglądał, a to na sufit, to znów przenosił wzrok na pacjenta, to znów opuszczał wzrok na podłogę.
– Tak myślę, że źle robię, że chcę ci to powiedzieć?
– Więc nie mów.
– Ale gdy dowiesz się o tym od drugiej osoby... – i Henryk wlepił wzrok w pacjenta.
– Czy to coś, czego się wstydzisz? – zapytał Waldek, ale Heniek wlepiał wzrok w niego. – Jeżeli czegoś wstydzę się, po prostu, nikomu „tego” nie mówię.
– Nie wstydzę się... ale nie chciałbym, abyś mnie znienawidził? – stał tak oparty o parapet.
– Co do znienawidzenia... kiedyś tak myślałem sobie, czy jest coś, co mogłoby we mnie zmienić pogląd na ciebie? Czy jest coś, co sprawiłoby, abym zmienił o tobie zdanie? Nie! Nie ma takiej sytuacji, nie ma takiej rzeczy. Nawet zastanawiałem się... a gdyby mnie uderzył? Odpowiedziałem sobie, nie. A gdyby powiedział mi coś przykrego? Odpowiedziałem sobie, nie. Dlaczego? Chyba wiesz, dlaczego? Ja miałem być kaleką, a ty zrobiłeś ze mnie zdrowego człowieka. Miałem jeździć na wózku, a ty sprawiłeś, że chodziłem na własnych nogach. Ten tylko to zrozumie, kto tego doświadczył. Tylko ty możesz to zrozumieć, nikt więcej. I chyba to rozumiesz? – trajkotał jak nakręcony.
– Tak. Rozumiem. Dlatego, coraz bardziej mnie to nęka i boli. – ubolewał Henio.
– A więc oczyść się. Mów to dzisiaj, jutro możemy nie mieć czasu, albo sposobności. Być może bardzo długo nie zobaczymy się. Ja nie obiecuję, że będę mógł odwiedzać cię. Ty? Ty będziesz zajęty. Ja to rozumiem.
– Będziemy się widzieć każdego dnia. Uwierz mi. Obiecuję ci to.
Waldek przechodził obok. Uściskał za dłoń Henia.
– Kocham ten optymizm w tobie. Kocham cię za to. Ja kilka miesięcy dreptałem, aby porozmawiać z tobą, bo nie miałeś czasu?? Ale być może wszystko się zmieni? Daj Boże.
– Waldek, usiądź, abyś nie przewrócił się. – ostrzegł Henryk.
– Aż tak powalające? – i Waldek usiadł.
– Szliśmy wtedy korytarzem... powiedziałeś do mnie... – kontynuował Henryk.
– Wszyscy z rodziny już panu dziękowali, tylko ja nie... – przypomniał Waldek.
– No właśnie. – uśmiechnął się Henryk. – Wyciągnąłem dłoń i powiedziałem... no to dziękuj.
Waldek przyglądał się Heńkowi. Bawiło go takie wspominanie.
– Ale ja chciałbym panu podziękować w szczególny sposób. Chyba tak? – przypomniał Waldek.
– Właśnie. Powiedziałem ci... rodzina wystarczająco dziękowała. Ale się uparłeś...
– Heniuś? Ja miałem w kieszeni specjalny breloczek. Ja go dla ciebie poświęciłem święcona wodą. Ja chciałem pochwalić ci się, że piszę wiersze, że chciałbym ci dedykować... – wyjaśniał Waldek.
– Waldek... ja dzisiaj to rozumiem... ale wtedy napadła mnie jakaś głupia myśl. Mieliśmy iść do mojego gabinetu, ale nie wiem dlaczego, poszliśmy do tej małej stołówki. Ja przysięgam ci, ja już tak nie myślę, już wszystko rozumiem.
Waldek słuchał kolegę z zaciekawieniem. Nie mógł zrozumieć, o co chodzi?
– Tak upierałeś się, powtarzając kilka razy, że chcesz podziękować w szczególny sposób. Pomyślałem, niech dziękuje. Chociaż nie wiedziałem, o co chodzi i jak to ma wyglądać? I wtedy przypomniałem sobie, o Basi. Ja myślałem, że to jakaś twoja kuzynka, kumpela. Ja wiem. – uspokoił Waldka. – Twoja córka kiedyś mi wszystko wyjaśniła, ale to kilka miesięcy za późno. Z twoją żoną rozmawiałem, tak jak podpowiadało mi serce lekarza. O Basi dowiedziałem, się kilka dni po operacji. Byłem wściekły na ciebie. Zrobiłem wszystko, jak dla najlepszego znajomego. Dlatego wtedy chciałem pokazać ci swoją wyższość, chciałem pokazać ci, jak postępuje się z ludźmi z protekcją.
Waldek chwilę rozmyślał nad słowami kolegi.
– Heniu, ja rozumiem cię. Gdy wszystkie środki przeciwbólowe potem minęły i zacząłem odczuwać ból, i nikt nie chciał mi pomóc, przyszło mi na myśl, że to wszystko przez tą kobietę. – wyjąkał wreszcie. – Dzisiaj i ja wiem, że to nie prawda. A Basia?? Ja nigdy tej kobiety nie widziałem na oczy.
Heniek odwrócił się do okna. Czuł, że za chwilę wybuchnie burza, ale Waldek zaczął uspakajać się. Jego spokój zaczął w końcu denerwować Henia. Odwrócił się, ale Waldka nie można było zdenerwować.
– Heniu? Ty naprawdę tak myślałeś? – niedowierzał Waldek.
– Waldek, przysięgam, nie wiem, dlaczego napadła mnie taka myśl, przysięgam. – usprawiedliwiał się.
– Czyli krótko mówiąc, rozczarowałem cię? – uśmiechał się.
– Gdy zacząłeś sięgać do kieszeni, gdy podałeś mi ten breloczek, gdy zacząłeś opowiadać... czułem, jak ogarnia mnie wstyd. Czułem, jak oblewam się czerwienią. Chciałem wtedy zapaść się pod ziemię. – zakrył dłońmi twarz.
Chwilę trwała cisza.
– Więc to dlatego...
– Tak.
– Nawet nie wiesz, o co chcę zapytać?
– Wiem.
– O co?
Henryk patrzył chwilę na niego, potem wolno opuścił wzrok na podłogę.
– To dlatego, tak długo unikałeś mnie?
– Tak. Było mi wstyd. Ale byłem też i wściekły.
– Dlaczego dzisiaj mówisz mi o tym? Pomyślałeś, jutro wyjdzie... nie będzie więcej prześladował mnie, ani na fejsie, ani w szpitalu... wreszcie będę miał od niego święty spokój?
– Nie. Wiem, że najciężej wybaczyć samemu sobie. Sobie chyba tego nie wybaczę. – usiadł obok Waldka.
– Nie czekasz chyba, aż ja ci wybaczę? – Waldek zaczął się znów śmiać. – Ja nie mam ci co wybaczać. To tylko twoje sumienie. Nie zmienia to nic w naszych relacjach. Za godzinę, za dwie, zapomnę o tym. Czy ty zapomnisz? Nie wiem? Ja ci w tym nie pomogę. Nadal jesteś dla mnie ukochanym lekarzem. Nadal jesteś dla mnie kimś bliskim. Czas zatrze obraz, może nie będę pamiętał, jak wyglądasz, ale będę wiedział, kim byłeś dla mnie. Może faktycznie znajdę tyle sił, aby odwiedzić cię?
– Będziemy widywać się każdego dnia. Obiecuję ci. Ja dotrzymuję danego słowa. – ujął jego dłoń.
– Kochany doktorku, obyś tylko znalazł na to czas. Cieszę się. Obyś tylko znalazł czas. – ostrzegł go i poklepał po dłoni.
– Przysięgam.
– Zastanów się, co mówisz? – zwrócił mu uwagę. – Przyznaję, to było piękne pożegnanie.
– Nie żegnałem się jeszcze z tobą. – zauważył Henryk. – Czy chciałbyś dzisiaj jechać już?
– Nie mam wypisu.
– To nie problem.
– Dlaczego wyganiasz mnie? Nie. Dzisiaj jeszcze nie chcę. Jutro może chociaż na chwilę spotkamy się. Chociażby na obchodzie. Nie, dzisiaj nie chcę jeszcze. – i utkwił wzrok w podłodze. – Czy powiedziałem coś nie tak, jak trzeba? Dlaczego chcesz mnie wygonić?
– Dobrze szykuj się, opuszczasz szpital. – Henryk był stanowczy.
– Nie! Co takiego zrobiłem ci, że mnie wyganiasz? W czym ci zawiniłem? – Waldek był wyraźnie zaskoczony.
– Pani, z którą rozmawiałem dzisiaj, chciałaby cię dzisiaj widzieć.
– A skąd wiesz, kto na mnie czeka?
Heniek wyjął telefon. Chwilę to trwało zanim połączył się.
– Czy długo musielibyśmy czekać na przewozówkę dla pana Malarczyka? – chwilę czekał. – Dobrze. Nam pasuje. Dzięki.
Waldek nie mógł uwierzyć własnym oczom i uszom, jego ukochany lekarz wygania go ze szpitala.
– Heniuś? – Waldek patrzył na lekarza.
– Słucham cię Waldek. – Heniek był rozpromieniony.
– Nie, już nic. Wiem, robisz to celowo, ale nic nie zamąci moim umysłem. Nie pozwolę ci na to. Robisz wszystko, abym znienawidził cię. Nie, nie... nie uda ci się. Nawet ten wybryk jakoś sobie wytłumaczę, usprawiedliwię cię.
Heniek uściskał Waldka.
– Nawet nie wiesz, jak ta pani ucieszy się. – popatrzył mu w oczy.
– Dobrze, wygoniłeś mnie, ale czy mogę mieć do ciebie prośbę... może już ostatnią?
– Na pewno nie, ale słucham. – Heniek sprawiał wrażenie radosnego.
– Pojedź ze mną. Odwieź mnie. Chciałbym jeszcze porozmawiać z tobą. Wiem, że drwisz sobie ze mnie, ale jakoś to zniosę. Jakoś wytłumaczę sobie twoje zachowanie.
– Chciałbyś, abym pojechał z tobą? Dobrze. – i Heniek był też zdziwiony.
– Ale błagam cię... nie drwij sobie ze mnie.
Heniek znów uściskał go.
– Jesteś moim najwspanialszym kumplem. Na wszelki wypadek przyniosę ci proszek. Na uspokojenie.
Heniek znikł za drzwiami i po chwili wrócił.
Waldek stał zbity z tropu. Nic już nie rozumiał. Nie wiele miał do zabrania. Laptopa i trochę drobiazgów.
Po chwili Henryk poprowadził go do windy.
Waldek patrzył cały czas na lekarza. Próbował zrozumieć jego zachowanie. Nie mógł, w żaden sposób nie mógł.
– Szczęśliwy, że opuszcza szpital? – zapytał już w windzie Heniek.
– Próbuje zrozumieć twoje zachowanie, ale nie mogę w żaden sposób. Ale poddaję się. Jesteś lekarzem, ty decydujesz, kto kiedy ma lub może opuścić szpital. Wciąż nie rozumiem, co takiego ci zawiniłem?
Henryk uśmiechał się, co jeszcze bardziej irytowało Waldka.
– Chciałbym cię uściskać, ale ktoś może zobaczyć nas i nie zrozumie, o co chodzi. Rozumiesz? – wyjaśnił Henryk.
– Czuje się jak pięcioletni dzieciak, z którego można drwić sobie do woli.
– Wszystko zrozumiesz, gdy zawiozę cię na miejsce.
Waldek doszedł do wniosku, że musi poddać się woli lekarza. Zamilkł. Nie dopuszczał do siebie myśli, o tym jak bardzo Heniek kpi sobie z niego. Już szukał w głowie usprawiedliwienia dla niego.
W pojeździe Heniek usiadł obok Waldka. Próbował go zagadywać, ale Waldek szukał usprawiedliwienia swego kumpla. W pewnej chwili Waldek wziął jego rękę i ścisnął w swych dłoniach.
– Cieszę się, że odwozisz mnie. Możesz kpić sobie ze mnie, ile tylko chce? Zaraz znajdę na twoje zachowanie jakieś usprawiedliwienie. Nie sprowokujesz mnie. – Waldek starał się być spokojnym.
– Cieszę się, że jadę z tobą. Cieszę się, chyba bardziej niż ty. – Heniek uśmiechał się bardzo serdecznie, co jeszcze bardziej irytowało Waldka.
Waldek nie mógł już słuchać i patrzeć na jego fałsz. Odwrócił wzrok.
– Zaraz! Chwileczkę! – zawołał poruszony. – Dlaczego nie jedziemy na północ, tylko na zachód?
Heniek znów próbował zagadać kolegę.
– Zostaw go w spokoju. On zna Warszawę, wie gdzie ma jechać. – uspakajał kolegę.
– Mój „Dom spokojnej starości” jest w Starych Babicach, to jest na północ. Dlaczego on jedzie na zachód? – Waldek zupełnie nie rozumiał tego. – W ogóle nie tą trasą? Jak on jedzie?
– Daj mu spokój, nich jedzie jak chce? Aby dojechał. – zagadywał go Heniek.
– A on w ogóle wie, gdzie ma jechać? – Waldek wciąż był ogromnie podniecony i zaniepokojony.
– Zapewniam cię, wie. – Henryk chciał panować nad wszystkim, ale spostrzegawczość Waldka wymykała mu się spod kontroli.
Po chwili Waldek znów wyjrzał oknem. Własnym oczom nie wierzył.
– Skądś znam ten widok? – zdziwił się. – To nie jest droga na Babice?
I jak na zawołanie pojazd zatrzymał się.
– Znam to miejsce!? – Waldek był zdziwiony.
– Powinieneś. – przyznał Heniek.
– To Rybie, twój dom. O co chodzi? – i już Waldek nic z tego nie rozumiał.
– Waldemarze... – Heniek był rozpromieniony. – Oto twój dom spokojnej starości. Zapraszam cię.
– Heniuś... ale tam... czekają na mnie. – Waldek jąkał się z wrażenia.
– Już nie. – odpowiedział spokojnie i z wielką radością Henryk.
– Heniuś, ja dzisiaj jeszcze dzwoniłem, o wszystkim mówiłem... – Waldek nadal nie rozumiał.
– Ja rano dzwoniłem. Prosiłem o dyskrecję. Wszystko wyjaśniłem. Te panie wszystko wiedzą i życzą ci, miłego pobytu w tym domu.
Waldek nie wytrzymał i rozpłakał się.
Henryk jak mógł szybko wyskoczył z pojazdu i otworzył Waldkowi drzwi.
– Tylko ostrożnie. – pomógł wyjść koledze z pojazdu.
Waldek objął Henryka za szyję i ściskał z całych sił.
– O Boże! Henryku?? Jak ja cię kocham.
– No dobrze. Cieszę się, że niespodzianka udała mi się. Bardzo się cieszę. – Henryk cieszył się jak małe dziecko.
– Heniuś, jak ja cię kocham... – Waldek nie mógł ochłonąć.
– Jeszcze jedna niespodzianka. Pani, o której ci mówiłem, czeka w środku. – wyjaśnił.
– Pani? To znaczy, kto? Co to za pani? – zdziwił się Waldek.
– Moja matka. Bardzo chciała cię poznać, ale wyjeżdża do siebie. Nie będzie cię zanudzać.
– Czy mam czekać? – ich wywody przerwał kierowca.
Henryk chwilę zastanowił się.
– Chyba nie? Po auto pojadę później. To nie tak daleko. Chyba, że masz chwilę czasu? – wyjaśnił Henryk.
– Mam tyle czasu, ile potrzeba. Ile musiałbym czekać? Na razie nie mam zgłoszeń.
– No z piętnaście minut. Muszę go ulokować. Matka, to starsza pani. – wyjaśnił.
– Dobrze. Pół godziny mogę poczekać. – wyjaśnił kierowca.
– Ja pana bardzo przepraszam. – powiedział Waldek. – Pan wiedział, gdzie jechać... ja myślałem, że wieziecie mnie do Babic? – Waldek wyciągnął ku niemu dłoń.
– Nie szkodzi. – kierowca uściskał mu dłoń. – Ważne, że niespodzianka była super.
– Teraz rozumiem, dlaczego dał mi przed wyjściem proszek na uspokojenie. – Waldek położył dłoń na piersi. – Serce za słabe.
Drzwi otworzyła starsza pani. Waldek podniósł na nią wzrok, uśmiechnął się.
– Dzień dobry. – powiedział z daleka.
– Dzień dobry. – uśmiechnęła się. – Witam pana. – powiedziała i czekała na gościa.
Waldek powoli gramolił się.
– Chwilę to potrwa. – uśmiechnął się jeszcze raz. – Jak by nie było, to dziesięć stopni. – dodał z podziwem.
Jak cień za nim szedł Henryk. Podpierał się swoją laską. Co chwila popędzał go stukając nią w pośladek kolegę.
– Ruchy, ruchy. – dodawał przy tym żartobliwie.
Wreszcie Waldek wszedł na poziom.
– Strasznie wysoko. Przepraszam, ale muszę odetchnąć.
I odetchnął chwilę.
– Zapraszamy w nasze skromne progi. – powiedziała gospodyni.
– Witam panią serdecznie. – Waldek nieśmiało wyciągnął rękę.
– Witam. Miło mi pana poznać. – znów uśmiechnęła się do gościa.
Waldek najpierw spojrzał na Henryka, potem na jego matkę i zapytał panią.
– Czy mogę panią uściskać?
– Ale nie znamy się jeszcze aż tak bardzo? – wyjaśniła.
– Ale ma pani wspaniałego syna. – oświadczył Waldek. – I za to chciałbym panią uściskać i pokochać.
Chyba zawstydzona powiedziała skromnie.
– Ściskaj waść. Wstydu waść oszczędź. – i poddała się woli mężczyzny.
Waldek uściskał panią domu i ucałował.
– Hola, hola. Co za dużo, to nie zdrowo. – Henryk zmieszał się. – Wejdźcie już do środka.
Oswobodzona pani domu podskoczyła do środka.
– Niby już mam skończone osiemnaście lat, a dałam się zaskoczyć mężczyźnie. – zażartowała sobie Halinka.
– Przy zdejmowaniu szwów odpłacę mu za to. – zażartował Henryk. – Będę zdejmował na żywca.
– Synku. – upomniała go Halinka. – Przecież nic się nie stało. Jestem dumna, że masz kolegę dżentelmena.
– Niech pani nie przejmuje się. Henryk tylko tak żartuje. – uśmiechnął się Waldek. – Szwy ściągają na żywca. Inaczej się nie da.
Halinka posłała Henrykowi radosne spojrzenie.
– Ja nie jestem lekarzem, ja nie muszę wiedzieć. Zapraszam do stołu... za to podam wam gorące danie. Będziecie dmuchać.
– Mamuńka, ja muszę pojechać po samochód, pan w karetce czeka. – poinformował Henryk. – Waldek w tym czasie zdąży się rozpakować, umyć i tak dalej. Osiem minut w jedną, osiem z powrotem, za pół godziny jestem.
– Dobrze synku. Ja nakryję do stołu, tak jak trzeba. Dobrze. – zgodziła się Halinka.
Henryk zaprowadził Waldka do pokoju i pojechał.
Zasiedli do wspaniałego stołu. Halinka nakryła go białym obrusem. Na obrus położyła pod talerze jasnoniebieskie serwety zrobione z obrusa. Ułożyła je w karo, aby w razie zacieku nie ubrudzić obrusa. Do tego dała zastawę w niebieskim odcieniu.
Waldek czekał aż goście zaczną. Ale gospodyni zaczepiła go.
– Dlaczego pan sobie nie nakłada? – zapytała.
– Przepraszam... – Waldek był skromny. – Znam obyczaje tego domu, ale wtedy gospodynią była... – spojrzał na Henryka. – Przepraszam, że wspominam... wtedy gospodynią była Grażynka... przepraszam, Grażyna. Dzisiaj pani jest gospodynią, nie wiem, jak zachować się?
– Panie Waldemarze?? – powiedziała z pewną przekorą.
– Przestań. – upomniał go Henryk.
– Może przestańmy tak do siebie panie, panie... im dłużej przyglądam się pani, tym bardziej jestem pewien, że pani jest wśród moich znajomych na fejsie. Mówmy sobie po imieniu. Chyba, że...
– Dobrze. – uprzedziła go Halinka.
– Hola, hola. – powstrzymał go Henryk. – Twój pociąg strasznie przyspiesza. Uważaj na skręty.
– Zacznijmy wreszcie konsumpcję. – zaproponowała Halinka.
– Przepraszam, ale mi trzeba nakładać. Nie mogę jeszcze tak podrywać się i siadać. Przepraszam. – usprawiedliwił się Waldek. Spojrzał na Henryka i powiedział do niego. – Kiedyś, gdy szukałem cię po fejsie, zapraszałem wszystkich Henryków Szklarskich w nadziei, że trafię na ciebie. Zapraszałem wszystkich Szklarskich, w nadziei, że trafię na twoją rodzinę. Przyznam, że nie przypuszczałem, że pani Halinka, może być twoją rodziną. Ale to tylko dlatego, że miasta nie zgadzały się. Nie wziąłem poprawki, że możesz pochodzić z innego miasta, że ktoś mógł się wyprowadzić do innego miasta. Jestem mile zaskoczony.
Henryk nakładał Waldkowi posiłek.
– Twój pobyt tutaj przyspieszyłem tylko z jednego powodu... – z uśmiechem wtrącił Henryk. – Moja matka bardzo chciała cię poznać.
– Synku. – przerwała mu Halinka. – Ja już mam skończone osiemnaście lat. Mógłbyś polać mi winka? Czy nasz gość może już pić wino? – zapytała syna. – Do obiadu. – zaznaczyła.
Waldek uśmiechnął się.
– Chętnie napiłbym się winka... w tak miłym towarzystwie, ale biorę Tramal. – zawadiacko uśmiechnął się.
– Tramadol. – poprawił go Henryk.
– Ach wy lekarze. – uspokoiła go Halinka.
– Wiem, że wiecznie brał go nie będę. – posłał gospodyni uśmiech. – Ale przez kilka dni na pewno.
Chwilę konsumowali w milczeniu.
– Gdybym nie znał obyczajów tego domu, pomyślałbym, że to wszystko na moją cześć, ale... – zaczął Waldek.
– Tym razem na twoją cześć. – przerwał mu Henryk. – Chciałem, abyś poczuł się dobrze, tak jak u siebie w domu. – spojrzał na matkę. – Moja mamusia opuści nas, ale obiecała kilka dni zostać. Tych kilka najgorszych dni.
– Cieszę się z tego przyjęcia. – Waldek był rozpromieniony. – Henryku zrobiłeś mi ogromną niespodziankę i przeogromną frajdę. – wzrok utkwił w koledze. – I niech pani powie, jak tu nie kochać go?
– Henryk opowiadał mi, ile dobrego zrobił pan dla niego. – teraz Halinka utkwiła swój wzrok w gościu. – Powiem to samo... I jak tu pana nie kochać?
Dokończyli posiłek. Halinka wrzuciła zastawę do zmywarki.
Waldka ułożyli na sofie, w dość wygodnej pozycji. Na małym stoliczku Halinka postawiła ciasto i zrobiła herbatę. Gdy Waldek chwilę odpoczął podniósł się. Domownicy usiedli w fotelach, Waldek usiadł wygodnie na sofie i zaczął opowiadać.
– W czasie mojej bezdomności, kiedyś na ulicach zdarzyła mi się dziwna historia. – zaczął. – Zastanawiałem się kiedyś, jako młody człowiek, dlaczego w pobliżu dróg jest tyle tysięcy krzyży i kapliczek?
– Ludzie stawiają je dla uczczenia jakiejś okazji, zdarzenia, wypadku. – dodała Halinka.
– Lub, bo uznali, że to miejsce jest szczególne. – wtrącił Waldek. – To fakt, jestem wierzącym i praktykującym, może dlatego inaczej to postrzegam. Może wtedy, jako bezdomny traciłem wiarę, lub miałem jej o wiele więcej. Przechodziłem kiedyś obok kapliczki, nawet nie zwróciłem uwagi na sam fakt. Stała kobieta, dziewczyna, niewiasta. Przechodziłem obok, wyciągnęła rękę i podała mi butelkę wody. Mechanicznie wziąłem ją. Gdy zrobiłem kilka kroków, zastanowiłem się. Przecież tam nikogo wcześniej nie widziałem. Pomyślałem, a może robiła coś za kapliczką? A może wcale nie podawała mi tej butelki, tylko jako spragniony, tak pomyślałem? Byłem skłonny oddać jej tą wodę.
– Trzeba było zawrócić. – podpowiedział Henryk.
– To też to zrobiłem. – odpowiedział Waldek. – Odwróciłem się. Nikogo obok kapliczki nie było. Zajrzałem za kapliczkę, też nikogo nie było. Pomyślałem, może odeszła, ale w obrębie stu metrów nie było żywej duszy. Zgłupiałem wtedy. Poszedłem dalej. Po drodze spotkałem matkę z dzieckiem w wózku. Dziecko strasznie płakało. Nie wiem dlaczego, ale pomyślałem, dam mu swojej wody. Może dziecku chce się pić? Podałem matce butelkę, nalała do dziecięcej butelki wody i przepoiła dziecko i o dziwo, dziecko przestało płakać. Z wielka radością w sercu szedłem dalej. Przy drodze na chodniku leżał pies. Wilczur. Dzień wtedy był skwarny. Nie wiem dlaczego, ale pochyliłem się nad nim i napoiłem psa. Bez namysłu, bez żadnego zastanowienia się.
– Boże, jakie to piękne. Jaki to piękny gest. – Halinka zaczęła pociągać nosem.
– Mam skończyć? – zapytał Waldek.
– Oj nie. – Halinka zmieszała się. – Uwielbiam takie opowieści.
– Nie myślałem wtedy, dlaczego to robię. Byłem bezdomnym, a ten pies też nie miał pana. Też ktoś wyrzucił go z domu. Pies łapczywie pił moją wodę z ręki. Po kilku chwilach pies podniósł się. Poczułem w piersi wielką radość. – Waldek spojrzał na Henryka. – Gdy ten pies tak patrzył na mnie, pomyślałem sobie, może raczej przypomniałem, jak ja patrzyłem na swego ukochanego lekarza, gdy wybudzono mnie po operacji. Stałem się w tamtej chwili doktorem Szklarskim, a ten pies mną. Pogłaskałem go po łbie. Zaczął lizać moje dłonie, skomlał, coś chciał mi powiedzieć, ale nie wiem co? Pomyślałem wtedy... przypomniałem sobie, jak bardzo pragnąłem podziękować swemu ukochanemu lekarzowi, za ten dar. Z natury brzydzę się psów, ale jemu pozwalałem, aby lizał mnie. Może dlatego, że widziałem w nim siebie. Może dlatego, że wiem, czym jest ten dar. – Waldkowi zaczęły ciec łzy. Nie ocierał ich, nie chciał. – Wreszcie powiedziałem do psa, idź do swego pana, do swego domu. Już wystarczy tego dziękowania. Byłem bezdomnym, ja i tak śmierdziałem. Było mi obojętne, czy liże mnie po dłoniach, czy po twarzy. Ale pies dziękował mi. To wiem.
Halinka wstała i przyniosła chusteczki.
– Nie wiem, ile czasu tak siedziałem nad tym psem. Wstałem i poszedłem swoja drogą.
Halinka chlipnęła nosem.
– Uwielbiam takie opowieści.
– Zbliżała się noc. Znalazłem miejsce na nocleg. Już prawie usadowiłem się, gdy usłyszałem szelest. Pies cały czas szedł za mną. Przyszedł do mnie. Położył się obok i pomrukiwał po swojemu. Nie miałem nic, aby dać mu jeść. Sam nic nie miałem. Ogrzewał mnie całą noc. Ale rano... zacząłem tłumaczyć mu, że nie mam nic do jedzenia, że nie chcę, aby szedł za mną, że jestem bezdomny. Miał bardzo mądre oczy. W zamian lizał moje ręce. I znów przypomniałem sobie, co bym dał, aby móc... – Waldek zamilkł.
Sięgnął po chusteczki.
– Waldek, katujesz mnie. – Heniek przykucnął przed Waldkiem. – Błagam cię. – położył głowę na jego kolanach.
– Proszę cię, wstań. To nie ty przede mną, to ja przed tobą powinienem klęczeć. To ty dla mnie jesteś cudotwórcą. Proszę cię, wstań. Chciałbym dokończyć.
Henryk podniósł się. I usiadł w fotelu.
– Nie chciałem, aby szedł za mną. Nie miałem mu co dać do jedzenia. Ale szedł za mną nieproszony. Znów pomyślałem, Waldek, ty powinieneś go rozumieć. Przecież wiesz, co to wdzięczność. Ale ja nie chciałem jego wdzięczności. Przepraszam Heniu, ale wtedy tak myślałem i stawiałem siebie na psa miejscu, a ciebie na swoim. I rozumiałem psa. Rozumiałem go. Aż którejś chwili zastanowiło mnie, jego zachowanie. Powiedziałem do psa, jeśli rozumiesz mnie, szczeknij raz. I szczeknął. Więc jeśli rozumiesz mnie, szczeknij dwa razy i szczekał. Wtedy zrozumiałem, że to był tresowany pies. Zacząłem rozmawiać z nim, jak z człowiekiem. Zacząłem wyjaśniać mu, że nie chcę jego wdzięczności, bo wiem, co to wdzięczność. Opowiedziałem mu o sobie. Pies pomrukiwał, poszczekiwał. Lizał mnie i nie chciał odejść. Powiedziałem mu, popatrz do czego doprowadziła mnie moja wdzięczność. Nie chcę, aby i ciebie to spotkało, ale jego już to spotkało. Pies kładł głowę na moich nogach, drapał mnie po spodniach. Chciał mi coś powiedzieć, ale nie wiem co? Poszedłem znów swoją drogą. Pies został. W czasie swoich wędrówek, często byłem bity. Raz dla czyjejś przyjemności, innym razem za to, że śmierdzę. I spotkałem znów takich, co mnie pobili. Ku mojemu zdziwieniu, nie wiem skąd zjawił się pies. Wiem, że nie miał zbyt wiele sił, ale miał tyle, aby stanąć między mną, a napastnikiem. Dostał porządnego kopa i padł. Ale wtedy nie zastanawiałem się nad psem. Chciałem uciec. Ktoś samochodem zatrzymał się. Uciekłem. Zatrzymałem się obok krzyża. Jakiś kawałek drogi dalej. W Bogu szukałem ratunku. Wtedy zatrzymali się obok mnie. Policja z kierowcą samochodu, który uratował mnie i napastnikiem, szukała mnie. W trakcie wyjaśniania sytuacji, obok pojawił się znów pies. Chyba resztką sił skoczył napastnikowi do gardła. Ten pies chciał go zagryźć. Policjant szybko wyciągnął broń i dwa razy strzelił do psa.
Halinka zakryła sobie oczy.
– Okropne. Okropne. – powiedziała cicho.
– Ja uciekłem w zamieszaniu. – teraz Waldek zakrył sobie twarz. – Jestem jak ten pies. Nie umiem zakończyć swej wdzięczności, bo nie wiem, jak? Wiem, że nawet gdybyś mnie odpychał, nie przestanę być wdzięcznym. Nawet gdybyś mnie kopał, nie przestanę być wdzięcznym. Chyba, że ktoś strzeli do mnie?
Henryk podszedł do Waldka i znów przykucnął u jego stóp.
– Nie miałem pojęcia, jak wielki dramat może przeżyć człowiek? Przysięgam, nie miałem pojęcia.
Waldek objął jego głowę i przytulił do siebie.
– Jak ja kocham cię, Henryku Szklarski. Bardzo cię kocham. Myślałem, że w swoim „Domu spokojnej starości” zapomnę o tym, ale nie pozwoliłeś mi na to. – i Waldek ucałował go w czoło.
– Kocham takie opowieści. – załkała Halinka. – Taki cudowny wieczór zafundowałeś nam Waldemarze.
Waldek roześmiał się.
– A to nie wszystko jeszcze. Bo tak właśnie, któregoś dnia, zastanawiałem się... zdecydowałem się, że napisze książkę o tobie doktorze.
Henryk zaczął się śmiać.
– To cudownie. – powiedział do Waldka.
– Czy będzie tak przejmująca, jak ta opowieść? – ucieszyła się Halinka.
– A to zależy? Mam już w myślach plan. Czy mogę użyć twojego nazwiska, czy zastąpić je jakimś? – Waldek wyraźnie podniecał się do samej myśli.
– Waldek, proszę. – Henryk nie wyrabiał.
– Dobrze, zastąpię je. A jakie nazwisko ci się podoba. Podaj chociaż jedno. Ale równie szlachetne jak wasze.
Henryk wstał.
– Muszę sobie nalać. Nie wyrabiam.
– Czekalski. – rzucił Waldek. – Henryk Czekalski. Kiedyś znałem Czekalskiego. Ale muszę w komputerze sprawdzić, czy są jacyś Czekalscy. Henryk?? Nie, Tomasz Czekalski. Co ty na to?
– Super. Jak z tobą ludzie wytrzymują na dłuższą metę? – zastanawiał się Henryk.
– Poczekaj, albo Czarnecki?? Henryk Czarnecki?? – Waldek przyglądał się Henrykowi. – Doktor Henryk Czarnecki? Tomasz? Tomasz Czernicki... – powiedział w pewnej chwili. – Super! – zawołał Waldek. – Może być Henryk Czernicki? Tomasz, ładniej brzmi? Dobrze, mam już swego bohatera. Kim ma być pacjent?
Henryk zaczął się śmiać.
– Nie pomagasz mi. – Waldek szukał pomocy u Henryka.
– To ma być twoja książka, ty męcz się. – wyjaśnił Henryk.
– Panowie... – Halinka podniosła się. – Tyle wrażeń, że muszę przejść się. Idę na spacer. Przepraszam.
– Poleżę chwilę i siadam do laptopa. – powiedział Waldek.
– A powinieneś aż tak przemęczać się? – zaciekawiło Henryka.
– Nie wiem? Nie jestem lekarzem? – Waldek wlepił wzrok w Henryka. – Może powinienem trochę pochodzić?
– Właśnie, spacerek. Zmierz, jak długie jest mieszkanie, w szerz i wzdłuż. – Henryk wydał komendę.
Henryk podniósł się. Spojrzał na matkę, chwilę pomyślał i wreszcie zapytał.
– Masz ochotę na kieliszeczek czegoś przed snem? – uśmiechnął się przy tym.
Halinka chwilę pomyślała.
– Lampkę wina. Czerwonego, półsłodkiego. – powiedziała. – Albo pół wytrawne.
– Mam wspaniałe winko białe. Riesling. Spróbujesz... – otworzył i polał. – A potem ocenisz.
Halinka delikatnie umoczyła usta.
– Wyborne. – zachwyciła się.
– Dostałem kilka butelek od pacjenta. Był rozrzutny.
Halinka spojrzała na pustą sofę.
– Pan Waldek poszedł już spać? Zmęczony?? Prawda? – wlepiła oczy w syna.
– Gdy mieszkałem u niego, zawsze o tej porze trenował głos. Może i dzisiaj zacznie. – wyjaśnił.
– Jak to, trenował? – zdziwiła się.
– Poczekaj, może pojawi się tu jeszcze. Zapytasz sama, co to znaczy? – wyjaśnił.
I jak gdyby na zawołanie, z Waldka pokoju zaczął dobiegać śpiew. Zaczęli nastawiać uszu, ale Waldek śpiewał dość cicho. Wreszcie Halinka prawie zawołała.
– Znam to. – aż uniosła się i zaintonowała niezupełnie równo z Waldkiem. – Tłumy, tłumy serc...
Henryk spoglądał na rozpromienioną matkę. Nie mógł nacieszyć swych oczu. Gdy skończyli pochylił się ku niej.
– Jestem taki szczęśliwy, że widzę cię taką radosną.
Wyciągnęła ku niemu swą dłoń, a on ją ucałował.
– Człowiekowi do szczęścia potrzeba tak niewiele. – zamyśliła się. – Czasem jedno zdanie. Jedno miłe słowo. Potem, wraca się do tych chwil i znów jest się szczęśliwym. – uśmiechała się do jakichś myśli, gdzieś w eterze.
Henryk podniósł się i poszedł do pokoju Waldka.
– Czy przeszkadza mój śpiew? – Waldek od razu wystraszył się. – Dobrze, przestanę.
– Nie, nie przeszkadza. Matula wzruszyła się, chodź do nas. Pośpiewacie razem. – zaproponował.
Waldek uśmiechnął się. Zrobiło mu się przyjemniej.
– Dobrze, ale weź lapka.
Pokuśtykał do salonu. Usiadł na sofie, bo najwygodniej mu tu było.
Henryk pomógł Waldkowi ubrać buty. Wyszli na ganek.
– No to panie Waldku, próba twoich sił. – Waldek roześmiał się wesoło. – Nie można ciągle siedzieć w domu przed komputerem.
– Zgadza się. – dodał Henryk.
– A gdzie mnie zaprowadzisz? – zapytał.
Schodził wolno po schodach.
– Na razie dajmy dystans do kilometra. – zauważył Waldek. – Oczywiście w obie strony. Nie wiem, jak daleko wytrzymam.
– Jak uznasz, że dosyć, powiesz i wrócimy się. – wyjaśnił Henryk.
Zaprowadził Waldka do sklepu.
– Od kilku dni ten pan mieszka u mnie. – wyjaśnił sprzedawczyni. – Gdyby stało się tak, że czegoś zapomni, albo nie weźmie karty, jak wrócę ureguluję.
– Panie doktorze, jakoś poradzimy sobie. – uśmiechnęła się miła pani.
– A jak ma pani na imię. – zagadał Waldek.
– Widać, nie próżnuje pan. – uśmiechnęła się. – Agnieszka. – dodała zalotnie.
– Hola, hola. – uspokoił go Henryk. – To nie jest właścicielka. Tamta pani ma na imię Helena. Nie galopuj zbytnio. – powstrzymał go.
Henryk rozbawił trochę Agnieszkę.
– Mnie to nie przeszkadza. Ja lubię zabawnych, starszych panów.
– A to aż tak tragicznie wyglądam? – ubodło to Waldka. Poczuł lekki ból w kręgosłupie. – Obraziłem się i wracamy do domu.
– Przepraszam bardzo, nie chciałam. – pospieszyła Agnieszka.
– Jestem po operacji i długo nie mogę w pionie, a rozglądam się i nie ma gdzie usiąść. – wyjaśnił jej Waldek.
Agnieszka szybko podsunęła skrzynki. Waldek usiadł na chwilę.
– To pierwszy dalszy spacer. Trochę przesadziłem.
Po chwili opuścili sklep, kilka osób weszło i zrobił się bałagan.
– Moja matka jutro lub pojutrze, wyjeżdża do siebie, do Pabianic. – poinformował Henryk. – Jak myślisz? Mam wziąć kilka dni wolnego?
– Przestań. Dam sobie radę. Nie mogę zbytnio jeść, mam zatwardzenie. Dopóki mam szwy, boję się, że popękają. Ubrać się?... będę chodził w pidżamie, aż mi się znudzi. – wyjaśnił Waldek. – Heniu, podasz mi dzisiaj swoje konto, chciałbym przelać kilka złotych...
– Przestań. – prawie, że krzyknął na niego. – Nawet nie ma mowy. Jesteś moim gościem. Co? Brakuje ci czegoś? – nastawił się z pretensjami.
– Heniuś, proszę, nie bądź taki jak moja żona, ona ciągle wszystko wiedziała lepiej ode mnie. – prosił Waldek.
– Ja nie przędę resztką. Mam pieniądze. Czy czegoś ci brakuje? – Henryka chyba dotknęło to.
– Przepraszam. – Waldek dotknął jego ręki. – Nie pomyśl sobie źle, kończy się lato... chyba, że pojedziemy do Piastowa i zabiorę coś z domu? A tak dla pewności... jak długo chcesz gościć mnie u siebie? – i chyba zaskoczył gospodarza.
Henryk zamilkł.
– Zadajesz trudne pytania. – zaczął Henryk. – Zaprosiłem cię, pamiętasz? Gdy przywiozłem cię tu, powiedziałem ci, oto twój dom spokojnej starości... spokojnej starości, a nie kilkudniowe lokum. Przywiozłem cię z myślą, że tu spędzisz swoją starość, ale jeżeli któregoś dnia uznasz, że chcesz inaczej... siłą nie będę cię trzymał. Nie mam takiego prawa. Pamiętasz, co powiedziałeś do mnie, gdy byłem twoim gościem?? Ja pamiętam, gdy staniesz na nogi i sam wyjdziesz, a nie będę mógł cię zatrzymać, wtedy pójdziesz, wtedy pojedziesz do swego domu. Nie chcę mówić tak, bo kiedyś możesz stanąć na nogi, bo już stajesz... to jest twój dom spokojnej starości. – dochodzili już do bramy. – Ale jeśli kiedyś, z jakichś przyczyn, uznasz inaczej... pogodzę się z tym. Uszanuję twoją decyzję.
Zatrzymali się na chwilę przy furtce. Waldek podszedł do bramy. Chciał dotknąć domofonu, ale zatrzymał ponad nim dłoń. Wróciły wspomnienia.
Henryk podszedł do niego. Wziął go za ramiona.
– Chyba wiem, o czym myślisz? Porozmawiamy kiedyś o tym? – powiedział Henryk.
Waldkowi łzy napłynęły do oczu.
– Chciałem wtedy zadzwonić. Już miałem nacisnąć, ale zobaczyłem... zdawało mi się, że grozisz mi.
Heniek objął go.
– Nie, chociaż mogło tak wyglądać. Wołałem, zaczekaj, zaczekaj. Zanim zwlokłem się z góry... było pusto i ciemno. – Heniek sięgnął po jego rękę. – Poznałem cię wtedy po tej szramie. Nie mogłem przypomnieć sobie, skąd ją znam, a gdy skojarzyłem, zanim doczłapałem się do bramy, ciebie już nie było.
Weszli na posesję.
– Strach. Mój strach zabił kilka osób. Kornas nie musiał zginąć. Ich samochód nie musiał zaliczyć drzewa.
– Dlaczego się bałeś? Dlaczego bałeś się mnie? – nie rozumiał Henryk.
– Nie zrozumiesz tego. Gdy prosiłem o kawałek chleba, często byłem bity. Ale i gdy nie prosiłem o nic, też byłem bity. Pierwszy raz postawiłem się, ale nie znam ani karate, ani kung fu, potem już nie próbowałem stawiać się. Nigdy nie zaczepiali mnie starzy, zawsze gówniarze, szpanowali przed swoimi dziewczynami.
Henryk ścisnął go za dłoń.
– W Rybie będzie ci dobrze, tu nie ma takich gówniarzy. Otrzyj łzy, matula gotowa pomyśleć, że ci coś złego zrobiłem.
Zaczęli wspinaczkę po schodach. Za drzwiami przywitała ich gospodyni. Popatrzyła na nich i zapytała spokojnie.
– Panowie? Co macie takie miny ponure? Stało się coś?
– Nie. – pospieszył z wyjaśnieniem Waldek. – Wróciło kilka przykrych wspomnień. Muszę usiąść lub położyć się. Jak na pierwszy raz, daleka podróż. Ale muszę się hartować, żeby długo żyć.
Waldek schował się w swoim pokoju.
Halinka wciąż wpatrywał się w syna.
– O co chodzi? On wszystko powiedział. – zdziwił się Henryk. – Kilka przykrych wspomnień... kiedyś ci to wyjaśnię.
Przy kolacji Waldek zapytał gospodarza.
– Mam już dwa rozdziały... chciałbyś poczytać sobie? – Waldek z uśmiechem czekał na decyzję.
Henryk zastanawiał się.
– Panowie, jeszcze ja tu jestem... – powiedziała Halinka. – Chętnie przeczytam, chętnie ocenię to dzieło.
Waldkowi zrobiło się trochę głupio.
– Przepraszam, ale jego opinia jest dla mnie... nie znaczy, że nie wysłucham pani opinii. Piszę o służbie zdrowia, o szpitalu, o operacjach, o leczeniu i chorych ludziach.
– Jeśli ja zrozumiem o co chodzi, zrozumie każdy czytelnik? – nalegała Halinka.
– Tak, ma pani rację. – Waldek spuścił wzrok.
– Ja mówiłam już, dajmy sobie spokój z tymi pan, pani... mówmy sobie po imieniu. Na fejsie jesteśmy znajomymi, w realu znajomymi, na fejsie...
– Mamusiu. – przerwał jej Henryk.
– Synku, ja nie mam piętnastu lat. Nie jestem głupia gęś. Czy wiesz, że każdy pisarz musi mieć swoje natchnienie? I to wcale nie musi być nikt z najbliższych. Czy ty wiesz, że każdy pisarz musi mieć swoją wenę. Nie myl tylko tego z natchnieniem. Chodziłeś do szkoły, na pewno uczyłeś się, że wszyscy najwięksi poeci wyjeżdżali na wieś, aby tam wśród pól i łąk szukać swego natchnienia?
– Mamusiu... – Henryk uścisnął jej dłoń. – ...wsiadłaś na nie tego konia co trzeba. Wspaniały koń, ale galopuje zbyt ostro. Uważaj, aby nie strącił cię. Jako twój syn, proszę cię, sfolguj trochę.
Halinka popatrzyła na jednego, potem na drugiego mężczyznę.
– Tym razem, nie posłucham cię. – uśmiechnęła się frywolnie. – Dopóki mam szansę, chciałabym zaprosić pana Waldemara do Pabianic.
– Mamusiu, musisz psuć ten wieczór? – Henryk chyba zdenerwował się.
Waldek wlepił oczy w niewiastę, jak gdyby widział ją po raz pierwszy.
– Henryku, chyba dam się skusić. – zauważył Waldek. – Tylko, czy klimat Pabianic nie jest zbyt ciężki? To chyba gdzieś na Śląsku?
– Co też?? Waldemarze? To centrum Polski. Okolice Łodzi. – zaczęła się rozkręcać. – Jaki cudowny klimat. Pola, lasy, jakie cudowne miasto, rzeczka...
Henryk spoglądał na matkę i tylko z podziwem kręcił głową.
– Cała mamusia. – z politowaniem pokiwał głowa.
– Halinko, przyrzekam, że jak tylko dojdę do zdrowia na tyle, aby jechać w dalszą podróż, zaciągnę Henia siłą do Pabianic.
– No i masz babo placek. – powiedział Heniek.
Waldka obudził ruch w mieszkaniu. Usiadł na łóżku, odmówił modlitwę i wyszedł na korytarz. Popatrzył na domowników.
– Dobrze Waldemarze, że wstałeś, dzisiaj wyjeżdżam do swoich Pabianic. – poinformowała Halinka. – Taka jest decyzja mojego syna. – dodała z ironią. – Za pół godziny będzie śniadanie. – dodała informacyjnie.
Waldek schował się w pokoju. Po chwili wyszedł, poszedł do łazienki dokonać porannej toalety.
Na tę cześć Waldek ogolił się. Przebrał się w jasną koszulę, jedną z koszul podarowanych przez Henryka. Wlał na siebie tyle perfum, że aż w nozdrzach zatykało. Założył długie spodnie, też podarowane przez Henryka.
Wszedł do salonu, gdy pozostali domownicy już siedzieli.
– Opatrunek zmienimy po śniadaniu, czy teraz? – zatroszczyła się.
– Mamuś, po śniadaniu zmienię mu opatrunek. – polecił się Henryk.
– Dopóki jestem, chciałabym się do czegoś przydać. – powiedziała Halinka. – Dlaczego mi wszystkiego zabraniasz?
– Mamusiu, ty nie masz trzydzieści, ani trzydzieści jeden lat. Od tego są lekarze.
Halince zrobiło się przykro.
– Mamusiu, wiem, chcesz być przydatna do wszystkiego, wiem. Proszę cię, ty masz już swoje lata. Teraz należy ci się odpoczynek, bynajmniej u mnie. Obiady, to i tak wiele. Będziemy tęsknili za twoimi obiadkami, ale ja nie mam sumienia. Rozumiesz? Nie mam sumienia. – nalegał Henryk.
– Synku, a skąd wiesz, co jest dla mnie dobre, a co nie? – broniła się. – Ja cię rozumiem i kocham cię za to, że troszczysz się o matkę, ale ja nie narzekałam na nadmiar pracy?
– Mamusiu, nie mam sumienia przemęczać cię. – nalegał.
– Wkrótce Justysia urodzi, prosiła mnie, czy pomogę jej. Wiesz, że pomogę. Nie uważasz, że przy dziecku będę miała nieco więcej pracy niż tu, przy was? – wyjaśniła.
– Mamusiu, to sprawa twoja i Justyny. Skoro ona po to cię zaprosi, aby zamęczyć cię, nic na to nie poradzę.
Waldek wsłuchiwał się w rozmowę.
– Przepraszam, że wtrącę się, ja myślałem, że wysyłasz mamę do domu, ze względu na mnie. – Waldek aż spuścił wzrok. – Przepraszam.
– Też wymyśliłeś. – te słowa rozbroiły Heńka.
Zjedli posiłek. Wypili herbatę. Jeszcze chwilę porozmawiali i Henryk dał komendę do wyjazdu. Halinka miała być odwieziona na dworzec autobusowy. Tam miała wsiąść do autobusu, który zawiezie ją do Pabianic.
Po odjeździe, w domu zrobiło się głucho i cicho. Waldek pierwszy raz w obcym domu, w takiej ciszy, najpierw poczuł się dziwnie, potem doszedł do wniosku, że przecież tak będzie codziennie.
Podniósł się ze swego wygodnego, miejsca na sofie w salonie. Chciał iść do swego pokoju, ale pomyślał, że zrobi sobie herbatę.
Nastawił czajnik, naszykował szklankę, szukał herbaty. Otworzył kolejną szafkę... gdy nagle w szafce zadzwonił telefon. Wystraszony odskoczył w bok. Poczuł ból w kręgosłupie, ale wytrzymał go. Popatrzył na telefon. To był aparat Halinki. Nieśmiało sięgnął po telefon. Już chciał odebrać, gdy telefon ucichł.
Położył aparat na blacie. Za chwilę znów zadzwonił. Odebrał.
– Tu mieszkanie państwa Szklarskich. – powiedział nieśmiało.
– Waldek?? – usłyszał w słuchawce. – Czyli jest w domu? – ucieszył się Henryk. – Dobrze, wracamy.
Waldek odłożył aparat na kredens. Pomyślał chwilę i uśmiechnął się.
Po chwili wrócili. Henio wściekły, pani chyba udawała, że jest wstrząśnięta.
– Mam świeżo zagotowaną wodę, czy komuś herbaty? – zapytał Waldek.
– Ja poproszę kawę. Mocną kawę. Takiego szatana. – Henryk chciał wyładować się. – Albo nie. Ja strzelę sobie kielicha.
– Doktorze, alkohol pozornie uspakaja człowieka. Tak naprawdę, to uzależnia. Dzisiaj pan doktor nie pije. – komenderował Waldek.
Halinka weszła do salonu i usiadła na sofie. Waldek podszedł do Henryka.
– Co właściwie się stało? – zapytał łagodnie. – Chyba, że to nie moja sprawa, ale ciągnąc twój wątek wczorajszy, jakiś czas będę domownikiem. Dlatego interesują mnie sprawy domu. – wyciągnął ku niemu ręce. – No wyżal się. – objął kolegę. – Tłumienie zła w sobie jest niedobre.
– Czy ja ci muszę coś wyjaśniać? – zdziwił się. – Przecież tu wszystko jasne.
– Chciała zostać jeszcze kilka dni. Zrozum ją. Ja ją rozumiem. – Waldek usprawiedliwiał Halinkę.
– Dobrze. – Henryk pokiwał głową na zgodę. Weszli do salonu. – Tyle tylko, że do niedzieli nie będę miał czasu odwieźć mamusię na dworzec. W poniedziałek jedziemy na zdjęcie szwów. Od wtorku... od wtorku będzie różnie.
– Pamiętam, gdy zabierałeś mnie ze szpitala, powiedziałeś coś takiego... czeka na ciebie pani, która ogromnie się ucieszy. – przypomniał mu Waldek. – Więc cieszy się. Ja zrobiłbym tak samo.
– Waldek? I ty przeciwko mnie? – Henryk niedowierzał. – Pamiętaj, że zostajemy tu sami. Kiedyś, coś może cię zaboleć, udam, że nie słyszę.
– Jeśli tylko sumienie ci pozwoli na to... – Waldek godził się. – Wybaczę ci.
I spędzili piękne przedpołudnie. Halinka właśnie podniosła się. Chciała iść do kuchni, gdy do furtki zadzwonił ktoś. Skoro już była na nogach, podeszła i otworzyła furtkę.
– Listonosz. – poinformowała domowników.
Henryk podniósł się. Listonosz dla grzeczności zapukał jeszcze do już otwartych drzwi.
– Proszę, proszę, niech pan wejdzie. – Henryk zaprosił go do środka.
– Dzień dobry. – powitał go listonosz. – Panie Heniu, ja wiem, że to pomyłka, ale muszę wejść, bo taki mam obowiązek. Jest list na państwa adres, ale nazwisko pierwszy raz słyszę. Malarczyk.
– To nie pomyłka. – uśmiechnął się Henryk. – Ten pan będzie tutaj mieszkał.
I wszystko stało się jasne.
– Jak to dobrze, że wszedłem. Chciałem to odesłać już rano, jak to zobaczyłem. Bo wiem, kto pod tym adresem mieszka?
Waldek powoli podszedł do rozmawiających.
– Dzień dobry panu. Malarczyk to ja. Waldemar Malarczyk. – skinął głową. – Domyślam się, że to z banku?
– Tak. Chyba karta, zamawiał pan? – listonosz podał mu list.
Waldek skinieniem głowy podziękował za list.
– Panie Jurku, gdy kiedyś trafi pan do nas, a będzie pan Waldek, proszę wszystko zostawiać temu panu. Wszystko. – poinformował Henryk.
– Rozumiem... zapamiętam. – przytaknął Jurek.
Waldek w pewnym sensie ucieszył się z nowej karty, chociaż tak zastanawiał się, do czego będzie mu potrzebna?
– Skoro mam kartę, pójdę do sklepu. Muszę ją aktywować. – zaproponował.
– Czy czegoś ci brakuje? – zdziwił się Henryk.
– Kupię ci piwo. Halince wezmę czekoladę. – wyliczał Waldek.
– W lodówce jest piwo. Są czekolady. – teraz Henryk wyliczał.
Waldek szukał ratunku w gospodyni.
– Halinka? Dlaczego on taki jest? – zdziwił się. – Heniuś, dlaczego jesteś taki nadopiekuńczy?
Heniek spuścił głowę.
– Dobrze. Idź, kup co chcesz. Będzie to stać w lodówce i tracić termin ważności. – zgodził się.
Waldek zastanawiał się chwilę, czy pójść, czy zostać?
– Gdyby karta nie chciała zadziałać, daj mi jakieś drobne pieniążki.
Henryk dał mu kilka piątek, kilka dwójek, kilka dziesiątek.
– Ale proszę cię. Nie szalej. Do sklepu nie jest daleko. – pouczył go.
– Masz jakiś plecaczek. Lepiej będzie mi nieść.
Henryk wyciągnął z pawlacza plecak.
– Heniuś, rozpalmy sobie po południu grilla?
Henryk zaczął się śmiać.
– Wspaniały pomysł. – zgodziła się Halinka.
– Co na to Heniuś? – zapytał Waldek.
– Sam przeciw dwojgu nie dam rady. – zgodził się.
Waldek wyszedł. Było ciepło. Miał krótkie spodenki, z wieloma kieszeniami. Do tego t-shirt w serek. Z plecaczkiem maszerował do sklepu.
Pod sklepem było kilku mężczyzn, co wcale nie zdziwiło przybysza. Pozdrowił ich krótkim...
– Dzień dobry.
Rybie to małe miasteczko, jak powiedział Henryk, tu wszyscy się znają. Nie chciał wyjść na wiejskiego chama.
Sprzedawczyni była lekko zdziwiona.
– Pana wysłali po zakupy? – z niedowierzaniem uśmiechała się.
– Przecież nie robię wielkich zakupów. Muszę się hartować, chcę długo żyć. – uśmiechnął się od Agnieszki.
– Rybie to mała miejscowość, ale tu szanujemy się nawzajem. – powiedziała do klienta. – Darek! – zawołała. – Chodź na chwilę!
Po chwili wszedł jeden ze stojących pod sklepem. Małolat.
– Daruś, ten pan jest po operacji. Zanieś mu zakupy do bramy, co?
Daruś zrobił najpierw niezadowoloną minę, ale odpowiedział.
– Dobrze. A gdzie?
– Ale naprawdę, ja zaniosę sobie sam. – protestował Waldek.
– Jak Agnieszka mówi zanieś, to znaczy się, zanieś. – wyjaśnił Darek. – Dobrze zaniosę. Agnieszka, to Agnieszka.
Waldek zrozumiał, że nie można protestować.
– Dobrze, niech pani doliczy czekoladę dla tego dżentelmena.
– Wie pan, od czekolad zęby się niszczą. Ale jakby pan chciał, to chętnie przyjmę dwa złote. To, to samo, a wie pan, zbieram na kompa.
– Darek! – zawołała na niego Agnieszka. – Jak ty się nie wstydzisz?!
Waldek wyjął z kieszeni dwójkę i podał Darkowi.
– Nie. Przepraszam. Pan nie zna Agnieszki. Powie rodzicom i będę miał przechlapane.
– Zawieś na bramie. Dziękuję.
Darek wyszedł z plecakiem. Waldek powoli wyczołgiwał się ze sklepu. Pod sklepem został już tylko jeden mężczyzna.
– Dałbyś piątkę biednemu człowiekowi. – powiedział przełamując swój wstyd.
Waldek odwrócił się.
– Jesteś bezrobotnym, czy bezdomnym? – zapytał go.
Mężczyzna nie był najpierwszej świeżości.
– A co to za różnica? Głodny to głodny?
– Bezrobotni to lenie. Jak bezdomny, to ci dam.
Waldek sięgnął do kieszeni. Już chciał dać mu piątaka, gdy wpadł na genialny pomysł. Zawrócił do sklepu.
– Pani Agniesiu? Ten facet pod sklepem?
– Niech pan nie zawraca sobie nim głowy. To żul. – wyjaśniła Agnieszka.
– Od jak dawna sterczy pod waszym sklepem? – ciekawiło Waldka.
– O! Ho, ho! Od kilku tygodni.
– Pani Agnieszko, zostawię u pani sto złotych, a pani będzie dawała mu jedzenie. Zawsze, gdy poprosi. OK.? Każdego dnia. To znaczy, jakąś bułeczkę, czy chleb i coś do chleba. Gdy przekroczy te sto złotych, zostawię następne. Czy zgodzi się pani?
Agnieszka pochyliła się do klienta.
– Proszę pana, to śmierdziele. To żule. – powiedziała dość cicho. – Niech pan sobie nie zawraca nim głowy, proszę.
– Pani Agnieszko, ja proszę. Może pani zrobić to dla mnie?
Agnieszka myślała chwilę.
– Po co to panu? – zaczęła. – Co pan chce przez to osiągnąć?
Waldek chwilę spoglądał na nią i powiedział.
– Przed wypadkiem, przez kilka lat byłem bezdomnym. Nawet pani nie wie, co to znaczy? Czy teraz jasne?
– Dobrze, co to ma być?
– Kawałek wędliny i chleb lub bułka. Jakiś napój, ale żaden alkohol.
Waldek wyjął kartę.
– Czy ściągnie pani dzisiaj?
Agnieszka rozłożyła ręce.
– Nawet nie wiem, jak to zrobić?
Waldek sięgnął do kieszeni. Popatrzył na banknoty.
– Dobrze, jutro przyniosę pani całe sto złotych.
Waldek wyszedł ze sklepu.
– To jak? Dasz tego piątaka? – zapytał ponownie bezdomny.
– Dam. – Waldek wyjął monetę i podał mu. – Powiedziałem, żeby nie sprzedawała ci żadnego alkoholu. A gdy będziesz głodny, wejdź, a ona da ci... tylko jedzenie. Zostawiłem jej stówaka, gdy przekroczysz granicę, zostawię drugiego.
– A dlaczego? Znasz mnie? – zapytał.
– Jeszcze nie.
– Więc dlaczego to robisz?
Waldek na chwilę zatrzymał się.
– Przed wypadkiem, byłem bezdomnym, tak jak ty. Nie miałem tyle szczęścia, co ty. Za to, że byłem głodnym bito mnie. Piętnastoletnia dziewczyna poczęstował mnie butem, jestem głuchy na lewe ucho. Ale było kilka osób, które dawały mi chleb. Im, poprzez ciebie, chcę spłacić dług.
– Dziękuję ci. – powiedział.
Waldek tylko skinął mu głową.
– Jak masz na imię? – zawołał za odchodzącym.
– Waldek, a ty?
– Bogdan. Dzięki.
Halinka spanierowała karkóweczkę i kilka skrzydełek, przygotowała kiełbaski i kaszankę. Henryk już rozpalał ogień.
– Nakryjmy sobie na werandzie. – zaproponował Waldek. – Jak będzie nam wiało, spuścimy markizy.
– Bardzo dobry pomysł. – zawołała Halinka.
– A co macie przeciwko altanie? – Henryk był zdziwiony.
– Przypomniał mi się, pierwszy grill u ciebie. Ach, Boże... – Waldek westchnął głośno.
– I dlatego jestem za altaną. – Henryk rzucił swoją propozycję.
Chwilę trwała dyskusja i ustalone zostało...
– Dobrze, nie róbmy Heniusiowi przykrości i zróbmy w altanie. – zakończył Waldek.
Jakże przyjemnie płynął czas. Henryk popijał sobie piwko. Halinka sączyła winko. Waldek degustował się soczkiem.
– Zrobiłem dzisiaj dobry uczynek. – powiedział w pewnej chwili Waldek.
– Tak, to się zgadza. – dorzucił Henryk. – Jednak potrzeba mi było czegoś takiego. Przyznaję, wypoczywam.
– Mnie też podoba się takie spędzanie czasu. Przyznam się wam... jestem szczęśliwa. – dodała Halinka.
– Gdy byłem w sklepie, spotkałem gościa... bezdomnego. Chciał piątaka. Dałem mu, ale Agnieszce powiedziałem, aby nie sprzedawała mu alkoholu. – Waldek kontynuował swoją opowieść.
– Ach. O to ci chodzi? – dopiero teraz zrozumiał Henryk.
– Umówiłem się z nią, że od dzisiaj będzie dawała mu jedzenie, a ja jutro zostawię jej stówkę. A gdy kiedyś zabraknie, zostawię jej następną.
Zapanowało milczenie. Tylko Halinka ukradkiem chlipnęła nosem.
– Jak ja się łatwo wzruszam. – powiedziała po chwili. – Waldemarze, ty tak pięknie opowiadasz.
Henryk spoglądał na kolegę.
– Jaki widzisz w tym cel? – zdziwił się Henryk.
– Gdy byłem bezdomnym, kilka osób pomogło mi. To prawda, że za kromkę chleba też i bito mnie. Ale są też ludzie dobrej woli. Poprzez tego człowieka, spłacam dług tym dobrym ludziom. Wiem już, jak nazywa się. Bogdan. Może raczej, jak ma na imię.
Henryk opuścił wzrok.
– Gdy człowiek jest głodny... – Waldek chyba stracił wątek. – Nie ma nic gorszego od głodu.
Henryk posmutniał i to ogromnie.
– Waldek? Czy ty musisz wszystko psuć? – nawet nie podniósł głowy.
Waldek zastanowił się.
– Przepraszam. Heniuś, to nie tak miało brzmieć. – teraz dopiero Waldek zrozumiał swój błąd. – Przepraszam, to nie chodzi o ciebie.
– Panowie, nie rozumiem was. Czy ja jestem już pijana? – wtrąciła się Halinka.
– Ja wszystko wytłumaczę. Mogę? – zapytał Henryka.
Ten kiwnął głową kilka razy.
– Skoro musisz dobijać mnie? – Henryk spuścił znów głowę. – Kończ waść. Wstydu waść oszczędź.
– W przeddzień wypadku, postanowiłem odwiedzić Henryka. Byłem w pobliżu. Ominę szczegóły. Poprosiłem o kawałek chleba, ale Henryk mnie nie poznał. Dał mi chleba, ale mnie nie poznał.
– Poznałem cię. Zanim sobie przypomniałem skąd znam tą szramę na ręce, minęło kilka sekund. Zanim dokuśtykałem do bramy ciebie już nie było. Wołałem, ale kamień w wodę. Pomyślałem, to na pewno nie on.
– Jestem głuchy na lewe ucho.
– Waldek, a skąd ja miałem o tym wiedzieć? Wołałem kilka razy.
– Po kilku godzinach nabrałem odwagi i jeszcze raz wróciłem. Przyrzekłem sobie, że zaczekam i wejdę. Tak bardzo pragnąłem wtedy rozmowy. Stałem przy bramie i... im dłużej stałem, tym bardziej wątpiłem, czy wejść. Już chciałem odejść, gdy zobaczyłem w oknie Henryka. Przysięgam, myślałem, że grozisz mi.
– Waldek, mogło tak wyglądać. Wołałem, zaczekaj tam, zaczekaj tam.
– Przysięgam ci, nie słyszałem. I gdy odszedłeś od okna, dziwne myśli i obrazy wpadły mi na myśl. Stach ma wielkie oczy, to fakt. Uciekłem. Następnego dnia, przed południem zginęło kilka osób. Obok mnie samochody przewracały się, ludzie ginęli, a ja stałem cały. Aż kierowca jednego z samochodów, wyszedł i poczęstował mnie kluczem. Kornas nie musiał zginąć. A wszystko dlatego, że strach ma wielkie oczy.
– Waldek, nie obwiniaj siebie. Wypadek nie był spowodowany przez ciebie. Byłeś jedną z ofiar wypadku.
– Gdy czasami jak leżę i myślę o tych rzeczach, myślę, że Bóg chciał mnie ostrzec przed wypadkiem. Szedłem obok muru i w pewnej chwili usłyszałem bicie dzwonu. To nie był zwyczajny dzwon. Wtedy nie zwróciłem na to uwagi i pomyślałem, Bóg woła mnie do kościoła i dlatego wszedłem, ale to nie był zwyczajny dzwon. To był dzwon na czyjąś śmierć. Gdybym wtedy był taki mądry i gdybym nie wchodził, przeszedłbym za wypadek. Gdybym wtedy w kościele jeszcze zaśpiewał jedną pieśń, jak chciałem, nie doszedłbym do wypadku. Wyszedłem z kościoła w nieodpowiednim czasie.
I teraz dopiero Waldek zauważył jak bardzo Halinka płacze. I Waldek umilkł. Halinka wstała.
– Takie historie mnie wzruszają. Idę po chusteczki. – i poszła.
– Co ja robię? – zastanowił się Waldek. – Boże? – zakrył dłońmi twarz. – A mogło być tak przyjemnie?
– Czujesz żal do świata, dlatego musisz wyrzucić to z siebie. Inaczej to zabije cię. – wyjaśnił Henryk.
– Heniuś, ale ja nie mam żalu do ciebie. Dlaczego znęcam się nad tobą?
– Nie szkodzi. Ale dobrze, że naświetliłeś mi niektóre rzecz. Ja postrzegałem to z innej strony. Ja inaczej to widziałem. Teraz zaczynam rozumieć ciebie. Wiem, tego nie da się cofnąć.
– Jeszcze godzinę, półtorej godziny temu, myślałem, że to będzie najcudowniejszy dzień, najcudowniejsze popołudnie. Jednak moja córcia miała rację, ja potrafię wszystko zepsuć. Czasami to chce mi się beczeć. Najchętniej rozpłakałbym się jak Halinka i wtedy ulżyło by mi. Heniuś, przyrzekam ci, przysięgam, że już nigdy więcej nie zacznę tak głupiego tematu. Wybacz mi. – wyciągnął ku niemu rękę. Ścisnął Heńka dłoń.
– Tłumienie tego w sobie jest niezdrowe. – wyjaśnił mu kolega.
– Ale niepotrzebnie zadaje ci ból. Uwierz mi, to nie było zamierzone. Chciałem tylko pochwalić się, że zrobiłem dobry uczynek. Ale zrobiłem go nie temu, co trzeba. – i Waldkowi zaczęły pocić się oczy. Zaczęły mu rosieć. – Kurcze, znów w nocy nie będę mógł spać.
Heniek uchylił cicho drzwi. Waldek siedział przy laptopie.
– Ty naprawdę nie możesz spać? – zapytał cicho.
– Wejdź, wejdź. – Waldek skinął ręką. – Siadaj gdzieś, pomożesz mi.
Henryk przysunął krzesło.
– Co ty robisz? W czym potrzebujesz pomocy? – zaciekawiło go.
– Napisałem dwa rozdziały swojej książki. Popatrz tak nazwałem ją... – kliknął na początek, na pierwsza stronę. – „Ogród wdzięczności”. Prawda, że ładnie. Opisałem kilka scen, ale chcąc pisać dalej muszę gdzieś zameldować tych ludzi. Powiedź, jako ten sobowtór, gdzie chciałbyś mieszkać? Może zapytam cię tak, jako doktor Tomek, gdzie chciałbyś mieszkać? W Rybi?
Waldek spojrzał na Henryka. Ten spuścił wzrok i zaczął się uśmiechać.
– Wiem, że nie pomożesz mi, ale chociaż powiedź, Tomek może mieszkać w blokach? – spojrzał na Henryka. Mętnym wzrokiem spoglądał na ekran. – Wiedziałem. Lekarz musi mieć swój domek. – kliknął na zakładkę „Szybkie wybieranie” i odnalazł wybrane wcześniej miejsce. – Chciałbym, aby nasz Tomek był warszawiakiem. Kiedyś szperałem i znalazłem taki piękny domek.
Kliknął i na „Mapie Google” pokazał mu ulicę i piękny dom.
– Zastanawiałeś się, że te wszystkie domy, do kogoś należą? – zapytał Henryk.
– Heniuś?? Gdyby Sienkiewicz zastanawiał się, że pod Grunwaldem nie walczył żaden Zbyszko, ani Maćko, nie napisałby „Krzyżaków”? Pytanie, czy jako ten drugi, chciałbyś być warszawiakiem?
– Nie. – Henryk uśmiechnął się. – Może dlatego, że mieszkam w Rybi i jest mi tu dobrze. A cóż to takiego warszawiak?
– Dla ciebie może nic, ale muszę gdzieś ulokować tych ludzi. Siebie chciałbym zameldować na Gołąbkach. Podoba mi się ulica o nazwie Czerwona droga. Czytałem sporo o Gołąbkach, to szlachecka miejscowość. A może Tomka zameldować tam? Miałby tablicę rejestracyjną WK, gdy zamelduję go gdzieś na Woli, dam mu tablicę WY, kilka razy wspominam o samochodach. Twoja obecna jest WPR, bo podlegasz pod Pruszków. Poczytałem też trochę o Rybi? Wieś szlachty i magnatów.
Henryk ścisnął go za ramiona. Uśmiechnął się.
– Od razu widać, że nie masz nic innego do roboty. Siedzisz i grzebiesz w głupotach. Wiesz, że zazdroszczę ci. I nie szkoda ci czasu?
Waldek oderwał się na chwilę od swej roboty.
– Uważasz, że pisanie książek to głupota? – spojrzał mu w oczy.
– Przepraszam, nie to chciałem powiedzieć.
– Heniuś, czy nie jesteś zadowolony, że chcę napisać o twojej pracy? W pewnym sensie, chcę napisać o tobie, o nas. Uważasz, że to głupie? Nie chciałbyś, aby ludzie poznali, jak ciężka jest twoja praca, ile trudu musisz włożyć, aby poskładać połamańców, albo wyleczyć kalekę?
– Nie szkoda ci czasu? – zapytał Heniek. – Powinieneś odpoczywać, a ty się zaharowujesz. Siedzenie po operacji, nie pomaga ci. Powinieneś leżeć, odpoczywać, rehabilitować się. Co ci to daje, to pisanie?
– Heniuś, gdyby Mickiewicz zastanawiał się kiedyś nad tym, nie napisałby „Pana Tadeusza”, uznałby, że lepiej poleżeć, wypocząć. Sienkiewicz, nie napisałby „Potopu”, Kochanowski nie napisałby „Trenów”. Dlaczego ty operujesz?
– To nie to samo. – bronił się Heniek.
– Widzisz, prosty przykład, wypadek pod Raszynem, pędzili jak idioci, łamali się, zabijali, po co ich składaliście, po co ich ratowaliście? Bo to jest wasza praca. Ja nie piszę, bo to jest moja praca, ja piszę dla przyjemności. Chcę opisywać to, czego inni nie znają. O czym tysiące ludzi nie ma pojęcia. Zoperowałeś mnie pierwszym razem, kiedyś powiedziałeś mi, że to operacja dla ciebie jakich tysiące przedtem, a dla mnie to cud. Miałem być kaleką, a ty mnie uzdrowiłeś, o tym ludzie nie mają pojęcia, a ja już mam. Dlatego chcę napisać o tym, aby inni wiedzieli, aby mieli nadzieję. Może ktoś też spotka na swej drodze tego swojego cudotwórcę? Może ktoś też wpadnie na wspaniały pomysł i napisze inną wersję „Ogrodu wdzięczności”?
Henryk uśmiechnął się.
– Dobrze. – poklepał Waldka po ramieniu. – Skoro uważasz, że to cel twojego życia, pisz. Nie mam nic przeciwko temu. Ja w odróżnieniu od ciebie, jutro idę do pracy. Muszę wypocząć.
– Miłych snów. – pozdrowił go Waldek.
– Ale mimo wszystko, nie siedź długo. – ostrzegł go Heniek.
Halince brakowało panierki, już ubierała się, gdy Waldek powstrzymał ją.
– Halinko, ja mam zalecone od lekarza spacery. Proszę cię, ja pójdę.
I Halinka zgodziła się.
Pod sklepem Waldek spotkał swoich znajomych.
– Dzień dobry panie Waldemarze. – Bogdan prawie ukłonił się.
Waldek aż spojrzał na niego.
– Witam kolegę. – skręcił ku niemu i podał mu dłoń.
Bogdan uściskał go swoją szorstką od brudu dłonią.
– Witam. – Waldek przywitał Darka.
– Byłeś tam? – Waldek wskazał na sklep.
– Nie, wstydzę się. – spuścił wzrok.
– Przestań. – Waldek wziął go za przedramię. – Chodź.
– Nie, wejdę później. – Bogdan mimo swego kurzu na twarzy, chyba lekko poczerwieniał.
Waldek wszedł do sklepu. Kupił tylko panierkę. Podziękował. Wyjął obiecany banknot i podał Agnieszce.
– Kiedy tylko poprosi o jedzenie, dobrze? – przypomniał pani.
– Zgodnie z umową. – przytaknęła Agnieszka.
Waldek wychodził i spojrzał na Bogdana. Ten stał z opuszczona głową.
– Bogdan, ta pani da ci wszystko, co zapragniesz, z jedzenia. Ale tylko z jedzenia. Alkohol nie wchodzi w rachubę. – powiedział dość głośno, aby słychać było i w sklepie, i na dworze. – Proszę, nie wstydź się.
– Dlaczego to robisz?! – zawołał Bogdan.
– Mówiłem ci już. Też byłem bezdomny i głodny. Tylko mnie na dokładkę jeszcze bito. Spłacam dług tym, którzy mnie karmili. Ale sam musisz wejść, ja ci nie wyniosę.
– Jak ci dziękować mam, nie wiem? Wystarczy samo „dziękuję”? Dziękuję. – powiedział.
– Nie. – Waldek uśmiechnął się. – Wystarczy, że nie będziesz głodny.
Chciał już odejść, ale zatrzymał się. Podszedł do Darka.
– A co u ciebie? – popatrzył na chłopaka.
– A co ma być? – chłopak chciał chyba pokręcić się, albo zakręcić nogą dziurkę w ziemi, ale dał spokój.
– Liczyłeś ile ci brakuje? Do kompa.
Darek roześmiał się.
– Do kompa?? Pan wie, jak hojny jest stary? Da złotówkę, a chce, aby tyrać mu, jak niewolnik?
– Ja nie pytam o starego, tylko ile ci brakuje?
Darek spoważniał. Wlepił oczy w nieznajomego.
– Pan tak poważnie? – dodał już spokojniej i ciszej.
Waldek pokiwał głową.
– Jak najpoważniej.
Darek pokalkulował, policzył.
– Stary dał mi cztery stówki, miałem dwie... trochę nie styka. Za sześć stówek, nie kupi pan lapka. Tu nie ma gdzie dorobić.
– Umówmy się tak, przyjdź do nas w niedzielę. Nie wiem, czy całą sumę, ale ci dołożę. – wyjaśnił Waldek.
– Do lapka? – Darek nie dowierzał.
– Tak do lapka. Nie wiem, czy dobrze zrobię? Wiem, jak komp uzależnia. Byłem kilka lat niewolnikiem kompa. Grałem na Goodgame Empire. Ale to już będzie twój problem. – udzielił przestrogi.
– Właśnie ja na tym gram! – prawie zawołał Darek.
– Żeby gra dobrze szła, musisz mieć porządnego lapka. – Waldek odwrócił się. – Przepraszam, nie mogę stać długo w jednym miejscu, muszę się ruszać. Kręgosłup. Nie wiem, co uda mi się zrobić, ale przyjdź do nas.
Henryk wrócił dość późno tego dnia z pracy. Dla domowników późno, ale Henryk stwierdził, co innego.
– Witam. – prawie, że zawołał. – Udało mi się wyrwać nieco wcześniej dzisiaj. – przeciągnął się. – Co słychać u domowników?
Halinka z uśmiechem zakręciła się wokół obiadokolacji.
– Jeśli chodzi o mnie, spędziłem dzisiaj pracowicie dzionek. Znalazłem dom dla twojego sobowtóra, dopisałem jeden rozdział, zrobiłem dobry uczynek. – i nagle Waldek ucichł. – Przepraszam, przyrzekłem ci wczoraj, że nie będę opowiadał więcej o swoich dobrych uczynkach. Już milczę.
Ale Henryk zaczął się śmiać.
– Co to za dobry uczynek? – był ciekaw.
– Milczę. – zapewnił Waldek. – Albo nie, powiem, przyniosłem Halince przyprawę do panierki.
Henryk jeszcze bardziej zaczął się śmiać, a gdy się śmiał był tak wspaniały, tak radosny, tak cudowny. Waldek popatrzył na niego i bardzo spoważniał. Henryk zauważył jego zmianę i nalegał.
– Wiem, że powiesz mi. – podszedł do niego i zaczął go łaskotać po bokach.
– Doktorze, wiesz, że mam jeszcze szwy i mogą mi popękać. Nie rób więcej tego. Chociaż ja nie mam łaskotek, ale kto wie?
– Oj powiedź. – Heniek dał spokój z łaskotaniem.
– Heniu, bardzo lubię patrzeć, jak się uśmiechasz, jak jesteś radosny, wesoły. Wiesz, że mam spędzić tutaj sporo dni. Nie chcę zadawać ci bólu, bólu psychicznego. Lubię cię uśmiechniętego, radosnego, wesołego. Uwielbiam wtedy na ciebie patrzeć. Proszę cię. Nie psujmy tego dnia.
– Panowie, ja jestem gotowa. Mogę podawać. – zawołała Halinka.
Podeszli i pomogli jej przynieść posiłek do stołu.
– Waldek, to jakie ty robisz dobre uczynki, skoro uważasz, że one są przykre? Dobre uczynki nie mogą nikomu sprawić przykrości. – medytował Henryk.
– Powiem ci tylko tyle. Zaprosiłem gościa na niedzielę.
– Na obiad? – zdziwiła się Halinka.
– Nie. Odwiedzi nas pewien młody chłopak. Nic więcej nie powiem. Nawet, gdybyś chciał mi ściągać szwy na żywca. – zapewnił Waldek.
– Znam, go? – dociekał Henio.
– A skąd ja mogę wiedzieć? Nie wie kogo znasz w Rybi, a kogo nie? Ja go nie znam.
– Chory? – Henryk usiadł do stołu. – Tak, chory na konsultację? – męczył Henio.
Waldek też usiadł spokojnie.
– Heniu, jak ty męczysz mnie. Nie, zdrowy. – i Waldek poddał się. – Nałóż mi troszeczkę. Nie mogę się wypróżniać. Dobrze powiem ci. Spotkałem pewnego młodego chłopaka pod sklepem. Uczynny dzieciak. Ze mną dzieje się coś takiego... to samo było wtedy w Raszynie. Czuję wewnątrz coś, co mnie ku temu pcha. Przyniósł mi na grilla plecak do bramy. Zwierzył mi się zupełnie przypadkiem, że zbiera na kompa. Dzisiaj powiedział mi... wyciągnąłem to z niego, że nie styka mu. Stary dał mu cztery stówki, on ma swoich dwie. Marzy o lapku. Wiem, co to znaczy. Byłem kilka lat niewolnikiem Internetu i kompa.
– Nie mów tylko, że chcesz mu dać kasę? – Henryk zaczął się uśmiechać.
Waldek wlepiał w niego swój wzrok, wreszcie odpowiedział.
– Niestety, ale tak. – chciał odłożyć sztućce, ale popatrzył na nie i tak zaczekał. – I kolejny dzień popsułem wszystkim humor. Ja naprawdę umiem to robić.
– Mnie nie zepsułeś humoru. – powiedział Henryk. – W czym problem?
Halinka w milczeniu spoglądała raz na jednego, raz na drugiego.
– Ostatniego dnia w szpitalu rozdzieliłem pieniądze pomiędzy dzieci. Zostawiłem sobie nie wiele kasy. Miałem być w domu starców, tam pieniądze nie byłyby mi potrzebne. Tu, chciałbym oddawać ci to, co dostanę. Mieszkam u ciebie, jem z twojego talerza.
– Waldek, galopujesz za daleko i za ostro. – upomniał go Henryk. – Czy brakuje ci czegoś? Przelałeś na moje konto wtedy kupę kasy. Część z tego wzięła Grażyna na auto, które okazało się dla niej nieszczęśliwe. Kupa kasy została. Czeka na ciebie. To twoja kasa. Nic nie musisz mi dawać. To ja tobie mam oddać. Ale chciałbym cię ostrzec, pieniądz jest śliski, to fakt, nie szafuj nim jak wodą. Kiedyś musisz opamiętać się.
Waldek chwilę pomyślał.
– Dzieciak marzy o lapku. Wiem coś na ten temat. Grałem w jego grę. Specjalnie dla tej gry, kupiłem nowego laptopa. Ale będę chciał zaszczepić w nim inną rzecz, miłość do muzyki. Dam mu warunek, jak pokocha śpiew, kupię mu nowego, dobrego lapka.
– Hola, hola. Nie galopuj tak. Przed tobą będzie zgrywał kochającego śpiew, a jak mu kupisz, oleje cię.
– Nie będzie miał takiej odwagi. – dodał Waldek. – Chciałbym dokończyć zaczętą myśl. Wtedy w Raszynie, coś mnie pchało, to samo dzieje się ze mną, gdy spotykam Darka, albo Bogdana. Nie umiem się opanować.
– Co to za ludzie? – zapytał Henryk.
– Darek, to małolat, Bogdan, to ten bezdomny. Rozumiem i jednego, i drugiego. Heniuś, przyrzekam, nigdy więcej żadnych znajomości. Przysięgam.
– Nie mam nic przeciwko twoim znajomościom. – kontynuował Henryk. – Rybie, to mała miejscowość. Tu wszyscy znają się, albo prawie wszyscy. Po prostu, chcesz zapisać się u mieszkańców grubą czcionką. Zazdroszczę ci. Ja nie mam na to czasu. Podziwiam cię.
Kończyli już obiad, gdy Waldek zapytał.
– Nie masz do mnie żalu?
– Do ciebie? – i Henryk roześmiał się. – Nie wiem dlaczego, ale nie, a powinienem?
Teraz Waldek spuścił wzrok.
– Nie wiem dlaczego, ale zawsze wciągnę się w coś, z czego później nie umiem wybrnąć. – prawie że lamentował.
– Uważasz, że ten dzieciak wart jest nowego laptopa? – zapytał Henryk.
– Jest uczynny, miły, rozumiem go. Mówiłem ci, grałem w tą grę. Ona uzależnia, wciąga. Trochę mogę mu dać, sam nie mam zbyt wiele.
– Skoro mówisz, że wart... – Henryk zawiesił wzrok gdzieś na ścianie. – Sypnę mu też coś i od siebie.
– Tak? – i Waldek już uśmiechnął się od ucha do ucha. – Jednak jesteś dobrym człowiekiem. Jak to powiedziała kiedyś babka? Pamiętasz, lekarze to gbury. – i jeszcze bardziej zaczął się śmiać. – Jesteś zaprzeczeniem jej słów.
Rozmowę ich przerwała Halinka.
– Panowie, jakiś deserek? Chętnie naszykuję? Lody, budyń, kisiel? – stanęła w drzwiach do kuchni i czekała na propozycję.
– Ja nie, ja dziękuję. – oznajmił Waldek.
– Może wieczorkiem? – rzucił propozycje Henryk.
– O! Wieczorkiem chętnie, budyń... – zgodził się Waldek. – ...czekoladowy. – dodał. – Ja zaczynam tyć. Mało ruchu. Dlatego zaraz wstaję i idę na spacer. Pójdę do sklepu, może coś kupię? Czy do kuchni coś potrzeba?
– Lody mam, budyń pomarańczowy, wiśniowy i śmietankowy. Czekoladowego nie. – oświadczała Halinka.
– Chętnie się przejdę. – i już wstawał. – Wziąć ci piwko? – zapytał kolegę.
Henryk sięgnął po portfel.
– Ja płacę kartą. – powstrzymał go.
Zarzucił na plecy plecak i wyszedł.
Przed sklepem spotkał kolegów.
– Dzień dobry panie Waldemarze! – już z daleka zawołał Bogdan.
– Witam kolegów.
Waldek skręcił i przywitał się z panami.
– Panie Waldku. – zaczął Darek. – Ja przepraszam... – spuścił wzrok. – Stary wymyślił na niedzielę jakieś zajęcia. Nie mogę w niedzielę.
– Dlaczego mówisz tak brzydko o swoim ojcu? Jaki by nie był, to ojciec. – upomniał go Waldek.
Darek zmieszał się, już chciał coś powiedzieć, gdy Waldek znów mu wszedł w słowo.
– Spoko, spoko. To twoja sprawa. Ja tylko po dwie rzeczy, a masz chwilę dzisiaj?
Darek spojrzał na przybysza.
– Dzisiaj mam. Ale musiałbym powiedzieć rodzicom, gdzie idę? – oznajmił.
– Ok. przyjdź w wolnej chwili. – Waldek uśmiechnął się do niego.
Wszedł do sklepu. Gdy już zapakował zakupy zapytał Agnieszkę.
– Czy Bogdan korzysta z pani dobrodziejstwa?
– Pan powiedział wyraźnie, jak przyjdzie i powie. Od rana stoi pod sklepem. No przecież ja nie będę do niego wychodziła? – usprawiedliwiła się.
– Oczywiście. – Waldek przyznał jej rację. – Do widzenia.
Wyszedł. Podszedł do Bogdana.
– Ty naprawdę nie chcesz korzystać z dobrodziejstw tego sklepu? – zapytał.
– Panie Waldemarze... – zaczął.
– Dajmy spokój z tym panem. – upomniał go Waldek.
– Waldemarze, powiedziałeś, gdy będę głodny...
– Bogdan, nie bądź dzieckiem. Normalny człowiek je trzy razy dziennie. – pouczył go.
– Dobrze Walduś. – i Bogdan poszedł do sklepu.
Waldek przyszedł do domu. Podał zakupy Halince. Piwo schował do lodówki. Wszedł do salonu, Henryka nie było tam.
– Doktorze? Hop, hop? – Waldek nawoływał jak w górach.
– Tu jestem. – odezwał się Henio. – Na werandzie.
– Piwko masz w lodówce. Kupiłem ci Żywca. – usiadł obok
– Ja w ogóle nie korzystam ze słońca. – oświadczył. – W niedzielę mam wolne, oby tylko była ładna pogoda, może pojedziemy gdzieś na trawkę?
– Ja chętnie, a co na to Halinka?
– Mamuśka, jedziesz z nami w niedziele na trawkę? Na piknik. – zawołał do wewnątrz mieszkania.
– Z wami chętnie, choćby i do piekła. – zawołała ucieszona.
– Co z nią? – zdziwił się Henio. – Jak ojciec żył nie była taka? To twoja sprawka. – pogroził mu palcem.
– Wiem. – uśmiechnął się Waldek. – Wszystko co złe, to ja. Aha, bo zapomnę. Ten małolat, nie może w niedzielę do mnie przyjść, zaprosiłem go dzisiaj. Czy możemy tutaj z nim porozmawiać?
Henryk nie miał nic przeciwko temu. Waldek przyniósł laptopa na werandę. Podłączył go do sieci.
– Kiedyś mówił, że w domu komp strasznie wolno mu chodzi. Niech sobie dzieciak pogra.
Nie czekali zbyt długo. Zadzwonił domofon. Gdy Darek przyszedł Waldek oblukał go. Nie szedł wcale, aby powiadomić rodziców, ale aby się przebrać. Gościa zaproszono na werandę.
– Opowiedz nam trochę o sobie. – zaczął Waldek. – Uzgodniliśmy z doktorem, że damy ci trochę kasy na lapka. Ale od ciebie zależy ile? Czy masz jakieś pasje?
Darek spuścił głowę. Wzrok schował pod stołem.
– Pasje, po za grą. Wiem, jak uzależnia ta gra, ja grałem w nią, ale nawet dla samej tej gry, jestem skłonny trochę sypnąć.
Darek uparcie milczał.
Pojawiła się Halinka. Przyniosła sok w dzbanku i szklanki.
– Ja na przykład pisze wiersze, książki, opowiadania. Gram też w różne gry. Od tego jest Internet. – mówił Waldek.
– Pan nic nie mówił, że muszę się spowiadać? – nieśmiało zaczął Darek.
– Nie musisz. – przerwał mu Waldek. – Ja po za pisaniem jestem pasjonatem śpiewu. Zróbmy tak. Ja od siebie, dam ci jakąś pulę. Zaśpiewam ci coś, ty jak umiesz tak zaśpiewasz mi. Doktor? Nie wiem jakie kryteria ma doktor? Widzisz, można by zrobić tak, wystrzyż nam trawnik, a my ci damy kasę, ale tak nie zrobimy. – Waldek sięgnął po swoje nuty. – Jest we mnie kraina przeźroczysta... – zaczął śpiewać.
Darek wstał.
– Przepraszam, myślałem, że pan chce mi dać te pieniądze. – powiedział nieśmiało. – Pójdę sobie.
– Chwileczkę. – nie zrozumiał Waldek. – Zaczekaj. O co chodzi? – był ogromnie zdziwiony. – Gdybym był lekarzem zapytałbym cię, gdzie znajduje się żołądek, albo czy każdy człowiek ma dwie nogi? Ja jestem pasjonatem śpiewu, czy to takie trudne? Jestem pasjonatem pisania, mam zapytać cię o rymy?
– Jest pan gorszy niż mój stary. – wyszedł z pretensjami Darek.
– Ludzie? A co ja takiego powiedziałem? – zdziwił się Waldek.
– Młody człowieku... – zaczęła Halinka, ale Darek jej przerwał.
– W domu nabijają się ze mnie. Już od dawna ojciec mówi, że nie umiem śpiewać, że umiem tylko burczeć. Pan też chce się ze mnie nabijać? Tego nie jest wart żaden komputer.
– Człowieku, przysięgam ci, że choćbyś śpiewał gorzej niż Jerzy Sztuhr... po prostu, nie chciałem, abyś czół się, że dostałeś te pieniądze, chciałem, abyś uznał, że je zarobiłeś.
Darek wyciągnął rękę.
– Niech pan da.
– Może ta jest za trudna? Może coś łatwiejszego? – zaproponował Waldek.
– Zupełnie przypadkiem znam tą. – wziął tekst i zaczął.
Już po pierwszych słowach Waldek wybałuszył oczy. Po kilku taktach, zakrył dłońmi twarz. Ze wzruszenia zaczął płakać.
Darek skończył swoje „burczenie”. Waldek podniósł się. Dłonią otarł oczy.
– Przepraszam, nie zabrałem chusteczek. – poszedł do salonu.
– Co jemu się stało? – zdziwił się Darek.
Spojrzał na Halinkę, ale uparcie milczała. Spojrzał na doktora.
– Zaczekaj, zaraz ci powie. – wskazał na wracającego Waldka.
Waldek otarł chusteczką oczy. Podszedł do Darka i uściskał go.
– Młody człowieku, ja całe życie modliłem się, aby móc tak śpiewać jak ty. Ty po prostu ten głos masz. Powinieneś Bogu dziękować. Już teraz wiem, dlaczego tak uparcie ciągnęło mnie ku tobie. Bóg chciał, aby ktoś powiedział ci to.
– Nie rozumiem. – Darek stał zdziwiony.
– Chciałbym móc tak śpiewać jak ty. Masz piękny głoś, piękny bas, co za barwa? Zmarnujesz życie, jeśli nie skorzystasz z życiowej szansy.
– Podoba się panu mój śpiew? – dalej był zdziwiony.
– Darek, ja w tej chwili mam puste konto, ale przysięgam ci, gdy tylko wpłynie coś na konto, obiecuję ci, że kupię ci zupełnie nowego lapka... ale pod warunkiem... twoją pasją będzie śpiew.
Darek podskoczył z radości.
– Waldek... – w słowo wszedł mu Henryk. – Możesz skorzystać z mojego konta. Dobrze wiesz, że nie ma sprawy.
Waldek uniósł głowę ku górze.
– Boże, co za radość. – usiadł. – Siadaj sobie. Proszę naciesz nam uszy... – zaczął szukać wśród swoich kartek – Znasz to? W moim sercu wyrósł krzyż, który życie daje mi... – zaśpiewał jeden wers.
– Kiedyś słyszałem, gdzieś?
I zaczęli śpiewać. W pewnej chwili Halinka sięgnęła po chusteczki.
– O Boże, Halinko?? – zdziwił się Waldek.
– Nie wierzę, że ja to słyszę. – szlochała Halinka.
Waldek chciał, aby Halinka uspokoiła się. Zagadał Darka.
– Czy Rybie ma kościół?
– Oczywiście. Pomiędzy tymi ulicami. Bardzo blisko. – wyjaśnił Darek.
– Darek, chciałbym zaśpiewać w waszym kościele, ale z tobą. Zgodzisz się?
Henryk uśmiechnął się. Podniósł się.
– Mamusia, chodź, przygotujemy jakiś deser. Oni pogadają sobie.
Wyszli kilka minut wcześniej. Waldek nie mógł jeszcze szybko chodzić. Do kościoła nie było daleko, ale jak dla Waldka, to kawał drogi. Waldek już wczoraj był zachwycony tym pięknym kościołem. Dzisiaj mógł być w nim.
Henryk prowadził Halinkę pod rękę. Szli majestatycznie, dumnie. Tylko Waldek kuśtykał obok nich, jak dzwonnik z Notre Dame.
Usiedli w pobliżu siebie, nie było już wolnych miejsc. W pewnej chwili podszedł do Waldka Darek.
– Jak pan ustalił z księdzem? – był ciekaw.
– Jak msza będzie zbliżać się do końca, wejdziemy na chór. Jak podniosę się, idź za mną.
Darek tylko skinął głową.
Msza była celebrowana z wielkim kunsztem, radośnie. Waldek był zauroczony.
I w pewnej chwili doszedł do wniosku, że już czas. Podniósł się i pokuśtykał w kierunku schodów na chór. Za nim pośpieszył Darek. Waldek podciągał swe ciało trzymając się za barierkę. W pewnej chwili zajęczał, po chwili zasyczał. Kątem oka dojrzał Henryka. Ten patrzył za kolegą i na jego wyczyny. Ale Waldek dał mu gest ręką, że chyba wszystko jest w porzo.
Znów weszli kilka schodków, gdy Waldek złapał się za kręgosłup. Wyprostował się boleśnie.
– Darek, może odłóżmy to na inną niedzielę. – powiedział dość cicho.
– To jeszcze tylko kilka schodków. – Darek chyba współczuł mu, bo minę miał okropną. – Niech pan próbuje.
Znów wspinali się. I Waldek oparł się.
Chór już skończył śpiewać ostatnią pieśń. Ksiądz podszedł do mównicy.
– Proszę pozostać jeszcze chwilę na swych miejscach. Wczoraj poproszono mnie, czy można by zaśpiewać po mszy. Oczywiście, zgodziłem się. Wiedziałem, że śpiewacy są wolni... – uśmiechnął się. – Nie wiedziałem, że chodzenie po schodach przynosi aż taki ból. – i spoglądał nieustannie na wspinających się.
Wierni poszli za wzrokiem księdza i obejrzeli się na schody.
Waldek po raz kolejny zatrzymał się. Tym razem Henryk podniósł się, chciał iść i pomóc koledze, ale ręką dał mu znów znak.
– Daruś, może odłóżmy to. – szeptem porozumiewał się z kolegą. – Nie wiem, czy wydobędę z siebie głos. Ja kupię ci tego laptopa. Zawróćmy.
– Jeszcze tylko kilka schodków. – prosił Darek. – Proszę.
– Czuję, że wszystko zepsuję.
– Będzie dobrze. – Darek wziął go pod rękę, delikatnie podciągał go.
– Ale w razie co, to ratujesz wszystko ty? – szepnął mu.
– Dobrze, ale niech pan się stara. – Darek spoglądał na zachowanie księdza.
Ktoś z chóru podszedł i podał rękę, ale Waldek znów dał mu znak.
Stanęli przy balustradzie. Waldek otworzył swoje kartki.
– Podam tonację. – i zaczął cicho. – Jest we mnie, kraina przeźroczysta. – i skinął głową.
Darek wierząc, że Waldek zacznie śpiewać, śpiewał.
Ale Waldek ze wzruszenia, zakrył dłońmi oczy. Rozpłakał się. Ale szybko zrozumiał, że to nie ta droga, wyjął chusteczki i otarł łzy. Pomógł Darkowi w refrenie. Gdy Darek skończył pieśń, zapanowało długie milczenie. Ksiądz znów pochylił się do mikrofonu.
– Nie rozumiem jednej rzeczy, który z was miał śpiewać?
– On. – powiedzieli prawie jednocześnie wskazując jeden drugiego.
– Nic z tego nie rozumiem. – powiedział ksiądz.
Waldek spojrzał na Darka.
– To ja wytłumaczę. – zaczął Waldek. – Chodzi o to, że on nie wierzy w swój głos i w to, co posiada. Całe życie modliłem się, aby Bóg obdarzył mnie takim głosem, a on to ma. Nie można zmarnować takiego talentu. Jego śpiew mnie wzrusza. Przepraszam. – Waldek znów otarł oczy. – Czy on może jeszcze coś zaśpiewać?
Ksiądz złożył ręce.
– Panie Boże, ja takiego śpiewu, to mogę słuchać do wieczora. – i usiadł na krześle.
Waldek odnalazł szybko odpowiednią kartkę.
– Podam tonację. W moim sercu wyrósł krzyż. – i skinął mu głową i ręką.
Co chwila pokazywał mu gest „spokojnie”, a przy słowach „tylko Ty”, dłonią robił mu skoki nutowe na linii.
Gdy skończył, Waldek już nawet nie pytał, czy można, tylko odnalazł słowa „Wdzięczność”. Pokazał palcami, że zaśpiewają obaj.
– Jak wysłowić wdzięczność mą, za tysiące łask... – Darek śpiewał spokojnie swym głosem, aby nie zagłuszać kompana.
Gdy skończyli, Waldek zwrócił się do księdza.
– Drodzy państwo, oddaję go wam i proszę, zróbcie coś, zróbcie użytek z jego głosu, naprawdę, takich głosów jest mało. Nie marnujcie talentu. – zwrócił się do Darka. – Śpiewaj Bogu, bo od niego to masz.
Chórzyści, każdy chciał pogratulować mu. Ściskali go, gdzie każdy mógł uchwycić.
Waldek zszedł z góry, Darka zatrzymali jeszcze na chwilę.
Pod kościołem zaczekał na domowników.
– Waldemarze, to była po prostu uczta dla uszu. – wyszeptała Halinka.
Henryk chwilę spoglądał na Waldka.
– Mogłeś zrobić sobie krzywdę? – wskazał na plecy. – I po co ci to?
– Nie, Heniuś. Chciałem zobaczyć, na czym bardziej mu zależy, na lapku, czy na śpiewie? Uwierz mi, z wielką radością kupimy mu tego lapka.
W drzwiach pojawił się Darek.
– I zobacz, co zrobiłeś z matki. To ja tak pięknie zrobiłam sobie makijaż, a potem tak rzewnie płakałam. Mój ty Pavarotti. – ucapiła go i całowała ze wszystkich stron.
Ojciec wyciągnął ku niemu dłoń.
– Synku, ja nie znam się na śpiewie, ale skoro ksiądz powiedział, że to ładne, niech tak będzie. – ściskał mu dłoń. – Podejdź do tego pana i podziękuj mu. – ojciec pchnął Darka w stronę Waldka.
Ale Waldek już podchodził do nich.
– Drodzy państwo, pomińmy wszystkie okoliczności tej sprawy. Obiecałem Darkowi, że w nagrodę kupię mu komputer... – uśmiechnął się do Darka. – Kupię, to znaczy kupimy, razem z doktorem.
Do rozmawiających podeszła Halinka z Henrykiem.
– Drodzy państwo... – zaczęła Halinka. – Skoro mamy tak wspaniałą chwilę, zapraszamy do nas na obiad. – wyciągnęła ku nim swoje dłonie.
– A gdzież tam. To my powinniśmy zaprosić szanownych państwa do siebie. Toć w końcu mój syn debiutował na Pavarottiego. – uśmiechała się matka.
– Może innym razem. – wtrącił się Henryk. – Moja mamusia jest wspaniałą gospodynią, wkrótce opuszcza nas i wyjeżdża, a my jakoś sobie poradzimy. Życie jest długie.
I wolno ruszyli ku domowi.
– Mamusiu, nakryjemy w salonie, czy na werandzie. Jest tak pięknie. – zapytał Henryk.
– Ale tylko tyle kłopotów narobiliśmy. Poszlibyśmy do nas. – narzekała mama Darka.
– Jakich tam kłopotów? – pocieszała ją Halinka. – Synku, to od was zależy, ja podam wszędzie, nawet i w altance.
– Jadziu, to może ja wpadnę do domu, jakiś alkohol przyniosę, i te de. To nie jest wcale tak daleko?
– Pójdziemy razem, ja też coś do obiadka przyniosę. – zaproponowała Jadzia.
Sytuację uratował Waldek.
– Panowie, może niech panie zostaną w domu, a my w tym czasie wpadnijmy do sklepu. Myślę, że Darek chętnie pocieszyłby się swoim lapkiem.
Panowie spojrzeli po sobie.
– Jedna chwila. – i Waldek znikł u siebie w pokoju.
Po chwili z pokoju rozległ się radosny krzyk.
– Bocian! Bocian! Jesteśmy uratowani! – Waldek wyszedł z pokoju, w ręku niósł swojego laptopa.
– Jaki bocian, co ci jest? – zdziwił się Henryk.
Waldek, aby goście zrozumieli musiał wyjaśnić.
– Przed wyjściem ze szpitala, rozdysponowałem swoje pieniądze, bo w domu starców nie musiałem mieć aż takiej kasy. Ale widzę, że moja córcia, zdjęta honorem, zwróciła mi swoją część. Nie będę nalegał. Nie chce ona, weźmie ktoś inny. Panowie, Waldek znów ma gest. – podszedł do Henia i pokazał. – Popatrz.
Henryk zerknął i zdumiał się.
– Nie chciała takiej kasy?? Ho, ho.
– Tylko przerzucę trochę na zwykłe konto. – Waldek kliknął kilka razy. – Panowie, możemy jechać.
I pojechali.
|